Sándor Petőfi. Lutnia i miecz
liczba stron: | 224 |
format: | 16,5 x 23,5 cm |
papier: | papier 140 |
oprawa: | twarda |
data wydania: | 13-06-2019 |
ISBN: | ISBN 978-83-7553-271-5 |
EAN: | 9788375532715 |
Sándor Petőfi żył krótko, niespełna 27 lat. Zginął jako adiutant gen. Józefa Bema w okrutnej bitwie z przeważającymi wojskami rosyjskimi pod Szegeszwarem, w gorący lipcowy dzień 1849 roku. Ten młody bohater nie odszedł jednak w zapomnienie, bowiem pozostawił po sobie obfitą spuściznę literacką, która do dziś stanowi tyleż patriotyczną, co romantyczną inspirację Węgrów. Zważywszy na wiek poety, bogactwo jego twórczości jest zdumiewające. Szybko zdobył europejską sławę, tak męstwem w boju, jak i talentem poetyckim. Współczesny mu znany tłumacz i dyplomata brytyjski John Bowring pisał: „Petőfi jest największym lirykiem świata. Według mnie ucieleśnia on lepiej ducha węgierskości niż jakikolwiek inny poeta ducha swego narodu”.
Jerzy Snopek, wybitny współczesny tłumacz z języka węgierskiego, stwierdził, że „Dla wielu twórców literatury, od współczesnych Petőfiemu po naszych współczesnych, ów bard i męczennik węgierskiej rewolucji stał się żywym symbolem i mitem zarazem. Zdumiewające, że tylu poetów – od mniej znacznych po wybitnych – opiewało Petőfiego jako doskonałe ucieleśnienie ideałów spod znaku lutni i miecza”.
Tłumaczenie poezji wymaga nie tylko wiedzy językowej, ale w jeszcze większym stopniu zdolności literackich, a w przypadku poezji romantycznej dodatkowo talentu lirycznego. Wszystkie te cechy posiada właśnie Jerzy Snopek. Dzięki jego najnowszym tłumaczeniom polski czytelnik zyskuje pełny dostęp do piękna i głębi poezji węgierskiego wieszcza. Dzięki jego przekładom Petőfi zachwyca i wzrusza, jak 170 lat temu, budząc niezmiennie aktualne refleksje nad dziejami narodów oraz losem pojedynczego człowieka.
Wstęp. Na ołtarzu sztuki i wolności... (Jerzy Snopek)
Część pierwsza
I Wiersze różne z lat 1843–1848
Z oddali (Távolból)
Przepowiednia (Jövendölés)
Po kuchni się pokręciłem (Befordultam a konyhára)
Do naśladowców (Az utánzókhoz)
Lutnia i miecz (Lant és kard)
Cztery woły w zaprzęgu (A négyökrös szekér)
Piękny bukiet… (A bokrétát, melyet…)
Będę drzewem, gdyś… (Fa leszek, ha…)
Marzę i śnię o krwawych dniach (Véres napokról álmodom)
Dusza jest nieśmiertelna (Halhatatlan a lélek)
Nie rozumie mnie świat (Nem ért engem a világ)
Dręczy mnie ta myśl szalona (Egy gondolat bánt engemet)
Mój najpiękniejszy wiersz (Legszebb versem)
Wolność, miłość (Szabadság, szerelem)
Bądź, kim masz być, mężczyzną (Ha férfi vagy, légy férfi)
Poeci XIX wieku (A XIX. század költői)
Światłości! (Világosságot)
List do Jánosa Aranya (Levél Arany Jánoshoz)
W końcu wioski karczma kusa (Falu végén kurta kocsma)
Poezja (A költészet)
W końcu września (Szeptember végén)
Żona nad żonami (Feleségek felesége)
II Wiersze z cyklu Chmury
Wspomnienie (Emlékezet)
Życie nawet (Annyit nem ér az élet)
Znoś jednako… (Viseld egyformán…)
Smutek? Jest wielkim oceanem (A bánat, egy nagy óceán)
Co jadłaś, ziemio… (Mit ettél, föld…)
Ile kropli… (Hány csepp van…)
Dokąd człek zmierza (Az ember ugyan hova lesz)
Już śpiewałem o was (Már sokszor énekeltem)
Och, miłości (Oh szerelem)
Sprawiedliwości, śpisz? (Igazság!, alszol?)
