Napaść zawistnego Koestlera na wielkiego Kopernika. Opowieść astronomiczna kpt. Józefa Gawłowicza
Przełomowe dzieło Mikołaja Kopernika „De revolutionibus orbium coelestium” ma swoją historię, która pisała się przez wieki. Obecnie rękopis tej księgi znajduje się w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie; w rocznicę dnia, w którym tam trafił, publikujemy astronomiczną opowieść kpt. Józefa Gawłowicza.
***
W 1965 r., podczas postoju mojego statku w Londynie, otrzymałem w prezencie od znakomitego publicysty i pisarza emigracyjnego Juliusza Mieroszewskiego (1906-1976) książkę „The Sleepwalkers: A History of Man’s Changing Vision of the Universe” („Lunatycy: Historia zmiennych poglądów człowieka na wszechświat”), napisaną przez angielskiego pisarza Arthura Koestlera (1905-1983), wydaną w 1959 r. Zawierała ona bardzo kontrowersyjny, prawie stustronicowy rozdział, który w wyjątkowo negatywnym świetle przedstawia zarówno Mikołaja Kopernika, jak i jego wiekopomne dzieło De revolutionibus orbium coelestium („O obrotach sfer niebieskich”), którego – według Koestlera – nikt nie czytał i które było najgorzej sprzedającą się sławną książką w historii. Mieroszewski, wyczuwając fałsz Koestlera, prosił, abym zabrał głos w tej materii, bo on, nie znając się na astronomii, obawiał się popełnienia błędu w polemice.
Chociaż w PRL chętnie wydawano pisma o Koperniku, repliki na zarzuty Koestlera nie udało mi się opublikować do roku 1973, gdyż o tym wówczas antykomunistycznym pisarzu, a wcześniej zagorzałym zwolenniku komunizmu, nie wolno było pisać ani dobrze, ani źle – był objęty całkowitym zakazem. Równolegle z czujnym Mieroszewskim książkę „The Sleepwalkers” przeczytał gruntownie amerykański astrofizyk Owen Gingerich (ur. 1930) z Uniwersytetu Harvarda. Również on podejrzewał wielki fałsz w rozdziale o Koperniku (cała książka dotyczyła uczonych z lat 1500-1800).
W 2002 r. ukazał się w wydawnictwie Zysk i S-ka polski przekład „Lunatyków” Koestlera, a dwa lata później w wydawnictwie Amber publikacja Owena Gingericha pod przewrotnym tytułem „Książka, której nikt nie przeczytał”. Ze wstępu tej drugiej dowiadujemy się, że w lecie 1946 r. młodziutki Gingerich przypłynął do Polski amerykańskim statkiem „Mallory” jako jeden z 32 żółtodziobów opiekujących się podczas rejsu 847 końmi – żywym darem UNRRY dla naszego kraju: „Ukończyłem dopiero co 16 lat i byłem drugim najmłodszym kowbojem na pokładzie, z trudem więc kwalifikowałem się na marynarza floty handlowej. Czas zatarł moje wrażenia z tej podróży przez ocean, ale obrazy spustoszonej Polski, z panoszącym się czarnym rynkiem i prostytucją, zapadły mi głęboko w pamięć. Dwadzieścia lat później byłem świeżo upieczonym doktorem astrofizyki ze skłonnością do historii astronomii. Na międzynarodowej konferencji astronomicznej spotkałem Jerzego Dobrzyckiego, astronoma z Polski, który miał podobne zainteresowania” (ten cytat i wszystkie następne za: Owen Gingerich, „Książka, której nikt nie przeczytał”, Amber, Warszawa 2004).
