Aby dodawać produkty do przechowalni musisz być zalogowany

Bohaterowie i zdrajcy. Wspólna pamięć narodu

Wiele wspaniałych postaci z naszej historii, dawniejszej i najnowszej, przewija się na kartach tej księgi – typowej dla Bohdana Urbankowskiego kolejnej kapitalnej syntezy naszych dziejów. Są wśród nich: najpopularniejszy w Europie poeta polskiego baroku (kto dziś o nim wie?) cny Sarmata Maciej Kazimierz Sarbiewski, artyści, myśliciele, działacze i wielcy wodzowie jak Chodkiewicz, Żółkiewski, Kościuszko, aż po Piłsudskiego. Iluż tu wspaniałych bohaterów, którzy wykazują się na wielu polach – walki, sztuki i intelektu. Byłby to obraz nad wyraz budujący, gdyby pomiędzy bohaterami chyłkiem nie przemykali zdrajcy. Ci ostatni są dla nas ostrzeżeniem, tym bardziej że nie brakuje ich również w III RP. Dziś nawet jakby więcej ich było niż dawniej – czego Autor nie omieszkał wyakcentować.

Bohdan Urbankowski znany jest z patriotyzmu, ogromnej erudycji, błyskotliwych myśli i ciętych sformułowań. Wiedzę historyczną wiąże z refleksją filozofa, pisząc barwnym, wyrazistym językiem. Nie lubi lukrowanek, jasno nazywa rzeczy po imieniu. Bezbłędnie potrafi oddzielić bohaterów od zdrajców, nie myląc przy tym, broń Boże, opartych na Dekalogu pojęć i wartości. Nie inaczej jest i w tej książce, będącej kontynuacją „Gniazda polskiego”, które jako pierwsze ukazało się w ramach serii „Wspólna pamięć narodu”.

Autor rozprawia się z kłamliwymi narracjami kształtującymi dzisiejszą wiedzę (tudzież niewiedzę) historyczną współczesnych ludzi żyjących w nowoczesnej wieży Babel. Takie mamy czasy, że nawet w szkołach dokonuje się przekłamań, zamieniając dowolnie role bohaterów i zdrajców. Ta książka prostuje wiele spraw, w tym pomaga zrozumieć, na czym polega bohaterstwo i jak perfidna potrafi być zdrada. Bohdan Urbankowski wydobywa na światło dzienne dorobek polskiej myśli społecznej, politycznej i filozoficznej oraz jej wkład w wielkie europejskie dziedzictwo. Ustala przyczyny kłopotów niektórych nowoczesnych Polaków z chrześcijańską tożsamością swego narodu. „Bohaterowie i zdrajcy” to bardzo pomocna lektura w zrozumieniu dzisiejszych kłamliwych medialnych narracji. Polska jawi się nam na kartach tej książki jako obiekt troski (przykłady zdrad), ale przede wszystkim jako powód do dumy (dowody bohaterstwa). Kapitalna wprost szata graficzna potęguje siłę przekazu.

  • Część I: Wynalazek zwany Rzecząpospolitą

  • 1. Kto ma lepszych łgarzy, ten zwycięży

  • 2. Polska, czyli kłopoty z tożsamością

  • 3. O poetach, którzy rywalizowali z bogami

  • 4. Ojcowie polskiej demokracji

  • 5. Świątynie Kresów

  •  
  • Część II: Myśl rodzima

  • 1. Czy filozofia polska może wybić się na niepodległość?

  • 2. Niepodległość ma wiele imion. Romantyzm ma wiele obowiązków

  •  
  • Część III: Odbudowywanie niepodległości

  • 1. Tradycja i misja ruchu piłsudczykowskiego

  • 2. Co się zdarzyło 11 listopada 1918 roku?

