Człowiek jest winien z powodu swej chciwości, a nie dlatego, że oddycha. O ekologii i ochronie środowiska z okazji Dnia bez Samochodu
Rospuda w okolicach Jasiek. Rzeka zachowała swój pierwotny układ hydrologiczny, wspaniale ocalały także tereny torfowiskowe. Dzięki temu przetrwało wiele unikatowych gatunków flory i fauny środkowoeuropejskiej. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk Z okazji Dnia bez Samochodu publikujemy fragment książki "Tyrania postępu", która porusza również zagadnienia ochrony środowiska, ekologii i ekologizmu.
***
Jolanta Sosnowska: Określenie „ekologia” wywodzi się z połączenia dwóch greckich słów – oikos (dom) oraz logia (nauka). Oznacza to zatem „naukę o domu”, przez który rozumie się środowisko naturalne, w którym żyjemy. Zamieszkiwane jest ono oprócz człowieka przez różne organizmy żywe, które wzajemnie na siebie oddziałują, w nim ewoluują. Człowiek, zgodnie z Bożą wolą, może korzystać ze wszystkich dóbr przyrody, czyniąc sobie ziemię poddaną, ma panować „nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (por. Rdz 1,26). W tym korzystaniu jednakże musi posługiwać się Dekalogiem, przestrzegać Bożego prawa. Ludzie dzisiaj starają się zupełnie o tym nie pamiętać – nie akceptują Boga jako Stwórcy, sami stawiają się w roli demiurgów. Uważasz, że człowiek jest naprawdę takim samym elementem przyrody jak karp czy brzoza?
Jerzy Kruszelnicki: Rozumiem, że żartujesz. Jesteśmy oczywiście elementami przyrody w wymiarze biologicznym i materialnym. Żyjemy przecież z niej i na nią wpływamy. Jesteśmy w pewnym łańcuchu: zjadamy rośliny i zwierzęta, żeby móc żyć. Jesteśmy częścią układu, który – jak widać – niszczymy. Wytępiliśmy wiele gatunków roślin i zwierząt. Biblijny nakaz „czyńcie sobie ziemię poddaną” rozumiany bywa jako przyzwolenie na niszczenie przyrody. Opowiem pouczającą historyjkę. Mój dziadek Andrzej był osiedleńcem w Nowej Ukcie, wśród Mazurów. Przyjechał z Małopolski, gdzie był przed wojną rządcą u hrabiego Wielopolskiego; tępiono go po wojnie za udział w AK i zaopatrywanie partyzantów. Każdego ranka budziłem dziadka o świcie i razem jechaliśmy wydoić krowy, co nie było prostym zadaniem, bo najpierw trzeba było je odnaleźć w bagnistych lasach wśród pokrzyw, masy komarów i much. Pamiętam pewien dzień z początku czerwca, miałem wówczas 10 lat. Dziadek przybliżał mi stale przyrodę, pokazywał mi gniazda ptaków, razem obserwowaliśmy żurawie, jelenie, dostrzegaliśmy, że drogą przeszło stado dzików albo wilków… W pewnym momencie dziadek Andrzej powiedział: „Jureczku, ludność kurpiowska, która tu przyszła jak Mazurzy wyjeżdżali, uważa, że to dalej są tereny poniemieckie i dlatego wszystko niszczą. Wycinają lasy, palą drewno, wyławiają bez umiaru mnóstwo ryb. Ty musisz jednak pomyśleć, że tu już nie są Niemcy. Teraz tu jest Polska i powinniśmy zachowywać się jak gospodarze. Nie możemy niszczyć. Eksploatować należy tylko to, co jest nam koniecznie potrzebne. Resztę trzeba zostawić i przyrodę chronić”. Tak dziadek poważnie tłumaczył mi to jako dziesięciolatkowi. Tak rozumiał panowanie człowieka nad przyrodą. Nie zwracał się do mnie jak do malca. Jego słowa zapamiętałem na całe życie.
Dzięki temu wychował Cię na miłośnika i obrońcę przyrody. Mądrze Ci tłumaczył, że masz być gospodarzem, a nie grabieżcą, że trzeba zostawić coś innym, którzy przyjdą po Tobie.