Owa znajomość zaowocowała u Amerykanina nie tylko fascynacją Kopernikiem, ale także częstymi wizytami w Polsce, szczególnie z powodu zbliżającego się w 1973 r. jubileuszowego Roku Kopernikańskiego, z okazji 500. rocznicy urodzin wielkiego astronoma. Dawny kowboj był już wówczas sławnym profesorem Gingerichem, który chciał wygłosić rocznicowe wykłady. „Ale cóż pozostało do odkrycia po stuleciach badań życia i dzieła Kopernika? – zastanawiał się. – Jakie świeże pomysły miałbym szansę wnieść do nadciągających obchodów? No i Koestler mógł mieć rację, że ‘O obrotach’ jest dziełem na tyle specjalistycznym i nudnym, że nikt go nie przeczytał. Objawienie przyszło w najmniej oczekiwanym momencie: w Obserwatorium Królewskim w Edynburgu, gdzie w listopadzie 1970 roku myszkowałem w olbrzymim sejfie zapełnionym starymi książkami astronomicznymi. Pośród rzędów tomów znalazłem pierwsze wydanie dzieła Kopernika. Ku memu zaskoczeniu strony tego egzemplarza od początku do końca pokrywały obszerne notatki”.
A więc zupełnie odwrotnie niż autorytatywnie pisał Koestler – dzieło Kopernika było gruntownie studiowane. Wspomniany egzemplarz należał do Erasmusa Reinholda, znanego w latach 40. XVI w. wykładowcy astronomii. „Jego Kopernik podziałał jak katalizator, dając początek obsesyjnej myśli, by zobaczyć na własne oczy każdy zachowany egzemplarz dzieła fromborskiego uczonego – pisał Gingerich. – Podczas tych poszukiwań przebyłem setki tysięcy kilometrów, od Aarhus do Pekinu, od Coimbry do Dublina, od Melbourne do Moskwy, od St. Gallen do San Diego. Również Edynburg nie od razu ujawnił swe wszystkie tajemnice. Mam przyjemność donieść, że Koestler głęboko się mylił, utrzymując, iż ‘O obrotach’ to książka, której nikt nie przeczytał, choć na uzyskanie pewności w tej sprawie potrzebowałem blisko 10 lat, a 30 lat zajęło mi staranne udokumentowanie wpływu tego dzieła”.
Dzieło badawcze Owena Gingericha (którego dziś, z powodu gigantycznych kosztów, nie podjąłby się żaden uczony) jest dowodem, jak bardzo Koestler się mylił. Tak się złożyło, że podczas kolejnego spotkania Mieroszewski, dając mi w prezencie eseje George’a Orwella (1903-1950), zasugerował trop wybryku sławnego Koestlera. Nie chcę zniechęcać czytelnika do twórczości tego głośnego pisarza, podważam jedynie ten jego nieuzasadniony wybryk. „Lunatycy” zawierają solidną dawkę materiału informacyjnego, podanego jednakże w sensacyjnej formie. Napisanie tej książki na kolanie miało i ten skutek, że aby obalić wydumane zarzuty odnośnie do Kopernika, poważny astrofizyk poświęcił temu zagadnieniu 30 najbardziej twórczych lat swego życia. Podczas poszukiwań Owen Gingerich wielokrotnie odwiedzał Polskę i oczywiście Kraków, gdzie profesorem astronomii był Eugeniusz Rybka. W dawnej stolicy Polski, oprócz Wawelu i muzeów, amerykański astrofizyk odwiedził też kameralną stolicę miłośników astronomii: „Wizyta umożliwiła nam obejrzenie Collegium Maius, gdzie w latach 90. XV wieku studiował Kopernik. Wspaniałe średniowieczne sale z drewnianymi ławami i ścianami pokrytymi freskami w geometryczne Libraria w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius, w której na szczególną uwagę zasługuje zestaw trzech drewnianych instrumentów astronomicznych będących replikami przyrządów używanych przez Mikołaja Kopernika – kwadrant, triquetrum i sfera armilarna. Fot. Adam Bujak wzory zachowały ducha czasów, w których Kopernik przechodził przez quadrivium. W tym miejscu odczuwało się ducha historii. A na pierwszym piętrze Collegium Maius zgromadzono okazałą kolekcję wczesnych mosiężnych instrumentów z czasów Kopernika; trafiły tu kilka lat po jego wyjeździe na studia do Italii. Ozdobę zbiorów stanowi ziemski globus – pierwszy, na którym pokazano Amerykę; subtelne przypomnienie, że młody Kopernik żył w czasach Kolumba i Vespucciego. Ze wszystkich krakowskich pamiątek kopernikańskich najcenniejszy i najważniejszy jest rękopis De revolutionibus”.
Profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego w XV i XVI wieku byli głównie osobami duchownymi, więc umierając bezpotomnie, przekazywali w darze uczelni swoje – bezcenne dzisiaj – instrumenty. Wśród astrolabiów znajduje się instrument wykonany w muzułmańskiej wtedy Hiszpanii niespełna 30 lat po koronacji Chrobrego! Podczas każdych wakacji co godzinę ustawia się na pierwszym piętrze Collegium Maius długa kolejka miłośników astronomii, oprowadzana (po polsku i w obcych językach) po amfiladowych salach. Ostatnia z nich, portretowa, ma nad drzwiami wypisaną po łacinie sentencję „Rozum jest ważniejszy niż siła”. W latach tzw. stanu wojennego obcokrajowcy przystawali przed nią na chwilę.
Gingerich jest zarówno uważnym czytelnikiem, jak i skrupulatnym badaczem. Napisał, że nie Kopernik, a Kepler, człowiek, który nadał systemowi Kopernika ostateczną postać, jest bohaterem „Lunatyków” Arthura Koestlera. Według niektórych (i moim zdaniem również) książka Koestlera powinna nosić tytuł „Lunatyk”, ponieważ autor znalazł w niej tylko jeden dobry przykład uczonego błądzącego w ciemnościach – właśnie Keplera, który do końca życia nie potrafił uzasadnić stworzonych przez siebie praw ruchu planet.
Dzieło Owena Gingericha zawiera całą masę finezyjnych smaczków (np. próba aresztowania w stanie wojennym Jerzego Dobrzyckiego i Pawła Czartoryskiego), niektóre zachwycają nietuzinkowym humorem. Ciekawe są relacje amerykańskiego astrofizyka z aukcyjnych bojów o De revolutionibus: „Licytacja różnych pozycji przebiegała po kolei i gładko; standardowe przebicie wynosiło 25 dolarów przy niższych cenach, ale 500 dolarów, gdy stawka przekraczała 5000 dolarów. (…) Aukcja trwała już jakieś pół godziny, gdy na ekranie pojawił się numer 34 (De revolutionibus). Włączyłem stoper. Czy licytacja zaczęła się od 100 000 czy od 200 000 dolarów? Byłem zbyt podniecony, aby to zapamiętać, ale uczestnicy aukcji twierdzili, że od 150 000 dolarów. Żałowałem później, że nie zarejestrowałem się i nie wziąłem jednej z łopatek służących do podbijania ceny; mógłbym złożyć pierwszą ofertę, mimo że musiałbym wziąć pożyczkę hipoteczną, żeby zapłacić wadium. (...) Nie wierzyłem własnym uszom, gdy przedstawiciel Sotheby’s powiedział:
– Obecna cena 600 000 dolarów. Kto da więcej?”.
Owa licytacja zakończyła się na 675 000 dolarów, choć razem z opłatą aukcyjną książka kosztowała prawie 750 000 dolarów, a spektakl trwał 2 minuty i 16 sekund. Przebieg aukcji podsunął autorowi zarówno wspomniany nadtytuł na okładkę, jak i osąd, że jest co najmniej kilku kolekcjonerów czekających na okazję wyłożenia 1 000 000 dolarów za pierwsze wydanie dzieła Kopernika (po roku 2008 na innej aukcji już ponad 2 000 000 dolarów!). W ostatnim zdaniu przed epilogiem Gingerich napisał: „Arthur Koestler nie mógł się bardziej pomylić, gdy napisał, że De revolutionibus było ‘książką, której nikt nie przeczytał’. Nie miał racji. Zupełnie”.
