Ernest Bryll w polskiej kulturze. Wspomnienie w rocznicę śmierci
Ernest Bryll w grudniu 2016 r. podczas uroczystości wręczenia mu Honorowego Złotego Mikrofonu za „ogromny wkład w kształtowanie wyobraźni poetyckiej słuchaczy Polskiego Radia”. Fot. Archiwum rodzinne Bryllów Ta ziemia taka czysta – jakby umieciona
skrzydłem aniołów, cicha i równinna.
Tyle już wycierpiała – a zawsze dziecinna
ufa, że dobroć jest tylko dobrocią,
a prawo tak jest prawem, jak pola się złocą,
kiedy żyto dojrzewa, jak zimą śnieg pada…
Tu wierzą wciąż, że sąsiad szanuje sąsiada,
że chleb jest święty, jeszcze świętsza praca.
Ta ziemia wielkiej myśli… Kiedy ją zdeptano,
jak ogień tysiąc iskier – tysiąc wielkich ludzi
rozrzuciła po świecie…
W nocy z 16 na 17 marca 2024 r. zmarł w swoim domu w Warszawie Ernest Bryll, autor tych słów. Poeta, który szedł z kolejnymi pokoleniami Polaków przez 89 lat swego życia i ponad 70 lat swej twórczości. Dramatopisarz, który przez kilka dekad poruszał wyobraźnię i emocje tej wspólnoty jak mało kto, a może nikt – od czasu Wyspiańskiego. Autor „Rzeczy listopadowej”, „Kurdesza” (z którego pochodzi zacytowany fragment, tak pięknie wyśpiewany później przez Marka Grechutę), „Kolędy nocki” (z powtarzanym przez miliony songiem Krystyny Prońko „Za czym kolejka ta stoi…”), „Wieczernika” – przypominającego w stanie wojennym tę Nadzieję, która nie zawodzi. Współtwórca Klubu Krzywego Koła w 1955 r., współpracownik „Po Prostu” (1956), kierownik literacki Teatru Telewizji (od 1963 r.) oraz zespołów filmowych, w których powstały arcydzieła Wojciecha Hasa, Andrzeja Wajdy (to Bryll podpowiedział mu sfilmowanie „Ziemi obiecanej” Reymonta), „Pan Wołodyjowski” Jerzego Hoffmana. Na wieczorku poetyckim po wydaniu drugiego swojego tomiku występował wspólnie z Władysławem Broniewskim, przyjaźnił się z Melchiorem Wańkowiczem, tworzył teksty piosenek śpiewanych m.in. przez Czesława Niemena, Halinę Frąckowiak, Łucję Prus, Danutę Rinn, Marylę Rodowicz, Urszulę Sipińską, Skaldów, Halinę Kunicką, Stana Borysa… Słowa, że z Jego odejściem kończy się epoka, wydają się banalne – ale są prawdziwe.
Miałem zaszczyt poznać autora „Rzeczy listopadowej”, prowadząc z nim przez ostatnich pięć lat bardzo żywą i niezwykle dla mnie pożywną korespondencję. Przyjmowany z niezwykłą życzliwością i gościnnością w domu Państwa Bryllów, namówiłem w końcu Ernesta – bo zaproponował taką formę naszych relacji – na rozmowę o jego życiu, a raczej o doświadczeniu w tym długim życiu polskiej historii. Ostatnie słowa z tej rozmowy, nagrane 28 lutego, brzmią tak, gorzko: „Zastanawiam się też, a może ludzie po prostu nie chcą tej Polski, której nam się wydawało, że chcą? Może nie chcą tego kraju, który miał ambicje? Może chcą żyć inaczej? Może chcą być jak Czesi po Białej Górze?”. Byliśmy umówieni na kolejne spotkanie 26 marca…
Kim był, kim jest Ernest Bryll w polskiej kulturze? Jakie jest jego spojrzenie na nasze zbiorowe losy? Czego zdążyłem się dowiedzieć z rozpoczętej rozmowy, z naszej korespondencji, a przede wszystkim z jego wierszy i dramatów – postaram się przekazać jak najpełniej w innym miejscu. Tu bodaj krótko chcę powiedzieć o tym, by zachęcić wszystkich Czytelników „Wpisu” (Ernest był jednym z tego grona, i to czytelnikiem bardzo uważnym) – do powrotu do jego twórczości. Bo odbija się w niej nie tylko jedno, zamknięte już życie, ale także ta historia, która się nie kończy, choć tak bardzo martwimy się jej przemianami. Jak bardzo, niech zaświadczy ten, jeden z ostatnich wierszy Ernesta: „Chciało się mieć ojczyznę…”:
Chciało się mieć ojczyznę. Zawsze taką znaną
Jak w marzeniach. A ona się zmienia
W kraj nie bardzo znany. Więc wołamy
Przyjaciół, co byli z nami
Ale z lasu czasów teraz obcych
Wychodzą nie ci chłopcy
Nie te dziewczęta, co je pamiętasz
Niby popołudnie a ciemno jak w nocy
Jedni z nas zamykają oczy na tę ciemność
Inni chcą wiedzieć; – Co dalej przede mną
Przed tobą. Czy już nigdy nie pójdziemy z sobą
Jak dawniej razem? (…)
Urodzony 1 marca 1935 r. w Warszawie, dzieciństwo spędzał w Komorowie Starym koło Ostrowi Mazowieckiej. (...)