Bez wątpienia edukacja dzieci i młodzieży jest niezwykle ważna. Dzisiaj niestety wiedzę o procesach rządzących prawami przyrody czerpie się najczęściej z mediów. Istnieją ośrodki edukacji przyrodniczej działające w większości przy parkach narodowych, parkach krajobrazowych czy niektórych uczelniach. W ramach szkolnej oświaty promuje się jednak model nie tyle zdobywania wiedzy, co nawiązywania emocjonalnych kontaktów z przyrodą. Zaleca się np. w ramach wycieczek po ścieżkach edukacyjno-przyrodniczych obejmowanie drzew, oglądanie jakichś płazów, branie do rąk mchu, by sprawdzić, czy jest wilgotny, chodzenie na bosaka, by poczuć ziemię i zintegrować się z nią energetycznie. Samo w sobie jest to dobre, ale nie może być tematem zastępczym; słowem, jakieś czary-mary. Według mnie nie jest to właściwy sposób na uwrażliwianie młodych ludzi, bo nie prowadzi do zdobywania wiedzy. Trzeba edukować przez konkretne dobre przykłady działalności dorosłych.
Jest to stara i sprawdzona forma nauczania. Już starożytni mawiali przecież, iż słowa uczą, ale dopiero przykłady pociągają.
Jelenie żerujące na łące w dolinie Rospudy. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk Na pewno, ale jaki przykład ma pociągać? Mówienia do młodego człowieka jak do małego dziecka i strojenia przy tym infantylnych min? Dziecko, patrząc na takich edukatorów, naśladuje ich; od nich przejmuje wzorce i sposoby myślenia. Zaproponowałem inny, prosty sposób edukacji przez przykłady, ale nie magiczne. Z powodzeniem stosowałem to dawniej, pracując w szkole czy na uczelni. Należy wziąć grupę dzieci lub młodzieży do rezerwatu przyrody, który, jak wiadomo, utworzyli dorośli, i pokazać, że w lesie w obrębie rezerwatu jest nie tylko pięknie i naturalnie, ale że jest tam dużo drewna martwego i bioróżnorodności. Inaczej jest tam, gdzie nie ma rezerwatu, choć rośnie las, a raczej plantacja drzew – w rządkach sosenki czy świerczki, które po jakimś czasie wycina się i w ich miejsce sadzi nowe. Trzeba wytłumaczyć młodym ludziom, że jeśli chcemy zachować przyrodę, musimy tworzyć rezerwaty, inaczej będziemy mieć tylko lasy służące człowiekowi gospodarczo, przydatne mu do codziennego życia, bo dzięki drzewom mamy papier, meble itd. By móc dokonywać trafnych wyborów, trzeba mieć wiedzę, a nie wiązać się emocjonalnie z trawami czy kamieniami. Tak samo pokazuję młodzieży park narodowy; pamiętajmy, że nikt nas stamtąd nie wygania, wbrew obiegowej opinii możemy swobodnie cieszyć się jego bogactwem, byle chodzić po wyznaczonych szlakach. W parkach z założenia nikt nic nie wycina komercyjnie. A co dzieje się np. w dolinie obok, poza parkiem narodowym? Nawet wejść tam nie możemy, bo wywieszono tabliczkę „Teren prywatny”, a wille stoją tam po horyzont. Trzeba pokazywać młodym różne przykłady działalności dorosłych – dobre i złe. Gdy chcemy nauczyć dzieci segregacji odpadów, pokażmy im miejsce, gdzie się to prawdziwie odbywa i dorośli dobrze to robią. Nie każmy im zbierać śmieci po dorosłych, nazywając to edukacją.
To prawda, dzieci i młodzież sprzątają całe Tatry, zaśmiecane choćby przez uczestników szalonych Sylwestrów w Zakopanem czy pseudoturystów. W roku 2023 ma się odbyć już dwunasta edycja akcji Czyste Tatry. Przykłady wzięte z przyrody są na pewno pożyteczne, sugestywne, piękne i ciekawe do pokazania, ale nie wszystko się da pokazać. Solidna podbudowa teoretyczna, zwłaszcza dla kogoś, kto chce być działaczem, jest niezbędna. I na pewno nie może opierać się na argumentacji à la Greta Thunberg.
Nie możemy mieć pretensji do niej, tylko do jej rodziców, którzy, kiedy jeszcze była dzieckiem, zwietrzyli interes, oraz do różnych managerów z Brukseli, którzy wymyślili, że świetnie da się ją zagospodarować politycznie, bo w epoce smartfonowej pociąga miliony młodych, niemal dzieciaków. Wymyślili, że dzięki niej uda się przestawić przyszłe pokolenia, dziś młodzież, a w niedługim czasie dorosłych, na inne tory myślenia. Niekoniecznie chodzi tu o zbawienie świata w sensie ekologicznym, ale o zmianę modelu gospodarowania zasobami.
Akurat Greta, chociaż przestała już być nastolatką, nie ma pojęcia o zmianie systemów gospodarczych. Gdybyś mówił jej o tym, nic by z tego nie zrozumiała. Co byś poradził pannie Thunberg jako ojciec dwóch dorosłych córek i nastoletniego syna?
