„Szkoły stają się ośrodkiem pseudoterapeutycznym, w którym nikt dobrze się nie czuje”. Barbara Nowak o polskiej edukacji w rozmowie z Jolantą Sosnowską
Lewaków, którzy chodzą i edukują młodzież, jest mnóstwo
Z byłą małopolską kurator oświaty BARBARĄ NOWAK rozmawia Jolanta Sosnowska
Jolanta Sosnowska: Dużo się rozprawia o kształceniu uczniów, ale jak wygląda weryfikacja osób, które później zarządzają kształceniem nauczycieli?
Barbara Nowak: Każdy nauczyciel mianowany i dyplomowany może podjąć takie kształcenie, kursy zarządzania oświatą organizują m.in. uczelnie, np. Ignatianum. Trzeba mieć ukończony kurs menadżerski, jeśli chce się zostać dyrektorem szkoły.
Jaki jest wpływ władz samorządowych na obsadzanie kuratora oświaty?
Myślę, że żaden. Osoba zweryfikowana pozytywnie ze względów formalnych, bo najpierw jest oczywiście weryfikacja formalna, staje przed komisją, w której są dwie osoby od wojewody, który ją powołuje, trzy od ministra, przedstawiciele nauczycielskich związków zawodowych. Nie ma co ukrywać, to jest stanowisko polityczne i na jego obsadzenie musi być zgoda polityczna.
Każdy kto jest zwolniony z pracy, ma etat, musi mieć podaną w wypowiedzeniu przyczynę. Jaką przyczynę podano w Twoim przypadku?
Ja nie byłam zatrudniona w kuratorium, a powołana na funkcję kuratora, w związku z tym zostałam po prostu odwołana. Powołał mnie minister edukacji na wniosek wojewody. Wojewoda może wskazać osobę, którą proponuje na stanowisko kuratora po przeprowadzonym postępowaniu konkursowym. Minister ma też prawo uznać, że według niego jakaś osoba nie powinna już być kuratorem. Jako powód wystarczy brak zaufania. Minister może sam z własnej woli odwołać kuratora. Przychodziłam normalnie do pracy, gdy nowa władza zrobiła sobie spektakl; ministrowie Sienkiewicz z Barbarą Nowacką ogłosili, że szykują niespodziankę, prezent, który będzie rozpakowany na święta – tak jakby święta katolickie miały dla nich jakiekolwiek znaczenie. No, i jako ten radosny prezent dla narodu ogłosili nową kurator w Krakowie. Dla mnie to żałosne; im się wydawało, że chciałabym pracować pod ich kierownictwem…
Byłaś kiedyś karana dyscyplinarnie lub sądowo?
Nie.
Czy władza samorządowa ma jakiś wpływ na nauczanie?
Szkoła funkcjonuje dzisiaj pod dwiema władzami. Samorząd jest jej organem prowadzącym, zajmuje się całą infrastrukturą, by dzieci miały bezpieczne warunki, odpowiednie wyposażenie.
Chodzi mi o samo nauczanie.
Takiego wpływu prawnie samorząd nie ma, ta kompetencja leży po stronie nadzoru pedagogicznego, czyli ministerstwa i kuratorium. Widzimy jednak od dawna, niestety za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy także, że często było to nieprzestrzegane. Sławetne samorządy, jak np. w Warszawie, Słupsku, Gdańsku, w Poznaniu, wchodziły z różnymi programami do szkół, chociaż nie miały do tego żadnego prawa. W Gdańsku przygotowano pod egidą prezydent Dulkiewicz szalenie szkodliwy moralnie program „Zdrowe love”. Kto uratował te szkoły? Rodzice, którzy się zjednoczyli jako „Odpowiedzialny Gdańsk” i program seksualizacji dzieci nie wszedł. Ale już w Słupsku było zupełnie inaczej. Prezydent miasta Danilecka-Wojewódzka zawarła umowę ze Stowarzyszeniem Flandria, które szkoliło seksualnie bardzo młodych ludzi.
Samorząd zorganizował takie zadania dla szkół?
Stworzył projekt dla organizacji pozarządowych, które wejdą do szkoły z „wychowawczym” programem pod hasłem chociażby działań prozdrowotnych. Stowarzyszenie Flandria miało pomysł na edukowanie seksualne poprzez szkolenie grup bardzo młodych ludzi, którzy następnie w swoich środowiskach będą tę wiedzę seksualną przekazywać innym młodym lub jeszcze młodszym ludziom. To obrzydlistwo przyszło do nas z Zachodu, metody preferowane np. w Stonewall. Są opracowane specjalne techniki wpływania właśnie na młodych ludzi.
