Nawet pod batem zaborcy pozostały Polakami. Mijają 123 lata od strajku szkolnego dzieci z Wrześni
Uczestnicy strajku dzieci wrzesińskich, u góry pośrodku Bronisława Śmidowicz. Fot. Wikimedia My z Tobą, Boże, rozmawiać chcemy,
lecz „Vaterunser” nie rozumiemy,
i nikt nie zmusi nas Ciebie tak zwać,
boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz!
Autorami powyższego wiersza, który powstał wiosną 1901 roku, byli uczniowie Katolickiej Szkoły Ludowej we Wrześni. Wydarzenia, które rozegrały się w tym małym miasteczku, leżącym wtedy w prowincji poznańskiej (regencja poznańska), noszącym wówczas oficjalną nazwę Wreschen, stały się symbolem zachowania niezłomnej postawy dzieci wobec narzuconego jarzma pruskiego Ich dramatyczny przebieg poruszył nie tylko mieszkańców wszystkich trzech zaborów, ale również opinię międzynarodową.
Wypadki, jakie nastąpiły tam wiosną 1901 roku, były konsekwencją systematycznych działań pruskiego zaborcy zmierzających do totalnej germanizacji szkolnictwa na zagarniętych ziemiach polskich Działania te przebiegały równolegle do intensywnej walki z polskością, prowadzonej na „wschodnich kresach” Prus, która miała miejsce i w innych obszarach życia publicznego – m. in. w administracji, gospodarce, a także religii. W tym ostatnim przypadku germanizacja była połączona z wywołaną w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego stulecia przez kanclerza Ottona von Bismarcka kampanią pod hasłem „Kulturkampf”. Wymierzona ona była w Kościół katolicki oraz w instytucje kultywujące polskość. Istotą owej walki było zachowanie „czystości” kultury niemieckiej. (…)
Na początku XX wieku bardziej gorliwi nauczyciele starali się praktycznie eliminować język polski nie tylko podczas lekcji, ale także i w czasie pozalekcyjnym, kiedy zabraniano uczniom rozmów w ich ojczystym języku na przerwach i w zabawie. Największy nacisk kładziono jednak na wyeliminowanie lekcji religii po polsku Zdawano sobie bowiem sprawę z faktu, iż nauczana w języku ojczystym religia stanowi istotny czynnik wzmacniający polski żywioł. (…)
Katolicka Szkoła Ludowa we Wrześni liczyła 651 uczniów, w tym narodowości niemieckiej – 19. W tym miejscu należy przybliżyć nieco organizację kształcenia w pruskiej szkole. Nauka była obowiązkowa do 14. roku życia. Rozpoczynała się od klasy najniższej – VI, do której uczęszczały najmłodsze dzieci, kończyła zaś w klasie najwyższej – I. Zajęcia odbywały się w ciągu całego dnia. Nowy rok szkolny zaczynał się zwykle w kwietniu – zaraz po feriach wielkanocnych.
Pierwsze lekcje religii w języku zaborcy wywołały wśród uczniów oraz ich rodziców szok i niedowierzanie. W szkole niebawem miały pojawić się niemieckie podręczniki do nauki religii, które nauczyciele mieli rozprowadzić wśród uczniów – nieodpłatnie. Liczono na to, że złagodzi to wydźwięk represji, ukazując jednocześnie jakoby dobrą wolę zaborcy. Nie spodziewano się, że sprawa katechizmów tak zaostrzy nastroje wśród polskich uczniów, którzy albo zdecydowanie odmówili ich przyjęcia, albo szybko je zwrócili do szkoły.
Bronisława Śmidowiczówna, wówczas uczennica I klasy, mówiła po latach: „W dniu 24 kwietnia 1901 r. przystąpił nauczyciel Koralewski do rozdawania katechizmu między dzieci, w języku niemieckim. Mając jakiś dziwny wstręt do tej książki, która miała służyć do wynarodowienia nas, wzięłam ją przez fartuszek. Prawie wszystkie dzieci pozostawiły książki w szkole. Na następnej lekcji nauczyciel namawiał, żeby jednak przyjąć je. Dużo dzieci mówiło, że im rodzice nie pozwalają przynosić do domu, ale ostatecznie dały się namówić, tylko Stanisław Jerszyński i ja stanowczo żeśmy odmówili. Otrzymaliśmy po sześć uderzeń, tzw łap, na rękę trzciną Uderzenia były bardzo silne…”.
