"Posyłacie dzieci do szkoły i nie wiecie, co im kładą do głowy". Zaczyna się Światowy Tydzień Działań na rzecz Edukacji
Często szkoła jest najważniejszym punktem życia małej społeczności
Posyłacie dzieci do szkoły i nie wiecie, co im kładą do głowy
Z małopolską kurator oświaty BARBARĄ NOWAK rozmawia Leszek Sosnowski
(wywiad pochodzi z książki "Dokąd zmierzamy?" wyd. Biały Kruk, Kraków 2024)
Dokąd zmierzamy? Wiara, edukacja, tradycja
Niniejsza antologia publicystyki patriotycznej próbuje dać odpowiedź na postawione w tytule pytanie: Dokąd zmierzamy, my jako Polacy? A co za tym idzie – kto nam wyznacza, lub usiłuje wyznaczać, drogę? Jakże często czujemy się zagubieni, zdezorientowani, manipulowani.
Szukamy stałych punktów odniesienia, niezmiennych wartości, na których można by się oprzeć bez obawy, że pobłądzimy.
Leszek Sosnowski: Dużo ostatnio przeżyłaś, przeszłaś wiele ataków i hejtu…
Barbara Nowak: Tak, właśnie miałam wczoraj w swoim biurze wizytę posłów PO – Krystyny Szumilas, Marka Sowy i Aleksandra Miszalskiego. Od samego wejścia zachowywali się wobec mnie agresywnie i kpiarsko, wywoływali słowne utarczki, momentami po prostu wrzeszczeli. Przyszli z – jak to określili – „interwencją poselską”. Uprzedziłam ich, że spotkanie to jest nagrywane kamerą, że rozmawiam z nimi w ramach wypełniania moich obowiązków służbowych. Nagrywam takie spotkania, żeby nie wmawiano mi potem, iż powiedziałam coś, czego nie mówiłam.
Oni ćwiczą swoje zachowania w Sejmie, a jak tam jest, widzi cała Polska. W jakiej sprawie w ogóle do Ciebie przyszli?
Przyszli w związku z pretensjami o mój wywiad dla Radia ZET, pytali, na jakiej podstawie wypowiadam się za całą Polskę, skoro jestem tylko kuratorem małopolskim. Chodziło o odwiedziny w szkołach przedstawicieli pewnych stowarzyszeń i głoszenia przez nich różnych treści, także bardzo szkodliwych. Rodzice o takich spotkaniach, w których brały udział ich dzieci, nie byli informowani. Rzecz w tym, iż powiedziałam w radiu, że na osiemset przypadków skarg ostatnio zgłoszonych przez rodziców, w połowie – czyli w czterystu przypadkach – były one zasadne. To naprawdę bardzo duża liczba. Posłowie PO byli ciekawi, skąd mam takie informacje. Gdy odpowiedziałam, że z pozarządowej organizacji Ordo Iuris, znanej w całej Polsce, oraz od Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci, Krystyna Szumilas krzyknęła na mnie, że Ordo Iuris to nie jest organizacja wiarygodna. Wypytywali, czy mam z nimi podpisane porozumienie, na jakiej zasadzie z nimi współpracuję itd.
Zachowywali się zatem jak oskarżający prokuratorzy, a nie ludzie, którym zależy na zrozumieniu i załatwieniu sprawy?
Tak, przyjechali we trójkę, żeby mnie przesłuchać. Krystyna Szumilas zaczęła w ogóle od sformułowania: „Pierwszy zarzut do pani…”. Ich pomysł na to, żeby mnie zniszczyć, polega m.in. na zasypywaniu mnie ogromną ilością pytań, czyli organizowaniu obstrukcji. Zamiast z moimi ludźmi pracować dla dobra oświaty, musimy bez przerwy odpowiadać posłom i lewackim stowarzyszeniom. Wśród tych stowarzyszeń są takie, które badają statuty w szkołach, biorąc za cel ataków szczególnie szkoły katolickie. Pytania dotyczą tu zawsze tego na przykład, czy nie można w takiej szkole zrezygnować z nauki religii.
