Między nieładem a niewolą. Krótka historia myśli politycznej
liczba stron: | 384 |
obwoluta: | nie |
format: | 16,5 x 23,5 cm. |
oprawa: | twarda |
data wydania: | 20.11.2020 |
ISBN: | ISBN 978-83-7553-306-4 |
EAN: | 9788375533064 |
Napisana barwnym, literackim językiem, świetnie ilustrowana książka jednego z najwybitniejszych intelektualistów europejskich. Pełna refleksji nad współczesnością historia od starożytnych myślicieli chińskich i filozofów greckich, przez świętych Augustyna i Tomasza, renesansowych humanistów, zachodnich filozofów baroku i oświecenia, po myślicieli polskich (np. Mistrz Wincenty, Paweł Włodkowic, Józef Piłsudski). Okazuje się, że niektórzy starożytni, jak np. Platon, mieli dużo sensowniejsze koncepcje organizacji społeczeństwa i państwa niż nam współcześni. Najgorzej było/jest, gdy idee zaprzęgnięte do politycznej roboty są z gruntu błędne, a nawet groźne, choć z pozoru wydają się słuszne i nieraz nawet szlachetne, jak np. marksizm-leninizm.
Prof. Andrzej Nowak dokonał résumé różnych szkół i kierunków politycznego myślenia na przestrzeni dziejów. Niebywale logiczne wnioski, jakie płyną z tej analizy, powinny być obowiązkową lekturą dla współczesnych polityków oraz dla każdego, kto chce zrozumieć, o co w naszym świecie chodzi. Z rozważań Autora wyłania się swoisty obraz równi pochyłej, po której coraz szybciej staczają się polityczne koncepcje. Rządzący perfidnie naginają idee do swoich partykularnych potrzeb, a filozofowie chętnie z nimi współpracują. Prof. Nowak piętnuje przy okazji tyleż arogancki, co ignorancki stosunek dawnych i dzisiejszych zachodnich myślicieli do Rzeczypospolitej, która wszak jeszcze krótko przed zaborami była drugim co wielkości krajem w Europie. Szkodliwe skutki tej ignorancji odczuwamy do dziś – nie tylko w Polsce.
Autor dowodzi, że człowiek pogubił się w rozumieniu świata, polityki, prawa, wojny, pokoju i siebie samego. To efekt koncepcji uznających Boga za przeszkodę w realizacji ziemskich celów, a rzekomo tylko te mają sens. „Jeżeli przyjmiemy – pyta Autor – że ludzie są tak różni, to jak zatem człowiek może być miarą wszystkiego? Oznaczałoby to tyle miar, ile ludzi, a więc zanikłaby jakakolwiek możliwość zbudowania w stosunkach między ludźmi obiektywnego ładu”.
Już w starożytnym myśleniu o państwie i społeczeństwie kiełkowały zalążki dzisiejszego lewicowego liberalizmu siejącego destrukcję i chaos. Centralnym punktem dzieł np. Machiavellego (Autor nazywa go „człowiekiem głęboko niewierzącym”) czy Monteskiusza, nie mówiąc o myślicielach oświeceniowych, jest człowiek oderwany od Boga. W każdej epoce znajdowali się interpretatorzy, kontynuatorzy tudzież twórcy nowych utopii niezrażeni klęskami swych poprzedników. Ukazując historię myśli politycznej, Autor przedstawia też siłą rzeczy dzieje walki myśli ateistycznej z myślą chrześcijańską opartą na Bożym prawie, przykazaniach Dekalogu i sumieniu jednostki. Dzięki przystępności wywodów książka jest lekturą tyleż pouczającą, co pasjonującą.
Partner publikacji:
Spis treści
Słowo wstępne
W poszukiwaniu złotej nici
Rozdział I
Cztery „szkoły” klasycznej myśli chińskiej
Rozdział II
Platon
Rozdział III
Arystoteles
Rozdział IV
Cyceron, św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu
Rozdział V
Niccolò Machiavelli
Rozdział VI
Thomas Hobbes i John Locke
Rozdział VII
Monteskiusz, Rousseau i ciąg dalszy
Rozdział VIII
Wolność i niepodległość – polska tradycja
W poszukiwaniu złotej nici
Między nieładem a niewolą – to doświadczenie naszego losu. Nie tylko polskiego, ale ludzkiego po prostu. W tej książce próbuję przedstawić zapis tego doświadczenia i reakcji na jego konsekwencje, zapis utrwalony w historii myśli politycznej, w dziejach ponawianych wciąż prób odnalezienia ładu i zdobycia wolności. To nie jest historia stara i przebrzmiała. Ona toczy się na naszych oczach, oślepia nas znowu swoimi wybuchami. A może oświetla nam drogę w ciemności?