Ale wracając do pytania – w świetle prawa samorząd nie ma kompetencji do wprowadzania jakichkolwiek treści programowych i nauczania. Jednak przez ostatnie lata takie próby były podejmowane, niektóre udane. Ich pomysł był na początku taki, że do szkół wchodzą organizacje, ale jak zobaczyli, że mają one z tym problem, bo dyrektorom kuratorzy nakazali sprawdzanie treści proponowanych i obowiązkową opiekę nauczycieli podczas tych zajęć w celu pilnowania, aby nie doszło do przekazywania uczniom szkodliwych treści. Dodatkowo świadomi zagrożeń rodzice sami bardzo pieczołowicie cenzurowali przekaz do ich dzieci. Wtedy środowiska LGBT sytuację sprytnie odwróciły. Zaczęto szkolić nauczycieli, a ci nie mieli już problemu z dotarciem do młodych ludzi. Im nie można było zabronić wejścia do szkoły, bo już byli w środku. I nikt w tym momencie nie miał prawa protestować, a rodzice przeważnie o tym nie wiedzieli. Starsi pedagodzy zaproszeni na takie szkolenia nie chcieli tego słuchać i wychodzili; od nich się o tych szkoleniach dowiadywałam. Miałam rozmowy z krakowską wiceprezydent ds. edukacji Anną Korfel-Jasińską i wielokrotnie z prezydentem Jackiem Majchrowskim, że jako kurator oświaty nie mogę akceptować takich działań. Był czas, kiedy zaczęli się wycofywać z promowania ideologii LGBT. Prezydent Majchrowski nie wierzył w genderową edukację w szkołach, o której mu opowiadałam, nie mieściło mu się to w głowie. Traktował to z przymrużeniem oka, że uczą dzieci masturbacji, eksperymentowania w celu określenia się osobą homo, czy też heteroseksualną. Nie chciał uwierzyć, że seksedukatorzy pytają je, jak się czują w swoim ciele itp.
Czyli dwuwładza w szkołach jest szkodliwa?
Z mojego punktu widzenia szkoła powinna mieć jedną władzę, a nie dwie jak obecnie, bo zawsze można jedną przeciwko drugiej wygrywać, wynajdując luki – i tak się też robi. Według mnie szkoła jest miejscem, gdzie władza powinna być wyłączną domeną nadzoru pedagogicznego. Szkoła dla polityka samorządowego jest bardzo przydatna, bo biorąc udział w szkolnych uroczystościach, może zaprezentować się nauczycielom, rodzicom, swoim potencjalnym wyborcom. Jeżeli ten polityk z racji swej funkcji zajmuje się tą szkołą, dba o jej wyposażenie, jako samorządowiec funduje nagrody, staje się osobą znaną. Samorząd zatrudnia dyrektora, płaci mu pensję, daje dodatki, nagrody, a zatem ma wpływ na to, jak będzie zarządzał szkołą. A jak ktoś nie chce słuchać, to można mu obniżyć dodatki funkcyjne, motywacyjne, w skrajnych przypadkach spowodować, że przestaje być dyrektorem. To jest istotny czynnik wpływania na sposób zarządzania szkołą przez dyrektorów.
Czy samorząd opłaca również nauczycieli?
Nauczyciele mają państwowo zagwarantowane pensje z subwencji oświatowej, ale już różnego rodzaju dodatki i nagrody płaci samorząd. Przez 8 lat była prawicowa władza i mógłby być przechył w prawą stronę, ale jest w lewą – i to zdecydowany. Wielokrotnie mówiłam władzom o tej sytuacji, ale ignorowano ten problem. Wielokrotnie przychodziłam z planami naprawy, również takimi, by pozwolili mi zrobić organizację typowo nauczycielską, która mogłaby moralnie oddziaływać na pedagogów w duchu wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Nic z tego. A jakież byłoby to potrzebne dla tych nauczycieli, którzy mają prawicowe, katolickie poglądy, a czują się w niejednej szkole stłamszeni.
Myślę, że zwłaszcza w dużych miastach, gdzie mają wrażenie, że są osamotnieni.
Byłam kiedyś prezesem Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich (TNSP), które zakładałam w 2009 r. z wieloma posłami PiS z wykształcenia nauczycielami, ale organizacja ta upadła, przestała działać, bo nie było chętnych kilkunastu osób do regularnej pracy i aktywności. Miała jednoczyć nauczycieli ukształtowanych prawicowo, a także katolicko, którzy staliby na straży dobra ucznia. Był duży entuzjazm, trochę dobrych konferencji, akcji, wytyczonych kierunków zmian modelu szkoły, statusu nauczycieli.