Gdyby serca (Ha a sirban)
Klątwa i błogosławieństwo (Átok és áldás)
W głowie mam noc (Fülemben éj van)
III Wiersze z okresu rewolucji i powstania (1848–1849)
Pieśń narodowa (Nemzeti dal)
Europa cicha, znowu cicha (Európa csendes, újra csendes)
Armia siedmiogrodzka (Erdélyi hadsereg)
Seklerzy (A székelyek)
W bitwie (Csatában)
Cztery dni grzmiały dziala (Négy nap dörgött az ágyú)
Koszmarny czas (Szörnyű idő)
Część druga
Apostoł
Posłowie. Polskie dzieje Petőfiego (Jerzy Snopek)
Wstęp
Na ołtarzu sztuki i wolności
złożył ofiarę życia
Petőfi działa na wyobraźnię. Fascynował współczesnych i zadziwia potomnych. Nie tylko swoich rodaków, także obcych. Nawet dzisiaj – sto siedemdziesiąt lat po jego śmierci – w świecie jakże odmiennym od tamtego z pierwszej połowy XIX stulecia. Mało powiedzieć – odmiennym, również oddalającym się w coraz szybszym tempie od ówczesnych problemów społecznych, egzystencjalnych, narodowościowych, od ówczesnej wrażliwości estetycznej i moralnej, nie mówiąc już o atmosferze i – najbardziej na zmiany podatnej – konfiguracji politycznej.
Skoro jednak Petőfi pozostał – w co głęboko wierzymy – zjawiskiem żywym, to możemy z otuchą stwierdzić, że wciąż jeszcze wiele nas łączy z tamtą romantyczną epoką, wciąż jeszcze nie ogłuchliśmy całkiem na dochodzące z niej głosy i nie oślepliśmy na piękno, które stamtąd promieniuje. I obyśmy nie przestali odczuwać więzi z przeszłością – bo nie tylko o epokę Petőfiego i Mickiewicza tu chodzi – oby nie zobojętniała nam nigdy tradycja kulturowa, oby nie stała się dla nas tylko rupieciarnią słów i idei czy nawet jedynie szacownym muzeum, odwiedzanym ze szkolnego przymusu, ale wypełnionym eksponatami, które już w nas umarły.
Niełatwo znaleźć w sobie dość sił i wiary, by pisać o Petőfim. U źródeł zwątpienia odnajduję zasugerowaną wyżej niepewność, czy w ogóle jesteśmy dziś jeszcze zdolni do pochylenia się nad życiem i dziełem wielkiego poety innego narodu, narodu bardzo nam historycznie i geograficznie bliskiego, ale kulturowo – zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę – dość jednak nieznanego. Czy więc znajdziemy w sobie dość ciekawości, jeśli nawet własnych klasyków traktujemy coraz bardziej instrumentalnie? Jeśli coraz rzadziej znajdujemy czas na bezinteresowne obcowanie z wybitnymi utworami literackimi? Czy znajdzie się miejsce dla Petőfiego w naszym nowoczesnym świecie, który spycha kulturę humanistyczną na margines i ignoruje ją, choć jest ona potrzebna jak może nigdy dotąd? Jest – proszę wybaczyć tak niemodny dziś patos – racją bytu społeczeństw ukształtowanych w kręgu kultury zachodniej. Ale to my przede wszystkim, którzy mienimy się humanistami – musimy odkłamać nasz stosunek do tych spraw, zerwać z traktowaniem dzieła literackiego głównie jako zespołu chwytów formalnych, gier z tradycją, językiem bądź z czytelnikiem. Bo jest to uprawnione jedynie w niewielkim zakresie, sieje złą wiarę, może nawet demoralizuje samych twórców, którzy zamykają się na rzeczywistość, poprzestając na owych – przeważnie jałowych – gierkach z literaturą i z coraz mniejszymi, coraz bardziej zamkniętymi kręgami skołowanych odbiorców.
Musimy zatem odzyskać dobrą wiarę, aby móc obcować z wielkimi duchami przeszłości – jak (by pozostać przy XIX wieku) Mickiewicz, Puszkin, Byron, Goethe, Leopardi, Hugo czy właśnie Petőfi – którym chodziło, całkiem serio, o najważniejsze sprawy w życiu jednostek, narodów, ba, nawet całej ludzkości.