Przecież to jakiś nonsens! Ludzie wybierają szkoły katolickie dla swoich dzieci, żeby nie uczono ich tam religii?
Chodzi o zaplanowane niszczenie tych szkół. Niestety nie ma jasnej, ogólnopolskiej wykładni funkcjonowania szkół katolickich i oni to wykorzystują. Prawnik naszego Małopolskiego Kuratorium Oświaty opracował odpowiedź, żeby te szkoły jakoś wzmocnić: szkoły katolickie działają na zasadach konkordatu, w kontekście państwa polskiego przyjmują na siebie rolę szkoły publicznej – i tu jest punkt styczności. Uważam, że nikt z zewnątrz nie powinien ingerować w to, jak w takiej szkole uczeń ma się zachowywać, jakie są wobec niego stawiane wymagania, także moralne.
Przepraszam, to jak to jest? Każdy może, byle założył sobie stowarzyszenie, myszkować po szkołach?
Tak to wygląda. Wszystkie lewackie organizacje piszą do mnie z wielkimi pretensjami. Uważam, że może być i powinien być zupełnie inny układ lekcji. Można by też zacząć myśleć, aby część przedmiotów zostawić jako obowiązkowe, z oceną, a część traktować jako obowiązkowe, ale nieoceniane.
A może należałoby pozostawić coś do wyboru nauczycielowi i samemu uczniowi? Jeżeli mają do dyspozycji taki obszerny materiał, to nie znaczy od razu, że wszystko muszą znać na pamięć. Może, zorientowawszy się w tematyce, sami zdecydują, co chcą bardziej rozwijać i pogłębiać.
Nauczyciel jest dobrze wykształcony i z całą pewnością umie zaplanować lekcje według swojego pomysłu. Zgadzam się, on ma być wolnym człowiekiem, który dopracowuje się własnego pomysłu na przekaz treści, sam wymyśla metody, szuka pomocy dydaktycznych. Ponadto szkoła powinna mieć też zajęcia realizowane poza jej budynkiem – to jest bardzo rozwijające. Jest wiele znakomitych interaktywnych muzeów, są gry terenowe, wycieczki, rajdy. Chodzi o właściwe kształtowanie młodego Polaka – obywatela Polski, żeby wiedział, skąd jest, z czego jest dumny, co jest pięknego w naszym kraju, z czego wyrósł. Szkoła to nie może być tylko ten codzienny kierat – zajęcia, odrabianie lekcji, przespać się i znów to samo.
Nie wszystkim chodzi o kształtowanie propolskich postaw…
Pomysł lewacki jest taki, aby każdy z uczniów odczuł, że nie ma nikogo nad sobą, nie ma zobowiązań wobec rodziny, społeczeństwa, narodu, państwa. Nie musi słuchać również nauczyciela. A więc nauczyciel nic nie może uczniowi nakazać. Uczeń ma poczuć, że nie istnieje żaden przymus, nie musi podporządkować się jakiemuś autorytetowi, ma prawo sam o sobie we wszystkim stanowić. A każdy z nas przecież, nawet młodzi ludzie dzisiaj, wspomina jakiegoś swojego mistrza, znaczącą osobę, która istotnie i pozytywnie wpłynęła na jego życie.
To, co lewica proponuje, to nie jest wolność, tylko swawola.
No właśnie. Fundament chrześcijańskiej cywilizacji jest konsekwentnie kwestionowany i niszczony w wielu szkołach. Przypomnijmy, że w marszu przez instytucje, idei skrajnego komunisty Gramsciego, szkoła jest komórką podstawową. Próbują kształtować jednocześnie uczniów i nauczycieli – z usuwaniem rodziców jako osób, które mają konstytucyjne prawo decydować o dziecku, szczególnie o jego wychowaniu.
To jak to jest, posyłam dziecko do szkoły i nie wiem, co mu tam kładą do głowy? Trudno w to uwierzyć…
W procesie tym najważniejsze i najprostsze jest wejść do szkoły i powiedzieć uczniowi: rób, co chcesz. Ubieraj się, maluj, tatuuj, farbuj włosy itd. wedle swoich upodobań, bo jesteś wolny, a uczyć się nie musisz.