Kolejnym znaczącym dziełem Gingericha jest „Boski Wszechświat” wydany staraniem Uniwersytetu Warszawskiego, który godny jest polecenia zarówno ludziom wierzącym, jak i poszukującym. „Ta głęboka, prowokacyjna i błyskotliwa książka jest świadectwem, że ten sam człowiek może być kreatywnym uczonym oraz osobą głęboko wierzącą w boską obecność we wszechświecie” – napisał wydawca. Obszerne omówienie dzieła życia tego uczonego i cytaty z jego książki wynikają z tego, że poprzez swoją tytaniczną pracę został niekoniunkturalnym sojusznikiem walki o dobre imię geniusza z Fromborka.
Znamienny jest fakt, że pobrzmiewające w utworze Koestlera fałszywe nuty zauważyli niezależnie od siebie już w 1959 r. zarówno znakomity amerykański astrofizyk Owen Gingerich, jak i najwybitniejszy polski publicysta emigracyjny Juliusz Mieroszewski. Bardzo dobrze się stało, że paszkwilem Koestlera zajął się astrofizyk, czyli umysł ścisły. Humanista Mieroszewski zdawał sobie sprawę z kłamstw i powierzchownych opinii autora „Ciemności w południe”, ale z powodu skromnej wiedzy astronomicznej nie był w stanie ich podważyć.
Koestler, przeciwstawiając fromborskiemu kanonikowi Keplera i jego dokonania, napisał w „Lunatykach”: „Gdyby Kepler nie dotarł do skarbu Tychona, nigdy nie odkryłby ruchu planet. Newton urodził się zaledwie dwanaście lat po śmierci Keplera, a bez praw ruchu planet nie stworzyłby swej syntezy”. Tylko pierwsze zdanie jest tu prawdziwe. Duński astronom Tycho Brahe (1546-1601) był bowiem pechowcem i nie umiał odmawiać sobie cielesnych rozkoszy. Na przyjęciu u pewnego barona zjadł pieczone jagnię i wypił tyle piwa, że pękł mu pęcherz (etykieta nie pozwalała skorzystać z toalety). Niektóre źródła wspominają, że mógł zostać otruty na rozkaz duńskiego króla Christiana IV. W każdym razie śmierć wielkiego uczonego sprawiła, że jego dorobek, jego superdokładne wyniki badań odziedziczył właśnie niemiecki astronom Johannes Kepler (1571-1630). Tymczasem Tycho Brahe przynosi pecha nawet po śmierci – nazwany jego imieniem prom pasażerski, ochrzczony przez królową duńską w piątek 4 listopada 1991 r., a mający kursować między Danią i Szwecją (od tzw. zamku Hamleta na przeciwległy brzeg), już Portret niemieckiego astronoma Johanesa Keplera z 1620 r. Fot. Wikipedia podczas dziewiczej podróży doznał awarii maszyn. Nie wykonał manewru wstecz i uderzył w nabrzeże, raniąc 55 osób.
Kepler, korzystając z pomiarów Tychona, stwierdził po wielu próbach, że orbita Marsa jest elipsą i stworzył trzy prawa ruchu planet – których do śmierci nie rozumiał – a uzasadnił je matematycznie dopiero wszechstronny geniusz Newtona.
Badania Gingericha są godne najwyższego podziwu i nie wymagają komentarza – jego książki precyzyjnie rozjaśniają ewentualne wątpliwości czytelników książek Koestlera oraz są literacko bardzo zajmujące.
Chciałbym przeprowadzić analizę faktu, dlaczego Koestler nie tylko się mylił, ale też celowo wymyślił wizerunek Kopernika jako starego, leniwego zgreda i czarny charakter. Dlaczego „dołożył” też Galileuszowi, ważnemu obrońcy układu heliocentrycznego. Myślę, że Koestler jako typowy macho miał za złe Galileuszowi, że postanowił żyć dla prawdy, podczas gdy Giordano Bruno umarł za prawdę. Tyle że tu jest pewne pomieszanie pojęć. Galileo Galilei (1564-1642) był uczonym astronomem, fizykiem i matematykiem, a Giordano Bruno (1548-1600) filozofem, który jako więzień inkwizycji początkowo zamierzał wyprzeć się kopernikańskiej „herezji”; później jednak przebudował swoje nastawienie w przeciwnym kierunku i spłonął na stosie.