***
Petőfi zachłannie kochał życie, ale zarazem marzył o śmierci na polu bitwy, o złożeniu z siebie ofiary na ołtarzu wolności. Wielokrotnie przepowiadał w wierszach swą wczesną śmierć i owe przepowiednie spełniły się, zginął nawet – jak sobie wymarzył – na placu boju, zadźgany przez carskich Kozaków; wrzucono jego ciało do wspólnej mogiły, jednakże nie było mu dane polec z bronią w ręku. Także tym razem – w trosce o jego życie – Bem zakazał mu udziału w bitwie, przewidując, że będzie to ciężki, krwawy bój z przeważającymi liczebnie siłami przeciwnika. Ale Petőfi nie posłuchał uwielbianego wodza. Chciał być za wszelką cenę razem z Bemem i armią siedmiogrodzką, nawet jeśli nie mógł uczestniczyć w walkach i przyszło mu poprzestać na roli obserwatora. Dochował wierności przysiędze złożonej Bemowi w jednym z wierszy:
Za tobą aż do śmierci
Podążę w każdy bój,
O, mężny generale,
Czcigodny wodzu mój.
I pół roku po tym, jak poeta zapisał te słowa, w końcu lipca 1849 roku nadszedł ten ostatni bój, straszna bitwa pod Szegeszwarem, rozegrana w słoneczny dzień w bajecznie pięknej scenerii siedmiogrodzkiego krajobrazu. Klęska przyszła w późnych godzinach popołudniowych. Wtedy też, między siedemnastą a osiemnastą, zginął Petőfi.
Podpułkownik Lajos Pap wyznał potem, że widział poetę w ostatnich chwilach jego życia. Ujrzał go na skraju wsi idącego brzegiem szosy, w tumanach kurzu i dymu, mijając go konno w odległości – jak pisał – piętnastu-dwudziestu metrów. To był moment, kiedy w bezpośredniej bliskości poety zawisło na włosku również życie Bema. Został on wraz ze swą gwardią przyboczną okrążony przez carskich ułanów i dopiero huzarzy seklerscy, dowodzeni przez majora Daczó, wyrwali go z tej śmiertelnej obręczy. Bem z pewnością nie widział uchodzącego pieszo swego adiutanta, ale ten musiał go wtedy zobaczyć. I potem, pędząc swym wozem, wódz mógł myśleć, że Petőfi podąża tą samą drogą razem ze swym towarzyszem, Gyalokayem, tym samym wozem, którym przybyli pod Szegeszwar.
Około szóstej dopadli go konno kozaccy lansjerzy i zadźgali. Wkrótce potem widział go baron August von der Heydte, cesarski oficer łącznikowy, działający u boku dowódcy armii rosyjskiej, Lüdersa. Baron miał zadania raczej administracyjne niż militarne. Nadzorował sprawy jeńców, organizował zbiorowe pogrzeby poległych itp. Teraz znalazł się w miejscu, w którym wydał ostatnie tchnienie wielki poeta węgierski, marzący nieustannie – powtórzmy – o śmierci na polu bitwy, ale o śmierci poniesionej z bronią w ręku, w walce o wolność. A tu zginął jak zbłąkany, przypadkowy przechodzień, bez konia, broni, munduru, dźgnięty kozacką lancą. Baron Heydte wyznał, że widział tylko jedną ranę na ciele Petőfiego, wskazującą, że został trafiony prosto w serce.
***
Potem ciało poety znikło. Nikt później już go nie widział. Jakby zapadło się pod ziemię albo wstąpiło prosto do nieba. Byli tacy, którzy podejrzewali – wbrew świadectwu barona Heydte – że pogrzebano go żywcem. Gyula Illyés w ostatnich słowach swej słynnej książki podtrzymał taką hipotezę: „Jeśli został tylko ranny? Następnego dnia ludzie Heydtego wyszli na pobojowisko, starannie dobijali rannych i zabierali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. A jeśli on przypadkowo pozostał przy życiu także i po tym? Jest więcej niż możliwe, że wśród tysiąca trzydziestu poległych grzebano także i rannych. Krążyła pogłoska, a nawet był naoczny świadek, który twierdził, że i poetę wrzucono żywego do masowego grobu. Krzyknął jeszcze z dna dołu: „Nie grzebcie mnie… ja… żyję! – Zdychaj – rozległo się z góry i zwalono na niego martwe ciała” (przekł. Z. Nowakowska).