Szkoda, że przestało to istnieć, bo dobro ucznia jest dzisiaj naprawdę w ogromnym niebezpieczeństwie, choć wielu rodziców i nauczycieli zagrożenie bagatelizuje. Wystarczy wejść na stronę obecnego Ministerstwa Edukacji, zobaczyć, kto przejął ten resort i jakie ma plany.
Koalicja 13 grudnia preferuje dzisiaj rozwiązania siłowe, pokazali to w kulturze. Co ważne, to mają być szybkie, rewolucyjne zmiany – bezwzględne i nieodwracalne cięcia w programach nauczania, zarówno dotyczące objętości, jak i selekcji przekazywanych treści. W obliczu zagrożenia zubażaniem funkcji uczącej i wychowującej szkół trzeba się gromadzić, jednoczyć i protestować, a jednocześnie budować takie środowiska, które będą długofalowo oparciem dla reszty. Kiedy przez minione osiem lat byłam kuratorem, nigdy jeżdżąc po Małopolsce nie spotkałam się z tym, żeby nauczyciele byli antypatriotyczni. Poznałam przez ten czas wspaniałych ludzi, nauczycieli, rodziców i uczniów, wielokrotnie byłam świadkiem prezentowania przez nich pięknych postaw. Pod koniec sprawowania funkcji kuratora wysłuchałam w liceum w Skale nieopodal Krakowa przemówienia ustępującego przewodniczącego samorządu szkolnego. To była mowa, jaką chciałabym usłyszeć od polityków kierujących naszą Ojczyzną. Z powołaniem się na historię i postaci wielkich Polaków, prosił swojego następcę o kształtowanie swoich rówieśników w oparciu o chrześcijańskie korzenie umiłowanej Ojczyzny w duchu odpowiedzialności za Polskę. Niestety zgrzytnęło, bo znalazła się jedna nauczycielka w czasie tej pięknej imprezy patriotycznej, która powiedziała z ostentacją, że czeka, żeby wreszcie Platforma zrobiła w tej szkole porządek. Taką odwagą wykazała się, gdy już wiadomo było, kto teraz przejmie władzę. A ja jednak mam przed oczami tego chłopca. Spytałam potem nauczycieli o jego formację naukową i duchową. Odpowiedzieli, że ukształtowany został głównie przez rodzinę i własną pracą poprzez dobór lektur.
To właśnie rówieśnicy rówieśnikom powinni takie postawy przekazywać. Dużo dzieje się dobrego pod tym względem w małych ośrodkach. Nie można patrzeć na Polskę tylko przez pryzmat Warszawy, Poznania czy Gdańska.
Do uczniów trzeba podejść umiejętnie, przekazując wiedzę, żeby sami zaczęli rozważać, czy mają rację, czy nie. Moje spotkania z dziećmi i młodzieżą bardzo wiele mnie zawsze uczyły. Są wrażliwi, otwarci i ogromnie chłonni. Trzeba odpowiednio poprowadzić dyskusję. Szczególnie dobrze zapamiętałam spotkanie z dwoma homoseksualistami, którzy do mnie przyszli do kuratorium po tzw. paradzie równości, gdzie ostro mnie zaatakowano. Zaprosiłam grupę uczestników parady na rozmowę. Przyszli tylko oni. Na wstępie powiedzieli mi, że są gejowską parą i patrzyli na moją reakcję. Odpowiedziałam, że mnie to kompletnie nie interesuje i spytałam, dlaczego mi to mówią. Zaczęliśmy rozmawiać, dyskutować, panowała miła atmosfera. Na koniec powiedzieli, że tak w ogóle to jestem człowiekiem, z którym można rozmawiać na wiele tematów, chętnie będą się ze mną spotykać, ale mają jedną prośbę – żebym ich uznała za rodzinę. „Za jaką rodzinę? Wy nie jesteście w stanie zrodzić dzieci, a to dopiero jest rodzina. Źle się z tym czujecie, trudno, ale stając w prawdzie nie jestem w stanie uznać, że jesteście rodziną, bo nie jesteście. Jesteście dwoma facetami”.
Pilnie potrzeba nauczycieli, którzy pobudzają myślenie i potrafią przekazywać wiadomości o współczesnym świecie nie na podstawie doniesień medialnych, ale prawdziwej wiedzy.