Ostatecznie wszyscy uczniowie z pierwszej klasy zwrócili niemieckie katechizmy. Jak relacjonowała Leokadia Wojciechowska: „Pomimo prośby nauczyciela, aby zabrać je z powrotem, żaden z uczniów naszej klasy tego nie uczynił. Wtedy nauczyciel przywołał do naszej klasy rektora szkoły Fedtke. Ten zaczął wypytywać nas o to, kto kazał nam oddać katechizmy. Część uczniów odpowiedziała, że tak kazali uczynić rodzice. Inni oświadczyli, że nie chcą i nie będą uczyć się religii z niemieckich katechizmów. Rektor zwołał wówczas konferencję rady pedagogicznej, w wyniku której podano do wiadomości, że za stawianie oporu będziemy codziennie odsiadywać po kilka godzin aresztu po lekcjach. Pomimo przestróg nie ustąpiliśmy. Z tej przyczyny nie odbywały się odtąd lekcje religii, za to musieliśmy codziennie odsiadywać areszt od 3 do 4 godzin. Nauczyciele ustawicznie namawiali nas do wyrażenia zgody na naukę religii w języku zaborcy i do zmiany naszego stanowiska”.
Bronisława Śmidowiczówna i Stanisław Jerszyński przez swoją odważną i nieugiętą postawę stali się niejako przywódcami strajku, za co wielokrotnie zostali dotkliwie pobici przez szkolnych wychowawców. Karę chłosty 2 i 13 maja wymierzył dzieciom Feliks Koralewski, powszechnie znienawidzony przez społeczeństwo za podłą służalczość wobec zaborcy. Złą sławą okrył się także Johan Scholzchen, „kat dzieci wrzesińskich”, nauczyciel religii w klasie I. Był to zacięty hakatysta, który bardzo często w celu zastraszenia i podporządkowania sobie uczniów sięgał po kij. Wśród ciemiężycieli polskich dzieci padają także w licznych relacjach nazwiska nauczycieli Augusta Wenzela i Oskara Pohla. Stosowane przez nich represyjne metody nie tylko nie uśmierzyły oporu w szkole, ale doprowadziły do tego, że stał się on bardziej zdecydowany i zatoczył szersze kręgi, powodując ostatecznie powstanie buntu także w klasach drugich.
Wymierzane kary aresztu szkolnego i dotkliwe pobicie Stanisława Jerszyńskiego i Bronisławy Śmidowiczówny wywołało wrzenie wśród wrześnian, które w każdej chwili mogło przerodzić się w zbiorowy bunt. I ten moment nadszedł 20 maja. Tego dnia w szkole doszło ponownie do skatowania opornych uczniów. Stało się to w obecności inspektora szkolnego, zwyrodniałego sadysty dr. P. Wintera. Mimo że zapowiedział on ciężkie kary za nieposłuszeństwo na lekcji religii, uczniowie okazali się tak zdesperowani, że nie chcieli powtórzyć ani słowa w języku niemieckim, pozostając głusi na coraz bardziej agresywne żądania Scholzchena – wprost mu oświadczając: „Jesteśmy Polakami i nie będziemy odpowiadać w języku niemieckim na lekcjach religii”.
Nie złagodził tego oporu dwugodzinny areszt zarządzony przez Wintera. Podczas niego 26 niepokornych uczniów miało nauczyć się po niemiecku pieśni „Kto się w opiekę”. O godz. 12.00 zwolniono do domu tych, którzy wykonali zadanie. Dla 14 uczniów, którzy tego nie zrobili, inspektor zarządził chłostę. Najbardziej harde dzieci miały otrzymać 6–8 uderzeń, pozostałe zaś od 2–4 (dziewczynki otrzymywały razy po rękach, chłopcy na siedzenie) Wykonawcą kary był Scholzchen, któremu asystowali Winter i Koralewski.