Młody Bryll, który okupację spędził w rodzinnym Komorowie, w tajnym nauczaniu zapisany do konspiracyjnych zuchów, czyli zawiszaków, w Gdyni szczęśliwie uniknął aresztowania, jakie spadło na część kolegów, którzy próbowali reaktywować skauting. Zdał maturę w roku 1951, mając lat 16. Chciał pójść na studia dziennikarskie: „Zdałem egzamin, ale nie było dla mnie miejsca. Powiedzieli mi, że na dziennikarstwo nigdy się nie dostanę – syn wojskowego sanacyjnego”. Próbował więc sił jako dziennikarz działu interwencji w „Dzienniku Bałtyckim”: „sprawdzacz skarg, które czytelnicy nadsyłali do działu ‘Śmiało i szczerze’”. Ta kariera załamała się szybko. Młody chłopak poszedł więc pracować do elektrowni w porcie obok stoczni w Gdyni. Dostał się potem dopiero na studia polonistyczne do Warszawy. Zadebiutował jako poeta w 1952 r. Przyjęty do Koła Młodych ZLP, razem z nowymi kolegami – Markiem Hłaską i Janem Himilsbachem (słynny potem aktor-naturszczyk pisał wtedy powieść o komuniście Marianie Buczku) podlegał obowiązkowym szkoleniom ideologicznym, prowadzonym przez takie tuzy marksizmu jak Stefan Żółkiewski, Jan Kott, Ryszard Matuszewski. Organizowano swoiste seanse samokrytyki utworów, nad którymi pracowali młodzi. Bryll wspomina to tak: „Pamiętam, jak napisałem taki wiersz o knajpie na ulicy Kijowskiej i zaatakowano mnie bardzo, że coś takiego mogłem napisać. Ale obronił mnie Himilsbach, który był takim wzorem robotnika, taki lumpenproletariat raczej. Mówi: moi koledzy z portu tam, do tej knajpy, chodzą i piją, tak jak jest napisane. Wstaje Jerzy Andrzejewski i mówi: ale gdzie tu jest ten człowiek socjalistyczny między nimi? Ty masz o tym pisać. Wciąż mówiono nam, że nie mamy pisać o tym, co widzimy. Mamy pisać o tym, co się dopiero rodzi, albo będzie rodzić – o tym człowieku socjalizmu. Potem przyszedł rok 1955. Wszystko jakby magicznie się zmieniło”.
Bryll zaczyna wtedy pracować w „Po Prostu”, gdzie początkowo odpisywał na listy od czytelników. (...)