W stosunku do Kopernika Koestler wysunął zarzuty znacznie poważniejsze i w większości nieprawdziwe, wielu czytelników było ogromnie zdziwionych tego rodzaju manipulacją. Jonathan Swift napisał wprost, że „prawdziwego geniusza można niezawodnie poznać po tym, że wszystkie durnie przeciw niemu knują”. Koestler był jednakowoż człowiekiem mądrym, wykształconym, o dużym bagażu doświadczeń, a gdy pisał „Lunatyków”, był już sławny. Przyczynę jego manipulacji znajdzie czytelnik porównując uważnie – tropem Mieroszewskiego – życiorysy oraz drogi twórcze George’a Orwella i Arthura Koestlera. Obaj mieli w swym życiu znaczące epizody hiszpańskie, które zaważyły na ich twórczości. Na początku hiszpańskiej wojny domowej Koestler był tam korespondentem „News Chronicle”, a po zajęciu Malagi przez faszystów został wzięty do niewoli. Spędził kilka miesięcy w celi, gdzie spodziewał się rozstrzelania. „Książka, w której Koestler opisał swoje przeżycia (Spanish Testament), ma wspaniałe fragmenty, ale pomijając już typową dla reportaży niejednolitość, jest miejscami zdecydowanie fałszywa” – pisał w „Esejach” Orwell. Koestlera uwolniono na interwencję rządu brytyjskiego, ale zanim się to stało, musiał się śmiertelnie bać i robić coś w rodzaju rachunku sumienia. Fiodor Dostojewski wspomina, że stojąc przed plutonem egzekucyjnym, widział „film” dotychczasowego życia i robił rachunek sumienia; w ostatniej chwili przed egzekucją kurier przywiózł ułaskawienie od cara. Od tamtego momentu Dostojewski stał się w swej twórczości wybitnym znawcą tajemnic duszy ludzkiej.
Epizod hiszpański odcisnął też swoje piętno na życiu Orwella. Walczył on bowiem z bronią w ręku po stronie republiki w oddziałach komunistycznej, lecz antystalinowskiej partii oskarżonej później o zdradę na rzecz Franco i likwidowanej fizycznie przez rzekomych sojuszników w „walce z faszyzmem”. Bałagan spowodował, że udało mu się uciec przez granicę do Francji i uratować życie. Cios zadany przez sojusznika jest fizycznie bardziej bolesny (ale też bardziej twórczy) od ciosu ze strony wroga. Koestler zapewne zadawał sobie pytanie, dlaczego Orwell został po przygodzie hiszpańskiej większym twórcą po piórze. Orwell uważał jednak, że od autora wymagamy w pierwszym rzędzie, żeby nie pisał kłamstw, żeby mówił to, co naprawdę widzi, myśli i czuje.
Koestler zazdrościł być może Orwellowi oszałamiającej, światowej sławy za arcydzieło „Rok 1984” – zajmujące i głęboko prawdziwe psychologicznie. Ta literacka wizja, tłumaczona na prawie wszystkie języki cywilizowanego świata jako ostrzeżenie, do czego może doprowadzić totalitaryzm, przyćmiła koestlerowską „Ciemność w południe”. Również polityczna aktualność dzieła Koestlera z czasem przybladła, gdy arcydzieło Orwella nadal pozostaje najtrafniejszym rozpoznaniem i ostrzeżeniem przed toczącym sam korzeń istnienia rakiem, jaki wydał XX wiek. Okrucieństwo „Roku 1984” nie jest karykaturą, ale cechą totalitaryzmu. Powiązania pomiędzy sadyzmem, Kadr z filmu Michaela Andersona z 1956 r., będącego ekranizacją powieści „Rok 1984” George’a Orwella. Fot. artsandculture.google.com masochizmem, kultem kariery, kultem władzy i nacjonalizmem były przed Orwellem olbrzymim, prawie nietkniętym tematem. Aktualność jego dzieła potwierdzają kolejne dyktatury – po Stalinie i Hitlerze w Europie urodzili się w Azji Kim Ir Sen i Pol Pot, w Afryce Bokassa i Amin, a tacy jak Putin ciągle się pojawiają.