Na pewno nie namawiałbym jej do kontynuowania marszów i protestów z udziałem dziesiątków tysięcy młodzieży. Napisałbym jej kilka konkretów, które miałaby przedstawić w ONZ.
To już do tego doszło, że młode aktywistki mają przedstawiać orędzia w ONZ?
Skoro ją tak hołubią i zapraszają na każdą sesję ONZ… Minister klimatu Michał Kurtyka także zaprosił ją na szczyt Nastoletnia szwedzka aktywistka Greta Thunberg (dziś ma już 20 lat), kreowana na „eksperta w dziedzinie ekologii”, podczas ustawionej akcji aresztowania jej przez niemiecką policję. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk klimatyczny do Katowic w 2018 r. i bardzo się tym chwalił. Wiadomo, że stoją za nią ludzie, którzy wyczuli szansę dla siebie i swoich interesów. Media, zwłaszcza społecznościowe, wykreowały ją i wylansowały, tworząc w ten sposób temat zastępczy, bardzo pożyteczny dla wielkich korporacji i różnych światowych firm. Odciąga on myślenie ludzi od faktycznych problemów ekologicznych, zamgławia scenę i wyrzuca poza burtę specjalistów, którzy nie mieszczą się w kanonie dyskusji. Wcześniej przed Gretą Thunberg byli Leonardo DiCaprio i Arnold Schwarzenegger. Celebryci, robiąc show, lansują głównie siebie i choć zwracają uwagę na pewne ważne rzeczy, nic z tego nie wynika. Tylko podstawy merytoryczne i dobrze sporządzone akty prawne, twarde prawo, mogą coś w świecie zmienić.
Jeszcze bodaj 10 lat temu powszechnie były w użyciu określenia „ochrona środowiska” lub „ochrona przyrody”. Teraz zostały z przestrzeni publicznej praktycznie usunięte, istnieje tylko „ekologia”; coś jakoby wyższego. Jaka jest różnica między tymi pojęciami?
Nie są one na pewno jednopłaszczyznowe. Ochrona przyrody jest formą pierwotną, która pojawiła się pod koniec XIX wieku. Obejmowała starania na rzecz zachowania naturalnej przyrody, resztek gatunków roślin czy zwierząt, obszarów starych lasów, torfowisk, mórz itd. To były proste i skuteczne działania: tworzenie parków narodowych czy ochrona konkretnego terenu. Po II wojnie światowej na skutek olbrzymiego rozwoju przemysłu i przetwórstwa, produkcji tworzyw sztucznych, wzrostu zanieczyszczeń związanych ze światową ekspansją przemysłu chemicznego oraz węglowego i powiązanego z nim stalowego nastąpiło masowe zatruwanie środowiska. Jego objawami stały się pod koniec lat 1960., a także w latach 1970., m.in. smog w Londynie, piana na Renie, zanieczyszczone wybrzeża Morza Śródziemnego, zatrute wody Wisły pod Wawelem i takież powietrze na Śląsku. Dostrzeżono wówczas, że zagrożenia środowiska dotykają już nie tylko przyrody, ale i samego człowieka.
Należało zatem przejść od ochrony przyrody do ochrony środowiska?
Tak. Ochrona środowiska jako termin ukształtowała się na przełomie lat 1960. i 1970. Ma na celu ochronę jakości życia człowieka w warunkach rozwoju przemysłu, ale też postępującej chemizacji rolnictwa. O ile jeszcze w latach 1960. mój dziadek na Mazurach stosował obornik, to już w latach 1970. musiał używać nawozów sztucznych; ich wykupywanie było obowiązkowe. W tym też czasie przeszliśmy – po tysiącu lat – z koni na konie mechaniczne. Na przełomie lat 1960. i 1970. na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA rozwinęła się nauka, którą nazywamy dzisiaj ekologią; zajmowała się badaniem zależności między organizmami a środowiskiem, a później badaniem wpływu człowieka na to środowisko.
O ile w owym czasie na Zachodzie obudzono się i zaczęto mówić głośno o ochronie środowiska, to w PRL-u mowy nie było, żeby choć słowo w gazecie napisać, że jakaś rzeczka w socjalistycznym kraju jest chwilowo zatruta np. ściekami z mleczarni. Istniał na ten temat zapis cenzury. Zatrute środowisko było tylko na Zachodzie. Już wtedy podchodzono ideologicznie do tego zagadnienia…
A skoro podchodzono ideologicznie, logicznym wytłumaczeniem tego była świadomość władz, że zanieczyszczenie jest złem. Problem zatruwania środowiska był swego rodzaju tabu i w związku z tym był maskowany. Powoduje je przecież sam człowiek i to było dla władzy niebezpieczne – ludzie mogliby się zbuntować, bo zagrożone były ich zdrowie i życie. Jeśli zaś chodzi o samą ochronę przyrody, a nie człowieka, to za czasów PRL-u była ona prowadzona prawidłowo, władze ją popierały, bo ochrona przyrody im nie zagrażała.