Nie chcę tego komentować, bo musiałbym użyć brzydkich słów.
Druga kwestia, dzięki której uczniowie mają być tym marksistowsko-leninowskim „nowym człowiekiem”, to seksualizacja. Jeżeli wcześnie przekierujemy uwagę młodego człowieka na jego seksualność, która ma być nieustanną przyjemnością, i jeszcze dodamy mu odpowiednie „zabawki”, to mamy gwarancję, że on już na pewno nie będzie się uczył, nie będzie rozwijał siebie, nie będzie patrzył na drugiego człowieka pod kątem jego wiedzy, charakteru, tylko jak na obiekt seksu. Standardy WHO wręcz zachęcają do prowadzenia różnych eksperymentów, zanim ktoś zdecyduje, czy bardziej odpowiada mu dziewczynka, czy chłopczyk, a może lepiej grupowo. W niemieckiej szkole dzieci otrzymują np. do rozwiązywania zadania sporządzenia kosztorysu funkcjonowania domu publicznego z uwzględnieniem różnych preferencji seksualnych klientów.
Zadania szkolne z domem publicznym w Niemczech są o tyle „zrozumiałe”, że ten kraj posiada najbardziej liberalne prawo na świecie dotyczące prostytucji, którą uprawia tam ponad 400 tys. kobiet. Z ich „usług” korzysta ok. milion mężczyzn dziennie. To oficjalne dane. Przepisy unijne zresztą zalecają ujmowanie prostytucji w oficjalnych budżetach państw.
A ostatnio na Uniwersytecie Jagiellońskim studenci nie dopuścili do wystąpienia wykładowczyni, która uważa, że prostytucja niszczy kobiety – bo przecież to jest zawód jak każdy inny.
W dodatku, jak mówią, najstarszy na świecie.
Na tymże Uniwersytecie Jagiellońskim miały miejsce niedawno specjalne warsztaty popularyzujące poliamorię, tzw. wielomiłość – przekonujące, że praktykowanie związków seksualnych z wieloma partnerami nie jest niczym złym. Gdy zatem my, chrześcijanie, mówimy, że trwały związek kobiety i mężczyzny jest czymś dobrym i nie akceptujemy związków pobocznych, to oni uważają, że z nami jest coś nie w porządku.
To nie jest nic nowego, Engels na ten temat napisał całą rozprawę Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, w której „udowadnia”, że normalne małżeństwo zaszkodziło człowiekowi oraz że między mężem i żoną zawsze toczy się walka… klas. W związku z tym uznał, że odejście od pierwotnych zwyczajów plemiennych było wielkim błędem człowieka. A przecież o pierwotnych, plemiennych zwyczajach nie miał bladego pojęcia. Zostały zbadane dopiero później przez Malinowskiego, Unwina i innych antropologów.
Pomysł ten został rozwinięty w sowieckim systemie przez Aleksandrę Kołłontaj, która również głosiła zmierzch rodziny i twierdziła, że „[nowa] kobieta nie zaprzecza swojej ‘żeńskiej naturze’, nie odwraca się od życia i nie odrzuca ziemskich przyjemności, którymi rzeczywistość z uśmiechem obdarza każdego, kto ich pożąda”. Przekuła to na praktykę, w konsekwencji której kobiety, prowadząc życie z wieloma partnerami, masowo chorowały na choroby weneryczne, nie miał kto opiekować się dziećmi. Rozsypały się rodziny, a wraz z nimi cała struktura społeczna, i trzeba było znowu wziąć wszystko w ryzy, bo nie tylko społeczeństwo, ale gospodarka stawała się niewydolna.
To prawda, pod koniec roku 1930 Stalin wydał specjalny dekret zakazujący rozwodów i aborcji, bo sowieckie społeczeństwo zaczęło się biologicznie sypać.
Jak to jest, że ci, którzy dziś chcą takie radykalne zmiany wprowadzić w społeczeństwie polskim, nie patrzą w ogóle na to, co już było, i nie uczą się na tej podstawie? Neomarksiści są kompletnie niezapoznani z następstwami, skutkami ideologii marksistowskiej.