Pełną relację tych zdarzeń odnajdujemy we wspomnieniach Leokadii Wojciechowskiej: „W dniu 20 maja przyszedł do szkoły inspektor szkolny Winter i powiedział do nas: «Ihr seid Deutsche» [wy jesteście Niemcami – przyp. red.] Na to wszyscy chórem krzyknęli: «My jesteśmy Polakami». Mimo namowy ze strony inspektora stanowczo odmówiliśmy przyjęcia katechizmów. Inspektor wyszedł z klasy. Po upływie pewnego czasu wywoływano nas pojedynczo do innej klasy, w której wymierzano nam karę chłosty. Gdy przyszła kolej na mnie, nauczyciel Koralewski doskoczył do mnie, chwycił za kołnierzyk i zaciągnął do sali, w której siedzieli: inspektor Winter, rektor Fedtke i nauczyciel Scholzchen. Zapytano mnie: «czy chcesz uczyć się religii w języku niemieckim?» – Odpowiedziałam: «Nie». Wówczas Scholzchen uderzył mnie osiem razy trzciną z całej siły po dłoniach. Uderzenie było tak silne, że skóra na moich rękach była poprzecinana. Po wymierzeniu kary kazano mi iść do domu”.
Doktor Ludwik Krzyżagórski, który zajmował się pobitymi dziećmi, tak mówił o ich stanie: „[Stanisław Jerszyński] miał sześć do ośmiu sinych długości palca pręg na siedzeniu, nabiegłych krwią. Dziecko było fizycznie bardzo wzburzone i drżało jak w febrze. Troje innych dzieci miało mocne pręgi na rękach i na siedzeniu. Ręce były tak napuchnięte, że dzieci nie mogły ich zamknąć, ponieważ sprawiało im to silny ból […]. Jedno z dzieci z bólu nie mogło wcale siedzieć i musiało leżeć”. Na zewnątrz zaczął narastać tłum mieszkańców, zaalarmowany płaczem dzieci opuszczających szkołę. Jak wspomniała Bronisława Śmidowiczówna: „Przechodnie i mieszkańcy sąsiednich domów podchodzili do dzieci i pytali o powód płaczu. Gdy dowiedzieli się, za co dzieci były bite, zaczęli wygrażać katom […] Tłum rósł i przybierał coraz groźniejszą postawę”.
Niektórzy rodzice wdarli się do budynku szkoły, próbując interweniować. Wśród nich była matka jednego z uczniów, Bronisława Klimasa. Kobieta była w zaawansowanej ciąży i być może to sprawiło, że postanowiono wypuścić jej syna. Do szkoły wdarł się także ojciec Bronisławy Śmidowiczówny, który żądał zaprzestania bicia, grożąc rewoltą ze strony napierającego tłumu.
Nie odstąpiono jednak od wymierzania kary, a jedynie za sprawą polecenia Wintera przeniesiono jej wykonywanie do tylnych sal budynku. Tymczasem przed szkołą gromadziło się coraz więcej osób, które domagały się rozprawy z katami. Zaczęto napierać na drzwi, poszły w ruch kamienie i groźby. Wznoszono okrzyki „Jest nas jeszcze dosyć Polaków, tak łatwo z nami nie dacie sobie rady”, „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Niech żyje Polska!”
Nie mogące poradzić sobie z zaistniałą sytuacją władze szkolne wezwały na pomoc miejscową żandarmerię. Sytuacja uspokoiła się późnym popołudniem. Wówczas to dopiero żandarmom udało doprowadzić do rozejścia się manifestantów.
Do podobnych wystąpień doszło także 21 maja. Znowu zabrzmiały okrzyki gromadzącej się pod szkołą ludności, piętnujące pruskich nauczycieli, których po skończonej pracy do domów, tak samo jak dzień wcześniej, ze względów bezpieczeństwa eskortowali żandarmi. Cały czas notowano także nazwiska najbardziej aktywnych demonstrantów. Władze pruskie szykowały już zemstę.
Ostatecznie wszyscy najaktywniejsi demonstranci stanęli przed sądem. Proces odbył się między 14 a 16 listopada 1901 roku w Gnieźnie. Oskarżono 26 osób o udział w publicznym zbiegowisku i próbę zmuszenia nauczycieli do zaniechania czynności urzędowych i ich znieważenie, wtargnięcie do budynku szkolnego, publiczne podżeganie do popełnienia przestępstwa. Dwadzieścioro oskarżonych usłyszało wyrok. Zapadły bardzo wysokie kary (większe niż żądał prokurator!) – od kilku miesięcy do 2 i pół roku więzienia. (...)