W przeciwieństwie do ludzi, którzy mogli okazać się groźni. Wróćmy jednak do ekologii zrodzonej na uniwersytecie w Północnej Karolinie.
Jej prekursorem był niejaki prof. Tatum, zaś najbardziej znaną postacią Eugene Odum, który wypromował nowoczesne spojrzenie na powiązania pomiędzy istotami żywymi a ich środowiskiem oraz wpływem człowieka na zaburzenia w ekosystemach. Powstały wtedy pierwsze podręczniki, a na Uniwersytecie Jagiellońskim pojawił się kierunek biologia środowiskowa, czyli ekologia, którą sam ukończyłem w 1981 r., wśród pierwszych roczników. Ekologia przydała się później, by z ochrony przyrody uczynić dyscyplinę nauki, która nazwana została sozologią; pojęcie to ukuł prof. Walery Goetel z AGH. Uważał, że możemy sterować przyrodą, co później nie za bardzo okazało się możliwe, bo mamy przecież do czynienia z istotami żywymi i nie jesteśmy w stanie wszystkim kierować. W zwykłym lesie jest kilka miliardów powiązań, a my badamy może tysiące z nich. Jak większość biologów zajmujących się biologią terenową uważam zatem, że ochrona przyrody to nie nauka, a forma działalności ludzkiej na rzecz przyrody przy użyciu innych, przydatnych w ochronie przyrody nauk jak zoologia, botanika, geobotanika, fitosocjologia (socjologia roślin), gleboznawstwo, geografia roślin czy ekologia ekosystemów.
Odnosi się jednak wrażenie, że dziś z owego miliarda powiązań bada się jedynie kornika… Oprócz ekologii mamy bowiem obecnie także naładowany ideologicznie i politycznie ekologizm.
Na bazie rozwijającej się ekologii nastąpił z czasem rozwój ekologizmu jako skrótu myślowego. Ekologia Rodzina australijskich Aborygenów; ilustracja do książki niemieckiego geografa Friedricha Ratzela „The history of mankind”. Ratzel jako pierwszy użył terminu „Lebensraum” w sensie, w którym upowszechnili go przedstawiciele niemieckiego nazizmu (faszyzmu). fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk przekształciła się w pojęcie o znaczeniu innym niż pierwotne, podobnie jak np. gender, pojęcie z zakresu gramatyki angielskiej. Ukuły to media i politycy. Chodzi o ośmieszenie prewencyjne, na wszelki wypadek, ekologów, czyli prawdziwych naukowców zajmujących się ochroną przyrody. Wkroczenie prawdziwych badaczy oznaczałoby pojawienie się argumentów naukowych nie do podważenia dla polityków, leśników czy myśliwych, co byłoby dla nich groźne. Chodzi więc o to, by zamazać pojęcia i zaszufladkować strony konfliktu. Dzisiaj masę rzeczy i działań nazywa się „eko”, nawet istnieją ekopralnie – chemiczne. Ten przedrostek działa jak wytrych, obecnie także w pejoratywnym znaczeniu, np. ekoterroryzm. Znam nadleśniczego, którego wcześniejsze niefrasobliwe działania doprowadziły do całkowitego zatrucia jeziora Kołowin na Mazurach, a później dziwnym trafem bywał nagradzany jako ekolider.
„Ekologiczne” jest teraz, według ekologistów, nieposiadanie dzieci i niejedzenie mięsa ze względu na emisję CO2, co zaczyna przybierać kształt religijnych dogmatów. Ekologiści uznają np. negatywny wpływ człowieka na zmiany klimatyczne, nie biorąc pod uwagę zmian, które dokonują się niezależnie od człowieka, choćby na podstawie naturalnych mechanizmów rządzących światem i Kosmosem. Tymczasem zmiany klimatyczne to nie jest rzadkość w dziejach Ziemi. Ekologiści jednak uznali, że winę za globalne ocieplenie ponosi przeludnienie, promują więc aborcję i eutanazję. Zamiast chrześcijańskiego antropocentryzmu głoszą pogański biocentryzm.
Przeludnienie jest dziś problemem, ale gdzie? Np. w Lagos w Nigerii, które w 1960 r. liczyło zaledwie 700 tys. ludzi, dziś to największe, 30-milionowe miasto w Afryce. Panują tam bieda z nędzą, zaczyna brakować wody i żywności. Afryka, gdzie liczba ludności szybko wzrasta, oczekuje pomocy od swoich dawnych kolonizatorów, tymczasem kraje Europy Zachodniej, gdzie przyrost naturalny jest bardzo mały lub wręcz negatywny, traktują Czarny Ląd jedynie jako ciekawostkę, miejsce turystycznych wypraw.