Jesienią 1957 r. „Po Prostu” zostało rozwiązane. Bryll trafił wkrótce do nowego pisma: „Współczesności”, która miała być dozwolonym przez nową „wierchuszkę partyjną” głosem literatury młodszego pokolenia. Do grona stałych współpracowników i w skład redakcji, obok Ernesta Brylla, weszli m.in. Stanisław Grochowiak, Ireneusz Iredyński, Jan Krzysztoń, Janusz Krasiński, Marek Nowakowski, Halina Poświatowska, Jerzy Harasymowicz, Marek Hłasko, Andrzej Bursa, Miron Białoszewski, Stanisław Czycz. „Byliśmy słabiutcy. Ale byliśmy tak różni od tego, co było przedtem, że dla ludzi to było olśnienie” – komentował po latach Bryll. W wigilię 1959 r. został wyrzucony z odgórnie „zreformowanej” redakcji. Miał już wtedy za sobą wydanie pierwszego tomiku poetyckiego „Wigilie wariata” (1958). W 1960 r. opublikował drugi, „Autoportret z bykiem”, za który otrzymał nagrodę Broniewskiego (wtedy właśnie miał okazję wystąpić na jednym wieczorku poetyckim z autorem wiersza „Bagnet na broń” i poematu „Słowo o Stalinie”…).
Po okresie przymusowego bezrobocia dostał w końcu pracę w nowo tworzonej redakcji „Pegaza”, magazynu kulturalnego w telewizji, a następnie – od 1963 r. w Teatrze Telewizji, najpierw w dziale teatru współczesnego, a wkrótce jako kierownik literacki całości. Jak wspominał, jego praca polegała: „Na czytaniu, na organizowaniu, na znajdowaniu autorów, układaniu programu. Wszystko szło na żywo. W poniedziałek rano próbowano, a wieczorem nadawano. (…) Żyło się w napięciu… Cenzura przychodziła zawsze na te poniedziałkowe poranne próby bezpośrednio przed emisją. Była katastrofa, jak cenzura żądała, żeby coś wyciąć czy zmienić, bo już po prostu nie było czasu, żeby wszystko zmieniać… Studio było bardzo niewielkie, prymitywne. Aktor, kiedy skończył swoją rolę, wychodził na czworakach, żeby nie wejść w kamerę. Jakakolwiek ingerencja była straszna w skutkach. (…) Ale to był dobry okres. Bardzo dobry. Bo to był czas mojego rozwoju intelektualnego”.
Bryll publikował nie tylko kolejne tomiki poezji, powieści, opowiadania, ale również recenzje filmowe. Przygotowało go to, w pewnym sensie, do przejścia z telewizji do współpracy z zespołami filmowymi. Najpierw był to zespół „Kamera”, kierowany przez Jerzego Bossaka. Bryll objął przy nim funkcję kierownika literackiego. Bossak, przy pracy nad pierwszą, nieudaną wersją filmu Wajdy „Wszystko na sprzedaż”, nauczył go, na czym polega montaż. W zespole „Kamera” powstawały też w owym okresie (1966-1968) takie filmy jak „Szyfry” i „Lalka” Wojciecha Hasa czy „Pan Wołodyjowski” Jerzego Hoffmana. Wtedy, niejako przy okazji pracy przy filmach, Bryll stworzył swoje najważniejsze, a na pewno przynoszące mu największą sławę dzieło. Było tak: „W pewnym momencie wzywa mnie Bossak i mówi, że trzeba pomóc Jurkowi Skolimowskiemu (byliśmy przyjaciółmi od dawna, od tej szkoły młodych przy Związku Literatów przed 1956) przy pisaniu scenariusza. Siadajcie i róbcie. Ja mieszkałem jeszcze wtedy w Otwocku, wciąż dojeżdżałem do Warszawy. Od rana do jakiegoś wczesnego popołudnia gadaliśmy ze Skolimowskim, potem jechałem do Otwocka, żeby to zapisać. Bardzo chciałem ten scenariusz napisać – bo za tym szły pieniądze. Ale mi nie wychodziło. Wychodziło mi coś innego:
Jest u nas w kraju jedno święto takie,
Kiedy się rozumieją Polacy z Polakiem;
Jakby grom suchy nagle nad głową im błysnął,
ogniem uderzył w ślepia i z mózgów wycisnął
ostatnią kroplę myśli.
Tak bardzo scedzoną,
od krwi i potu tak bardzo czerwoną,
że z wody przeszła w płomień, że przecieka
przez wszystkie zdrady, głupoty...
