Centralizacja to gilotyna wisząca nad Europą wolnych narodów. Za kilka lat zaczniemy utrzymywać Unię Europejską
W najnowszym, drugim w 2024 r. numerze miesięcznika „Wpis” Leszek Sosnowski rozmawiał z europosłem Ryszardem Czarneckim. Zapraszamy do przeczytania w całości poniższego wywiadu, w którym omawiana jest europejska przyszłość. Bądź z nami każdego miesiąca i zakup prenumeratę na cały 2024 rok!
Leszek Sosnowski: Parlament Europejski uchodzi za instytucję potrzebną. Być może jest potrzebny, tylko pytam się – komu? Bo Polsce na pewno nie; wobec naszego kraju jest to instytucja opresyjna.
Ryszard Czarnecki: Mimo to nie należy lekceważyć Parlamentu Europejskiego, gdyż od ponad 14 lat, czyli wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego, bez zgody europarlamentu nie może zaistnieć żadna unijna regulacja w wymiarze prawnym. Europarlament, który przez wiele lat był instytucją mało efektywną, a często śmieszną, rozpychając się łokciami doprowadził do sytuacji, że pełni obecnie o wiele ważniejszą rolę w unijnej legislacyjnej machinie niż kiedyś. Aż 70 proc. polskiego prawodawstwa, i prawodawstwa pozostałych krajów UE, jest tworzone właśnie tam. Europarlament jest bardzo zideologizowany i ma tysiąc wad, ale ja bym go nie lekceważył.
Oczywiście, nie chodzi o lekceważenie, chodzi o to, że taki parlament powinien zostać zlikwidowany – moim zdaniem – ponieważ jest bardzo niedemokratyczny i tym samym szkodliwy. Regulacje wprowadzane przez europarlament są coraz bardziej niebezpieczne, kosmopolityczne, antychrześcijańskie i antypolskie. Po co nam w ogóle tam być?
To pytanie dotyczy właściwie Unii Europejskiej, a nie parlamentu. Jest on jednym z trzech podmiotów, obok Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej, które decydują o unijnym prawie. Jeśli zatem postuluje się likwidację Parlamentu Europejskiego, to myślę, że chodzi o likwidację Unii, na co jeszcze, jak sądzę, pogody politycznej w Polsce i poza nią nie ma. Co będzie w przyszłości, to zobaczymy; na pewno Unia nie idzie we właściwym kierunku. Jeśli coś miałoby być zlikwidowane, to prędzej strefa euro, która w moim przekonaniu wchodzi w poważny kryzys. Ostatnio rozmawiałem w Paryżu z pewną Bardzo Ważną Osobą, która zawodowo analizuje Euroland. Stwierdziła ona, że strefa euro „wypali się” do końca tej dekady, a jeśli będzie podtrzymywana, to sztucznie, tylko ze względów politycznych. Na euro zyskały dotąd tylko dwa kraje członkowskie Eurolandu – Niemcy i Niderlandy. Wszystkie inne straciły, od Francji poczynając, a najwięcej Republika Włoska. Euroland przydał się Niemcom, by ich eksportem zalać całą strefę unijną; był korzystny dla Berlina, ale okazuje dziś się, że także dla Hagi. Jestem zwolennikiem tezy, że polityka jest realizacją rzeczy możliwych w danym miejscu i czasie. Jeżeli ktoś mówi dziś o likwidacji Parlamentu Europejskiego, to nie da go się zlikwidować bez likwidacji Unii Europejskiej. A tymczasem chętnych do wstąpienia do UE jest kolejka państw od Kaukazu Południowego po Ukrainę.
To wszystko biedne albo bardzo biedne kraje; zrozumiałe, że liczą na możliwość wzbogacenia się i dostępu do rynków zachodnich. Nie wiedzą jednak, do czego tak naprawdę chcą przystąpić. Przecież to nie ta Unia, do której np. my wstępowaliśmy, nie mówiąc o jeszcze wcześniejszych latach.
Dla nich Unia Europejska kojarzy się cały czas z polityczną Ekstraklasą, że użyję tu sportowego określenia. Dla Mołdawian, Gruzinów czy Ukraińców jest to też kwestia większego zabezpieczenia przed Rosją, co jednak nie jest do końca prawdziwe, gdyż takie realne bezpieczeństwo może zagwarantować, a raczej po prostu zwiększyć, przede wszystkim NATO.