To jest problem. Bowiem o współczesnym świecie nie uczy się zbyt wiele; jeszcze dwa lata temu nauczanie historii kończyło się na roku 1945. Nowy przedmiot historia i teraźniejszość miał tę lukę zapełnić, ale nowi rządzący już zapowiedzieli, że zostanie zlikwidowany.
Podobno w szkołach też nie ma być ocen?
Nowa p.o. kurator małopolska uważa, że nie powinno być ocen, że trzeba wszędzie dać uczniom wolność, że mają sobie wybierać we wszystkim – w płciach, w seksie…
Na podstawie czego mają sobie wybierać? Zgodnie z wcielaną ideologią gender? To jest wybór pozorowany, bo jeżeli uczeń wybierze np. Pana Boga, patriotyzm, wartości chrześcijańskie, to wybrał najgorzej, bo jest zacofany, i nie wolno mu już będzie wybierać. Ale jeżeli wybierze pełną ateizację, genderyzację, to zostanie pochwalony?
Oczywiście. Stwarzane są tylko pozory wolnego wyboru. Można to prześledzić na przykładzie działań lewackiego Stowarzyszenia Umarłych Statutów na rzecz praw uczniów. Uczniowie i studenci kierowani przez prawników analizują statuty szkół, ze szczególnym naciskiem na katolickie. Następnie występują do dyrektorów szkół, kuratorów, MEiN, że należy zmienić zapisy w tych dokumentach ze względu na rzekomo dyskryminujący charakter tychże. Np. zapis, że uczeń ma wyglądać schludnie. A co to znaczy schludnie? Czy to znaczy, że będzie ingerencja, gdy uczeń będzie cały wytatuowany, albo będzie miał zielone włosy? Przecież tego nie wolno zabraniać, to zagraża wolności i tak dalej. Stowarzyszenie Umarłych Statutów zaskarżało też statuty szkół katolickich, bo ich uczniowie mają obowiązek powstrzymywać się od palenia papierosów, picia alkoholu, seksu, że obowiązkowo mają chodzić na religię. Argumentowano, że to ich ogranicza i ingeruje w ich prywatne sprawy. W niektórych szkołach katolickich dyrektorzy się niestety ugięli. Współpracowała z Umarłymi Statutami obecna p.o. kurator małopolska Gabriela Olszewska. Umarłe Statuty zapraszały mnie na swoje spotkania (wszystkich innych kuratorów też), być może z nadzieją, że nie przyjdę. Ale ja przychodziłam i z tymi młodymi ludźmi rozmawiałam. I zawsze było tak, że na początku byli tacy najeżeni, ale potem znajdowaliśmy wspólny język. Ja im tylko na początku powiedziałam, zawsze tak czynię, że będę mówiła swoje zdanie i nie będę ich kokietować. Tłumaczyłam, że do tego, by ktoś miał jakąkolwiek własną opinię, najpierw musi zdobyć wiedzę. Że są w okresie kształtowania się, uczenia się, zbierania doświadczeń, a rządzić będą mogli, dopiero jak skończą 18 lat i będą mieli nowe prawa obywatelskie. Najpierw zgrzytało, bo uważali, że już mają prawo do wszystkiego, więc dalej przekonywałam, argumentowałam, aż po pewnym czasie robiło się jednak sympatycznie. Młodzi ludzie, gdy traktuje się ich poważnie i gdy podejmuje się z nimi dyskusję na równych prawach, odpowiadają tym samym. Oni szukają odpowiedzi na różne pytania, niestety często są wykorzystywani przez środowiska lewackie, bo to one, a nie prawicowe organizacje są wśród nich aktywne. Na koniec jednego spotkania członkowie Stowarzyszenia Umarłych Statutów zrobili sobie ze mną zdjęcie, wrzucili na stronę internetową i napisali, że będą ze mną współpracować. I co było dalej? Zabrali się za nich ci ich lewaccy animatorzy, że jak to, z taką homofobką robicie sobie zdjęcia i jeszcze będziecie z nią współpracować? To wykluczone! Więc ci młodzi ludzie się wycofywali, ulegli swoim lewackim mentorom. Niestety po prawej stronie nie było w ogóle żadnej odgórnie zaordynowanej akcji edukacyjnej.
Prawa strona, a dokładnie elity władzy, nie zrobiły tego, co powinny były zrobić, czyli zadbać o edukację młodych ludzi. Są na tym polu także zaniedbania ze strony władz kościelnych, które bardzo słabo reagowały na idące z dołu informacje o zagrożeniach moralnych i światopoglądowych.
Niestety. Nie było też wykorzystania filmu, teatru, różnych dziedzin kultury.