Kościół, który chroni życie od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, nie mówi, że ludzi na Ziemi jest za dużo. Uważa, że miejsca i żywności starczy dla wszystkich, ale potrzebna jest prawdziwa, mierzona czynami międzynarodowa solidarność i pomoc. Kościół od samego zarania naucza też ewangelicznych cnót umiaru i wstrzemięźliwości. Jest przeciwny traktowaniu Afryki jako potężnego rynku środków antykoncepcyjnych, Slumsy w Lagos w Nigerii; w takich nieludzkich warunkach przebywa wiele afrykańskich dzieci. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk zaleca wyśmiewaną przez zwolenników gender wstrzemięźliwość – nie tylko w pożyciu seksualnym, także w zakupach czy w spożywaniu. Ekologistów nie rani uśmiercanie nienarodzonych dzieci lub ludzi starych czy nieuleczalnie chorych; zażarcie w to miejsce bronią „praw” karpia, żółwia lub jaszczurki, uczłowieczając je.
Już u tzw. ludów pierwotnych, autochtonicznych Australii – kiedyś niesłusznie nazywanych „prymitywnymi” – zauważono podczas badań antropologicznych, że w okresach suszy zachowywali oni wstrzemięźliwość seksualną, stosując zioła, które hamowały u mężczyzn ochotę na seks, by w niekorzystnych warunkach naturalnych nie mieć za dużo dzieci. Były to więc metody jak najbardziej naturalne i logiczne.
Tak było w wielu różnych kulturach, o czym świadczy dobitnie książka „Seks i kultura” przedwojennego brytyjskiego antropologa Josepha Daniela Unwina, którą w Białym Kruku wydaliśmy. Naukowiec ten dowodzi niezbicie – przebadał 80 dawnych i nowych cywilizacji – że tam, gdzie seks nie dominował kultury ludzkiej, następował najszybszy i największy rozwój cywilizacyjny, gdyż poświęcano więcej czasu, energii i intelektu na doskonalenie siebie samego, własnego życia, na lepsze wykonywanie pracy i obowiązków. Nasycenie życia seksem hamowało kreatywność i powodowało upadek danego ludu we wszystkich przebadanych 80 kulturach. Tymczasem obecnie wszystkie siły ludzkie usiłuje się nakierowywać na seks.
Dziwactw nie brakuje – niewątpliwie ze szkodą dla prawdziwej ochrony przyrody. Amerykański biolog Paul Ehrlich stwierdził na przykład, że ludzi powinno być na świecie tylko 800 mln, by nie zagrażać homeostazie ziemskiej, czyli utrzymywaniu stałości jej parametrów wewnętrznych. To co zrobić z pozostałymi prawie 7 miliardami? Ekologizm to pojęcie bardzo szerokie; odejście od tradycji i wartości spowodowało wzrost jego znaczenia. Zaczęło się to wszystko w Ameryce od ruchów hippisowskich, pacyfistycznych i związane było z jednej strony z liberalizacją życia, a z drugiej było próbą przeciwstawienia się wielkim korporacjom rządzącym światem, co obecnie jest dużo bardziej odczuwalne. Jedną ze znaczących postaci w początkach ekologizmu był Norweg Arne Naess, który w 1984 r. sformułował tezę, że człowiek nie jest żadnym wybitnym gatunkiem pośród zwierząt i nie ma prawa uznawać się Kopalnia uranu w Australii; niezbędny np. do funkcjonowania napędu łodzi podwodnych uran w postaci rudy nie jest promieniotwórczy, ale jego odpady już tak. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk za coś innego, specjalnego. Pomijał zupełnie fakt, że człowiek ma wolną wolę i sumienie. Gwałtowne rozpowszechnianie się tzw. ekologizmu wiąże się w ostatnim czasie z rozwojem elektroniki i co za tym idzie, światowej komunikacji. W ciągu jednego dnia możesz wywołać swoim pomysłem, nawet najbardziej absurdalnym, wielkie poruszenie na różnych kontynentach.
Nie wszyscy wiedzą, że ekologia przeszła ciekawą ewolucję, od prawa do lewa. Ochrona zasobów przyrody pochodzi od politycznych ruchów konserwatywnych, one pierwsze domagały się usankcjonowania jej prawem. Konserwatyzm to nieuleganie szybkim zmianom, to bycie ostrożnym wobec nowości. Lewica zainteresowała się tymi problemami, kiedy okazało się, że można zbić na tym polityczny kapitał. Ruch ekologiczny przeszedł przez wszystkie frakcje światopoglądowe i stał się w niektórych przypadkach skrajnie lewicowy.