Człowiek jest zwierzęciem społecznym/politycznym: zoon politikon. Definicja Arystotelesa zakłada, że żyjemy wśród innych ludzi, że inni ludzie są nam potrzebni do dobrego życia. Niby „oczywista oczywistość”. A jednak – niekoniecznie. W relacjach z innymi ludźmi możemy dostrzec pewien ład, budować go i chronić. Zarazem związek z innymi ludźmi – to właśnie związek, wywodzony od słowa „wiązać”, krępować, trzymać w więzach. Relacje z innymi ludźmi możemy traktować jako formę zniewolenia. Zniewolenie może nam przynieść nie tylko drugi człowiek, ale także, a może przede wszystkim – natura. Czy wyzwolimy się od natury, od tego, co nam ona narzuca, od uwarunkowań biologicznych (w tym płciowych)? Czy będziemy potrafili stworzyć się na nowo? Sami? A może, odwrotnie, powinniśmy wrócić do natury, nie wywyższać się nad nią, ale się jej poddać? Poprzestać w definicji człowieka na tym tylko, że jest zwierzęciem: zoon. Wykreślić – politikon?
Pojawia się w naszym życiu pośród innych ludzi pytanie o sprawiedliwość, o hierarchię, o współpracę, o rywalizację, w końcu – o sens samego życia. A więc o to, co jest dobre, a co złe. Pomagać słabszym – czy nie? Ale kto jest słabszy? Dziecko w brzuchu matki? Czy kobieta z dzieckiem w brzuchu? Kto bardziej zasługuje na współczucie? A czy jest w ogóle miejsce na współczucie w stosunkach z innymi? Czy jest w ogóle do tych pytań jakaś obiektywna rama? Rozum, pozwalający nam w wymianie jego argumentów docierać do pewnego ładu, dzięki któremu możemy lepiej żyć, wspólnie z innymi? Czy też pozostaje wyłącznie wymiana ciosów, walka, w której wygrywający (silniejszy) ma rację, a przegrywający – po prostu ginie?
To nie są, pozwolę sobie powtórzyć, pytania abstrakcyjne. To są kwestie, które wyciągają dziś na ulice Polski, Ameryki, Francji, Niemiec tysiące ludzi. Jedni protestują, gdyż wali się ich ład. Inni występują pod sztandarem emancypacji, coraz śmielej sięgającej nowych pokładów wolności. W jej imieniu pozwala się na to, co jeszcze tak niedawno nazywano chamstwem, zbydlęceniem, barbarzyństwem. I znajduje się dla tego – usprawiedliwienia, uzasadnienia. A więc znów wraca pytanie o sprawiedliwość, o zasady, o ład. I znów zderza się z wolnością.
Czy jednak wolność w ogóle istnieje? I na czym polega ład? Na pokoju i współpracy? Czy na budowaniu murów, które nas odgrodzą od naporu sił chaosu? Na walce o utrzymanie owych murów?
Możemy szukać odpowiedzi na te życiowo ważne pytania w ustaleniach nauk, które są gotowe redukować człowieka wyłącznie do jego uwarunkowań biologicznych, zwierzęcych. Przypomnijmy więc, że amerykański uczony Benjamin Libet już w 1983 roku przeprowadził eksperyment, w którym starał się ujawnić, iż nasza wolność wyboru jest nader ograniczona. Uczestnicy eksperymentu mieli w dowolnym momencie zgiąć palec, kontrolując czas podjęcia tej decyzji. Badanie wykazało, że około 0,35 sekundy przed zarejestrowanym świadomie podjęciem decyzji zaczynała się wzmożona aktywność mózgu. Decyzja o ruchu palcem podejmowana była faktycznie przed naszą świadomością. Libet zinterpretował to w taki sposób, że w istocie mamy ułamek sekundy, w ciągu którego możemy „zawetować” ową nieświadomą decyzję naszego mózgu. Liberum veto – to nasza cała wolność. Przy pomocy rezonansu magnetycznego inny neurobiolog, Chun Siong Soon, w 2013 roku był w stanie potwierdzić, że nie tylko w sprawie konkretnego ruchu (w jego eksperymencie naciskanie klawisza palcem lewej lub prawej ręki), ale również myślenia abstrakcyjnego (decyzja o dodawaniu lub odejmowaniu dwóch liczb) nasz mózg działa o kilka sekund szybciej niż nasza świadoma wola. W Brukseli powtórzono eksperyment Libeta, łącząc go z badaniem psychologicznego profilu uczestników. To badanie wykazało z kolei, że ludzie bardziej impulsywni mają mniejsze szanse zdążyć w ciągu owego krótkiego „okienka weta” ze swoim sprzeciwem wobec decyzji podjętej przez mózg. A więc jednak – różnimy się pod względem możliwości naszej wolnej woli? Jedni mają jej więcej, inni mniej?