Tak więc zawiść oraz typowa dla rozdętych ego chęć zaatakowania geniusza (sądzę, że pomysł podsunął esej Orwella o Tołstoju atakującym Szekspira) były siłą sprawczą napisania przez Koestlera „Lunatyków” w takiej formie, jaką otrzymali czytelnicy. Tom Orwella zawiera nie tylko eseje polityczne, ale wiele smaczków dla czytelników lubiących angielski humor (w opisie swej pracy w charakterze księgarza autor przytacza zachowanie czarującej staruszki, która kiedyś przeczytała ładną książkę i teraz zastanawia się, jak ją zdobyć. Niestety – nie przypominała sobie ani tytułu, ani autora, ani o czym ta książka była, pamiętała jedynie, że miała czerwoną okładkę).
Doniosły dla naszych rozważań jest obszerny esej „Lear, Tołstoj i błazen”. Orwell donosi swoim czytelnikom, że Tołstoj już na wstępie swego pamfletu stwierdza, że Szekspir zawsze wzbudzał w nim „nieodparty wstręt i nudę”. Zdając sobie sprawę, że cały cywilizowany świat jest zupełnie innego zdania, Tołstoj wracał często do Szekspira. Czytał jego dzieła, czasami parokrotnie, po rosyjsku, angielsku i niemiecku, ale zwierzał się, że „niezmiennie opanowywały mnie te same uczucia: wstręt, znużenie i zażenowanie”. W siedemdziesiątym piątym roku życia rosyjski pisarz jeszcze raz przeczytał całość Szekspirowskiego dorobku: „Doznałem podobnych uczuć, tyle że z jeszcze większą siłą, jakkolwiek tym razem nie było to zażenowanie, lecz stanowcze przeświadczenie, że opinia geniusza, jaką cieszy się Szekspir, opinia zachęcająca dzisiejszych pisarzy do naśladowania go, a czytelników, widzów do znajdywania w nim nieistniejących walorów (wypaczając tym samym jego znaczenie estetyczne i etyczne), jest wielkim złem, jak każde zafałszowanie” – napisał Tołstoj.
Że Szekspir nie tylko nie jest geniuszem, ale nawet przeciętnym autorem, Tołstoj starał się wykazać na przykładzie „Króla Leara”, sztuki powszechnie chwalonej i uważanej za jedno z najlepszych jego dzieł. „Następnie streszcza ‘Króla Leara’, podkreślając na każdym kroku, że jest to sztuka głupia, rozwlekła, sztuczna, niezrozumiała, napuszona, wulgarna, nudna i pełna nieprawdopodobnych zdarzeń, ‘dzikich bredni’, ‘nieśmiesznych żartów’, anachronizmów, faktów oderwanych od tematu, sprośności i oklepanych konwencji scenicznych oraz rozmaitych tak merytorycznych, jak estetycznych braków” – pisze George Orwell.
Poza tym według Tołstoja „Król Lear” był plagiatem dużo lepszej sztuki (nieznanego autora), którą Szekspir ukradł i oczywiście zmarnował. Pamflet Tołstoja na Szekspira jest w znacznej części bardzo podobny do pamfletu Koestlera na Kopernika. Orwell stawia w swoim eseju pytanie: „Jeżeli Szekspir był rzeczywiście takim, jakim go przedstawia Tołstoj, to jak to się dzieje, że jest powszechnie podziwiany?”.