Teatr ostatnich lat to po prostu jedna wielka demoralizacja. Nie wykorzystano tych ośmiu lat na to, żeby stworzyć kulturę prawicy. Miały ją zastąpić w całości licznie otwierane muzea…
Kulturę i edukację. Zgadza się. Dla mnie szczególnie pozytywnym wzorem jest miesięcznik „Wpis”; ja po prostu nie znam drugiego takiego pisma. Odbieram je jako wyraz głębokiego szacunku do drugiego człowieka. Dla mnie każde wydanie jest wspaniałe – świetne teksty, piękne ilustracje, oprawa graficzna. To po prostu taka perełka, których brakuje mi na rynku medialnym po prawej stronie, gdzie prawie wszystko jest przaśne.
To samo dotyczy edukacji. Opracowywałam różne pomysły, również z prawnikami, żeby nie było kłopotów od tej strony, zwoziłam od 2016 r. do Warszawy, cała przejęta, myśląc, że zmienię polską szkołę na lepszą. Wszystko lądowało, najprawdopodobniej, w okrągłym segregatorze, czyli w koszu. Nikt nigdy nie zareagował na te projekty. To, co mogłam zrobić w Małopolsce, zrobiłam, a jednak mam poczucie jakiejś klęski. Nie potrafiliśmy się przebić z tym, żeby w szkole funkcjonowała prawda w nauczaniu, a nie ideologizmy.
Kiedy na początku roku szkolnego spotykałam się, razem z panią wicekurator, z wszystkimi dyrektorami pięciu tysięcy szkół w Małopolsce, prosiłam ich szczególnie o jedno, żeby szli do młodych ludzi z prawdą. Żeby pokazywali im to, co wartościowe, i nie pozwalali, żeby dzieci były w szkole niszczone. Wiem, że to nie jest proste, ale nie można dopuszczać do tego, aby ktoś, kto nie chce młodego człowieka rozwijać, a szkodzić mu i go niszczyć, miał możliwość bycia nauczycielem. Dużo czasu poświęciłam promowaniu przedmiotu historia i teraźniejszość. Na organizowanych przeze mnie spotkaniach w Krakowie m.in. prof. Andrzej Nowak mówił i przekonywał, jak ważna jest historia, także ta najnowsza historia zawarta w programach historii i teraźniejszości. Przekonywał, jak dobrą książką jest podręcznik prof. Roszkowskiego. A mimo to nie wiem, czy w kilku szkołach w Krakowie z niego się uczono. To jest klęska szkoły, która pokazuje, że dzisiaj utyskujemy nad dziećmi, a powinniśmy utyskiwać nad kierującymi szkołami, którym często, a także podległym im nauczycielom, brakuje nie tylko odwagi, ale i świadomości wyjątkowego zadania w kształtowaniu młodych ludzi do roli osób odpowiedzialnych za siebie, drugiego człowieka, za Polskę.
Książka prof. Roszkowskiego dotarła do szkół bardziej niż by się wydawało, ale zupełnie inną drogą. Ze strachu nie kupowali jej dyrektorzy szkół, ale kupowali za to rodzice i dziadkowie uczniów. Proponowali dzieciom czy wnukom, żeby z niego korzystały i się uczyły. Książki tej sporo się rozeszło, bo młodzi ludzie są zachwyceni podręcznikiem, który przełamał nudę, jaką serwowały od lat inne książki do nauczania historii; ten podręcznik się po prostu świetnie czyta. Ale oficjalny system edukacji całkowicie zawiódł.
A poza tym, przedmiot ten wprowadzono o wiele lat za późno. Trzeba go było wprowadzić już w 2016 r., a jeszcze lepiej w roku 2006. Wspomnę jeszcze o jednej bardzo dla mnie ważnej kwestii. Przez lata mego bycia kuratorem, i nie mówię, że to moja zasługa, ale jednak sukces preferowanego systemu nadzoru pedagogicznego i efektywnego szkolenia nauczycieli przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną, że we wszystkich egzaminach po ósmej klasie i po egzaminach maturalnych, od lat Małopolska zajmuje pierwsze miejsce w Polsce. Nadzór pedagogiczny, jaki był za moich czasów, wyraźnie akcentował, że nauka jest najważniejsza i żeby jej roli nie umniejszać. Kiedy dzisiaj płyną informacje, że trzeba redukować nauczanie, lektury, godziny, wiem, że bardzo szybko da to negatywny efekt, że spadną wyniki i poziom wiedzy uczniów. Już mówi się, że po ósmej klasie nie będzie egzaminu, a za chwilę odpuści się matury. Obecna opcja polityczna i światopoglądowa nie będzie się tym jednak przejmować, że młodzi ludzie mniej wiedzą. O to właśnie im chodzi.