To na pewno. Ale wrócę jeszcze do kwestii euro: szykuje się potężne wsparcie Eurolandu – a osłabienie naszego kraju – poprzez wprowadzenie euro w Polsce. To będzie wielki zysk dla Unii Europejskiej, a dla Niemców przede wszystkim, i zarazem wielka strata dla nas. Wprowadzenie euro nie będzie żadną wymianą pieniędzy, jak to się mówi i pisze, bo czegoś takiego nie ma; dojdzie do handlu pieniądzem. Pamiętajmy, że pieniądz jest również towarem. Złotówka zostanie wykupiona po wyjątkowo niekorzystnym kursie. Gdybyśmy kupowali to euro np. za 1,50 zł, byłbym za tym, gdyż bylibyśmy w stanie żyć na podobnym poziomie co posiadacze tej waluty w krajach rozwiniętych, krajach, które teraz doganiamy. Ale kiedy kupimy euro po 4,50 zł za sztukę, a prawdopodobnie, gdy dojdzie co do czego, będzie to 5,50 zł albo i więcej za 1 euro, doznamy klęski ekonomicznej. Tak poszczególni obywatele, jak i państwo. Polska waluta zostanie sprzedana tak, jak kiedyś za bezcen przehandlowano polskie zakłady pracy, stocznie, media, a nawet kolejkę linową i nagrania klasycznych piosenek.
Zwracam uwagę, że dwie trzecie Polaków jest przeciwnych wejściu Polski do strefy euro.
Kto z obecnej władzy będzie się tym przejmował?
Zbyt długo żyję, bym uwierzył w przypadek. Pewne zdarzenie zostało zaaranżowane zaraz po wyborach, a jeszcze przed przejęciem władzy; znamienne, że w dwóch dziennikach mainstreamu pojawiły się na pierwszych stronach sążniste artykuły o tym, że Polska musi wstąpić do strefy euro. Po prostu musi. Jest to, moim zdaniem, szkodliwe i to w dwóch wymiarach – ekonomicznym oraz suwerenności państwowej. Otóż doświadczenia wszystkich krajów, które przyjęły euro, pokazują, że poskutkowało to drożyzną. Niosło to tym bardziej negatywne skutki, im mniej zamożny był kraj, który do tej Eurozony wstąpił. Polska, mimo iż w ostatnich latach wyprzedziliśmy w wielkości PKB na mieszkańca najpierw Grecję, potem Portugalię, a obecnie doścignęliśmy Hiszpanię i jesteśmy blisko Włoch, to cały czas jest w dziesiątce, dwunastce najmniej zamożnych krajów UE. W tej sytuacji nasze wejście do Eurolandu byłoby obarczone wielkim ryzykiem. Doświadczenia krajów naszego regionu, które przeszły na euro, Litwy, Słowacji, pokazuje, że zapłaciły one bardzo wysoką cenę. Mocno straciła nawet Chorwacja, chociaż ich waluta, kuna, była od początku ich niepodległości oparta najpierw o markę niemiecką, a potem o euro. Własna waluta stanowi resor, który gospodarka narodowa posiadać powinna szczególnie w czasach kryzysu. Obecny trudny okres to jest czas kryzysu po pandemii, wojny na Ukrainie, zbrojnego konfliktu na Bliskim Wschodzie – dlatego my takiego resoru bardzo potrzebujemy. Ekonomicznie przyjęcie euro byłoby wielką katastrofą. Drugi szkodliwy wymiar akcesu do Eurozony wiąże się z naszymi imponderabiliami, o czym bardzo rzadko się wspomina. Własna waluta jest absolutnie częścią suwerenności państwowej.
Jest zapisana w Konstytucji RP, tak, ale znów zapytam: kto będzie się tym dzisiaj przejmował?
Jeżeli chcemy, żeby państwo polskie było niepodległe, koniecznie trzeba walczyć o utrzymanie własnej, polskiej waluty. Mało mnie więc obchodzi, czy wspomniane przeze mnie mainstreamowe publikacje były działaniem jakiegoś lobby zewnętrznego, np. niemieckiego, czy też lobby wewnętrznego, np. eksporterów, którzy chętnie widzieliby Polskę w strefie euro. Prawda jest taka, że jesteśmy dziś przymuszani do strefy euro. W tej rewolucji ustrojowej UE zaproponowanej przez Parlament Europejski – dwieście kilkadziesiąt poprawek! – w celu zmiany ustroju wewnętrznego Unii, zmiany likwidującej założycielską ideę Europy Ojczyzn, jest właśnie przymuszanie krajów, które nie są w strefie euro, do wejścia do niej. Tym bardziej trzeba tej rewolucji ustrojowej przeciwdziałać.