To krótkie życie i ta śmierć, która z jednej strony pięknie je puentowała, z drugiej jednak jawiła się jako absurdalna, są potem rozpamiętywane bez końca. Znamy mnóstwo literackich świadectw owych rozpamiętywań, oczywiście w większości węgierskich, ale nie tylko. I nie myślę teraz o pismach biografów czy rozważaniach historyków. Chodzi mi o świadectwa poetyckie bądź eseistyczne. Spośród poetów węgierskich współczesnych Petőfiemu bądź niewiele później niż on urodzonych poświęcili mu wiersze zarówno ci wielcy, jak János Arany, Imre Madách czy János Vajda, jak cały szereg tych pomniejszych. Niegdysiejszy przyjaciel autora Pieśni narodowej, najpopularniejszy z dawnych pisarzy węgierskich, Mór Jókai, wspominając Petőfiego uderzał kilkakrotnie w liryczne struny. Najczęściej wracał doń w poetyckich wspomnieniach i wzruszeniach największy – Arany. Warto będzie kiedyś przyjrzeć się bliżej tym wszystkim jego wierszom. Tutaj jednak zatrzymamy się przy dwóch. O pierwszym z nich tylko wspomnimy. Nosi tytuł Wdowa po honwedzie. Nawiązał w nim do poetyckiej przepowiedni Petőfiego, który w chwili największego szczęścia małżeńskiego, zakochany w swej młodziutkiej żonie, uderzył niespodzianie w melancholijne tony w jednym z najsłynniejszych swych wierszy, zatytułowanym W końcu września. Wieszczył tam, że kiedy zginie, ta kochająca żona rychło znajdzie pocieszenie w ramionach innego. Gdy więc Julia, w dramatycznych okolicznościach, wyszła za mąż powtórnie przed upływem roku żałoby, Arany nie omieszkał jej tego wypomnieć, przyjąwszy za motto swej ballady cytat z Hamleta, mówiący o marności kobiety. Dodajmy, że w tym samym czasie nieszczęsna Julia została też potępiona przez innego poetę, Józsefa Zalera, który swemu wierszowi dał ironiczny (zaczerpnięty z Petőfiego) tytuł: Żona nad żonami.
A biedna Julia, młodziutka wdowa, która z niespełna rocznym synkiem wciąż trwała w Siedmiogrodzie, 10 listopada 1849 roku zapisała w dzienniku: „Wyrok na mnie jest już wydany i nie mogę mu się dłużej opierać; jestem skazana na wieczne nieszczęście i muszę się złamać pod żelazną ręką losu. Zostawię niebawem moje dziecko, aby poznać los mego męża. Już nawet na to nie mogę zbytnio liczyć, że odnajdę go żywego. Chyba już dawno przeniósł się na spoczynek, a ja muszę porzucić swoje żywe dziecko, by wędrować do prochów umarłego męża (…) Jakże bym mogła żyć dalej bez miłości? Bez takiej miłości, jaką była jego miłość! Co stanie się ze mną, gdybym została przy życiu? Zmarniałabym niczym liść zerwany z gałęzi”.
Julia miała jeszcze cień nadziei, że jej mąż żyje. Wielu rodaków poety długo nie mogło uwierzyć w jego śmierć. Powtarzano przez dziesięciolecia, że uszedł cało spod Szegeszwaru, że ukrywa się w tej czy innej części kraju. Niemalże do ostatnich czasów poważnie traktowano hipotezę, że został przez Rosjan wzięty do niewoli i wywieziony na Syberię, gdzie miał żyć jeszcze długie lata i pisać rosyjskie wiersze.
W latach pięćdziesiątych János Arany nie żywił już takich złudzeń, czemu dał wyraz w wierszu Wspominania:
Który mnie w snach nawiedzasz,
Przedziwna złudo złud,
Mój zmarły przyjacielu,
Czy pośród mogił wielu
Wskaże mi kto twój grób?
Och, chyba już daremnie
Zwodnicza płynie wieść,
Że otchłań swą porzucisz
I może jeszcze wrócisz…
Zamglona nowin treść.
(…)
2.
I nawet ziemi dziś
Jego popiołom brak.
Gdzie miejsce, w którym zgasł,
Nie powie żaden głaz,
Nie powie żaden znak.
Wśród dziewcząt w kraju mym
Gdzie Antygona jest,
Co poszukawszy ciała,
Grób by mu usypała,
Nie poskąpiła łez!
(przekł. J. S., o ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty podaję we własnym przekładzie).