Wszystko tłumaczone jest zbyt wielkim stresem, którym rzekomo jest szkoła, ale bez stresu nie było i nie ma wychowania. W ogóle życia bez stresu nie ma.
Właśnie ważne jest to, żeby cały czas istniał stres budujący; nie degradujący, ale mobilizujący. Tymczasem już zapowiedziano redukcję podstawy programowej ze wszystkich przedmiotów o 20 proc., czyli że powycinają z niej coś na rympał, bez jakiejkolwiek analizy danego przedmiotu, a historię i teraźniejszość zlikwidują. Preferowane teraz będą treści demoralizujące, niedostosowane do wieku i rozwoju psychofizycznego dzieci. Treści nie naukowe, a ideologiczne, neomarksistowskie, które nie kształtują człowieka, a go deprawują, odzierając z godności, oswajając ze śmiercią poprzez pochwałę aborcji i eutanazji. Degeneracja psychiczna i fizyczna. Uczniowie usłyszą, że teraz w szkole będą mieli łatwiej, wygodniej i przyjemniej. Cały czas lansowane jest hasło, że szkoła ma być przyjazna.
Co za bzdurne hasło. Przyjazne i wesołe to mają być wakacje, a szkoła ma uczyć i wymagać – przecież to nie oznacza żadnego prześladowania.
Ktoś tego najwyraźniej nie rozumie, opowiadając, że teraz wakacje będą przez cały rok, bo w szkole ma być tylko przyjemnie. Uczeń ma się nie stresować, niczego nie musi, ma tylko odczuwać przyjemność, bo jak nie, to będzie podejmował próby samobójcze. To jakaś totalna degrengolada pojęcia szkoły i paskudne oszustwo.
Niestety, to już za czasów prawicowego rządu zaczęło się rozmywanie szkoły jako instytucji uczącej i wychowującej. Jeżeli do grona nauczycieli przedmiotów wprowadza się masowo innych specjalistów, w tym psychologów, terapeutów i nie wiadomo kogo jeszcze – w związku z ideą edukacji włączającej – to był wyraźny sygnał, że poziom nauczania nie jest istotny. Ważne jest tylko, żeby młodzi ludzie mieli gdzie spędzić czas i w razie problemów mieli pod ręką specjalistę, który pomoże w razie problemów psychicznych, emocjonalnych. I to wyręczając ucznia, bo pozbawiając go szansy samodzielnego rozwiązania problemu.
W ten sposób niestety wychowujemy pokolenie osób niezdolnych do samodzielnego pokonywania przeszkód, trudów życia, które są częścią życia każdego człowieka. Psycholodzy w szkołach już dzisiaj bardzo często wychodzą poza zakresy swoich uprawnień. Sygnały, które do mnie docierały, kiedy jeszcze byłam kuratorem, pokazywały, że wprowadzenie gromady innych specjalistów powoduje w szkole bardzo poważne problemy. Np. psycholog z Krakowa wmówiła dziecku, że to, co dzieje się w jego domu, absolutnie nie jest dobre, buntowała je przeciwko rodzeństwu, mówiąc, że ma prawo do egzekucji praw w rodzinie, które rzekomo łamali wspólnie rodzeństwo i rodzice, wskazywała drogi interwencji poprzez MOPS, policję itd.
Kiedy uczniowi kiepsko idzie z matematyki, a nie jest to nic nadzwyczajnego, to nie musi już przyłożyć się dodatkowo do tego przedmiotu, lecz może iść do psychologa i powiedzieć, że pani czy pan od matematyki stosuje wobec niego przemoc, stresuje go i powoduje, że się fatalnie czuje, że zanim przyjdzie na tę lekcję, ma rozstrój żołądka, a nawet myśli samobójcze. Wtedy wkracza psycholog i mówi dziecku: ja się tym zajmę. Idzie do nauczyciela i mówi, żeby nie ważył się dać temu uczniowi jedynki, czy nawet dopuszczającego, bo to spowoduje, że on popełni samobójstwo.
To brzmi jak jakaś groteska. Rzeczywiście takie rzeczy dzieją się dzisiaj w szkołach?