Ideologia komunizmu i innych utopii bazuje na tym, że ofiar po drodze się nie liczy. Ważny jest tylko cel – wieczna szczęśliwość, społeczeństwo bezklasowe itd. Wszystkim tym, którzy z poglądami neomarksistów się nie zgadzają, ustawia się szafoty psychologiczne. Nie ma dyskusji, jest skazanie na taki szafot.
W obecnej oświacie wszystkie drogi są dobre, które prowadzą „ciemnogrodzkie” społeczeństwo polskie do tego, żeby zmienić je wreszcie wedle lewicowego modelu na społeczeństwo kolorowe, tęczowe. To jest ten sam pomysł na zbudowanie „nowego człowieka”, jaki proponowano w komunizmie, tyle że skala tego, co dzieje się dzisiaj, jest według mnie dużo groźniejsza niż dawniej.
Lewicowcy mają dziś bowiem doskonalsze narzędzia do indoktrynacji.
A do tego dzieci są już dzisiaj niewolnikami internetu, smartfonów i innych technologii. Dzieci dzisiaj już nawet śpią ze smartfonami, tak są od nich uzależnione. Słusznie zauważył prof. Zybertowicz, że nie wiadomo, dlaczego dorośli nie zachowali czujności w zetknięciu ich dzieci czy wnuków z tym niebezpieczeństwem. Uczą je choćby przechodzenia przez ulicę, nakazując: popatrz w lewo, popatrz w prawo, a zupełnie zlekceważyli niebezpieczne treści płynące z internetu, nie stosują żadnych blokad zabezpieczających np. przed brutalnymi scenami. Nie przekazali dzieciom, że jest to tylko narzędzie, które ma im służyć, że to nie jest kumpel ani przyjaciel, i nie ma zastępować im brata, siostry, mamy czy taty.
Nie uczy się dzieci posługiwać się smartfonem, tak jak wcześniej uczono je posługiwać się książką.
Smartfon, a w nim internet, to są rzeczy użytkowe, które mają dziecku pomagać, a nie układać mu życie. Tymczasem rodzice, choć nie wszyscy oczywiście, dają swoim dzieciom do ręki taką „zabawkę”, ale w żaden sposób nie przekazują instrukcji obsługi i rezygnują z kontroli. Cieszą się, że mają święty spokój; dzieci trudno potem oderwać od internetu. Tymczasem internet natychmiast namierza to dziecko i podpowiada mu treści, które ono bez żadnej kontroli pochłania. Przy grach komputerowych natychmiast pojawiają się linki, które smartfon każe mu otwierać, a pod którymi są np. filmy pornograficzne. Dziennikarki z programu telewizyjnego „Alarm!” podały się za nauczycielki i dostały się do stowarzyszeń środowiska LGBT, tych, które wchodzą do szkół. Z ukrytej kamery został nagrany wyraźny przekaz, bardzo młodych zresztą, seksedukatorek, skierowany do nich, żeby pamiętały, iż nie trzeba informować rodziców o treściach, którymi karmią dzieci. Przekonywały, że filmy pornograficzne to nic złego, że bardzo dobrze działają na wyobraźnię, a dzieci, obejrzawszy je, będą bardzo dobrze się rozwijać.
Nic złego, oprócz tego, że następuje kompletna degradacja i degeneracja człowieka, a zwłaszcza kobiety…
Mówimy tu o celowym, cynicznym, fałszywym przekazie, który ma posłużyć ukształtowaniu młodego człowieka bez moralności Przekaz ten jest oparty na kłamstwie, na nienaukowych podstawach, choć dla zmylenia nazywa się je naukowymi.
Podpierany jest ten przekaz nierzadko profesorskimi tytułami.
Temu służy też przecież wprowadzenie na uniwersytetach studiów gender i to pomimo iż dochodzi już do demaskacji. Jeden z głównych teoretyków gender, Christopher Dummitt, wyznał niedawno, że wszystko, co głosił, wyssał z palca. W normalnej sytuacji oznaczałoby to w wielu krajach na świecie obalenie i upadek tych teorii, a tu nic. Dalej trwa walka w celu zniszczenia chrześcijaństwa i łacińskiej cywilizacji. Żadna prawda, żadna nauka wyznawcom gender nie jest potrzebna i nie jest w stanie wpłynąć na zmianę głoszonych tez.