Samuel Bowles i Herbert Gintis, w studium opublikowanym w roku 2011 przez Princeton University: A Cooperative Species: human reciprocity and its evolution, udowadniają, że ludzki gatunek wyróżnia się wśród wszystkich innych nie tyle mową, ile zdolnością do altruizmu. Człowiek jest w stanie wykroczyć poza schemat „samolubnego genu”, to jest poświęcenia wyłącznie dla swoich genów, dla swoich dzieci. Ludzie angażują się w walki międzygrupowe. W tym podobni są jeszcze do szympansów. Wyłącznie ludzie jednak podtrzymują przez pokolenia wspólnotę opartą na walce z innymi grupami i poświęceniu dla członków swojej grupy (choć niekoniecznie spokrewnionych). Bez ksenofobii, bez walki z przedstawicielami innych grup, nie byłoby solidarności i altruizmu. Grupę ludzką połączyła idea wspólnoty, a nie tylko bezrefleksyjna jedność genetycznych interesów. Ci sami autorzy obserwują jednak, jak przez tysiąclecia dokonuje się zjawisko „domestykacji” człowieka, oswajania jego instynktu walki, gracylizacji (czyli wydelikacenia naszego szkieletu), w której nasze kości czołowe stają się cieńsze, nie muszą już spełniać tak ważnej przez setki pokoleń funkcji – chroniącej nasz mózg przed uderzeniem pałki sąsiada. Handel zamiast wojny tworzy inną formę wspólnoty. Altruizmu nie wymaga – co zresztą dobitnie powiedział już Adam Smith, autor swoistej Biblii kapitalizmu, wydanej w 1776 roku rozprawy O naturze i przyczynach bogactwa narodów.
Czy ostatni przedstawiciele „starego” gatunku człowieka skończą w zoo? Pokazywani jako ciekawostka, przestroga mieszkańcom nowego wspaniałego świata? Czy kiedy rozbijemy wielopokoleniową wspólnotę, wyzwolimy się od niej, uda się jednak ocalić altruizm, solidarność, zdolność do budowania kultury? Czy stać nas jeszcze na świadome veto wobec impulsu samozniszczenia?
Fajerwerki, jakie wybuchają dokoła, oświetlają migotliwym blaskiem te pytania. To sztuczne ognie zapowiadanej od dawna emancypacji. Walka „nowego” ze „starym” się zaostrza. Nawet jeśli to „nowe” ma genealogię sięgającą dziadka Marksa albo nawet jeszcze dużo starszą, zapisaną w 3 rozdziale Księgi Rodzaju.
Dziś idzie młodość i krzyczy „wyp…” w stronę tego wszystkiego, co symbolizuje starość, czas przeszły. Dotychczasowy bieg historii to proces alienacji człowieka, teraz czas na emancypację: od Kościoła, od religii, od kultury, od szacunku dla innych – tych, co byli przed nami, tych, którzy mogą przyjść po nas, tych, którzy są wokół nas, ale przeszkadzają swoim uporczywym istnieniem. Kościół – to pojęcie, które oddaje greckie słowo Ekklesia. Dosłownie znaczy „zgromadzenie obywateli”. Ono uchwalało prawo, surowe prawo Drakona, potem mądre – Solona. I o to prawo, prawo Kościoła, ale także prawo uchwalone przez obywateli, a więc Konstytucję, tutaj chodzi. To prawo krępuje. Obalmy je więc. Wyzwólmy się. Religia – to pojęcie już w samym swoim źródłosłowie mówi o zniewoleniu: religo, religare – to „wiązać”. Cyceron co prawda (stary rzymski myśliciel, w dodatku mężczyzna) uważał, że „religia” pochodzi od słowa religere – to jest ponownie odczytywać, gruntownie rozważać. Ale w tym przecież też kryje się przykry przymus: czytać, w dodatku czytać uważnie, rozważać – jakże to przygnębiający anachronizm. Memy i emotikony wystarczą. Zwłaszcza jeśli wzmocni się je najwulgarniejszym przekleństwem. Całe tabuny doktorek, profesorów i rektorek z najbardziej prestiżowych instytucji akademickich przekonują, że tylko tak przełamiemy stereotypowe role przypisane zniewolonej, cichej, łagodnej kobiecie, że słowo nienawiści jest w istocie ozdrowieńcze, jeśli zwracamy je w kierunku tych, których trzeba nienawidzić. Tak powstaje kult postawy, którą streszcza to właśnie wulgarne słowo jako symbol wyzwoleńczej młodości, świeżości, zerwania z rutyną, „transgresji”.