Tak! Są jeszcze inne możliwości. Miałam takie sytuacje. Chłopak może przyjść i powiedzieć, że odkrył w sobie kobietę i życzy sobie, żeby toaleta damska była dla niego otwarta, że będzie się przebierać w szatni dla dziewcząt i żeby zwracać się odtąd do niego imieniem żeńskim. Idzie do psychologa, a ten daje dziecku karteczkę, z którą przychodzi ono do dyrektora, a tam jest napisane, że dotychczasowy Krzyś ma być od dzisiaj nazywany np. Alą, bo tak wybrał, inaczej będzie mu groziło bardzo poważne niebezpieczeństwo. Dyrektor zgodnie z prawem nie powinien się na to zgodzić. Dopóki nie ma zmian metrykalnych, co przeprowadza się tylko sądownie, nie wolno do tego dziecka zwracać się inaczej. Jest jednak ileś szkół „postępowych”, w których dyrektor mówi nauczycielowi, że ma się zwracać do ucznia wymyślonym przez niego imieniem.
A jak czuje się taki nauczyciel i reszta klasy takiego ucznia? Nikogo to nie interesuje?
Nie, bo tylko to jedno dziecko jest ważne. Nauczyciele różnie się zachowują. Są co najmniej trzy drogi traktowania takiego młodego człowieka. Niestety w Polsce aktualnie dominuje jedna i to ta najgorsza, czyli afirmująca. Jeśli Krzyś mówi, że jest Alą, to się to akceptuje, zamiast zacząć nad nim pracować, pytać, co mu dolega, szukać powodów i przyczyn. Pierwszy powinien to zrobić psycholog, tymczasem nikt tego nie docieka. Nie będę wchodziła w to, jak ci psycholodzy są szkoleni, ale napełnienie nimi szkół, a także innymi specjalistami, powoduje, że szkoła traci swą funkcję uczącą i wychowującą, stając się ośrodkiem pseudoterapeutycznym, co powoduje, że nikt tam się dobrze nie czuje.
Człowiek musi mieć postawione granice i wymagania, musi być kształtowany. Rezygnując z tego, robi mu się wielką krzywdę.
Jeżeli chodzi o program edukacji seksualnej, to w naszych polskich szkołach jest ona realizowana w ramach przedmiotu nieobowiązkowego wychowanie do życia w rodzinie. Wychowanie seksualne było tam ukierunkowane na tworzenie rodziny, na odpowiedzialność za drugiego człowieka, a nie szukanie jedynie przyjemności. Nowa seksedukacja ma być zupełnie antyrodzinna, nakierowana wyłącznie na przyjemność. Żeby tę przyjemność znaleźć, musi się eksperymentować jak najszybciej i w różnych konfiguracjach płciowych i orientacjach seksualnych, a wszystko w sosie tolerancji i zgodnie z hasłem, że „miłość nie wyklucza”. Zamiast nauki, patriotycznego czy innego wychowania do odpowiedzialności za losy własne, rodziny i państwa proponuje się sztuczne rozwijanie seksualności od wczesnych dziecięcych lat, kiedy ten młody człowiek oczywiście nie jest na to przygotowany. Jeżeli w młodym człowieku szybko rozbudzi się, nawet sztucznie, bo zbyt szybko, doznania przyjemności seksualnej, to wyższe cele, takie jak żmudna i trudna praca poznawcza, rozwój intelektualny, kształtowanie sprawności fizycznej, staną się nieważne.
To zostało dowiedzione przez badaczy, np. przez słynnego antropologa Josepha D. Unwina. Ale współcześnie młody człowiek ma być przygotowany do wykonywania jedynie prostych czynności.
Na Zachodzie już tak samo wychowują.
Ale antynarodowo nie wychowują, a w Polsce tak. W Niemczech czy we Francji antynarodowe programy nie istnieją. Tam miejscami jest nawet wychowanie nacjonalistyczne.
Na Zachodzie ci, którzy mają pieniądze i są świadomi, jak chcą wychować swoje dzieci, posyłają je do innych szkół, z mocnym rygorem, wzbogaconym programem, które świetnie kształcą. Po ich ukończeniu są to osoby przygotowane do tego, żeby faktycznie zarządzać firmami, ludźmi. Nawet ci z Doliny Krzemowej kształcą swoje dzieci w szkołach, które nie są naszpikowane żadną nowoczesną technologią, a mają wysoki poziom nauczania tradycyjnymi metodami, gdzie są prace ręczne, rysunki, lekcje wuefu.