Czyli wychodziła mi „Rzecz listopadowa”, a nie scenariusz do filmu Skolimowskiego [„Ręce do góry”, nakręconego ostatecznie w 1967 r. bez udziału Ernesta Brylla – AN]. Myślę sobie: szlag trafił pieniądze. No, ale napiszę chociaż I akt tego, co mi się pisze. Nie wierzyłem jednak, że coś z tego będzie. Po pierwsze, dramat pisał mi się wierszem. Wtedy to było absolutnie passé, niemożliwe. Po drugie – że nawiązywałem do wzorców romantycznych. Jakieś duchy się pojawiają na cmentarzu… Więc też passé. Po trzecie: Powstanie Warszawskie, o którym wtedy ledwo się mówiło, a o tym, żeby sztukę napisać, to mowy być nie mogło. No, ale nie napisałem scenariusza, napisałem tę sztukę”.
Był to koniec roku 1967. Bryll marzył o wystawieniu „Rzeczy listopadowej” przez Kazimierza Dejmka w Warszawie. Rozmowy z reżyserem były już w toku. Ale nastał już rok 1968. Inny dramat wystawiany przez Dejmka stanął na przeszkodzie: „Dziady” Mickiewicza z Gustawem Holoubkiem w roli Konrada… Po rzeczywiście dramatycznych wydarzeniach owego roku „Rzecz listopadowa” została w końcu wystawiona – ale we Wrocławiu, przez Krystynę Skuszankę.
(...)
Cóż takiego usłyszała wtedy zaczarowana tymi słowami publiczność? Posłuchajmy jednego z dialogów, jakie w „Rzeczy listopadowej” prowadzą żywi i umarli:
W tym kraju, gdzie najwięcej jest nagle umarłych,
gdzie mało kto uchodził z życia powolutku
patrząc, jak jesień żółknie, jak w ogródku
bawią się cicho wnuki… (…)
W tym kraju wyraźniej
niż w innych krajach, nie tak pustoszonych,
nie tak palonych, nie tak wykrwawionych…
W tym kraju lepiej słyszymy to liche
pukanie i skrobanie… Co jeszcze tak ciche,
jeszcze tak słabowite…
…Myślisz o sumieniu?
…Tak, o sumieniu. Ono wciąż pod śmieciem,
które na świat zwalono – drąży…
…To w powiecie
warszawskim wierzą w sumienie. Dziwaczne
myśli żyją w tym mieście. Niby wszyscy smaczne
dowcipy lubią. Żarty tak logiczne
jak sztylet – proste, ostre i cyniczne
każdy opowie…
…Każdy tak rozumie,
jak tam na świecie brudy płyną…
…Każdy umie
takie smrody wyniuchać, że się może schować
najlepszy w dziejach nos i polityczna głowa.
…A poskrob lepiej… Zaraz wykiełkuje,
zaraz dowcipów smaki pomiesza, popsuje
cuchnącą naftaliną, zżółkła, powiatowa
legenda o sumieniu.
…Wtedy polska mowa…
…No cóż tam nasza mowa?
…Taka jest surowa…
…Jak stara panna…
…Taka barchanowa…
…Ach, polska mowa, Słowa, Słowa, Słowa!
Czy poeta żartował? Na pewno nie. Rozgrzebywał rany. Świeże rany.
W 1968 r. władze rozwaliły Zespół Filmowy „Kamera”. Bryll został zwolniony razem z Bossakiem. Ten drugi – za „pochodzenie”, Bryll za to, że odmówił przejęcia zespołu po zwolnionym. „Bossak był jednym z najważniejszych, najbardziej szanowanych przeze mnie szefów – takim, który mnie rozwinął” – wspominał. Dokończono jednak znajdującego się jeszcze na etapie zdjęć „Pana Wołodyjowskiego”, choć i tu próbowano zorganizować odgórnie bunt przeciwko reżyserowi – Hoffmanowi „na zasadzie, że nie będzie nam jakiś Żyd pokazywał naszej husarii…”. Wtedy Bryll, jako taki „echt-aryjczyk”, zastępując Bossaka, stłumił ten „bunt”. Film został uratowany.