Proces Galileo Galilei z 1633 r. na obrazie XIX-wiecznego włoskiego malarza Nicolò Barabino. Fot. artsandculture.google.com Dokonajmy prostego podstawienia, pytając: Jeżeli Kopernik był rzeczywiście takim, jakim go przedstawia Koestler, to jak to się dzieje, że jest powszechnie podziwiany? Koestler próbuje przymierzyć tu masową hipnozę czy epidemię sugestii podobną do tej, która wywołała wyprawy krzyżowe lub poszukiwanie kamienia filozoficznego, lecz żadna nie wytrzymuje próby czasu.
„Ale im bardziej Szekspir podobał się publiczności, tym mniej posłuchu dawano Tołstojowi – pisał Orwell. – Nie należy więc p o z w o l i ć ludziom lubić Szekspira, tak jak nie należy pozwalać pić alkoholu i palić. To prawda. Tołstoj nie zabrania im tego siłą. Nie domaga się, by policja skonfiskowała wszystkie egzemplarze dzieł Szekspira. Ale stara się za wszelką cenę zmieszać Szekspira z błotem”.
Podobnie u Koestlera – cała znaczna i ważna część „Lunatyków”, rozdział zatytułowany „Bojaźliwy kanonik”, wiele odniesień w innych rozdziałach, jak również tendencyjnie dobierane przypisy są permanentną próbą obrzucania Kopernika błotem. Nawet w epilogu, omawiając warunki rodzenia się odkryć genialnego astronoma, Koestler napisał: „Każdy nowy krok naprzód, każda reintegracja tego, co się kiedyś rozdzieliło, wymaga przełamania sztywnych, zaskorupiałych wzorców zachowania i myślenia. Kopernik tego nie zrobił; próbował pożenić tradycję heliocentryczną z ortodoksyjną doktryną arystotelesowską, co mu się nie udało”.
Nawet czytelnicy nie będący fanami Kopernika łatwo zauważą, że było odwrotnie.
Orwell kończy esej „Lear, Tołstoj i błazen” chłodnym podsumowaniem: „Tołstoj był zapewne jednym z najznakomitszych ludzi pióra swoich czasów i na pewno nie był najgorszym pamflecistą. Całość swoich zdolności oskarżycielskich skierował przeciwko Szekspirowi, wytaczając wszystkie armaty na raz. I z jakim skutkiem? Czterdzieści lat później Szekspir jest wciąż obecny, jego sława jest nietknięta, a z próby zniszczenia go nie pozostało nic poza żółknącymi kartkami pamfletu, którego prawie nikt nie przeczytał i który popadłby w całkowite zapomnienie, gdyby nie to, że Tołstoj napisał poza tym ‘Wojnę i pokój’ i ‘Annę Kareninę’”.
Podstawmy więc przewrotnie: Koestler był zapewne jednym z najznakomitszych ludzi pióra swoich czasów i na pewno nie był najgorszym pamflecistą. Całość swoich zdolności oskarżycielskich skierował przeciwko Kopernikowi, wytaczając wszystkie armaty na raz. I z jakim skutkiem? Pół wieku później Kopernik jest wciąż obecny, jego sława jest nietknięta, a z próby zniszczenia go nie pozostało nic poza żółknącymi kartkami pamfletu, którego prawie nikt nie przeczytał i który popadłby w całkowite zapomnienie, gdyby nie to, że Koestler napisał poza tym „Ciemność w południe”.
Powyższy tekst był w skróconej formie opublikowany w „Zeszytach Literackich” 125/2014 oraz przełożony na litewski i wydrukowany w piśmie „Šiaurės Atėnai”
***
Powyższa opowieść kpt. Józefa Gawłowicza ukazała się w miesięczniku "WPiS. Wiara, patriotyzm i sztuka" nr 151.
Zapraszamy do naszej Księgarni Internetowej po miesięcznik WPiS oraz inne publikacje opowiadające historie naszych wielkich rodaków:
Roczna prenumerata miesięcznika WPIS. Wydanie papierowe + wydanie elektroniczne
"WPIS" to najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku.