Wspomniałaś, że rodzice uczą dzieci, jak przejść przez ulicę, ale nie szkolą ich, jak przejść przez życie. Na pewno nie wszyscy, ale wielu. Ale oni sami przeszli już tę drogę, która wskazał Gramsci. Sami nie mają już w sobie treści wychowawczych obecnych jeszcze w pokoleniach lat powojennych, nie mają tamtego zasobu wiedzy ogólnej, który przekazywany był młodzieży dawniej.
Nie udało się całkowicie wybić inteligencji podczas II wojny światowej, przeżyła pewna grupa naukowców, nauczycieli, którzy byli bardzo dobrze wykształceni w II Rzeczypospolitej, prezentowali uczciwość, rzetelność. Nawet za moich szkolnych czasów, które przypadły na lata komuny, nauczyciele potrafili dać nam, uczniom, do zrozumienia, kiedy oficjalny przekaz w podręcznikach był kłamliwy. Poza tym prawdziwą historię poznawaliśmy w domach; mnie uczył jej mój tata, były akowiec. W każdym razie ukształtowanie w rodzinie było i jest ogromnie ważne. Również kształtowanie przez Kościół, w którym my, Polacy, zawsze mieliśmy wielkie wsparcie. Pamiętam, że zaraz po stanie wojennym ks. Kazimierz Jancarz i Jan Franczyk utworzyli w Mistrzejowicach Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy im. kard. Stefana Wyszyńskiego, sprowadzając tam z wykładami osoby, które naprawdę były autorytetami – nie tylko naukowymi, ale też moralnymi.
Bardzo wielu chciało wtedy ich słuchać, nie mieścili się…
Naukę i wiedzę bardzo wtedy jednak ceniono, bo ceniono też prawdę, dobro i piękno. Mówię o zwykłych ludziach, a nie o komunistycznej władzy. Nie było dla nas problemu z odróżnianiem dobra od zła, przekaz był czytelny dla wszystkich. Nawet, jeśli się ktoś do niego nie stosował, to go znał. W polskiej szkole bardzo poważna zmiana mentalna, moralna, zaczęła się w okresie tzw. transformacji, na przełomie roku 1989 i lat 1990. Wtedy ten – jak nam się wydawało – dobry, piękny i bogaty Zachód zaoferował biednemu polskiemu nauczycielowi wyjazdy na zagraniczne kształcenia. Ich celem było przekazanie nam „postępowego” widzenia rzeczywistości, które polscy nauczyciele powinni byli sobie przyswoić.
Żeby być jak ci na Zachodzie – wyzwoleni, piękni i bogaci.
Polscy nauczyciele zostali szybko zindoktrynowani „nowoczesnym” pomysłem na życie. Już wtedy zaczęło brakować w tej nowoczesności miejsca na moralność, wewnętrzne ukształtowanie, na Kościół. Istotne za to okazały się pewne wzorce nauczania, które Zachód wypracował. Wyszkolony tam polski nauczyciel po powrocie do kraju wiedział już, że niczego nie będzie samodzielnie wymyślał, że potrzebny mu tylko taki schemat, by ułożyć uczniom lekcje. Pojawiła się cała masa wydawców, którzy opracowując podręczniki, dołączali od razu książki dla nauczycieli z gotowymi konspektami lekcji, a także pomysłami na kartkówkę czy krótki sprawdzian. Dla uczniów powstały karty odpowiedzi. Wszystko przygotowano w oparciu o sztywne schematy. Przyjąwszy je, polski nauczyciel zrezygnował z własnej wolności. Standaryzacja miała ułatwić szybszą i sprawiedliwszą ocenę, a przyniosła tak naprawdę poważne ograniczenie.
Skutki stosowania takich podręczników okazały się katastrofalne, szczególnie w nauce przedmiotów humanistycznych. Nie zostawiono miejsca na inwencję nauczyciela. Niby uczeń ma być totalnie wolny, ale uczyć się ma dokładnie tego, co mu wskażą.