  • 3. Bitwa Warszawska trwa

  • 4. Srebrna i czarna legenda Józefa Piłsudskiego

  • 5. Rozważania o federacjonizmie

  •  
  • Część IV: Tradycja – żywiąca i trująca

  • 1. Eksport nadziei, import strachu

  • 2. Karły na grobach olbrzymów

  • 3. Termopile polskie 1945

  • 4. Salon, klub i inne partyjne przedpokoje,

  • czyli drugie pokolenie UB atakuje…

  • 5. Wciąż oddychamy PRL-em

Kto ma lepszych łgarzy, ten zwycięży

Mam dla Państwa dwie wiadomości – dobrą i złą: dobra jest taka, że żyjemy nie w jednej, ale w trzech, a może nawet w czterech rzeczywistościach, zła – że przynajmniej dwie z nich nie są do końca prawdziwe, tylko sztuczne, zaś o jednej w ogóle nie jesteśmy w stanie powiedzieć prawdy. Zanim to wszystko wytłumaczę, parę zdań o metodzie.

Teoretyczny wstęp – pochwała gadutlstwa

Wbrew temu, co się nam wydaje, dalej żyjemy na wieży Babel i mówimy pomieszanymi językami, wziętymi z różnych nauk, spełniającymi różne funkcje. Osobiście uważam, że każde słowo, każdy znak językowy ciągnie za sobą całą swoją historię, czasem całej swojej kultury. Twierdzę, że taka metoda jest lepsza niż silenie się na opis rzeczywistości w jednym tylko języku, bo taki konsekwentny opis byłby strasznie jednostronny, by nie powiedzieć kaleki. Jeśli ludzie prości i naukowcy wymyślali różne języki, to widocznie czuli trudność i niewystarczalność takich rygorystycznych, pojedynczych języków. Wygłaszam więc pochwałę pluralizmu metodologicznego, pochwałę mówienia różnymi językami. Oznacza to używanie większej liczby modeli i zwiększa prawdopodobieństwo, iż któreś z nich będą pasować do sytuacji, w naszym przypadku do rzeczywistości kulturowej, historycznej, a najkonkretniej – polskiej.

W określeniu „model” zawarte jest przekonanie, iż każde słowo czy ciąg słów – zdanie, teoria – pełni przede wszystkim funkcję informacyjną. Zanim dowiodę, że tak nie jest i dlaczego być nie może, pozwalam sobie na dygresję o człowieku, będącym podmiotem wszystkich metod i wszystkich wypowiedzi we wszystkich możliwych językach. Znamy różne definicje człowieka: zoon politikón, po łacinie animal sociale, z innych równie łacińskich animal rationale, homo sapiens, homo erectus, homo faber etc.; każda zwraca uwagę na inny aspekt bycia człowiekiem. Od siebie chciałbym dopisać homo creator.

By sprowadzić wszystko do wspólnego mianownika, trzeba wskoczyć na wyższy poziom abstrakcji, sięgnąć po język cybernetyki społecznej, która używa określenia „układ” – jeszcze bardziej bezbarwnego niż forma Arystotelesa. Wprowadził je do polszczyzny Brzozowski, ale rozpowszechnili twórcy czy może raczej odnowiciele polskiej cybernetyki społecznej – Marian Mazur i Józef Kosecki. Obydwaj należeli do najwybitniejszych uczonych, obydwu zgubiła pycha – wierząc, że poprzez manipulowanie informacjami mogą sterować układem państwowym, obydwaj zostali współpracownikami MSW. Użyłem już kilku pojęć z ich arsenału, warto jednak parę słów dopowiedzieć. Więc: z punktu widzenia logiki człowiek jest układem (nie jest ani jednością, ani zbiorem przypadkowym, jak np. wysypisko śmieci), jego elementy (podukłady) są powiązane, układ ma charakter zhierarchizowany, w miarę trwały, w miarę elastyczny.

Mowa tu o świecie znaków – słów, ale także kropek, kresek, chorągiewek, tablic drogowych, symboli religijnych i wszelkich innych znaków – podobnych, aluzyjnych bądź całkiem konwencjonalnych.

Prócz funkcji informacyjnej język spełnia inne, takie jak ekspresja, perswazja czy wręcz manipulacja, ważną funkcją jest tworzenie wspólnoty – wspólnoty jakiejś wiedzy czy wiary, wspólnoty śpiewającej piosenkę, składającej przysięgę czy odmawiającej modlitwę. Język spełnia też funkcję estetyczną – reprezentuje siebie i nic więcej i nie należy mu niczego wmawiać.