Faktycznie, światową opinię publiczną zręcznie przesterowano – głównie przy pomocy lewicowych mediów i lewicowych naukowców. Dziś prawica to jakoby zwolennicy smogu, brudu, likwidacji parków narodowych, wycinania lasów, a lewica, Zieloni, to ludzie najbardziej postępowi i nowocześni, i to oni zbawią i uratują świat.
Prawicowy rząd nie powinien jednak zważać na żadne zaczepki fałszywych ekologów, a dawać konkretne przykłady swego konserwatywnego działania, czyli tworzyć systematycznie nowe rezerwaty przyrody i parki narodowe.
Zapytam o jeszcze jeden kontrowersyjny temat. Czy uważasz, że w Polsce potrzebna jest elektrownia jądrowa? Coraz bardziej konkretyzują się rządowe plany budowy pierwszej elektrowni atomowej, która ma powstać na Pomorzu; prace mają ruszyć w 2026 r. Także Orlen Synthos Green Energy (OSGE), firma należąca do Orlenu i Synthosu, wyznaczył wstępnie siedem lokalizacji dla pierwszych małych reaktorów jądrowych (SMR), które w najbliższych latach chce uruchomić w naszym kraju.
Uważam, że jest nam w Polsce potrzebna nie jedna, a kilka elektrowni atomowych. Ma ją nawet Bułgaria, podobnie kraje Grupy Wyszehradzkiej. Czechy, mały kraj, budują już następne dwa atomowe bloki energetyczne (ok. 40% energii pochodzi tam z elektrowni atomowych), Słowacja też przymierza się do następnych dwóch. Wiem, że nie mamy u nas w kraju uranu dla tych elektrowni (mają go np. Czechy). Mieliśmy go w Sudetach, ale kopalnie zostały już wyeksploatowane. Jednak uran znaleźć można w różnych stronach świata; np. Australia chętnie nam go sprzeda. Francja, która prawie 80% energii czerpie z elektrowni atomowych, bierze uran z Nigru, ze swej dawnej kolonii. W Niemczech też nie wygaszono wszystkich elektrowni atomowych. Kiedy byłem w Australii w największej na świecie kopalni odkrywkowej uranu, powiedziano mi, że wiele małych krajów, które jeszcze nie posiadają elektrowni atomowej, kupuje od nich tę rudę i gromadzi – na potem, jak już elektrownię zbudują. Ekologicznym argumentem, który przemawia za elektrowniami atomowymi, jest przede wszystkim fakt, że poza parą wodną Puszcza Białowieska do tej pory zachwyca swoim pięknem; drzeworyt według rysunku Feliksa Brzozowskiego przedstawiający żubra w jej ostępach. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk (reaktory muszą być chłodzone) nic nie dostaje się do atmosfery. Trzeba mieć oczywiście stały dostęp do wody, podobnie zresztą jak przy elektrowniach węglowych. Pewnego rodzaju kłopot jest z odpadami; niektóre kraje wywożą odpady tam, skąd biorą uran.
O ile sam uran w postaci kopalnianej nie jest promieniotwórczy, o tyle jego odpady już tak.
Dlatego zamyka się je w kapsułach albo w betonowych silosach. Są już w tej chwili elektrownie zużywające ponownie część odpadów. Wiele krajów ma bezpieczne elektrownie atomowe. W nieszczęsnym Czarnobylu nie tyle zawiodła technologia, co niestety ludzie; podczas tzw. testowania nastąpiła samoczynna reakcja.
Elektrownia atomowa to w Polsce na razie jeszcze sprawa przyszłości. Ludzie też nie przestaną mniej oddychać, by nie wydzielać CO2 do atmosfery. Na świecie jest natomiast ponad 1,1 mld samochodów, przewiduje się, że w 2040 r. będzie ich 2 mld – każdy z nich generuje ciepło i spaliny. Tych liczb jednak nikt nie chce redukować, tego tematu nikt nie podnosi, znacznie lepiej jest powiedzieć, że Polska powinna liczyć maksymalnie 15 mln mieszkańców, bo będzie to zdrowe dla środowiska. Dzieje się tak, gdyż lobby samochodowe jest tak potężne, że nikt go nie tknie. Może gdyby na ten temat powiedziano prawdę, Greta Thunberg nie występowałaby z hasłem „Przestańcie oddychać” albo „Trzeba część was wymordować, bo jest was za dużo”, tylko głosiłaby: „Trzeba usunąć z ulic miliard samochodów”. Ale wtedy na pewno nie znalazłaby sponsorów. Są jeszcze inne elementy zatrucia środowiska, których nawet nie próbuje się ruszyć, bo stoi za nimi potężny przemysł i potężne korporacje.