Zawsze powtarzam, że każdy zespół klasowy jest inny, nie można stosować tego samego schematu do różnych klas. Powinien wiedzieć o tym każdy nauczyciel, i wie, ale nie taki, który został wykształcony „korporacyjnie”. Rzeczywistość szkoły po transformacji ustrojowej, w czasie zachwytu nad tzw. nowoczesnym Zachodem, zaowocowała modelem „produkcji” uczniów myślących schematami. Kształtowano testami podobnie myślących ludzi. Jeśli ucznia udało się dobrze wyćwiczyć wedle tego schematu, to dobrze zdawał maturę, bo wbijał się w tzw. klucz. Uczniowie samodzielnie myślący przegrywali. Wystawali poza ramy i niestety byli karani gorszymi ocenami.
Niejednokrotnie porażkę ponosiły zatem osoby z szeroką wiedzą, którym myślenie schematyczne jest obce?
Otóż to. Szeroka wiedza w tym czasie w szkole przeszkadzała. Przekonałam się o tym na przykład podczas matury mojej młodszej córki, która z tym „kluczem” miała już do czynienia. Powtarzałam jej, że matura to coś bardzo ważnego, że na egzaminie musi zaprezentować swoją wiedzę pozaszkolną, przeczytać więcej lektur, niż to jest wymagane itd. Okazało się, że przekonując do tego, zrobiłam niedźwiedzią przysługę własnemu dziecku. Na omówieniu wyników z matury języka polskiego córka usłyszała bowiem, że ma odpowiadać krótko, nierozwiniętymi zdaniami, nie poruszać żadnych zagadnień pobocznych i szybko zmierzać do celu. Nie liczyła się rozległa wiedza, tylko umiejętność wstrzeliwania się w „klucz”, bo to jest punktowane najwyżej. Ten model szkoły funkcjonował do momentu reformy rządu PiS, kiedy przywrócono liceum czteroletnie i pięcioletnie technikum.
Negatywne skutki takiego nauczania odczuwają bardzo pracodawcy, bo przychodzą do nich potem młodzi ludzie zupełnie niesamodzielni – a to w pracy jest poważny mankament.
Na pewno. Młodzi ludzie nie mają dzisiaj żadnych oporów, by bezkrytycznie korzystać z wiedzy internetowej, to tzw. medioci. Czytają i przyswajają tylko nagłówki, nie zwracając absolutnie żadnej uwagi na to, czy jest to konkretny fakt, czy tylko czyjaś opinia, sugestia. W ogóle tego nie rozróżniają, dlatego tak łatwo nimi manipulować.
Cały internet, jeśli chodzi o stronę informacyjną, skonstruowany jest na nagłówkach.
Młodzi oduczyli się czytać więcej. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale naprawdę bardzo wielu. Nie chcą sami czegoś przemyśleć, mieć własnej opinii. Ale też nikt tego od nich nie wymaga, nie stawia im takich zadań. Z tego powodu bardzo jest dziś trudno uczyć młodzież historii, która stanowi przecież ciąg przyczynowo-skutkowy.
Przeglądałem obecne podręczniki do historii – tam ciągu przyczynowo-skutkowego nie ma. Trzeba znać daty, miejsca i nazwiska, wkuć je na pamięć. Nie można dostrzec żadnego ciągu logicznego w dziejach. Nie nawiązuje się do powiedzenia Cycerona, że historia jest nauczycielką życia. Historia pozbawiona związków przyczynowo-skutkowych straciła walor przygody – stała się nudna.
Trudno lubić i zapamiętać historię, której się nie przeżywa. Szansę na zaistnienie historii jako lekcji żywej – nauczycielki życia, jak powiedziałeś – widziałam w reformie z 2017 r., która przywróciła licea ogólnokształcące. Ale znów pojawia się pytanie, czy mamy kadry, które w odpowiedni sposób potrafią to uczniom przekazać.
Ja bym powiedział mocniej – wielu dostaje szansę na demoralizację dzieci i młodzieży.