Nie jest łatwo protestować, bo oni teraz mają w swoich rękach nawet publiczne media, a prywatne, głównie cudzoziemskie, niemieckie, sprzyjają im od dawna – to jest jeden wielki chór, monokultura, jeśli chodzi o pranie mózgów Polakom.
To prawda, to jest wielki problem, a nawet dramat. Zwracam uwagę, że te kraje, które odrzuciły akces do Unii Europejskiej, a konkretnie Norwegia w 1985 roku, ale też Szwajcaria czy Islandia, miały zagwarantowany pluralizm medialny, który wyrażał też opinie sporej, eurosceptycznej części społeczeństwa. Skądinąd niemały opór wobec akcesu do EWG w samej Norwegii wywierały także związki zawodowe, a nawet niemała część lewicy. Ale jakoś sobie nie wyobrażam, żeby lewica w Polsce była przeciwko strefie euro, bo jej czołowi politycy są gorącymi zwolennikami tej waluty. Warto, żeby pamiętali o tym wyborcy, zwłaszcza niezamożni.
Jednak nasi wyborcy nie będą mieli żadnego wpływu na to, co będzie się działo w Brukseli czy Strasburgu, nawet gdyby PiS obsadził tam wszystkie należne Polsce miejsca, bo konserwatyści, prawica w europarlamencie czy Komisji Europejskiej stanowi margines.
To się jednak zmienia.
Jeśli, to bardzo powoli.
Jednak po zwycięstwach formacji prawicowych czy centroprawicowych, a po części eurosceptycznych, w Skandynawii – wybory w Finlandii i Szwecji – następnie we Włoszech, w Czechach, na Węgrzech (czwarty raz z rzędu!), następuje kolejne wyraźne przesunięcie na prawo sceny politycznej w trzech największych krajach: w Niemczech, Francji i ponownie w Italii. Nominacja najmłodszego premiera w historii Francji, 34-letniego Gabriela Attala, wynika z tego, że Macron odczuł znaczący wzrost poparcia Francuzów dla kandydata Zjednoczenia Narodowego – partii Marine Le Pen. Pod adresem Le Pen są zarzuty, że jest prorosyjska, ale oficjalne dane pokazują, że najwięcej rozmów i spotkań z Putinem w latach 2019–2022 przeprowadził nie kto inny jak Macron (42), a na drugim miejscu była Merkel (34). Reszta premierów i prezydentów miała tych spotkań tudzież rozmów przy różnych okazjach poniżej 10. Jeżeli Macron tak się boi prawicy, że zmienia premiera na takiego, który ma podobny wiek jak kandydat prawicy na szefa rządu, niespełna 29-letni Jordan Bardella, oraz zaczyna wypowiadać się przeciwko Amerykanom, bo zrobiła to wcześniej Le Pen, to pokazuje, że we Francji grają larum dla „obozu postępu”. Sondaże w Niemczech również pokazują dramatyczny spadek poparcia do raptem 15 proc. dla głównej partii koalicji rządowej, SPD, i jest to najmniejsze poparcie w historii. Oczywiście, można powiedzieć, że jak przegra SPD, a wygra CDU, to będzie niewielka różnica.
Dla Polski chyba żadna.
Jeszcze kiedyś broniłbym SPD, jeśli chodzi o politykę historyczną, bo dawniejsi politycy tej partii mieli poczucie „Deutsche Schuld”, niemieckiej winy z powodu II wojny światowej. Niemieccy chadecy już tego poczucia nie mają, co być może wiąże się ze zmianą pokoleniową w tej partii. Ostatnim kanclerzem, który jeszcze pamiętał II wojnę światową, był Helmut Kohl. Teraz już panuje tam powszechne przekonanie, w każdej partii zresztą, że Niemcom wszystko wolno.
Być może sprawa euro zostanie przegrana już w najbliższych paru miesiącach, chyba że uda się w jakiś cudowny sposób, zrządzeniem Opatrzności, odsunąć od władzy totalną ekipę. Już wcześniej bowiem Platforma z PSL-em mieli wszystko przygotowane do wprowadzenia euro, ale w 2015 roku zaskoczył ich wynik wyborów.
Dla mojej formacji politycznej obok polityki migracyjnej obrona polskiej złotówki powinna być jednym z głównych celów na najbliższe miesiące i lata. Czekają nas przecież w najbliższym czasie wybory samorządowe oraz wybory do Parlamentu Europejskiego.