Języki tworzą zatem rzeczywistość zastępczą, rodzaj kokonu, namiotu tlenowego, poza którym nie moglibyśmy istnieć. Żyjemy w takim kokonie, to znaczy wewnątrz rzeczywistości znaków naklejonych przez nas na rzeczywistość, a czasem wiszących w pustce. Pamiętać jednak trzeba, iż nie cała rzeczywistość została przez nas oklejona.

Anatomia rzeczywistości

Znaki używane przez człowieka do orientacji w świecie są zarówno reakcją na świat, jak i pochodnymi receptorów (zmysłów) i narzędzi. Są to znaki pisane, mówione, węchowe, dotykowe – wszystkie one tworzą jakąś pośrednią rzeczywistość, izolują i łączą ze światem. Scholastycy nazwali je kiedyś bytami intencjonalnymi. Jak dotąd jednak nie stwierdzono istnienia takich bytów bez materialnego oparcia, to znaczy istnienia informacji/wartości bez nośników, ale początkiem i końcem tego łańcucha jest jego twórca i adresat: człowiek. Nawet jeśli istnieją jako zapisy (na papierze, na żółwiu, na taśmie czy na płytce) – odczytującym jest człowiek. Na koniec wreszcie wiadomość trochę lepsza: każdy znak składa się z części odbijającej, niejako wymuszonej przez rzeczywistość, i z części stanowiącej nasz wkład; tę pierwszą można nazwać faktem, drugą – wartością dodaną, krócej: wartością. Pierwsza mniej, druga jednak bardziej zależy od nas samych i właśnie zbiór wartości tworzy nasz świat. Najpierw i w mniejszym stopniu nasze sztuczne środowisko materialne, potem i w większym – sztuczne środowisko duchowe.

Każda z tych rzeczywistości jest oczywiście układem (podukładem), ma swoje centrum i margines, ośrodek decyzyjny i układy podporządkowane etc.

Świat znaków to właściwy świat człowieka, jego rzeczywistość, otulina, kokon. Oczywiście istnieje inny, materialny, a może i duchowy świat – ale kontakt z nim jest zapośredniczony przez narzędzia, znaki i ich nośniki, przez sferę i atmosferę symboli, przez szeroko rozumianą kulturę. To także układ częściowo izolowany.

Roboczo wyłania się nam taki oto podział:

NSM (naturalne środowisko materialne),

SSM (sztuczne środowisko materialne),

SSD (sztuczne środowisko duchowe),

NSD (?) – ostatnie ze znakiem zapytania. Jest wymogiem elegancji, piękna, symetrii – ale czy jest? O to toczą się spory, których tu nie będziemy podejmować. Tak czy inaczej: żyjemy co najmniej w trzech rzeczywistościach, optymiści twierdzą, że w czterech.

Każda z tych rzeczywistości została – mówiąc metaforycznie – stworzona przez człowieka, tego siódmego dnia, gdy Bóg odpoczywał, a człowiek dorwał się do materii. Z tej swojej roli człowiek nie zawsze sobie zdaje sprawę (przeczuwali to trochę poeci, np. Horacy, Sarbiewski), czasem bał się odpowiedzialności – co uwypukla opowiastka o miotle czarnoksiężnika. Tak czy inaczej, od początku przejęcia roli twórcy sztucznych środowisk człowiek zaczął stawać się człowiekiem. Nie cechowała go już czworonożność, ale poczwórność.

Cywilizacja

Człowiek, będąc w swoim odczuciu mieszkańcem i nośnikiem tych czterech rzeczywistości, de facto nie wychyla się poza dwie środkowe, które możemy nazwać cywilizacją, a jej części infrastrukturą i kulturą albo bazą i nadbudową. Od czasów Nostradamusa funkcjonuje określenie „matrix”, z tym że u braci Wachowskich znaczy coś odwrotnego: dla niego była to idealna macierz, coś jakby rzeczywistość samych idei Platona, u nich to świat wymyślony przez polityków. Przydatne jest też przeciwstawienie: świat realny – świat wirtualny (real – virtual) pretendujące do obiektywności i znane nam z młodości: prawda i propaganda, co górale nawet opisali subtelniej, z podziałem na trzy wersje (prowda, tyz prowda… etc.). Nazwy są drugorzędne.