Trudno z tym się nie zgodzić. Nie jesteśmy naiwni i wiemy dobrze, że młodzi ludzie i tak dostaną te szkodliwe informacje poza szkołą, ale to nie może oznaczać przyzwolenia na taki przekaz w placówce oświatowej. Chciałabym takiej szkoły, która jest bezpieczna dla ucznia. Nawet jeśli na zewnątrz szkoły panują chaos i zamieszanie, to w szkole ma być bezpiecznie. Dzieci mają tu otrzymywać wiedzę wedle kanonu dobra, prawdy i piękna, i być kształtowane do odpowiedzialnego życia. Na zajęciach z przedmiotu Przygotowanie do życia w rodzinie uczą się one odpowiedzialności za siebie, męża, żonę, dzieci, za państwo i coś im z tego w głowach zostanie. Tymczasem wchodzący do szkół seksedukatorzy mieszają im w głowach, niszczą to, co zostało wcześniej wypracowane. Dlatego ogromnie ważne jest, żeby tzw. lex Czarnek faktycznie zafunkcjonowało. Wiele rzeczy można jeszcze naprawić przy dobrej woli i współudziale nauczycieli oraz katechetów, przyciągając młodych ludzi do zasad cywilizacji chrześcijańskiej. Bardzo szybko zauważymy zmiany. Nawet bowiem dzisiaj, kiedy jest tyle możliwości wchodzenia do szkół ze szkodliwymi treściami, na szczęście jest spora grupa nauczycieli, którzy kształtują dzieci z poszanowaniem ich prawa do rozwoju w zgodzie z naturą i chronią je przed złem. Uczą je niekoniecznie z podręczników, zachęcają do czytania wskazanych książek, uczestnictwa w olimpiadach i konkursach naukowych, religijnych. Tak kształconych dzieci jest, moim zdaniem, nadal więcej. W mass mediach nagłaśnia się nastolatków z transparentami genderowymi ponad głowami, jakby to były potężne manifestacje, ale to są niewielkie grupy.
Tu dochodzimy do szkodliwej działalności masowych publikatorów. Po pierwsze, w sposób nieprawdziwy prezentują one mniejszość jako przygniatającą większość, a po drugie – stają się źródłem wiedzy zapośredniczonej, zdobytej za ich pośrednictwem. Jaka jest jakość takiej wiedzy, dobrze wiemy. Żadna.
Wszystko to ma przełożenie na politykę. Często w ramach przedmiotu Wiedza o społeczeństwie nauczyciele pokazują uczniom obrady Sejmu. Nie widać tam jednak zbyt często posłów, którzy z powagą i troską pochylają się nad państwem polskim, tylko przedstawicieli opozycyjnych partii silących się na odgrywanie ról błaznów, kiepskich aktorów, zwykłych pieniaczy wykrzykujących coś z sejmowej mównicy lub poselskich ław. Przechodzą samych siebie, żeby dla zdobycia popularności robić show, happening, cyrk. Tyle że to nie ma nic wspólnego z zarządzaniem państwem. Zachowania te przenoszą się jednak na ulicę, do szkoły i domów.
Inspiratorów tych zachowań trzeba szukać poza Sejmem i poza ulicą.
Masz na myśli specjalne grupy, które to wszystko wymyślają, podrzucają i kształtują, a pożyteczni idioci ich zamysł wykonują? Z pewnością tak jest. Ohydny jest pomysł wykorzystywania do tych działań młodych ludzi. Cynicznie wykorzystywanych przez dorosłych, którzy mamią ich kłamliwymi hasłami i ukrywają prawdziwe cele, dla realizacji których ich „używają”. Są media, które pokazują z lubością sceny z młodzieżą krzyczącą wulgarne hasła, pokazującą obsceniczne gesty czy chwalącą się aktami aborcji. Można by, patrząc w obrazki serwowane np. przez TVN, pomyśleć, że taka jest cała młodzież. Tymczasem wcale tak nie jest. Nadal w Polsce jest większość młodych ludzi wychowywanych przez rodziny i Kościół katolicki, gdzie przy parafiach działają prężnie organizacje młodzieżowe, które mają też zadania wychowawcze. Te dzieci i młodzież kształtowane są w wartościach chrześcijańskich, w umiłowaniu tradycji i dumnej historii Polski. To oni rokrocznie masowo biorą udział w imprezach patriotycznych, podejmują rywalizację w konkursach wiedzy i za życiem. Niestety, kiedy taki dobrze ukształtowany młody człowiek przychodzi do szkoły średniej z lewicującymi nauczycielami, a potem na lewacki uniwersytet, jest tam poddawany strasznemu naciskowi i przymuszany do zmiany swego światopoglądu oraz sposobu życia. Potrafią się temu przeciwstawić naprawdę tylko najsilniejsi. Ta druga strona, ideologiczna, która bezustannie mówi o tolerancji, jest absolutnie nietolerancyjna wobec wszystkich spoza swojego środowiska. Hejtuje i niszczy każdego, kto myśli i czyni inaczej.