Ale jak bronić, skoro nie ma się na nic wpływu?
W jednym obszarze udało się wymusić, że Platforma i PSL zjadły własny język i zagłosowały wraz z nami przeciwko rewolucji ustrojowej, którą proponuje europarlament. Chodzi o sprzeciw wobec kolosalnych, fundamentalnych zmian traktatów unijnych. Ciekawe, że temu głosowaniu „przeciw” towarzyszyła retoryka bardzo euroentuzjastyczna!
Ale nie wszyscy posłowie koalicji 13 grudnia w europarlamencie zagłosowali przeciwko. A ta władza wymusza co chce, nie bacząc na Konstytucję, obowiązujące ustawy, na nic.
Trzeba przekonywać przysłowiowego Kowalskiego i Nowaka, że nie będzie dla nich dobrze, jeśli dzięki wprowadzeniu euro będą mieli u siebie taką drożyznę jak Litwini, Słowacy czy ostatnio Chorwaci.
Ale jak dotrzeć do Kowalskiego i Nowaka z tym przekazem?
Choćby poprzez Państwa „Wpis”…
Dobrze byłoby… Ale ćwierć miliona czytelników to jednak za mało na blisko 40-milionowy kraj.
Kropla drąży skałę nie siłą uderzenia, lecz częstym padaniem – wierzę, że tymi sposobami dotrzemy do ludzi przez różne, z pozoru skromniejsze, media, także poprzez internet. Możemy, musimy ten krąg odbiorców poszerzyć.
Wróćmy do tzw. zjednoczonej Europy. Zadam pozornie prowokujące pytanie: kiedy uciekamy z Unii Europejskiej?
W tej chwili, oczywiście według oficjalnych danych, prawie 3/4 Polaków uważa, że trzeba w Unii być. Mimo iż pojawiło się tyle problemów z UE, łącznie z polityką klimatyczną i różnymi wariactwami. Trwanie przy Unii zostało utwierdzone w ostatnich dwóch latach przez wojnę za wschodnią granicą. Ludzie może mylnie, może w sposób czasem naiwny uznali, że dla bezpieczeństwa Polski lepiej być w Unii. UE z bezpieczeństwem Polski niewiele ma jednak wspólnego. NATO – tak. Rzecz jasna, żaden traktat nie gwarantuje na sto procent niepodległości czy dożywotniego bezpieczeństwa państwa. Gen. de Gaulle kiedyś dowcipnie powiedział, że traktaty międzynarodowe są jak młode dziewczęta – przemijają. Polacy, będąc narodem, który graniczy także z Rosją, intuicyjnie nie chcą tracić „polisy ubezpieczeniowej”, którą, ich zdaniem, stanowi Unia Europejska. Ale na końcu obecnej dekady nastąpi sytuacja, w której Polacy zaczną się już irytować Unią. Nasza składka członkowska do Brukseli przekroczy bowiem kwotę, którą my stamtąd dostajemy na różnego rodzaju projekty. Ja wiem, że ten bilans jest w gruncie rzeczy inny i od dawna ujemny, bo projekty za pieniądze unijne realizują u nas najczęściej firmy zagraniczne. Ale patrząc wyłącznie na to, co dostajemy, na ten montaż finansowy z udziałem Unii, i na składkę członkowską, to pod koniec obecnej dekady, w roku 2028, 2029, zaczniemy być sponsorem Unii Europejskiej, zaczniemy ją utrzymywać.
Niektórzy twierdzą, że już dawno Unię utrzymujemy.
To jest często droga dwukierunkowa, gdy pieniądze z UE wracają do zagranicznych spółek-matek poprzez ich ulokowane w Polsce spółki-córki, które wygrały przetargi. Ale przeciętny Nowak i Kowalski dopiero patrząc na oficjalne dane europejskie, dowie się, że dopłaca do Unii. I skończy się wtedy ten „miesiąc miodowy”, a Polacy zaczną się tej Unii baczniej przyglądać i staną się bardziej krytyczni. Zrozumieją, że te wszystkie dziwne rzeczy, nawet te bardzo złe dla Polski, są finansowane z ich kieszeni. Wtedy spodziewam się znaczącego spadku poparcia dla Unii Europejskiej.
Mówi Pan o tym spadku pod koniec dekady, biorąc pod uwagę stan prawny, jaki mamy w tej chwili. Tymczasem za parę lat będzie on zupełnie inny, jeśli wszystko potoczy się w kierunku, w jakim się toczy. Będziemy więc mieć już pełną federację i zupełny brak suwerenności, którą – jak się okazuje – można handlować. Wtedy nie będziemy już mieli nic do powiedzenia, czy chcemy być w tej Unii, czy nie.