Jest to układ najróżniejszych układów (właściwie podukładów), będących uczłowieczonymi (więc sztucznymi) mikrośrodowiskami, takimi jak leśnictwo, sadownictwo, rolnictwo, rybołówstwo, hodowla – jednym słowem gospodarka leśna i wiejska, bo wieś jest tym sztucznym środowiskiem najbardziej zbliżonym do materialnego. To ostatnie przypomina o sobie czasem nastrojami, dla których nie mamy nazwy, czasem – kataklizmami.

Na podłożu przyrody wybudowane są miasta, fabryki, drogi – które czasem łączą odległe wyspy sztucznych środowisk – w archipelag. Drogi te prowadzą przez naturalne środowisko materialne – oglądane przez okno i humanizowane przelotnie spojrzeniami. Właściwie nie da się wskazać miejsc zetknięcia człowieka ze środowiskiem naturalnym, bo człowiek – gdziekolwiek się zjawi – wnosi ze sobą ludzką percepcję, czyli przerabia naturalne środowisko w sztuczne. Wyjątek stanowi naturalne środowisko w samym człowieku – jego badanie polega jednak na zastępowaniu owej natury modelami.

Ludzki świat ma charakter heterogeniczny – powstawał w różnych miejscach i czasach, tworzyły go różne grupy. Dotyczy to zarówno rzeczywistości materialnej, jak duchowej. Kopalnie wyrywają ze środowiska naturalnego surowce dla przemysłu stalowego, fabryki wytwarzają produkty metalowe lub maszyny będące kolejnymi środkami produkcji – a przy okazji wszystkie te układy modyfikują działających w nich ludzi, zmuszają do autokreacji w określonym kierunku. Mówiąc metaforycznie, fabryki produkują robotników, kopalnie wydobywają górników, okręty wywożą w morze zwykłych mieszczuchów, ale przywożą marynarzy. Ludzie zyskują dodatkowe osobowości, do dotychczasowych ról dołączają nowe. Tak jak aktor – człowiek gra wiele ról, i jest to konieczne w świecie ludzkim, który jest modelem świata rzeczywistego, czyli teatrem. (Jak kto woli: matriksem). Dotyczy to jednostek, ale i całych grup – połączonych tym samym programem działań zapisanym punktowo w informacjach, a de facto wartościach. Czyste informacje, stanowiące dawki prawdy, jak się rzekło, nie są możliwe. Każda jest w jakimś stopniu zniekształcona – z jakiegoś powodu i w jakimś celu. W każdej jest więc domieszka dobra albo zła, piękna albo brzydoty (ten mechanizm działa w obie strony, na zasadzie sprzężenia zwrotnego – każde dobro czy piękno zawiera domieszkę prawdy, piękno – dobra i odwrotnie).

Sztuczne środowisko duchowe

Gdy uwidacznia się przewaga wartości informacyjnych (duchowych/idealnych/znaczeniowych etc.) nad samą materią, przekraczamy granicę między SSM a SSD. Parametry materialne przedmiotu nie muszą zostać zmienione – zmienia się wartość duchowa. Dwie deski zamieniają się w krzyż.

SSD to także wielość rzeczywistości: sztuczne środowisko polityczne, prawne, oświatowe, naukowe, światy tworzone przez różne dziedziny literatury i sztuki, także mity, także religie – choć te ostatnie nasycone są specyficznym rodzajem duchowości: sakralnością. Nośnikami tych wartości są dzieła sztuki, przedmioty kultu, ale – w ostatecznej instancji – to człowiek potrafi je zapisywać i odczytywać. To człowiek odgrywa role budowniczych tego duchowego świata: kapłana i nauczyciela, sędziego i uczonego, pisarza i architekta. Nie można też zapominać o rycerzach, którzy bronią tych sztucznych, to znaczy będących dziełem ludzkiej sztuki, światów: SSM i SSD.

Cywilizacja, a zwłaszcza jej wyższa część zwana kulturą, może być traktowana jako rodzaj wspólnego języka służącego opisowi świata, porozumieniu jego mieszkańców i czyniącego z władających nim ludzi wspólnotę. Większą lub mniejszą, w postaci rodziny lub państwa, nurtu literackiego czy członków wspólnoty narodowej bądź religijnej. Wyznacznikami takiej wspólnoty są łączące ją wartości informacyjne, estetyczne, religijne i inne – bo wszystkie informacje łączą, zamieniają elementy w układ.