Transgresja zamiast kultury. To już znamy z nowego teatru, gdzie aktor już dawno przestał mówić, teraz szczeka albo też „wyraża emocje” za pomocą ciała, lepiej – obnażonego, zdeformowanego, okaleczonego (to najlepiej). Transgresja to przełamywanie barier. Wstydu. Odrzucając wstyd jako hamulec słów i działań – stajemy się wyemancypowani. Także z kultury, ta bowiem w swoim łacińskim źródłosłowie oznacza cierpliwe uprawianie, kultywowanie gleby przez lata, dodawanie swojej pracy do pracy pokoleń, które były przed nami i użyźniały glebę naszego języka, wyobraźni, sztuki. Nie ma kultury bez poczucia wdzięczności. Nie ma emancypacji bez wykluczenia krępującej wdzięczności.
Najwyższą formą emancypacji jest niszczenie, znak błyskawicy, która pali, obraca w proch to, co było. Kto nie ma błyskawicy w ręku, może wziąć chociaż pojemnik z farbą w sprayu i napisać na kościele słowo „wyzwalającej” nienawiści. W moim mieście setki kościelnych budynków nie są „tylko” miejscami kultu religijnego, ale są także pomnikami kultury, ważnymi przez pokolenia nie tylko dla ludzi wierzących, ale również dla niewierzących, współtworzących wspólnotę pewnej kultury. Prezydent Krakowa oświadczył jednak, że Straż Miejska nie będzie chronić budynków kościelnych przed dewastacją.
Przychodzi w takim momencie na myśl fragment jednej z ostatnich książek Rogera Scrutona, zapis jego Gifford Lectures: „Piękno, porządek i dom wysuwają żądania. Należy je szanować i czujemy, że nas osądzają tak, jak osądzają nas inne podmioty. Piękny przedmiot domaga się, aby go kontemplować, ale nie konsumować. A w świecie wartości instrumentalnych to żądanie może być odebrane jako wyrzut. Nawyk niszczenia i zaśmiecania po części jest na to odpowiedzią. […] Graffiti jest aktem agresji wobec sfery publicznej, sposobem jej ‘profanowania’. […] W większości przypadków wandal popełniający graffiti jest obrażony widokiem jakiegoś stałego miejsca, miejsca, które go wyklucza, ponieważ on nigdzie nie należy i nie może należeć. On należy nie do jakiegoś miejsca, ale do koczowniczego gangu, który przemieszcza się, zagniewany widokiem osiedlania się innych”.
Czy koczownicy znajdą dom? Odkryją piękno? I wstyd? A może dom już nie jest nam potrzebny?
Historia myśli politycznej pozwala zastanowić się nad tymi pytaniami. Dlatego pozwalam sobie zaproponować powrót do niej. Niekoniecznie pomaga ona w dialogu, kiedy ten zostaje świadomie odrzucony. Pozwala jednak – tym, którzy chcą – zastanowić się nad ładem, którego chcemy bronić, czy też tym, który pragniemy zburzyć. Pozwala zmierzyć się z problemem wolności, zmierzyć wolność samą miarami, jakie odkryli przed nami inni.
W tym szczególnym momencie, który określają m.in. manifestacje w Polsce, wybory w Ameryce, pandemia i światowe spory o jej znaczenie i konsekwencje, zachęcam do lektury tej książki. Poczynając od klasycznej myśli chińskiej, Laozi, Konfucjusza, poprzez refleksję Platona i Arystotelesa, dziedzictwo spotkania chrześcijaństwa z polityką, myśl świętego Augustyna, świętego Tomasza, aż do kolejnych etapów kryzysu tego dziedzictwa – koncepcji Machiavellego, Hobbesa, Locke’a, Monteskiusza, Rousseau, skonfrontowanych z ciągłością staropolskiej myśli o Rzeczypospolitej, o pojęciu dobra wspólnego, wolności i niepodległości – tak przedstawia się szlak tej wędrówki, do której zapraszam.