Drastyczne słowa, ale myślę, że nie będzie aż takiej identyfikacji narodu polskiego z Unią. Bardzo tylko proszę, byśmy nie używali pojęcia federalizmu w stosunku do Unii Europejskiej. Potrafię sobie wyobrazić federację równych narodów, myślę, że dawniej takie cechy miała generalnie EWG, zwłaszcza kiedy Francja przy okazji obrony swej polityki rolnej przeforsowała na przełomie lat 1965 i 1966 prawo weta, przyczyniając się do tego, by każdy kraj mógł bronić swych żywotnych interesów. Ale UE wcale nie zmierza ku takiej federalizacji, a ku całkowitej centralizacji, skupieniu decyzji politycznych w Brukseli, a de facto w rękach niemieckich. Odejście od zasady jednomyślności powoduje, że dużemu państwu, które ma wiele głosów, jest dużo łatwiej wygrywać wszystkie sprawy wymagające głosowania. Kiedy obowiązywał Traktat Nicejski, to Polska miała 26 głosów ważonych, a Niemcy miały ich 28, czyli minimalnie więcej. Wtedy głos Warszawy miał dużo większy wpływ. Teraz, przy obowiązywaniu Traktatu Lizbońskiego, jest zupełnie inaczej: siła głosu Niemiec jest aż dwa razy większa niż Polski! Akurat byłem jedynym polskim europosłem, który z 9 europosłami z innych państw i z różnych opcji politycznych wystosował apel do wszystkich 28 premierów państw członkowskich UE, żeby Traktat Lizboński poddać pod referendum w każdym kraju. Niestety do tego nie doszło. Żałuję bardzo, ponieważ wówczas ów nieszczęsny Traktat by nie przeszedł. Według ówczesnych sondaży w dwóch krajach, w Finlandii i w Czechach, w referendum zostałby on odrzucony. Podsumowując: zmorą UE jest grożąca wszystkim centralizacja. To jest gilotyna wisząca nad Europą wolnych narodów.
Centrala będzie w Berlinie, zresztą de facto już tam jest.
Formalnie będzie w Brukseli, ale głównym decydentem, państwem prowadzącym politykę będą Niemcy. I to będzie jeszcze gorzej niż jest teraz. Polacy będą przeznaczani do zbierania szparagów, które Niemcy tak lubią. To, co się teraz dzieje, a dzieje się według pewnego planu, skaże nas również na uzależnienie energetyczne od Niemiec. Jeśli wykluczymy elektrownie węglowe i nie będziemy mieć energii atomowej, to będziemy skazani na import energii z Niemiec. I o to, myślę, w polityce obecnego rządu chodzi.
Oczywiście, że tak, i to nie tylko w kwestii energii. W kwestii pieniądza, wracając do wcześniejszego wątku, też mamy się uzależnić. Bo euro będą mieli głównie oni – ile mają tych eurorezerw, tego nikt naprawdę nie wie, przez lata drukowali tyle pieniędzy, ile chcieli, bez żadnej kontroli. Kto im zabronił sypać garściami euro w Grecji? Kupili tam nie tylko firmy, ale nawet wyspy, porty, lotniska – rzecz wprost niewiarygodna.
Nas się atakuje jako Polskę, bo jesteśmy prawicowi, mieliśmy prawicowy rząd – tak to bywa przedstawiane. Przykład właśnie Grecji wskazuje, że tak naprawdę nie o to chodzi albo nie tylko o to. Unia Europejska, a de facto Francja z Niemcami, a konkretnie Merkel z Sarkozym dwukrotnie przyczynili się do obalenia prawicowego rządu Berlusconiego we Włoszech, ale obalili również lewicowy rząd Grecji Jorgosa Papandreu, który ośmielił się prowadzić niezależną politykę gospodarczą. Nie chciał sprzedawać Niemcom portów, nie chciał, by decyzje dotyczące Greków miały być podejmowane przez tzw. Trójkę, czyli przedstawicieli Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego; nie chciał uzależnić się od czynników zewnętrznych.
Zatem nieważne: rząd prawicowy czy lewicowy, chodzi o to, żeby był proniemiecki. Gdyby PiS był niemieckim wasalem, byłby formacją bardzo praworządną.