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks. Waldemar Chrostowski, Marek Deszczyński, Marek Klecel, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Andrzej Nowak, ks.
Prenumerata elektroniczna WPiSu na drugie półrocze 2024 roku (5 numerów od lipca do grudnia włącznie w tym jeden podwójny)
Prenumerata elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
Polacy wierni i dzielni
Polacy – kim jesteśmy? Kim byliśmy? Kim powinniśmy być w przyszłości? O. prof. Marian Zawada od ponad 40 lat szuka odpowiedzi na te pytania. Szuka – i znajduje. Zastanawia się nad kondycją naszego narodu od momentu jego narodzin w X wieku po czasy najbardziej współczesne. I nieustannie jest pełen zachwytu nad duszą polską, nad jej zdolnością przetrwania nawet największych kataklizmów, nad jej niezłomnością.
Andrzej Bobola Orędownik Polski. Życie, męczeństwo, świętość
Andrzej Bobola herbu Leliwa, ksiądz, zakonnik, dziś patron Polski, żył w latach 1591–1657 w niebywale burzliwym czasie wielkich zagrożeń dla Ojczyzny i Kościoła katolickiego. Zginął w sposób szczególnie okrutny z rąk Kozaków, którzy chcieli mu nawet darować życie pod warunkiem wyrzeczenia się przezeń wiary katolickiej. Mimo wyjątkowo bestialskich tortur – odmówił. Umierał w strasznych męczarniach.
Żółkiewski. Pogromca Moskwy – biografia
Gdy w Moskwie słyszeli nazwisko hetmana Żółkiewskiego, to blady strach padał na jej mieszkańców. W świeżej pamięci mieli bowiem geniusz wojskowy i furię bitewną dzielnego wodza Rzeczypospolitej, który rozgromił Rosjan wielokrotnie, a pod Kłuszynem wprost zdemolował ich oraz wspomagających Moskali Szwedów.
Święty Prorok. Karol Wojtyła – Jan Paweł II
Św. Jan Paweł II bywał nazywany prorokiem naszych czasów, nikt jednak do tej pory nie spojrzał w tym kontekście na całe jego życie. Próby takiej dokonuje w tej książce Jolanta Sosnowska (autorka czterotomowej biografii Papieża Polaka „Hetman Chrystusa”), śledząc pod tym kątem życiorys Karola Wojtyły – Jana Pawła II.
Święty Prymas. Wyd. II 2021
Był nie tylko wielkim prymasem i wielkim patriotą. Był wielką nadzieją Polaków, tej olbrzymiej większości narodu, która nie zamierzała ulegać bolszewizacji. Był naszą ostoją. Nie lękał się ani komunistycznych gróźb, ani więzienia, ani życia w nieustannej walce. Zawierzył swój los Maryi, Pani Jasnogórskiej, w niej szukał wzmocnienia oraz pociechy – i znajdował! Również przyszłość całego narodu oddał Jej w opiekę.
Męczennik za wiarę i Solidarność. Biografia ilustrowana bł. ks. Jerzego Popiełuszki
Fascynująca książka Jolanty Sosnowskiej to poruszająca opowieść o życiu i heroicznej walce kapłana, który stał się symbolem oporu przeciwko komunistycznemu reżimowi w Polsce. Swoją niezłomną wiarą i nieugiętością inspirował miliony Polaków do walki o wolność i wiarę. Popiełuszko, z pozoru zwykły ksiądz, stał się światłem nadziei. Pozostaje aktualnym symbolem także dzisiaj, co w tej książce mocno wybrzmiewa.
Wiara i ofiara. Życie, dzieło i epoka św. Maksymiliana M. Kolbego
Któż nie słyszał o męczenniku niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, Ojcu Maksymilianie Marii Kolbem, który dobrowolnie oddał życie za współwięźnia? Jest to wiedza niemal powszechna, gorzej z głębszą znajomością obfitującego w niezwykłe zdarzenia życia tego świętego. Był to człowiek o nadzwyczajnej sile wewnętrznej i niezwykle przenikliwym umyśle.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.