Fascynacja Petőfim wśród jego rodaków wciąż trwa, a poeci węgierscy kolejnych pokoleń poświęcają mu swoje wiersze. Widzą w nim nie tylko barda Wiosny Ludów, wzorzec poety narodowego czy wręcz – bohatera narodowego, ale też próbują złożyć adekwatny hołd jego tajemniczemu geniuszowi, przeniknąć ową tajemnicę arcypoety. O ile współcześni Petőfiego wypowiadali się czasem krytycznie o jego poezji (nie mówię teraz o tych małych Zoilach, którzy szarpali go za życia), to później, zwłaszcza w XX wieku, dostrzegali jego geniusz nawet ci, którzy – jako poeci – byli mu zasadniczo obcy. Z jednej strony Dezső Kosztolányi, Zsigmond Reményik, Lajos Áprily, z drugiej János Pilinszky czy Sándor Weöres.
Ten ostatni pisał w 1971 roku:
Petőfi, wiecznie młody aniele,
Pełen byłeś słonecznego wesela,
Gniewnej burzy, żywego ognia.
Nie czekałeś ty starości szpetnej,
Życie swe dwudziestosześcioletnie
Do końca wypełniłeś, wychyliłeś do dna.
***
Znalazł licznych admiratorów i piewców nie tylko we własnej ojczyźnie, lecz także w różnych zakątkach świata, również w Polsce, o czym powiemy szerzej w stosownym miejscu (zob. Petőfi w Polsce w tej książce).
Dla wielu twórców literatury, od współczesnych Petőfiemu po naszych współczesnych, ów bard i męczennik węgierskiej rewolucji stał się żywym symbolem i mitem zarazem. Zdumiewające, że tylu poetów – od mniej znacznych po wybitnych – opiewało Petőfiego jako doskonałe ucieleśnienie ideałów spod znaku lutni i miecza.
W dziewiętnastowiecznych Włoszech (de facto także przed zjednoczeniem, które nastąpiło w 1861 roku) w rezultacie analogii politycznych, solidarności węgiersko-włoskiej, Garibaldiego i Kossutha – Petőfi był w II połowie XIX w. otoczony swoistym kultem. Tłumaczono jego utwory, poświęcano mu własne. Aleardo Aleardi – zresztą poeta-żołnierz, więzień Austriaków – składał mu hołd w patetycznej Apoteozie Petőfiego, całą serię wierszy poświęcił mu Pier Emilio Posi, jako geniusza i wieszcza czcił go Federico Piantari, ogromny poemat – złożony z kilkudziesięciu pieśni pt. Sándor Petőfi na Syberii wyszedł spod pióra Armando Lucifero. I takie przykłady można by mnożyć. A warto podkreślić, że pośród włoskich wielbicieli Petőfiego jako poety-bohatera walk wolnościowych był też noblista Giosuè Carducci.
Żywym symbolem był Petőfi dla poetów francuskich – od Victora Hugo, który w poemacie Miejsca Europy nazwał go ofiarą złożoną na ołtarzu wolności, poprzez François Coppée aż po Paula Éluarda. Podobnie dla poetów i intelektualistów XIX-wiecznych austriackich i niemieckich, nie tylko dla Bettiny von Arnim, dla której był „bogiem słońca”, lecz także dla Heinego i Nietzschego, który m.in. skomponował w 1864 r. muzykę do pięciu utworów Petőfiego.
W recepcji środkowoeuropejskiej można mówić już nie tylko o kulcie Petőfiego jako poety-bohatera wolności, lecz również o żywej reakcji na jego poezję. Dotyczy to zwłaszcza Słowaków i południowych Słowian, którzy dzięki znajomości węgierskiego mieli do tej poezji bezpośredni dostęp. Największy poeta słowacki XIX wieku Pavel Hviezdoslav tłumaczył Petőfiego i inspirował się jego utworami (które oddziaływały zresztą i na innych wybitnych poetów słowackich: Janko Krala czy Jana Botto). Podobnie rzecz się ma w przypadku Serba Jovana Jovanovicia Żmaja, a także poetów rumuńskich. Brak bariery językowej sprawił, że wielkość Petőfiego jako artysty była przez nich – jak przez samych Węgrów – żywo odczuwana i bezdyskusyjna.