Otóż to, każdy ma być zależny, a jak prowadzi politykę niezależną, to zostanie odstrzelony. Przeciwko wstąpieniu Norwegii do Unii zadecydowały w tym kraju, jak wspomniałem, lewicowe związki zawodowe i spora część lewicy. Słusznie nie chcieli się oni zgodzić się na poddanie tamtejszych rybaków pod gilotynę unijnych uregulowań i zależności.
Mimo to Unia jest dzisiaj totalnie lewacka, o czym świadczy choćby okazały pomnik skrajnego komunisty Spinellego w postaci eleganckiego skrzydła budynku Parlamentu Europejskiego nazwanego jego imieniem.
A dlaczego nie innego Włocha, Alcide De Gasperiego, jednego z ojców założycieli? Dlatego, że był zwolennikiem Europy Ojczyzn, chrześcijańskim demokratą, podobnie jak Robert Schuman, opowiadał się za obroną życia, a dzisiaj jest kandydatem na ołtarze Kościoła katolickiego. Co do późniejszych współtwórców zjednoczonej Europy, to jestem zdecydowanym przeciwnikiem Jeana Monneta, bo właśnie on był autorem takiej „filozofii” i praktyki politycznej, że pewne fakty dotyczące integracji europejskiej trzeba wymuszać – z czym dzisiaj mamy do czynienia – a nie pytać się opinii społecznej, obywateli, podatników.
Ale to nie był żaden konserwatysta. To był socjalista na drodze do komunizmu i głosił teorie, które zaczerpnął jeszcze z nauk Marksa, Trockiego i Lenina. Unia staje się dla nas tylko i wyłącznie opresją na przeróżnych polach. Według mnie szansą dla Polski, wbrew temu, co wielu myślało, jest powrót do koncepcji dawnej Polski z czasów Unii, ale Lubelskiej. Tylko z pozoru jest to archaiczne. Cały nasz region trzymała wówczas Rzeczpospolita, która gwarantowała bezpieczeństwo Litwie, Inflantom, czyli dzisiejszej Łotwie i Estonii, a także Mołdawii, Ukrainie. To była wielka siła scalająca: potrzeba bezpieczeństwa przed wrogiem zewnętrznym, głównie Rosją. Ta potrzeba jest i dziś widoczna. A z drugiej strony – nie jest to tylko moja myśl, a pogląd wyrażany np. przez niektórych historyków brytyjskich – w czasie, gdy Polska była duża i silna, trzymała ład w Europie. Bezpośrednie ścieranie się Niemiec z Rosją, które doprowadziło do wojen światowych, było wówczas niemożliwe. Powrót do idei I Rzeczypospolitej jest rozwiązaniem dla wystąpienia z Unii Europejskiej. Można ewentualnie mówić o Międzymorzu, ale jego realizacja jest trudniejsza, bo sięga po Morze Egejskie, po Chorwację, i trudno byłoby tam dyskutować o wspólnym bezpieczeństwie. Tymczasem wspólny wróg, który dla I Rzeczypospolitej był oczywisty, jest takim również teraz.
Na pewno wielką zasługą ostatnich ośmiu lat było to, że inwestowaliśmy nie w Trójkąt Weimarski, który okazał się Trójkątem Bermudzkim, tylko w sojusze regionalne. Polska jest jedynym państwem, które łączy trzy obszary: 1. Grupę Wyszehradzką z Czechami, Słowacją i Węgrami; 2. Polska jest krajem bałtyckim w wymiarze politycznym, jak Litwa, Łotwa, Estonia, i 3. Polska jest punktem odniesienia dla szeregu krajów bałkańskich, z którymi trzeba utrzymywać dobre stosunki. Jestem wielkim zwolennikiem współpracy z krajami Bałkanów Zachodnich, o których zresztą sporo pisałem. A przy okazji: ostatnio Serbia jest atakowana o sprzyjanie Rosji i na konferencji prasowej w Strasburgu pewna dziennikarka zadała mi pytanie, czy nie obawiam się, że jak Serbia wejdzie do Unii, to rosyjskie wpływy będą większe. Odpowiedziałem, że dokładnie odwrotnie: gdy Serbia nie wejdzie, rosyjskie wpływy będą tam jeszcze większe. Rosja będzie tak mówić, jak na Kaukazie Południowym, że Zachód ich nie chce, odwraca się do nich plecami.
No, ale Serbia faktycznie jest tradycyjnie już mocno prorosyjska.