Przedstawiam w niej wyniki swoich poszukiwań na tym szlaku. Prowadziłem je przez lata z moimi studentami na Uniwersytecie Jagiellońskim – słuchaczami kursu historii myśli politycznej, uczestnikami seminarium poświęconego ideom politycznym. Powtarzałem je i próbowałem wzbogacić w czasie moich wykładów prowadzonych w cyklu spotkań organizowanych przez Stowarzyszenie Solidarni 2010 w Domu Pielgrzyma „Amicus” przy parafii świętego Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Organizatorom i uczestnikom tych spotkań (utrwalonych i dostępnych także w formie wideo na stronie portalu Solidarnych i na kanale YouTube) – z serca dziękuję!
Jestem tylko historykiem, bez fachowego przygotowania filozoficznego, traktuję więc przedstawione tutaj rozdziały jako materiał do dziejów myśli politycznej. Korzystam nie tylko ze źródeł, dzieł przedstawianych tutaj myślicieli, ale także z opracowań filozofów i badaczy idei. Szczególnie wiele zawdzięczam pracom Alasdaira MacIntyre’a, Erica Voegelina, Leo Straussa, Reinharta Kosellecka, Rogera Scrutona, Pierre’a Manenta, Ryszarda Legutki. Trzech ostatnich miałem zaszczyt poznać osobiście. Wszystkim jestem winien wielką wdzięczność za inspirację, za której skutki w tej książce nie ponoszą oni, rzecz jasna, żadnej odpowiedzialności.
Dokąd prowadzi ta historia? Do serca opowieści o naszym położeniu – między nieładem a niewolą. I, mimo wszystko, o nadziei na to, że ład i wolność można jednak pogodzić w mądrości i podporządkowaniu jej prawu. To jest opowieść, którą streszcza i do której najpiękniej zaprasza Platon:
„Każdy z nas ma w sobie dwóch przeciwstawnych i nierozumnych doradców, których nazywamy przyjemnością i cierpieniem. […] Ale oprócz tych obu – jeszcze mniemania dotyczące przyszłości. Dwa. Ich wspólną nazwą jest oczekiwanie, nazwami zaś osobnymi są: strach jako oczekiwanie cierpienia i śmiałość jako oczekiwanie stanu przeciwnego. Do nich wszystkich dochodzi rozumowanie, co właściwie spośród nich jest lepsze lub gorsze, które [rozumowanie], gdy stanie się wspólnym przekonaniem polis, zwane jest ‘prawem’. […] Potraktujmy każdego z nas, żywych istot, jako dziwo bogów (thauma theion – marionetkę bożą), poskładane czy to jako zabawka tychże, czy też w jakimś poważnym celu, bo tego przecież nie rozpoznajemy. Ale to wiemy, że owe uczucia, znajdujące się w nas niczym ścięgna czy sznury jakieś, szarpią nami, a ponieważ są przeciwstawne, przeciągają się wzajemnie ku przeciwstawnym czynnościom, tam właśnie, gdzie leżą oddzielone od siebie cnota i wada. Albowiem tylko za jednym z tych ciągnących nas sznurów każdy powinien stale podążać i w żaden sposób go nie puszczać, lecz przeciągać pozostałe ścięgna, a jest nim złote i święte przywództwo rozumowania, nazwane wspólnym prawem polis. Bo inne ścięgna są twarde i żelazne, to zaś miękkie, jakby złote, a ta reszta do rozmaitych natur podobna. Przeto trzeba stale wspierać owo najpiękniejsze przywództwo prawa, bo choć piękne jest rozumowanie, jest zarazem łagodne i nie zna przemocy, i dlatego jego przywództwo potrzebuje pomocników, żeby złoty ród zwyciężył w nas pozostałe rody. I tak oto może zostałby ocalony mit o cnocie, że jakoby dziwami (marionetkami) jesteśmy, oraz może jaśniejszym jakoś się stanie, co znaczy panować nad sobą i być przez siebie pokonanym, zwłaszcza – jeśli chodzi o polis i prywatnego człowieka – że ten, wziąwszy do serca prawdziwy sens opowieści o tych ciągnących nas sznurach, powinien zgodnie z nim żyć, natomiast polis, przyjąwszy ten sens od jakiegoś boga czy kogoś, kto to poznał, powinna, ustanowiwszy go prawem, [zgodnie z nim] obcować zarówno sama z sobą, jak i z innymi poleis. Tak oto stałyby się i dla nas wyraźnie oddzielone: wada i cnota” (Platon, Prawa, przekład i przypisy Doroty Zygmuntowicz, Kęty 2017, s. 106 – ks. I, 644c-645c).
Kraków, 3 listopada 2020
Opinie o produkcie (0)