Ale zespół już nie. Bryll znalazł nowe miejsce pracy w zespole „Wektor” (od 1968 do 1972 r.), gdzie jako kierownik literacki patronować będzie powstawaniu m.in. najlepszych filmów Kazimierza Kutza („Sól ziemi czarnej”, „Perła w koronie”) czy „Krajobrazu po bitwie” Wajdy. Wtedy też, bo od tego właśnie był kierownik literacki, podpowiedział Wajdzie temat następnego filmu (realizowanego już w innym zespole): „Chodził wtedy Wajda i szukał tematu. Ja mu mówię: ‘Andrzej, weź i przeczytaj «Ziemię obiecaną» Reymonta…’. W przypadku Jerzego Antczaka miałem podobną historię. Miał robić w naszym zespole film. Koniecznie chciał jednak, żeby główną rolę odgrywała w nim kobieta, a konkretnie jego żona – Jadwiga Barańska, niezwykle wybitna aktorka, ale już nie miss piękności. Natomiast Antczak chciał ją obsadzać tak jak siedem lat wcześniej w serialu ‘Hrabina Cosel’, jako niebywałą piękność. Chodziłem z takim łbem – co by tu dla niego wymyślić. W końcu wpadłem na ‘Noce i dnie’ Dąbrowskiej. Antczak to podchwycił. Potem już, po rozwaleniu naszego zespołu, zrobił to w innym, ale tak to się działo”.
Dużo się więc działo. Także w twórczości dramatycznej Brylla. Niejako z rozpędu po „Rzeczy listopadowej” napisał „Kurdesza”. „To jest opowieść o tym, jak zjeżdżają się towarzysze, politycy PRL, jacyś prezesi, na polowanie – tak jak wtedy się to robiło. I pojawia się człowiek, który jest ślepy. Przyjeżdża z Kazachstanu, jest potomkiem Polaków, z żoną Kazaszką. Ważne było to, co działo się na scenie, z tymi towarzyszami, co było okropne – i to, co on wyobrażał sobie o Polsce jako ślepiec i w czym utwierdzała go jego żona”. Zderzenie PRL późnego Gomułki z ideałem niemal z „Anhellego” wziętym. Wyczuto to doskonale. „Kurdesz” wywołał w 1969 r. skandal w Krakowie i spowodował wyrzucenie Zygmunta Hübnera ze stanowiska dyrektora Teatru Starego oraz jego przenosiny do Warszawy. Autor sztuki został wezwany na rozmowę, żeby oświadczył, że jej wymowę sfałszowano w inscenizacji, że to była kontrrewolucyjna działalność aktorów i że się odcina… Jednocześnie wzywano aktorów, jak o tym opowiedział potem Bryllowi Jerzy Trela, a także dyrektora Hübnera – żeby odcięli się od autora sztuki jako prowokatora. Bez porozumienia między sobą, jedni i drudzy zachowali się jak trzeba. „Kurdesz” został raz na zawsze zdjęty. W prasie krakowskiej zorganizowano prawdziwą nagonkę niebywałej brutalności…
Kiedy obecnie czytam słowa „inkryminowanych” fragmentów sztuki Brylla z 1969 r., to z dzisiejszej perspektywy nawet się nie dziwię. Dziś reakcja byłaby podobna. Oto fragment rozmowy o polskim dziedzictwie czasu II wojny, prowadzonej przez Dziennikarza z Pomocnikiem i z Młodym – z I aktu „Kurdesza”:
POMOCNIK: Świat zaszlochać może nawet,
kiedy wspomni na Warszawę,
ale w handlu nas obsmyczy…
DZIENNIKARZ: I jak trzeba, to zapomni,
ile tu krwi poszło w ziemię,
POMOCNIK: O, świat nie jest bity w ciemię!
Jeśli trzeba, to ustali…
DZIENNIKARZ: Że to m y ś m y mordowali…
I co powiesz?
MŁODY: Tu strzelali, tu ginęli.
DZIENNIKARZ: Ech, banały! Ciągle jakieś przemówienia,
jakieś pola dawnej chwały.