Jestem człowiekiem, który twardo stąpa po ziemi, i mam wrażenie, że następuje tu zderzenie idealizmu z realizmem. Bardziej sceptyczny jestem w ocenie powoływania jakiegoś tworu formalnego w obszarze Europy Środkowo-Wschodniej szeroko rozumianej, a więc po części też Europy Środkowo-Południowej. Kaja Kallas, premier Estonii, a więc kraju z definicji antyrosyjskiego, na początku estońskiej prezydencji w Unii przemawiała tak proniemiecko, że aż niedobrze się robiło, słuchając tego. Bułgarski były już premier twierdził, że jeżeli jego kraj chce być z Zachodem, musi grać z Niemcami. Elity ukraińskie twierdzą to samo, a prezydent Zełenski wywodzi się z opcji liberalnej, żadna tam prawica, choćby bardzo umiarkowana. Też jestem za tym, żeby między nami a Rosją było państwo realnie istniejące, a nie wydmuszka w rękach Moskwy czy państwo sezonowe. Natomiast obecne elity ukraińskie mają poglądy liberalno-lewicowe i o tym nie można zapominać. Oni są teraz przeciwko Rosji i robią dobrą robotę, trzeba ich popierać bez dwóch zdań, jestem zwolennikiem współpracy z nimi. Ale Ukraina dużo gra z Niemcami, choć Niemcy grają jednocześnie z Rosją. Wspólne państwo Polski z Ukrainą, o czym niedawno jeszcze niektórzy mówili, jest nierealne. Ukraińcy są z Polakami na zasadzie wspólnego wroga i dlatego, że to daje im większe szanse na wejście do UE.
Czy w najbliższych wyborach będzie Pan kandydował do europarlamentu?
Jest to prawdopodobne, ale decyzja jest w rękach mojej formacji politycznej.
Czy widzi Pan szansę połączenia się formacji prawicowych po wyborach europejskich? Od wielu lat jest o tym mowa, ale zawsze było jakieś „ale”. Herbert Kickl, przewodniczący austriackiej FPÖ, powiedział niedawno, że rozważają połączenie się z ECR-em (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy).
Jestem tego zwolennikiem, uważam, że trzeba szukać tego, co łączy, a nie tego, co dzieli. Podzieleni będziemy rozgrywani przez unijny mainstream. Trzeba więc zrobić, według mnie, frakcję jak najszerszą. Posłużę się tu słynnym powiedzeniem Żelaznej Damy Margaret Thatcher, która ucinała każdą dłuższą dyskusję słowem TINA – akronimem od słów: There is no alternative („Nie ma alternatywy”).
Jeżeli prawica europejska ma się łączyć, to musi to czynić pod jakimś przewodem, inaczej się to nie uda. Czy polska prawica nie powinna próbować stawać się takim ośrodkiem skupiającym innych? Przejmować w Europie przywództwo?
Na pewno tak, ale zależy to od ilości mandatów.
Widzę to szerzej, nie tylko w kontekście Parlamentu Europejskiego, ale w ogóle i nie tylko w wymiarze politycznym. Także w wymiarze międzyludzkim, kulturalnym.
Absolutna zgoda. Powinniśmy stanowić punkt odniesienia dla bardzo wielu partii, także dla tych będących członkami Europejskiej Partii Ludowej (tam jest m.in. Platforma i PSL). Pamiętam rozmowę w Paryżu z byłym premierem Słowenii Janezem Janšą, który z wielką nadzieją mówił, żeby tylko PiS w Polsce wygrał… Nasza partia zagrzewała innych do stawiania oporu niebezpiecznym, szkodliwym zjawiskom, choćby fatalnej polityce imigracyjnej, opowiadała się zawsze za Europą Ojczyzn. Uważam, że trzeba stawiać sobie cele najwyższe; lider regionu – jak najbardziej tak. Najgorszy jest minimalizm narodowy, poczucie, że wystarczy nam niewiele.
Niemcy dostrzegli ten nasz potencjał, stąd ich desperacja, i całego europejskiego lewactwa, żeby obalić rząd PiS-u w Polsce.
Z tego, co wiem, na przykład Komisja Europejska przed wyborami 15 października przeznaczyła w formie grantów dla fundacji o liberalnej i lewicowej orientacji w Polsce ok. 20 milionów euro pod pretekstem robienia u nas w kraju kampanii profrekwencyjnej. W jej efekcie krążyły po Polsce jawnie antyrządowe filmiki, które postponowały rząd PiS-u i Suwerennej Polski. Możemy mówić o sile złego na jednego. Trzeba jednak uderzyć się i we własne piersi; nasza formacja nie jest całkiem bez winy. Jestem historykiem i zwolennikiem XIX-wiecznej szkoły krakowskiej, która zalecała analizowanie własnych błędów, żeby w przyszłości móc je wyeliminować.