To samo dzieje się w odniesieniu do wolności słowa, która dotyczy tylko ich słowa, inni mają milczeć. O co chodzi w zmianach proponowanych przez ministra Czarnka?
Zmieniono też podejście do likwidacji szkół. Szkoły nie będą mogły być likwidowane tylko dlatego, że są drogie w utrzymaniu dla samorządów. Istotne w rozpatrywaniu wniosków o likwidację szkół będzie też sprawdzenie, czy uczniowie przeniesieni do innej szkoły będą mieli zapewnioną pełną dostępność do oferty edukacyjnej. Kuratorzy mogą się sprzeciwić likwidacji szkoły, gdy warunki nauki w nowej szkole będą gorsze. Przy okazji dobrze jest wyjaśnić sprawę łożenia na utrzymanie szkoły. Mamy do czynienia z kłamliwym przekazem, że samorządy dokładają do szkół. One nie dokładają, tylko współfinansują utrzymanie szkół. Dwie są władze nad szkołami i obie finansują szkoły. Często szkoła jest najważniejszym punktem życia danej społeczności. Jej likwidacja powoduje wręcz obumieranie życia społecznego. Należy wtedy szukać kolejnych źródeł jej utrzymania, a nie po prostu wymazywać ją, bo cała lokalna społeczność, a nie tylko najmłodsi, może na tym stracić.
Za czasu rządów PO i PSL-u, co trzeba wyraźnie powiedzieć, PSL nie bronił szkół na wsiach, wiele zlikwidował. Tymczasem uważam, że w interesie państwa polskiego jest mieć swoje własne szkoły, w których odpowiednio kształtuje się przyszłych obywateli. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by funkcjonowały nawet w najmniejszych miejscowościach. Jeżeli coś zniszczymy dzisiaj, szybko tego nie odbudujemy. Czas rządów PiS stawia na odbudowywanie państwa polskiego w jego zasobności gospodarczej, ale to, co szczególnie cenne – inwestuje w młodego człowieka. Wszystkie czynione zmiany w prawie oświatowym chronią uczniów przed niebezpieczeństwem i równocześnie kształtują go do przejęcia odpowiedzialności za przyszłą Polskę.
***
Wywiad ukazał się w książce "Dokąd zmierzamy?", wyd. Biały Kruk, Kraków 2024
Dokąd zmierzamy? Wiara, edukacja, tradycja
Niniejsza antologia publicystyki patriotycznej próbuje dać odpowiedź na postawione w tytule pytanie: Dokąd zmierzamy, my jako Polacy? A co za tym idzie – kto nam wyznacza, lub usiłuje wyznaczać, drogę? Jakże często czujemy się zagubieni, zdezorientowani, manipulowani.
Szukamy stałych punktów odniesienia, niezmiennych wartości, na których można by się oprzeć bez obawy, że pobłądzimy.
Polska i Krzyż
Piękno, niezachwiana moc i potęga Krzyża. Związanie losów Rzeczypospolitej, od narodzin po dzień dzisiejszy, z Krzyżem oraz nieprzemijająca nadzieja pokładana w Chrystusie – to temat tej książki. Wybitni autorzy i uczeni, wielcy patrioci, utrwalają słowem, a mistrz Adam Bujak obrazem wizerunek Polski wiernej Bogu od jedenastu wieków. Bez chrześcijaństwa nie byłoby ani naszego państwa, ani naszego narodu.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.