Jednym z nich jest niewątpliwie przemysł lotniczy. Człowiek nie zdaje sobie nawet sprawy, ile samolotów porusza się po niebie w ciągu doby, a ich spaliny idą w górne warstwy atmosfery.
Nie zrzucajmy zatem winy na bydlęta, tylko na człowieka jako tego, który ze swej chytrości, chciwości i głupoty powoduje coraz większe zanieczyszczenie środowiska.
Ta chytrość jest związana z dążeniem do maksymalizacji zysków oraz łączeniem się korporacji w globalne koncerny. Poszczególne rządy w wielu krajach nie mają pojęcia o przeróżnych napięciach ekonomicznych, że Żyrafa na afrykańskiej sawannie. fot. z książki "Tyrania postępu", wyd. Biały Kruk ruszając jakąś firmę, o której myślą, że jest lokalna, w rzeczywistości ruszą jakiegoś potentata, który ma np. wpływ na bankowość i zaraz w odwecie przykręci śrubę.
Dzieje się to dlatego, że świat oddalił się od podstawowych, ewangelicznych wartości, które obowiązywały przez wieki, że odrzucił wiarę w Boga, a teraz w swoim marszu do samounicestwienia jest już prawie niepohamowany. Gdyby wartością było np. skromne życie, obowiązek podzielenia się dobrami z innymi, jakże fantastycznie wpływałoby to na ekologię, ekonomię, stosunki międzynarodowe… W podobnym duchu brzmiała niegdyś teoria zrównoważonego rozwoju.
Kiedy w brazylijskim stanie Rondonia, na granicy z Boliwią, wycięto w przeciągu dekady pod różnego rodzaju uprawy większość lasów, zakończyło się to erozją i pożarami. W Indonezji zaś eksploatowano bez umiaru zasoby morskie. Sytuacja dojrzała wówczas do tego, że w 1992 r. zorganizowano poważną konferencję Szczyt Ziemi w Rio de Janeiro. Powstały wtedy dwie konwencje: o bioróżnorodności oraz klimatyczna (pierwotna), a także Agenda 21, która mówiła o zrównoważonym rozwoju przeciwstawianym konsumpcjonizmowi. Był to dobry zamysł, chodziło o ograniczenie eksploatacji zasobów, których – przy wzroście liczby ludności – zabraknie dla następnych pokoleń. Chodziło w nim o umiar: nie musimy kupować dziennie 20 kg żywności, możemy zadowolić się 3 czy 5 kg, które są nam niezbędne do życia; nie musimy mieć trzech samochodów, czterech telewizorów – podzielmy się tymi dobrami z innymi, z ludźmi krajów Trzeciego Świata. Taki miał być kierunek, bo zauważono już rozwój globalizacji, powstawanie coraz większych koncernów, niepohamowane zdobywanie rynków. Auchan, Leclerc, Carrefour, Tesco czy Real, niegdyś małe firmy rodzinne, rozrosły się i opanowały cały świat. Globalizacja niszczy podstawy lokalnych kultur, lokalny sposób gospodarczego myślenia. Dziś wszystko ma być kosmopolityczne, a my mamy być obywatelami świata. Niestety, dokumenty ze Szczytu Ziemi w Rio nie wpłynęły na dalsze postępowanie człowieka wobec środowiska. Politycy odeszli od koncepcji zrównoważonego rozwoju ze szkodą dla całej ludzkości.
Nie zgodzono się na globalizację ochrony przyrody i ochrony środowiska, chce się za to ciągle globalizować emisję CO2.
To prawda, nie ma ochrony środowiska i przyrody na skalę globalną, a przecież od tego zależy też emisja CO2. Na pewno nie zależy od tego, czy w Polsce będą elektrownie węglowe, tym bardziej że są wymieniane na bardzo nowoczesne, bez porównania mniej emisyjne. Musimy poza tym powoli przestawiać energetykę na nowsze technologie, w tym na efektywną energię atomową. Aby osiągnąć te cele, musimy łożyć większe środki finansowe na kształcenie i rozwój takich nauk jak chemia i fizyka jądrowa.
***
Powyższy wywiad pochodzi z książki "Tytania postępu", wyd. Biały Kruk. (AD)
Zapraszamy do naszej księgarni po książki dotyczące naszej polskiej przyrody i krajobrazów naszej Ojczyzny:
Polska. Panoramy
Takie książki wydawane są bardzo rzadko i stanowią niespotykany rarytas na półkach domowych bibliotek. "Polska. Panoramy" to monumentalny album, który prezentuje najpiękniejsze polskie krajobrazy. Majestat Giewontu, dostojność Wawelu, zamki, pałace, malownicze pola jakby wyjęte z mickiewiczowskich opisów przyrody, wzburzony Bałtyk, leniwe polskie rzeki - nasza Ojczyzna ujęta w dziesiątkach zdjęć panoramicznych.