Blask Rzeczypospolitej. Od X do XXI wieku
Oto dzieło wybitnego i wszechstronnego historyka, które czyta się jak pasjonującą powieść. Sięgając po Blask Rzeczypospolitej, każdy, kto w jednej książce chciałby zapoznać się z historią Polski na przestrzeni całych jej dziejów, ma tę możliwość. A dzieje te są długie, żywe i imponujące. Historia nasza, jak każdego wielowiekowego kraju, obfituje we wzloty i upadki. Może napawać dumą i podziwem, ale też przestrzegać przed niebezpieczeństwami.
Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu
Nikt nie zrozumie, co złego dzieje się we współczesnym świecie zachodnim, a więc i w Polsce, nie znając przyczyn. Tkwią one jeszcze w ideach rewolucji francuskiej, a później w coraz bardziej lewicowej filozofii, zwłaszcza Karola Marksa. Poglądy tego ostatniego miały, jak wiadomo, tyleż wielki, co tragiczny wpływ na życie wielu narodów, choć myśliciel z Trewiru (zmarły w 1883 r.) sam tego nie doczekał.
Prenumerata miesięcznika WPIS na rok 2024. Wydanie papierowe
"WPIS" to najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku.
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks. Waldemar Chrostowski, Marek Deszczyński, Marek Klecel, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Andrzej Nowak, ks.
Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej
Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.
Bunt barbarzyńców. 105 pytań o przyszłość naszej cywilizacji
Czy cywilizacja zachodnia, do której wszak należymy, już upadła? A jeśli tak, to czy będzie w stanie się podnieść i pod jakimi warunkami? Pytania te nurtują wielu ludzi, także wybitnego intelektualistę i świetnego pisarza prof. Wojciecha Roszkowskiego. Autor rozważał je już w skrzącym się imponującą erudycją dziele „Roztrzaskane lustro”, które stało się bestsellerem ubiegłego roku.
Komunizm światowy. Od teorii do zbrodni
Książka ta dowodzi, jak szybko może rozprzestrzeniać się zło, jeśli nie napotka od razu zdecydowanego sprzeciwu. Komunizm nie zaczął się od łagrów, mordów i zniewolenia narodów. Zaczął się od teorii – zupełnie utopijnej, ale pozornie niezwykle zatroskanej o dobro całej ludzkości. Wielu dało się nabrać; jak się to skończyło, to Polacy wiedzą najlepiej.
Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne
Roczna prenumerata papierowej i elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc w Twojej skrzynce pocztowej i jednocześnie na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
Prenumerata elektroniczna WPiSu na cały 2024 rok (11 numerów, w tym jeden podwójny)
Roczna prenumerata elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy
Wychodząc z pierwotnych koncepcji wspólnoty europejskiej, nawiązując do myśli tzw. Ojców Założycieli, autor Krzysztof Szczerski, politolog i polityk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego przestrzega - zgodnie z tym, co mówił w polskim Sejmie św. Jan Paweł II - przed redukowaniem wizji zjednoczonej Europy wyłącznie do jej aspektów ekonomicznych, politycznych oraz przed bezkrytycznym stosunkiem do konsumpcyjnego modelu życia.
Wojna i dziedzictwo. Historia najnowsza
Ostatnie lata naszej historii najnowszej toczyły się w cieniu wojny – najpierw tej być może najbardziej bolesnej, choć nie dosłownej, czyli wewnętrznej, w naszym własnym domu. Jej pierwszą ofiarą stała się prawda, ale przecież w jej wyniku doszło także do ofiar śmiertelnych. Potem zaczęła się wojna kulturowa, której front coraz brutalniej naciera na Polskę. W jej wyniku umierają przede wszystkim ludzkie sumienia.
Francuskie samobójstwo
„Francuskie samobójstwo” we Francji biło rekordy sprzedaży: 15 tys. egz. dziennie! Równie silne były napaści na książkę i jej autora; nic dziwnego, skoro wieszczy on schyłek Francji, którego główną przyczyną są/będą kobiety-feministki, ruchy gejowskie i wszystkie inne z nimi spokrewnione oraz muzułmańscy imigranci. Za równie niebezpieczne uznaje „mroczne, podziemne wpływy brukselskich technokratów”.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.