POMOCNIK: Nudy. Jedno wielkie zero…
Albo kwestie znudzonej polskością, zaściankowością Małżonki, co to pierwsza w Warszawie „Sagankę czytała i o Sartrze gadała”. „Chcę wasze miedze, wasze folklory i odrębne dzieje zaorać” – mówi i pyta retorycznie: „Zobacz, co się w świecie dzieje? Kto się roztkliwia tam nad starociami, nad próchnem”. A na koniec właśnie, jakby w odpowiedzi, przytoczone w tym wspomnieniu na wstępie słowa Gościa, które po spaleniu sztuki wyśpiewał Grechuta…
Proszę je przeczytać ponownie. I proszę zwrócić uwagę na samo motto tej skazanej na zapomnienie w czasach Gomułki (i w III RP) sztuki, bo to motto, z „Beniowskiego” Juliusza Słowackiego wzięte, jest przecież do nas skierowane, nam przekazane przez Brylla:
Żeby też jedna pierś była zrobiona
Nie podług miary krawca, lecz Fidiasza!
Żeby też jedna pierś jak pierś Memnona!
Żeby też jedna! – Ha… to mnie przestrasza,
Kościuszko przeczuł was krzycząc: „Skończona”.
Z krzyża swojego krzyknął tak – a wasza
Pierś to pojęła, z tą myślą umiera.
Chociaż mi serce pęka – śmiech mnie zbiera.
Prof. Andrzej Nowak
*
Powyższe obszerne fragmenty pochodzą artykułu prof. Andrzeja Nowaka, którego pierwsza część ukazała się w miesięczniku WPiS nr 162.
Zapraszamy do naszej Księgarni Internetowej po literaturę piękną i miesięcznik WPiS:

Na Powrót. Wiersze
Zamieszczone w tym tomie wiersze powstały na przestrzeni wielu lat; mimo swej różnorodności tematycznej stanowią spójną całość. Sam Autor określa ten zbiór mianem „cyklu poetyckiego o duszy w czterech częściach: metafizycznej, katastroficznej, eschatologicznej oraz odrodzeniowej (rewitalizacyjnej)”.

Poezje zebrane. Tryptyk rzymski
Wielkie Wydanie Jubileuszowe! Album na 25 rocznicę Pontyfikatu i na 83. urodziny Ojca Świętego! Zawiera wszystkie wiersze i poetyckie medytacje, jakie napisał Karol Wojtyła oraz bestseller Jana Pawła II "Tryptyk rzymski". Książka ta to dokument nie mający precedensu w historii polskiej literatury.

Księga Norwidowa. Życie, poezja, rysunki. wyd. 2024
Ten rodem z mazowieckiego dworku szlacheckiego artysta mówił sam o sobie – jakże słusznie! – że jest sztuk-mistrzem, a więc twórcą korzystającym z wielu narzędzi: słowa, pędzla, piórka, rylca, a nawet dłuta. W istocie Cyprian Kamil Norwid był artystą tyleż wybitnym, co wszechstronnym.

János Pilinszky. Kamień i chleb. Wybór poezji i prozy
János Pilinszky (1921–1981) należy do najbardziej cenionych węgierskich pisarzy XX w. Jeszcze za życia uznano go za czołowego reprezentanta swego pokolenia, otaczając niemal kultem. Jego twórczość, zwłaszcza tajemnicza i przejmująca poezja, wywierała na Węgrów jakby nadprzyrodzony wpływ.

Sándor Petőfi. Lutnia i miecz
Sándor Petőfi żył krótko, niespełna 27 lat. Zginął jako adiutant gen. Józefa Bema w okrutnej bitwie z przeważającymi wojskami rosyjskimi pod Szegeszwarem, w gorący lipcowy dzień 1849 roku. Ten młody bohater nie odszedł jednak w zapomnienie, bowiem pozostawił po sobie obfitą spuściznę literacką, która do dziś stanowi tyleż patriotyczną, co romantyczną inspirację Węgrów. Zważywszy na wiek poety, bogactwo jego twórczości jest zdumiewające.

Prenumerata miesięcznika WPIS na rok 2025. Wydanie drukowane
Miesięcznik „Wpis” już od piętnastu lat pozostaje wierny swym założeniom i przedstawia Czytelnikom podstawowe wartości, a więc wiarę, patriotyzm i sztukę.
Publikują u nas tak znakomici autorzy, jak m.in.: Adam Bujak, ks. prof. Waldemar Chrostowski, Leszek Długosz, prof. Ryszard Kantor, dr Marek Klecel, ks. prof. Janusz Królikowski, prof. Grzegorz Kucharczyk, dr Monika Makowska, prof. Aleksander Nalaskowski, prof.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.