Jeden z najwyższych wyroków – 2 i pół roku więzienia otrzymała Nepomucena Piasecka, matka pięciorga dzieci, która w trakcie demonstracji 20 maja zdołała przedostać się do budynku szkoły i przypadłszy do nauczyciela Koralewskiego, krzyczała pod jego adresem wyzwiska. To uczyniło z niej główną oskarżoną w procesie gnieźnieńskim. Skazana na rok więzienia została również Helena Bednarowiczowa, która niedawno wyszła za mąż. Karę kilku miesięcy więzienia otrzymały także matki mające na wychowaniu kilkoro nieletnich dzieci: Rozalia Pawlicka, Stanisława Stachowiak. Wyrok 4 tygodni więzienia usłyszała pięćdziesięciopięcioletnia żona tokarza Jadwiga Jezierska.
Ostatnią skazaną kobietą była Elżbieta Kantorczykowa, której proces odroczono ze względu na to, iż była w ciąży Ale oczywiście jej nie darowano 10 czerwca 1902 roku została skazana na 10 miesięcy pozbawienia wolności (…)
Tymczasem strajk dzieci trwał nadal i nadal był brutalnie zwalczany przez nauczycieli.
***
Powyższy tekst pochodzi z książki prof. Wojciecha Polaka "Najmłodsi bohaterowie. Historia polskich dzieci X - XXI w. Opowieści o walce i cierpieniu" wyd. Biały Kruk
Najmłodsi bohaterowie. Historia polskich dzieci X - XXI w. Opowieści o walce i cierpieniu.
Dzieci nie kojarzą nam się ani z wielkimi wyzwaniami, ani z bronią, walką i śmiercią. A jednak… Prawie jedenaście wieków naszej historii obfituje w tysiące przykładów heroizmu tak duchowego, jak i fizycznego polskich dzieci oraz polskiej młodzieży. Niewielu wie, że już Mieszko I musiał zaryzykować wolnością i życiem swego potomka Bolesława, oddając go cesarzowi jako zakładnika.
Blask Rzeczypospolitej. Od X do XXI wieku
Oto dzieło wybitnego i wszechstronnego historyka, które czyta się jak pasjonującą powieść. Sięgając po Blask Rzeczypospolitej, każdy, kto w jednej książce chciałby zapoznać się z historią Polski na przestrzeni całych jej dziejów, ma tę możliwość. A dzieje te są długie, żywe i imponujące. Historia nasza, jak każdego wielowiekowego kraju, obfituje we wzloty i upadki. Może napawać dumą i podziwem, ale też przestrzegać przed niebezpieczeństwami.
III Rzesza Niemiecka. Nowoczesność i nienawiść
Rzesza Niemiecka istniała tylko w okresie 1933–1945, ale bardzo mocno zapisała się w historii. Mocno i wyjątkowo niechlubnie. Gdy się ją wspomina, przychodzą na myśl druty kolczaste, niemieckie obozy zagłady, wojenna pożoga, grabież, ruiny. Do tego dochodzi pogarda dla tych, których zbrodnicza ideologia nazistowska określała jako „podludzi” i których należało likwidować w imię czystości rasy.
Polacy wierni i dzielni
Polacy – kim jesteśmy? Kim byliśmy? Kim powinniśmy być w przyszłości? O. prof. Marian Zawada od ponad 40 lat szuka odpowiedzi na te pytania. Szuka – i znajduje. Zastanawia się nad kondycją naszego narodu od momentu jego narodzin w X wieku po czasy najbardziej współczesne. I nieustannie jest pełen zachwytu nad duszą polską, nad jej zdolnością przetrwania nawet największych kataklizmów, nad jej niezłomnością.
Polska i Krzyż
Piękno, niezachwiana moc i potęga Krzyża. Związanie losów Rzeczypospolitej, od narodzin po dzień dzisiejszy, z Krzyżem oraz nieprzemijająca nadzieja pokładana w Chrystusie – to temat tej książki. Wybitni autorzy i uczeni, wielcy patrioci, utrwalają słowem, a mistrz Adam Bujak obrazem wizerunek Polski wiernej Bogu od jedenastu wieków. Bez chrześcijaństwa nie byłoby ani naszego państwa, ani naszego narodu.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.