Świadectwo tych dwujęzycznych poetów środkowoeuropejskich jest w tym przypadku bardzo istotne, gdyż wybitność Petőfiego sprowadza się – w większości jego najlepszych wierszy – przede wszystkim do niezwykłej wprost naturalności, do niepospolitej prostoty, trafności, adekwatności każdego zwrotu, każdej frazy, każdej puenty, naturalności i zarazem oryginalności metafor, porównań, obrazów. Znamieniem geniuszu jest ten rzadki dar czynienia prostej mowy najczystszą poezją. Dlatego Petőfi należy do tych poetów, którzy przeważnie najwięcej tracą w przekładach. Z tego właśnie powodu fascynacja jego poezją u twórców wybitnych – i znających język węgierski jak własny – u Hviezdoslava czy Żmaja powinna dawać do myślenia wątpiącym cudzoziemcom.
Faktem jest – powtórzmy – że utwory Petőfiego stanowiły w XIX wieku źródło inspiracji dla wielu poetów środkowoeuropejskich (podobnie jak utwory Mickiewicza), zwłaszcza Słowaków, południowych Słowian, także Rusinów zakarpackich. Oddziaływały też na literaturę niemieckojęzyczną, przede wszystkim dzięki pośrednikom w rodzaju Karla Marii Benkerta, Niemca żyjącego na Węgrzech, w znacznym stopniu zresztą zmadziaryzowanego, który jeździł po całej Europie jako apostoł poetyckiej wielkości Petőfiego, tłumacz i interpretator jego utworów. Z inicjatywy Kertbenyiego (bo Węgrzy tak go nazywali) jeszcze za życia poety ukazało się pierwsze niemieckie wydanie jego utworów. Kertbenyi zaraził swym entuzjazmem wielu wybitnych twórców, którzy stali się wnikliwymi czytelnikami i wyznawcami węgierskiego barda (trafił nawet do Mickiewicza, który miał mu powiedzieć, że gdyby nie był tak „sterany życiem”, to chętnie by przetłumaczył jakieś utwory „naszego Petőfiego”). W rezultacie Herman Grimm nie zawahał się napisać, że Petőfi ma miejsce pośród pięciu największych poetów w literaturze światowej, obok Homera, Dantego, Szekspira i Goethego. Interesująca i zasadniczo trafna jest opinia Heinego: „Petőfi jest poetą, do którego można porównać jedynie Burnsa i Bérangera. W Niemczech nikogo podobnego nie znajdziemy. My jesteśmy ludźmi refleksji i wobec czegoś tak naturalnego i oryginalnego jesteśmy w gruncie rzeczy godni pożałowania”.
Zadziwiająca i zastanawiająca w swej kategoryczności jest też opinia poety angielskiego Johna Ingrama, który do intymnej zażyłości z twórczością Petőfiego doszedł – jak się zdaje – dzięki pośrednictwu Johna Bowringa: „Petőfi jest największym lirykiem świata. Według mnie ucieleśnia on lepiej ducha węgierskości niż jakikolwiek inny poeta ducha swego narodu”.
Podobnych sądów sformułowanych przez bardzo wybitnych cudzoziemców jest oczywiście znacznie więcej. Przytoczmy z nich jeszcze jeden, Czecha Jana Nerudy: „Jest on diamentową klamrą spinającą literaturę węgierską z literaturą światową”.
A jednak węgierscy historycy literatury ciągle konstatują – nawet z pewną dozą irytacji – że pomimo tych licznych głosów admiracji ze strony wybitnych twórców z różnych krajów, pomimo wielu przekładów, a w niektórych krajach środkowoeuropejskich ożywionej recepcji (z aktywną rolą Petőfiego jako źródła inspiracji) twórczość ich narodowego poety nie znajduje należnego miejsca w świadomości kulturalnej Europy, w syntezach i kanonach literackich. A czy inaczej jest z Mickiewiczem, Słowackim, Norwidem, Krasińskim, Aranyem, Vörösmartym, Machą, Hviezdoslavem, Szewczenką, Eminescu, Botewem, Żmajem, Mažuraniciem, Preserenem etc., etc.?
Wydaje się, iż powinna z tego płynąć nauka dla nas wszystkich, że musimy być bardziej otwarci i uważni na wartości literackie zrodzone w kulturze tej części Europy. Musimy pamiętać, że w dobie romantyzmu (czy odrodzenia narodowego) poeci środkowo- i wschodnioeuropejscy oddziaływali także na siebie wzajemnie, że istniał tu względnie zamknięty obieg dóbr kulturalnych.
Czy możemy się dzisiaj dziwić bądź gorszyć, że pomija się nas w wielu pisanych na Zachodzie syntezach historycznoliterackich, skoro my sami też się wzajemnie ignorujemy?
Jerzy Snopek
Opinie o produkcie (0)