Jednak niezależnie od jej wielkości zniszczenie łączącego ją języka oznacza zniszczenie wspólnoty. Na zewnątrz takiej wspólnoty zorganizowanej przez wartości (ale też wspólne funkcje, cele etc.) pozostaje jakiś margines – ludzie zorganizowani inaczej lub wcale nie zorganizowani, albo nie ludzie, a przedmioty. Czasem jest to środowisko wrogie, czasem sprzyjające całej kulturze czy cząstkowemu układowi. Troska o przetrwanie (instynkt samozachowawczy) to jeden z podstawowych obowiązków każdego układu.

Powyższy opis to wyabstrahowany podział poziomy, warstwowy, podkreślam: wyabstrahowany, jak forma i materia czy ogólnik (idea, gatunkowość) i przedmiot konkretny. Ludzkie rzeczywistości są bardziej skomplikowane, czasem oddzielone jak kolumny, czasem się przenikają. Dla ich istnienia ważne są takie cechy jak trwałość i elastyczność, żeby zachować spoistość. W tym miejscu warto wprowadzić także układy zabezpieczające (izolatory, zderzaki), służące do neutralizacji zagrożeń, ich wydrążoną odmianą są na przykład grodzie wodoszczelne na statkach – analogiczne grodzie i zderzaki potrzebne są w kulturze, ekonomice, religii.

Nie ma jednej kultury – lecz o każdej można powiedzieć to samo: każda ma te same elementy: materialny i duchowy, każda ma swe centrum i margines, twórców i konsumentów, każda jest układem układów uporządkowanym przez jakieś informacje – to wartości tworzące hierarchię od biologicznych przez ekonomiczne po sakralne, każda musi mieć jakieś zasilanie. Zniszczenie systemu informacji – anihilacja wartości lub zburzenie ich hierarchii – niszczy całą kulturę, czasem całą cywilizację. Ale – powtórzmy raz jeszcze – ostatecznymi nośnikami kultury są ludzie, którzy borykając się z materią wokół siebie, ale także z materią w sobie, tworzą swój ludzki świat. I to w nich trzeba zniszczyć wartości, by te światy uległy zagładzie.

Wielka Przeprowadzka do 4. wymiaru

Ludzkie nośniki (ciała) są nietrwałe – od początku ważne było przenoszenie informacji na inny, ludzki lub nieludzki nośnik.

Do naszych czasów dotrwały nośniki, zapisy i ich treści utrwalone w różnego rodzaju materii, nie zawsze potrafimy je odcyfrować. Poprzedzały je zapewne opowieści nigdzie nie zapisywane. Nośniki ludzkie nie przetrwały, lecz zawdzięczamy im niezwykły dar: mumie egipskie owinięte były w modlitwy i inne dzieła literackie, które zachowały się do naszych czasów.

Ocalały także zapisy na tabliczkach glinianych sprzed 7500 lat, tak zwana kultura Vinča (dziś przedmieście Belgradu). Zachowały się z tamtego czasu dzieła sztuki, na przykład słynna „pani z Vinči”, amulety, naczynia pokryte napisami (pismo staroeuropejskie), przetrwały także elementy sztucznego środowiska materialnego (SSM) – już wtedy budowano domy, wytapiano miedź.

Tabliczki pokryte pismem odnajdziemy też w Mezopotamii, wyrafinowani Chińczycy preferowali pisanie na skorupach żółwi. Tabliczki gliniane, skorupy żółwi, zwoje miedziane (jeden ze zwojów z Qumran jest z miedzi), papirusy… Opowieści mówione zamienią się w pisane, Egipcjanie nie tylko owijali zmarłych w modlitwy, utrwalali także opowieści na papirusach i na murach świątyń.