W Polsce funkcjonuje jeden kanon edukacji i tylko w jego ramach możliwe jest tworzenie szkół, co powoduje, że nie ma możliwości powstawania placówek z innym programem nauczania, jak w innych krajach, gdzie postępującemu upadkowi szkół publicznych towarzyszy system szkół elitarnych, kształcących i wychowujących mądrych i świadomych obywateli. U nas niestety już dominuje kierunek upadku roli szkoły jako bytu uczącego i wychowującego. Przykładem jest oficjalnie działająca „szkoła w chmurze” (informatycznej) – o ile w ogóle można to nazwać szkołą – gdzie wszystkie zajęcia prowadzone są online. Liczy 20–30 tysięcy uczniów. Dzieci siedzą przed komputerem, każde w swoim domu. Formalnie są zarejestrowane w edukacji domowej. Oglądałam prezentacje wprowadzające dla zainteresowanych tym systemem i od razu się przeraziłam, bo nauczający tam nauczyciele powiedzieli uczniom, że nie muszą wszystkiego umieć; jak nie lubisz matematyki, u nas sobie dasz radę. Nazywana celowo mylnie szkołą domową, jest jej zaprzeczeniem. Prawdziwa edukacja domowa przebiega zupełnie inaczej. Dziecko uczy się z rodzicami w domu, ale jest zapisane w lokalnej podstawówce, do której przychodzi zdać egzaminy.
Ilu rodziców jednak jest w stanie samemu nauczać swoje dzieci w domu?
No, właśnie. Jesteśmy obecnie w straszliwej pułapce, jakiekolwiek działania są bardzo trudne. Potrzebna jest strategia wielopłaszczyznowa, a warunkiem zafunkcjonowania modelu dobrej edukacji zawsze jest wola polityczna. W dzisiejszej rzeczywistości jej nie ma. Zatem trzeba przystąpić do planu budowy alternatyw nego systemu nauczania, myślę że poza oficjalnym obiegiem. Jest na to szansa, ale to trudne wyzwanie, niemal na miarę pozytywistycznej pracy u podstaw, pracy organicznej. Tak czy inaczej, trzeba zawalczyć o młode pokolenie, bo od tego zależy czy Pols ka, nasza Ojczyzna, będzie trwać.
***
Powyższa rozmowa ukazała się w książce "Dokąd zmierzamy?", wyd. Biały Kruk.
(AD)
Zapraszamy do naszej Księgarni Internetowej po liczne publikacje, w których poruszamy tematykę polskiej oświaty:
Dokąd zmierzamy? Wiara, edukacja, tradycja
Niniejsza antologia publicystyki patriotycznej próbuje dać odpowiedź na postawione w tytule pytanie: Dokąd zmierzamy, my jako Polacy? A co za tym idzie – kto nam wyznacza, lub usiłuje wyznaczać, drogę? Jakże często czujemy się zagubieni, zdezorientowani, manipulowani.
Szukamy stałych punktów odniesienia, niezmiennych wartości, na których można by się oprzeć bez obawy, że pobłądzimy.
Pomiędzy Wschodem a Zachodem. W kręgu myśli Feliksa Konecznego
Z wszystkich stron słyszymy o wielkim postępie; w medycynie, w technice, w badaniach kosmosu… Równocześnie z wszystkich stron atakuje nas postęp fałszywy, cofający ludzkie życie do czasów pogańskich, ignorujący Boga, unicestwiający sumienia, drwiący z zasad moralnych, zachęcający do praktykowania wynaturzeń.
Wielkie Zatrzymanie
Najbardziej prześladowany w Polsce profesor, Aleksander Nalaskowski, ciętym piórem, z wielką erudycją i przenikliwością rysuje niepokojącą wizję świata XXI wieku. Nasz zabiegany i ogłupiały glob ziemski przestał się kręcić na kilka miesięcy – nastąpiło Wielkie Zatrzymanie, jak trafnie nazywa to Autor. Gdy opadł pierwszy kurz wzniecony pandemią i globalnym zamieszaniem, pojawił się ponoć nowy obraz świata.
Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 1. 1945–1979.
Nowy przedmiot Historia i Teraźniejszość wymaga także nowego podejścia do podręcznika. Autor – wybitny badacz, historyk i ekonomista, człowiek bardzo aktywny społecznie – postawił na narracyjność. W połączeniu z atrakcyjnym stylem pisania powinno przynieść to istotny efekt dydaktyczny, pobudza bowiem ciekawość czytelnika-ucznia.
Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 2. 1980-2015
Nowy przedmiot szkolny Historia i teraźniejszość wzbudził w 2022 roku olbrzymie zainteresowanie – okazał się niezwykle potrzebny. W naszym podręczniku rozczytywała się i wciąż rozczytuje cała Polska, głównie młodzież, ale nie tylko. Wynika to z faktu, że książka napisana została w sposób szczególnie atrakcyjny.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.