Polska Wschodnia (ang) // Eastern Poland
Once, they were the regions of the central and Midwestern Poland. Now, they are the eastern regions of Poland marked by varied beautiful landscapes and rich patriotic traditions. The regions were declassed and devastated regularly by the occupiers since the time of annexations. That is why, this part of Poland has been called Category B Poland. Fortunately, it is part of the history now as the region’s economy and traditions have started to revive.
Polska. Dom tysiącletniego narodu
Dom jest miejscem bardzo bliskim każdemu człowiekowi, a jako zjawisko kulturowe, posiada oprócz postaci materialnej również wartość duchową. Tysiąc lat historii skłania do ogólniejszej refleksji i kusi, by przypomnieć nie tylko powszechnie znane i podziwiane, wspaniałe dzieła architektury polskiej, ale zaprezentować również te obiekty, które zwykle są pomijane w barwnych albumach.
Dolina Rospudy
Dolina Rospudy - swego czasu poświęcono jej wiele miejsca na pierwszych stronach gazet, ale tak naprawdę zna ją niewielu. Oaza ciszy, bogactwo rzadkich gatunków fauny i flory, pierwotne torfowiska. Wciąż rosną tutaj storczyki oraz rośliny będące reliktami polodowcowymi. Już tylko nad Rospudą możemy spotkać żółtozielony miodokwiat krzyżowy. Schronienie znalazły tu dziko żyjące ptaki, m.in. orlik krzykliwy, trzmielojad i błotniak stawowy.
Kajakowe szlaki Świętego. Wędrówka śladami Jana Pawła II
Któż nie słyszał o wyprawach kajakiem po rzekach i jeziorach (pierwsza w 1953 r.) księdza, a następnie biskupa, kardynała Karola Wojtyły, przyszłego wielkiego Papieża? Kto jednak zna bliżej trasy tych wypraw? Niewielu. Wbrew powszechnemu mniemaniu nie przebiegały one tylko przez Mazury; Wujek, jak nazywali Go towarzyszący Mu przyjaciele, pływał także po Pomorzu Zachodnim, wśród Borów Tucholskich, rzekami Powiśla i Warmii, Puszczy Augustowskiej, Suwalszczyzny.
Mazury. Cztery pory roku
Niezwykła publikacja o Mazurach: 367 fotografii, w tym 105 doskonałych ujęć rzadkich i popularnych gatunków dzikich zwierząt, 30 ujęć unikatowych roślin, 44 fotografie zabytków, a także urokliwe pejzaże zmieniające się w czasie czterech pór roku. Wielki talent fotograficzny prezentuje tu rodowity Mazur - Waldemar Bzura, talent przez nas odkryty! Ma już na koncie wystawy i nagrody, ale to jego pierwszy album.
Mazury. Między niebem a wodą
Album pełen przepięknych fotografii Waldemara Bzury, do którego wstęp napisał znany przyrodnik, botanik i ekolog, inicjator dwóch rezerwatów przyrodyna Mazurach - dr Jerzy Kruszelnicki.
Mazury to enklawa dzikiej, nieskażonej jeszcze ludzką ręką przyrody, piękny i niezwykle urozmaicony polodowcowy krajobraz. To okolone sitowiem jeziora, bory i puszcze, malownicze poranne mgły, klucze bocianów, żurawi i kormoranów, tajemnicze jelenie, łosie czy groźne wilki.
Mazury. Skarby przyrody i architektury
Album ukazujący niezwykłe piękno przyrody mazurskiej. Wśród leśnych ostępów można tam wciąż spotkać zaczajonego rysia, potężne żubry i groźnego wilka. Gęste bory zachowały miejsca, które rzadko ogląda człowiek. Stare puszcze i zarośnięte brzegi żyją odwiecznym rytmem, kryjąc w sobie wiele tajemnic. Pejzaż stworzony przez naturę uzupełniają dzieła człowieka: małe kościółki, sanktuarium w Świętej Lipce, malownicze wsie, ukryte w gęstwinie nagrobki.
Tatry. Cztery pory roku
Ten piękny album wybitnego artysty fotografa Mieczysława Żbika opowiada o najwspanialszych górach Europy Środkowej. Autor przez wiele lat z wielkim entuzjazmem i profesjonalizmem utrwalał obrazy Tatr polskich i słowackich. Ukazał ich triumfujące piękno, ale także grozę i tajemnicę.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.