Można założyć, że sztuczne środowisko duchowe od początku, od czasów „pogańskich” i wcześniejszych, odpowiadało na zasadzie analogii sztucznemu materialnemu, powiedzmy, że z nim „korespondowało” – ale nie mamy pojęcia, na jaki temat. Po prostu nie zachowały się nośniki. Dlatego niewiele wiemy o poglądach naszych słowiańskich przodków – pierwszym znanym nam przodkiem, pierwszym naszym sztucznym środowiskiem duchowym, ale przecież i materialnym jest cywilizacja chrześcijańska. Tę zaczynają jakieś resztki świątyni na Jeziorze Lednickm, potem ilość znaków z dziedziny sztuki się zwiększa, dochodzą przekazy pisane – manuskrypty, inkunabuły – początkowo było tego mało, a rola nośników jest ogromna. To, mówiąc językiem cybernetyki społecznej, przechowalniki i rezonatory (multiplikatory). Nie było tego wiele, ale było – o czym w przypisie. Cały czas chodziło o zwiększenie pojemności nośników, o zwiększenie dostępności i ułatwienie operowania nimi. Produkcją i powielaniem matriksa zajmowali się w chrześcijańskiej Europie wyspecjalizowani mnisi. Do 1500 roku wyprodukowali 35 000 wydań, w sumie 15–20 mln egz. Potem nadejdzie era książek drukowanych, gazet, informacji nagrywanych i filmowanych. XX wiek: radio, film telewizja, internet. Zmieniają się nośniki – niby nadal są materialne, ale w rzeczywistości to nie tyle taśma czy płytka, ile elektrony czy jeszcze drobniejsze cząstki; czasem w grę wchodzi zakłócenie ich porządku i struktury – więc niemal nic materialnego. Informacje można kopiować, przemontowywać, łączyć w nowe układy – tworząc kopie, których oryginały były tak różne, że można mówić o kopiach bez oryginałów. Jest to niezwykle ważne i niebezpieczne, bowiem w XXI wieku następuje Wielka Przeprowadzka do 4. wymiaru, z rzeczywistości realnej do wirtualnej; jesteśmy bardziej mieszkańcami matriksa niż świata materialnego. Podobną tezę do skrajności doprowadził Jean Baudrillard, w pracy Symulakry i symulacja (1981, przekład polski 2005), twierdząc, iż nie żyjemy już w rzeczywistości, a w hiperrzeczywistości. Według niego znaki żyją już własnym życiem, korespondują ze sobą, jeżeli coś skrywają, to jedynie to, że nic nie istnieje. Jako przykład Baudrillard podał telewizyjną relację z wyborów, która w I etapie odzwierciedla rzeczywiste zdarzenie, w kolejnych – coraz dalej odchodzi, staje się faktem telewizyjnym, symulacją rzeczywistości. Symulacja jest pozbawiona oparcia w realności, tu – jak powie paradoksalnie – piękno staje się piękniejsze od piękna, prawda staje się prawdziwsza od prawdy. Początek tego procesu datuje na 1959 rok – pierwsze wybory telewizyjne w Anglii. Jeszcze dalej posunie się w pracy La Guerre du Golfe n’a pas eu lieu (1991; wyd. pol.: Wojny w Zatoce nie było, Warszawa 2006), twierdząc prowokująco, iż wojna w Zatoce istniała tylko w telewizji.

 

Wniosek o rosnącej roli nośników i rezonatorów informacji to tylko jeden z nasuwających się w tym momencie. Oczywiste jest, że manipulacja informacjami skutkuje manipulacją zachowaniami, utrwala się w charakterach – więc w predyspozycjach do zachowań. Z tezy o sztuczności sfer, w których żyje człowiek, wynika nieuchronnie wniosek o rosnącej roli sztukmistrzów i innych manipulatorów – przekładając na język praktyki: kto ma media, ten przetrwa, choćby był brzydki jak Wenus z Vinči, bo kto ma media, ten ma władzę przekraczającą czas i przestrzeń. A jeszcze precyzyjniej: kto ma lepszych łgarzy, ten zwycięży, stuprocentowa prawda jest ontologicznie i logicznie niemożliwa. Do dyskusji można pozostawić, co znaczy „lepszy” – czego nie da się określić bez opisu środowiska, w którym mają łgać, poziomu wiedzy i skojarzeń manipulowanych (informowanych, wzruszanych) oraz celu, który manipulujący chcą osiągnąć.

Czytelników, którzy kupili tę książkę, zainteresowało również:

Opinie o produkcie (0)

do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl