Demagogia zamiast dogmatów: w mrocznym cieniu targowicy

Nasi autorzy

Demagogia zamiast dogmatów: w mrocznym cieniu targowicy

"Czas zmasowanego kuszenia". Rys. Ewa Barańska-Jamrozik

„Przecież grozi nam za parę miesięcy przejęcie władzy przez opcję wyborczą, która pierwsze, co zrobi, to zmieni władze w TVP, a następnie przyspieszy genderyzację, nasili walkę z Kościołem, odetnie szkoły od wiedzy o wielkim polskim dziedzictwie”.

Leszek Sosnowski dokładnie przewidział w wakacyjnym numerze miesięcznika „Wpis”, co dzieje się w dzisiejszym świecie polskiej polityki. Po upływie wielu miesięcy można stwierdzić, że te prorocze słowa ziściły się, a my żyjemy w obawie, dokąd zmierza nasza ukochana Polska. Zapraszamy do przeczytania artykułu „Demagogia zamiast dogmatów: w mrocznym cieniu targowicy” z „Wpisu” nr 7-8 (153-154).

Na parterze warszawskiego ratusza wyrychtowano salę sądową – była zapchana ludźmi, głównie mężczyznami, którzy wymachiwali wzniesionymi do góry pałaszami. Gwar był niesamowity. Przez okna wciskały się twarze podnieconego tłumu. Wszyscy zebrali się tu, bo miano sądzić zdrajców targowickich. Wyrok mógł być tylko jeden: szubienica. Do ich powieszenia nakłaniał m.in. przemawiający do ludu u stóp ratusza Kazimierz Konopka, sekretarz Hugona Kołłątaja.

Był to dzień 9 maja 1794 r., trwało Powstanie Kościuszkowskie. W całym kraju wciąż panowało wzburzenie wywołane sejmem grodzieńskim ratyfikującym drugi zabór Rzeczypospolitej. Ten haniebny sejm rozbiorowy rozpoczął się 17 czerwca 1793 r., ale już 23 stycznia tegoż roku doszło w Petersburgu do zawarcia tajnego porozumienia rosyjsko-pruskiego w sprawie kolejnego podziału naszych terytoriów. W Grodnie Polacy mieli tylko potwierdzić w sposób oficjalny własną słabość i własną hańbę. Obrady sejmowe trwały do listopada i były niby burzliwe. Np. biskup inflancki Józef Kossakowski wystąpił z ostrym protestem, ale tylko przeciwko Prusom, grabież rosyjska mu nie przeszkadzała. Nic dziwnego, ponieważ od ambasady rosyjskiej pobierał regularną pensję, co w czasie insurekcji wyszło na jaw.

Prawdę o ówczesnym naszym parlamencie obnażył w swych pamiętnikach ambasador carycy Katarzyny II Jakub Sievers, twierdząc, że polscy posłowie składali się głównie z najemników, że „odgrywali komedię i sztuczne boje”. Ten bałtycki Niemiec na usługach Petersburga był reżyserem II rozbioru Rzeczypospolitej, a o ówczesnych polskich parlamentarzystach napisał, że wśród nich „trudno było zacnego i nieustraszonego męża od zaprzedanych odróżnić”.

Bp Józef Kossakowski został aresztowany podczas insurekcji, 17 kwietnia 1794 r. Skonfiskowano mu cały majątek na rzecz powstania i postawiono przed sądem kryminalnym dla Warszawy i Księstwa Mazowieckiego. W doborowym zresztą towarzystwie – hetmanów wielkiego koronnego Piotra Ożarowskiego i polnego litewskiego Józefa Zabiełły oraz marszałka Rady Nieustającej Józefa Ankwicza.

Wszyscy byli czołowymi targowiczanami, co w 1794 r. stało się już poważnym obciążeniem. Niewielu pozostało jeszcze tych, którzy wierzyli w narodowe cele i szlachetne zamiary hetmanów Ksawerego Branickiego i Seweryna Rzewuskiego, generała artylerii Szczęsnego Potockiego, kanclerza wielkiego litewskiego Aleksandra Michała Sapiehy czy innych „patriotów”, którzy głosili wszem wobec, że Konstytucja 3 maja jest symbolem… zdrady narodowej. Jak widać, diaboliczna przewrotność anty-Polaków nie jest wcale wymysłem naszych czasów, tradycję ma bogatą. Niektórzy osobnicy dali się początkowo uwieść oszukańczej retoryce targowiczan, nawet ludzie obdarzeni niemałą inteligencją i wiedzą, jak np. Hugo Kołłątaj. Po kilku miesiącach dla każdego uczciwego człowieka było już jednak jasne, kto naprawdę kieruje konfederacją targowicką i komu oraz czemu ma ona służyć.

Władze targowickie – funkcjonowały tylko kilkanaście miesięcy – szybko odsłoniły przyłbice i pokazały kły. Pod osłoną bagnetów wojsk carycy piętnowały słowem, szablą i ogniem twórców oraz sympatyków Konstytucji 3 maja. Mścili się – za co? Były to najczęściej akty zemsty czysto osobistej. W imię miłości do Ojczyny, a jakże!, palono gospodarstwa, całe wsie, miasteczka. Publiczne znieważanie było jeszcze stosunkowo lekką pomstą. Majątki sekwestrowano, a po przejęciu ich przez skarb państwa – przekazywano zasłużonym dla carycy. Tym sposobem np. wspomniany biskup Kossakowski posiadł dobra skarbowe na wielką wówczas sumę ok. 900 tys. zł polskich.

Rzeczowych dowodów zdrady targowiczan nie brakowało, np. podpisanych kwitów poboru pieniędzy z rosyjskiej ambasady. Tyczyło się to także biskupa inflanckiego, jednego z przywódców targowicy; proces Józefa Kossakowskiego toczył się szybko. Sąd nawet czterech godzin nie potrzebował na wydanie wyroku. Zgromadzony pod ratuszem tłum przyjął wyrok wprost entuzjastycznie. Wiadomość o decyzji natychmiastowego powieszenia ludzi winnych zdrady wywołała wiwaty. Osobom świeckim od razu wyrychtowano szubienicę pod ratuszem, a biskupa przewieziono najpierw do kościoła ojców Bernardynów celem zdjęcia z niego kapłańskich święceń, a potem powieszono – ku większej hańbie w samej bieliźnie – przed kościołem św. Anny.

Aresztowano wówczas (podczas Insurekcji Kościuszkowskiej) wiele osób, ale wieszano tylko znaczniejszych, rozumując logicznie, że zdrada tym większa, im większe stanowisko się piastuje.

Zasługi Kościoła katolickiego w Polsce dla Ojczyzny były i są, jak wiadomo, olbrzymie, nie do przecenienia. Jednakże koniec wieku XVIII rzucił na hierarchów złe światło. Powieszono wówczas za zdradę nie tylko bp. Kossakowskiego, ale także bp. wileńskiego Ignacego Massalskiego, a nawet samego prymasa, młodszego brata królewskiego Michała Poniatowskiego. W tym ostatnim przypadku na szubienicy zawisło tylko martwe ciało prymasa, bowiem zdążył umrzeć nieco wcześniej, podobno na wieść o wyroku śmierci.

1.

Nie wiem, co w naszych odhumanizowanych czasach większe: kryzys katolickiej wiary, czy kryzys katolickiego Kościoła. Oba kryzysy są, rzecz jasna, mocno powiązane ze sobą, ale zależności między nimi różnie wyglądają w odniesieniu do danego kraju i regionu. Nas interesuje w tej chwili Rzeczpospolita. Wielu pisze o poważnym kryzysie wiary we współczesnej Polsce. Ciekawe, że lamentują nad tym przeważnie, i systematycznie, osobnicy niemający poszanowania dla patriotyzmu i tradycji, gołym okiem widać również, że to najczęściej ateiści lub być może wyznawcy innej religii. Oni swoich prawdziwych poglądów raczej nie objawiają, natomiast demonstrują akty cierpienia z powodu np. pedofilii kilkunastu/kilkudziesięciu księży – na ich setki tysięcy (w 2021 r. było na świecie 462 tys. kapłanów). Pedofilia rozpleniła się, szczególnie w Europie, za sprawą m.in. wieloletniego europosła (raz francuskiego, raz niemieckiego) i autora propagującego – lege artis! – to zboczenie Daniela Cohn-Bendita. Jak wykazują jednak badania i raporty, wśród tego haniebnego grona tylko 1 proc. stanowią duchowni.

Raporty raportom jednak nierówne. Na dodatek podlegają dowolnemu przemieleniu przez media. W Polsce działa Państwowa Komisja ds. Pedofilii, która dokładnie dwa lata temu opublikowała wyniki swoich prac, ale uczyniła to tak „zręcznie”, że z tekstu można było wnosić, że duchowni stanowią 30 proc. wszystkich pedofilów!

„Jeżeli chodzi o Kościół katolicki, pewne rzeczy mamy ‘na wierzchu’, o tym się mówi, to są sprawy, które każdy z nas słyszał. Natomiast, ile jest takich spraw, o których nie słyszymy, dotyczących innych aktywnych zawodów, tego jeszcze nie wiemy” – poinformował Błażej Kmieciak, przewodniczący Państwowej Komisji ds. Pedofilii. Komisja nie wiedziała, ale zasugerowała jak trzeba, czyli tak, by wyszło na to, że Kościół to kłębowisko pedofilów, by rodzice bali się posyłać dzieci na religię i na zajęcia przykościelne. W raporcie tym nie mówi się o udowodnionych przestępstwach, ale o „sprawach”. Dla postronnego obserwatora brzmi to jednak równie niepokojąco jak przestępstwo. W gruncie rzeczy w tym przypadku pojęcie „sprawy” to świństwo najpierw statystyczne, a potem medialne. Świństwo uczynione księżom. „Sprawa” znaczy tu, że ktoś doniósł na kogoś – i nic więcej, żadnych dowodów. A od donoszenia w środowiskach lewackich, w tym szczególnie LGBT-owskich, są specjaliści, nawet mają wytypowane w tym celu kancelarie prawne. A na fali szkalowania kleru przez media chętnych do składania donosów na księży nie brakuje. Dobrze byłoby, gdyby ktoś zbadał, ile z tych „spraw” jest po prostu ohydnym pomówieniem mającym na celu wytarganie od Kościoła jakiegoś odszkodowania.

Przeciwko tym 30 procentom w raporcie Komisji protestował wprawdzie przedstawiciel Episkopatu, ale niskiej rangi, żaden biskup, lecz ks. Piotr Studnicki. Jego enigmatyczne sformułowania typu „teza nieuprawniona” lub „uogólniające stwierdzenie” u nikogo nie mogły wywołać oburzenia manipulacją. Nikt prawie nie opublikował też sprostowania delegata Episkopatu, w przeciwieństwie do wieści o owych 30 procentach, którą podały natychmiast wszystkie onety, tefałeny, interie, wyborcze itd. Tak się kształtuje opinię publiczną! W tym również nastawienie do Kościoła. A wszystko oczywiście w imię dbałości o czystość poczynań naszego kleru, któremu już nie tylko na ręce trzeba patrzeć i zaglądać nie tylko do kieszeni. Ks. Studnickiemu skądinąd niezręcznie było ostro walnąć prawdę prosto w oczy tym publikatorom, z którymi jeszcze całkiem niedawno, jako rzecznik krakowskiej Kurii, blisko współpracował.

2.

Tu weszliśmy w jeszcze jeden obszar kryzysowy. Wśród licznych „czyścicieli” Kościoła znajduje się coraz liczniejsza grupa, powiedziałbym, farbowanych wyznawców w sutannach lub habitach. Zwłaszcza w habitach. Są to osobnicy uwielbiający swoje nazwiska i wizerunki w mediach, najlepiej, rzecz jasna, głównego nurtu. Nurt ten został jednak, jak wiadomo, opanowany bez reszty przez publikatory nieprzychylne tak katolicyzmowi, jak i suwerennej Polsce. Wiele się tam gardłuje o wolności mediów, ale jest to w gruncie rzeczy pojęcie zupełnie obce tym instytucjom, ponieważ chodzi tylko i wyłącznie o wolność właścicieli tych mediów, co stanowi kolosalną różnicę. Utrzymywanie w stanowczych ryzach tych kursów redakcyjnych, które wyznaczyli właściciele – oto zadanie redaktorów naczelnych i kierowników działów. Zboczyć z wyraźnie nakreślonej drogi jest praktycznie niemożliwe, bowiem ludzie o odmiennych niż posiadacze publikatorów poglądach na świat, religię, politykę, moralność nie są dopuszczani do głosu, nie są w ogóle zatrudniani. Aby więc zaistnieć na takich łamach lub na takiej antenie, trzeba przystosować się do narzuconych odgórnie ścisłych ram światopoglądowych i politycznych.

Dotyczy to również wypowiadających się osób duchownych; wkraczając w lewacki główny nurt, płyną oni tym samym korytem i w tym samym kierunku, co pozostali. Choć w pewnych tematach wyraźnie się wyróżniają i są preferowani, bo jeśli ksiądz mówi o Kościele, w dwójnasób wydaje się to wiarygodne. Także, jeśli w swych wypowiedziach odbiega daleko od dogmatów, katechizmu, tradycji, słowem od Magisterium. Może nawet nie „także”, ale „zwłaszcza”. Zwłaszcza osoba duchowna krytykująca Kościół i podważająca dogmaty wiary katolickiej jest cennym elementem rozmontowywania naszego „przestarzałego” świata chrześcijańskiego. Analogicznie, jeśli ksiądz popadnie, nie daj Boże, w tarapaty moralne, to jego błąd jest zwielokrotniany, potęgowany i nagłaśniany na wszystkie strony świata. Odwrotnie do dobrych uczynków – te należy skrupulatnie przemilczać. Taka właśnie paranoja, nazywana wolnością słowa, rządzi mediami.

Jeszcze gorzej jest w tzw. mediach społecznościowych, bo tam właściciel i jego totumfaccy są praktycznie niezauważalni; koryto głównego nurtu regulowane jest przez stosowne kompleksy algorytmów. A siła rażenia jeszcze większa niż prasy czy nawet telewizji.

Ostatnimi czasy księdzu szczególnie łatwo zaistnieć jest w mediach, gdy podejmuje się obrony genderystów. Niekoniecznie obrony wprost, ale poprzez wygładzanie ich wizerunku, okazywanie dużej wyrozumiałości, najlepiej połączonej z jej całkowitym brakiem przy ocenie kolegów lub przełożonych w sutannach. Tak oto jeden z dzielnych publicystów-zakonników podsumowywał anarchistyczne manifestacje tzw. strajku kobiet: „A patrząc na ludzi, którzy wyszli w ostatnim czasie na polskie ulice, starałem się wyodrębnić różne głosy z tego nierzadko wulgarnego krzyku. Poza tą częścią ulicy, która domagała się niczym nieskrępowanej możliwości aborcji, dostrzegłem także inne odsłony tego protestu. Rozumiałem, że wyrósł on również z niezgody na Kościół, który jawił się wielu osobom jako autorytarny, tkwiący w toksycznym uścisku z władzą polityczną, nieustannie potępiający, a na domiar złego – ślepy na własne grzechy i demoralizację” („Więź”, 20 listopada 2020 r.).

Autorem powyższej refleksji jest mocno aktywny medialnie o. Wojciech Jędrzejewski, dominikanin. Jego tekst redakcja, bardzo zasłużona w szerzeniu idei Kościoła otwartego, okrasiła zdjęciem ze strajku kobiet. Widać na nim tablicę niesioną przez tych, których zakonnik tak dobrze rozumie, z następującym napisem: „Depozyt moralny = pisuar moralny”. A wiemy, że to i tak jedna z kulturalniejszych sentencji lansowanych na paradach tych wystrojonych nie wiedzieć czemu na czarno i zawsze wkurzonych niewiast. Są to osoby mocno sfrustrowane, a ich „strajk” służy niewątpliwie rozładowaniu złych nastrojów. Te nastroje niestety wracają, więc wracają i „strajki”.

Dominikanin przyjmuje założenie, że ma do czynienia z ludźmi utraconymi przez Kościół. To, że demonstrującym wydaje się, iż Kościół jest „autorytarny” lub „tkwiący w uścisku z władzą polityczną” (skądinąd te dwa określenia wzajemnie się wykluczają), jest być może prawdą. To znaczy prawdą jest, że im się tak wydaje, nie to, że tak jest w rzeczywistości. Bo o rzeczywistości kościelnej mają blade pojęcie, ukształtowane przez agresywne ośrodki (w tym media) wrogie Kościołowi. Autorytarni to byli np. bolszewicy, co udający młodego zbuntowanego 55-letni dominikanin powinien jeszcze pamiętać, albo przynajmniej wiedzieć o tym z domu lub ze szkół.

W każdym razie nie można utracić czegoś, czego się nie ma, i dlatego również Kościół nie utracił tych, którzy nigdy w nim nie byli, jak np. wyrośli ze środowisk antykościelnych, ateistycznych, lewackich, odchylonych od normy manifestanci(-tki) tzw. strajku kobiet. Inna sprawa to pozyskanie takich ludzi dla Kościoła, to może stać się zawsze. Ale – na pewno nie poprzez akceptowanie, choćby częściowe, ordynarnych antykościelnych wystąpień. Nie ma dowodów na to, że relatywistyczna postawa dominikanina pozwoli na pozyskanie dla Kościoła demonstrantów. Są natomiast przykłady odwrotne, że takie postawy wykluczają jeśli nie z Kościoła, to ze stanu duchownego. Wcześniej czy później.

Generalnie pozyskiwanie nowych członków Kościoła, nie tylko spośród utraconych, jest niestety mocno wyhamowane, lecz nie z powodu braku akceptacji dla dewiacji, homoseksualnych małżeństw czy innych postkomunistycznych wymysłów. Wprost przeciwnie, uważam, że właśnie relatywizowanie zła, ciągłe ustępowanie wobec coraz to nowych żądań wojujących ateistów zniechęca ludzi do Kościoła, a przez to osłabia także ich wiarę w Boga. Osłabia potrzebę korzystania z Jezusowej nauki. A kler ma przecież stać na jej straży, nie zaś kombinować, jak by tu dogodzić złączonym w „miłosnym” uścisku facetom albo zaspokoić skrajne feministki, dopuszczając je do odprawiania Mszy św. Wielu nie chce zaakceptować faktu, że nie połączy się ognia z wodą.

Doszło do tego, że pozyskiwanie nowych członków Kościoła jest przez część (w Polsce jeszcze nie za dużą) kleru uważane za postępowanie niestosowne, a nawet niezgodne z wolą Bożą (sic!). Innymi słowy, ewangelizacja kroczy po manowcach albo dla wielu jest pojęciem martwym, jak łacina klasyczna. Zauważmy, że przyjęcie takiej postawy jest stymulatorem lenistwa i wygody; po co się trudzić i denerwować nakłanianiem do nauki Chrystusowej, wszak tylu mądrych ludzi twierdzi, że to nienowoczesne i godzące w wolność osobistą współczesnego człowieka…

Powrócę jeszcze na chwilę do przykładu o. Jędrzejewskiego; nie z uwagi na jego osobę, ale dlatego, że jego poglądy i rodzaj wywodów są bardzo typowe dla tzw. Kościoła otwartego, dziś można powiedzieć – kroczącego drogą synodalną. Stwierdza on trafnie: „To oczywiste, że wiele nurtów współczesnej kultury kłóci się z chrześcijańskim przesłaniem”. Jednakże jego wniosek z tego stwierdzenia jest po prostu tragiczny. „Ale nie mają one [te nurty] mocy pozbawić naszego świadectwa siły zdolnej przeobrażać i uzdrawiać rzeczywistość, w jakiej przyszło nam żyć” – konkluduje dominikanin. To się nazywa zaklinanie rzeczywistości. Mają tę moc, niestety. Wystarczy rozejrzeć się dookoła: przeobrażenie rzeczywistości, w której żyjemy, dokonuje się w zastraszającym tempie. Krzyż jest rugowany z przestrzeni publicznej, słowo „Bóg” jest skrzętnie usuwane z mediów, w teatrze króluje wyuzdanie i profanacja, uczelnie zostały zawłaszczone przez postkomunistów bardziej niż niegdyś przez komunistów, kościoły sprzedaje się na galerie, przerabia na regionalne muzea, wdzierają się do nich postpogańscy barbarzyńcy. Prawodawstwo i sądy preferują walkę z Kościołem i jego nauczaniem. Itd. itd.

To prawda, w Polsce ta degrengolada postępuje wolniej, na wsiach poczyniła małe postępy, ale nie zapominajmy, jak niedawno rozwścieczona szarańcza rzuciła się na nasz największy autorytet, na wielbionego przez wszystkich Polaków św. Jana Pawła II. Jak go oczerniają, w teatrze wyzywają od ch…ów, bezczeszczą jego pomniki. Co gorsza, wszystko to czynione jest bezkarnie. Odjaniepawlić Polskę – wrzeszczą z łamów Wyborczej i z ekranów TVN. A miliony tego słuchają. Do ich głów sączona jest nienawiść do kleru, a do serc jad mający zatruwać wszystko, co polskie. Masowej ateizacji i antypolonizacji przeciwstawia się telewizja publiczna – jak długo jednak? Przecież grozi nam za parę miesięcy przejęcie władzy przez opcję wyborczą, która pierwsze, co zrobi, to zmieni władze w TVP, a następnie przyspieszy genderyzację, nasili walkę z Kościołem, odetnie szkoły od wiedzy o wielkim polskim dziedzictwie. Młodzież będzie więcej uczyć się o Jedwabnem niż o Krakowie.

Opcja ta ma silne poparcie zagranicy zainteresowanej nami jako zbieraczami u nich truskawek i szparagów, a nie prężnymi gospodarzami. Odradza się niemiecka koncepcja Polaków jako maksymalnie 15-milionowego narodu skazanego na wykonywanie drugorzędnych robót. Przewidywały to koncepcje hitlerowskich teoretyków (pisałem niedawno o tym), ale później, pod koniec lat 1970., także Nowy Ład Międzynarodowy, nazywany również Raportem Klubu Rzymskiego. Oczywiście, to wszystko to opcja całkowicie targowicka, lecz jak uczy nas historia – wcale nie tak trudna do realizacji. Dziś znaleźliśmy się w głębokim, mrocznym cieniu targowicy.

Jedno z zasadniczych pytań chwili obecnej brzmi: czy Kościół zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i czy w związku z tym jest gotowy podjąć walkę? Wygląda na to, że nie za bardzo. Obym całkowicie się mylił! 

3.

Za walkę nie można uznać np. różnych enigmatycznych, mało zrozumiałych dla ludu, nieczęstych zresztą, oficjalnych oświadczeń przewodniczącego Episkopatu, które na dodatek nie we wszystkich parafiach są odczytywane. Owszem, wielką bitwę z postkomuną i opcją targowicką toczy o. Tadeusz Rydzyk wraz ze swymi mediami. Ale sam nie da rady, przeciwnik jest ogromny. I wciąż rośnie. Tymczasem Kościół nie ma nawet jednego własnego, porządnego, masowego dziennika. Żadnego wielkiego portalu. Przytłacza nas lawina lewackich, kosmopolitycznych mass mediów. Ojciec Maksymilian Kolbe, jak to widzi z nieba, to, przypuszczam, roni nieustannie łzy – nie o taki świat medialny walczył całe lata. Św. Maksymilian jest wspominany, owszem, ale tylko jako męczennik, jako bohater, który oddał życie za drugiego człowieka, za ojca rodziny. Ale o jego życiu, o jego ideach, o jego koncepcji ewangelizacji – cisza.

Kościół oczywiście ma jeszcze wielką moc, ma olbrzymi potencjał, w tym ambony – ostatni zatem dzwon, by ten potencjał wykorzystać. Jeśli nie ma być on zmarnowany szybciej niż ktokolwiek przypuszcza.

Tymczasem ze strony Kościoła – nie tylko ze strony jego wrogów – padają głosy bardzo niepokojące. Oto 11 lipca tego roku znów przemówiła działająca przy Episkopacie Rada ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek. Wydała bulwersujący, ale zarazem ważny komunikat – tym razem bezosobowy, niepodpisany przez nikogo, ale wiadomo, że jej pracami kieruje biskup pomocniczy z Koszalina Krzysztof Zadarko. Nie podpisując tego dokumentu, Rada dała do zrozumienia, że przemawia w imieniu całej Konferencji Episkopatu Polski. Ciekaw jestem, na ile jest to samozwańcza sugestia, a na ile zdanie jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większości biskupów. Instytucja ta, jak prawie zawsze, gdy przemawia publicznie, nie odniosła się do turystyki, a zwłaszcza do pielgrzymek, co w takim kraju jak Polska wydawać by się mogło jej podstawowym zadaniem. Odniosła się kolejny raz do imigracji. Jakbyśmy mieli z nią problem na miarę Włoch, Hiszpanii czy Francji. Nie mamy jeszcze żadnego takiego problemu, bo sytuacja na białoruskiej granicy jest trzymana w ryzach. Ale Rada ewidentnie sugeruje, że będziemy go mieli, choć w Polsce dramatyczne sceny znamy na razie głównie z ekranów telewizorów.

Zastanawiam się, czyim naprawdę narzędziem jest Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek. Łatwo powiedzieć, czyim jest przeciwnikiem. Na pewno obecnego rządu i w ogóle prawicowej opcji władzy. Cały bowiem apel tego gremium (zasiada w nim 20 osób, w tym oprócz bp. Zadarki jeszcze trzech innych biskupów: Łukasz Buzun z Kalisza, Wiesław Lechowicz, biskup polowy, i Piotr Przyborek z Gdańska) sprowadza się zasadniczo do jednego wniosku/żądania rezygnacji z przeprowadzania referendum na temat tego, czy Polacy godzą się na relokację do swego kraju tysięcy, a może i milionów, imigrantów przybywających do Europy. Takie referendum zamierza przeprowadzić PiS, razem z wyborami parlamentarnymi, aby nie mnożyć kosztów i trudów organizacyjnych. Osobiście uważam to za bardzo dobry pomysł, bowiem ta kluczowa dla przyszłości kraju decyzja nie powinna zależeć tylko od tej czy innej partii politycznej, raz wygranej, raz przegranej, ale od woli całego społeczeństwa. Wynik referendum byłby teoretycznie obligatoryjny dla każdego, kto wygra.

Jeśli PiS zwycięży w ten sposób, że będzie mógł samodzielnie stworzyć rząd, referendum nie byłoby mu potrzebne, bowiem partia ta sprzeciwia się zdecydowanie relokacji imigrantów – tak samo jak wyraźna większość społeczeństwa, co jasno wynika z wszystkich sondaży i co zapewne zostanie potwierdzone w ogólnopolskim plebiscycie. Jeśli zaś zwycięży jakimś cudem targowickie myślenie tzw. opozycji totalnej, to będzie chciała ona granice nasze tak szeroko i na tak długo otworzyć, jak to nakaże Bruksela (czytaj Berlin) – chyba, że ktoś/coś ją powstrzyma. Oczywiście, znając to fałszywe towarzystwo, można przypuszczać, że nie będą chcieli zastosować się do wyników referendum. Wtedy jednak dni ich rządów będą bez wątpienia szybko policzone. Oczywiście zakładam optymistycznie, że wciąż będą funkcjonować mechanizmy demokracji.

Czy jednak na pewno będą? Równie dobrze można spodziewać się tego, o czym marzy Rosja: wewnętrznych rozruchów w Polsce, poważnych zamieszek, a może nawet wojny domowej. Przed falą imigrantów nie obroni nas NATO, możemy to zrobić tylko sami.

4. 

Szkoda, że biskupi nie są tak aktywni i stanowczy, gdy demoralizuje się szkoły, gdy kłamie się skandalicznie o naszej przeszłości, gdy niektórzy politycy chcą przefrymarczyć suwerenność, gdy upowszechnia się tragiczną idę postprawdy, gdy sam Kościół – w tym do niedawna tak przez nich uwielbiany św. Jan Paweł II – jest obrzucany już nie tylko błotem, ale kamieniami.

Decyzja o relokacji, lub nie, imigrantów jest dla naszego kraju na pewno kluczowa; jej następstwem będzie albo rozmontowanie zbudowanego z takim trudem wspólnego domu, który całkiem nieźle funkcjonuje, albo jego wzmacnianie.

I trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Zwłaszcza biskup polowy Wojska Polskiego (!), też członek Rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek, powinien mieć świadomość konsekwencji takiego postulatu, bowiem napływ tu choćby 100–200 tys. zupełnie obcych przybyszów to będzie inwazja i totalne zachwianie bezpieczeństwa. Nie zapominajmy, że jeden osiadły w Europie imigrant muzułmański natychmiast sprowadza do siebie, zgodnie z przysługującym mu prawem, kilkunastoosobową rodzinę. Ta rodzina nie pracuje, ale musi mieć zabezpieczone świadczenia socjalno-zdrowotne. Nie starczy zatem nawet na 8+, a co dopiero na 800+. Być może Rada liczy, że uzbiera na tacę na socjal dla imigrantów… Obawiam się jednak, że taca będzie świecić pustkami, a państwo zostanie zmuszone do finansowania budowy coraz to nowych meczetów. Bo islamizacja świata postępuje błyskawicznie, odwrotnie do ewangelizacji.

Imigranci mają na co dzień bardzo dużo czasu, bo nie kwapią się do żadnej pracy – cóż zresztą mogliby robić, nie umiejąc po polsku ani słowa oraz nie zamierzając się integrować. To nie będzie tak, jak z Ukraińcami. Muzułmanie nie chcą asymilować się w Europie, lecz panować – to już wiemy z doświadczeń zachodnich. Ciekaw jestem, jak biskupi Zadarko, Buzun, Lechowicz czy Przyborek zapobiegną np. przemocy w rodzinie i brutalnemu poniżaniu kobiet w środowiskach imigranckich muzułmanów, co jest nieporównywalnie większym przestępstwem wobec praw ewangelicznych niż odmowa zgody na relokację do Polski ludzi bez pytania o zgodę tak relokowanych, jak i samych Polaków. Najlepiej byłoby na próbę, w celu przetestowania, urządzić imigranckie gniazda w kuriach. Jakoś żaden z księży biskupów nie wystąpił dotąd z taką propozycją, a przecież ponoć to przykłady pociągają, a słowa tylko uczą.

Już widzę, jak relokowani przybysze rozsiadają się w przychodniach lekarskich i szpitalnych. Ponieważ zachowują się wszędzie brutalnie i arogancko, więc z poczekalń służby zdrowia wypchną naszych emerytów w jeden dzień. Zatłoczą też przedszkola. Itd. itd.

Większa liczba muzułmanów w Polsce spowoduje ostateczną eliminację Krzyża z przestrzeni publicznej, wiadomo bowiem, że będzie ich raził i będą z tego powodu gwałtownie protestować. A przecież postępowy kraj nie może urażać cudzej religii. Co innego swoją…

Kraje Zachodu, o tyle przecież bogatszego, także w infrastrukturę, w placówki medyczne, w szkoły, mają dużo obcokrajowców, owszem, ale przyjmowały ich latami, sukcesywnie, miały ponadto wiele związków, w tym językowych i cywilizacyjnych, ze swymi byłymi koloniami. Nie można naszej sytuacji w żadnym wypadku porównywać z Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami.

Dlaczego nie ma żadnego apelu biskupów, w tym biskupa Rzymu, o pomaganie tam, skąd imigranci przychodzą! To jest jedyny sposób na uzdrawianie świata, a nie dążenie do jego destabilizacji poprzez wspomaganie i mnożenie fal migracyjnych. Tymczasem nasza dzielna Rada nie martwi się ani o Polskę, ani o tamte kraje, o pozostawionych tam rodziców i dziadków, o pozostawione tam samotne dzieci i matki, o wyludnienie, o ucieczkę fachowców, o opustoszałe zakłady pracy i wyjałowione pola, o kompletną degradację ojczyzn imigrantów. Dlaczego nie ma apelu np. do przebogatej Arabii Saudyjskiej, by przygarnęła i wspomogła swoich współbraci? Kraj ten wydaje ostatnio miliardy na futbolistów, ale nie stać go na ulżenie imigrantom?

Komunikat biskupów (niektórych) wbrew pozorom nie broni chrześcijańskich zasad, co demagogicznie stwierdza tekst, ale wcina się brutalnie w politykę obecnego rządu, działając zgodnie z zaleceniami jego najzagorzalszych przeciwników. Apelują co prawda do „polityków wszystkich opcji”, ale zalecają postępować dokładnie wg wskazań Brukseli, Berlina i Tuska. Z tego apelu ewidentnie wynika, na kogo należy głosować w październiku. Na opcję targowicką. Nic dziwnego, że polskojęzyczne media niemieckie i inne głównego nurtu od razu podchwyciły apel Rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek i rozdmuchały go na cały kraj. O Caritasie nie informują, o tysiącach dobrych uczynków ludzi Kościoła milczą, ale natychmiast lansują coś, co prowadzi do destabilizacji kraju i przerwania jego prosperity.

Blask bijący tyle lat od osoby św. Jana Pawła II w zrozumiały sposób przyćmił nie tylko pewne błędy hierarchii kościelnej w Polsce, ale także powtarzające się czasami na przestrzeni ponad tysiąca lat naszej historii akty niechęci ze strony Stolicy Piotrowej w stosunku do naszej Ojczyzny.

5. 

Dając przykłady z 1794 r., nie namawiam, rzecz jasna, do wieszania kogokolwiek, lecz zachęcam do zanurzenia się w naszą ojczystą historię – by wyciągać nauki i nie być mądrym po szkodzie. Zdrada powinna być rozpoznana, napiętnowana i karana, i wcale nie potrzeba do tego szubienicy. Kiedy jednak dochodzi do gniewu ludu, wyroki stają się drastyczne, a konsekwencje tragiczne – dla wszystkich.

Mamy w Polsce długą i bardzo złą tradycję tolerancji zdrady, puszczania w niepamięć win szczególnie ciężkich, bo wobec całego narodu. Na początku XXI w. doświadczamy tego znowu. Znów może dojść do wybrania sejmu takiego jak grodzieński, rozbiorowego. Praca sił zewnętrznych nad takim kształtem polskiego parlamentu trwa, narasta. Wykorzystuje się nie tylko agentów, ale karierowiczów czy osobników po prostu chytrych na dobra materialne.

Rola agentów wpływu była zawsze ważna, ale w demokracji urosła bardzo, objęła bowiem obszar kształtowania opinii publicznej, co decyduje o tym, kto będzie nami rządził. Chodzi już nie tylko o wpływ na elity, które są nieliczne i w finalnym starciu mają jedynie parę głosików. Chodzi o tzw. masy, na nie wpływa się różnymi sposobami. Agenci wpływu działają często bez poczucia, że czynią źle – czy to jednak może być dla nich usprawiedliwieniem? Nie bez powodu człowiek tyleż bezwzględny i demagogiczny, co inteligentny, Lenin, określił ich mianem pożytecznych idiotów. Nie są oni niestety pożyteczni dla swojej Ojczyzny, lecz dla jej śmiertelnych wrogów. Są natomiast nieraz dobrze zamaskowani; „trudno zacnego i nieustraszonego męża od zaprzedanych odróżnić” – jak zauważył już ponad dwa wieki temu ambasador carycy Katarzyny II.

Ku pocieszeniu moich zacnych Czytelników, ale i samego siebie, przywołam na koniec opinię innego cudzoziemca uwikłanego w rozbiory Rzeczypospolitej, pruskiego magnata Otto Carla Friedricha von Vossa (1755–1823). Ów tajny minister stanu stwierdził 5 września 1794 r., że jedyną godną zaufania osobą w katolickim Kościele – z punktu widzenia pruskiego rządu – był tylko hr. Ignacy Raczyński, świeżo mianowany biskup poznański. Księża natomiast, jak oceniał Voss, masowo brali udział w Powstaniu Kościuszkowskim i wspierali je. Na podobne wsparcie liczy obecnie cały obóz patriotyczny w Polsce.

Prenumerata miesięcznika WPIS na rok 2024. Wydanie papierowe

Prenumerata miesięcznika WPIS na rok 2024. Wydanie papierowe

 

"WPIS" to najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku. 
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks. Waldemar Chrostowski, Marek Deszczyński, Marek Klecel, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Andrzej Nowak, ks.

 

Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne

Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne

 

Roczna prenumerata papierowej i elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc w Twojej skrzynce pocztowej i jednocześnie na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.

 

Prenumerata elektroniczna WPiSu na cały 2024 rok (11 numerów, w tym jeden podwójny)

Prenumerata elektroniczna WPiSu na cały 2024 rok (11 numerów, w tym jeden podwójny)

 

Roczna prenumerata elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.

 

WPIS 07-08/2023

WPIS 07-08/2023

 

Pojawił się już najnowszy, wakacyjny, podwójny numer „Wpisu”. Tak jak każdego miesiąca przygotowaliśmy dla Państwa wyselekcjonowany zbiór felietonów na aktualne tematy, frapujące reportaże i wywiady, a także – serię artykułów poświęconych zagadnieniom historycznym.

 

Tyrania postępu

Tyrania postępu

Andrzej Nowakks. Dariusz Okoks. Waldemar ChrostowskiJerzy KruszelnickiGrzegorz Kucharczykbp Wiesław MeringLeszek SosnowskiWojciech RoszkowskiJakub MaciejewskiPiotr ŁuczukWojciech PolakAleksander NalaskowskiKs. Prof. Janusz KrólikowskiPatryk JakiKs. Paweł BortkiewiczZbigniew StawrowskiRyszard Kantor

Kim będziemy za parę lat? Czy w ogóle jeszcze będziemy? Nasza rzeczywistość przypomina sytuację znaną nam z opisów i filmów o katastrofie „Titanica”. Statek zderzył się z górą lodową i zaczyna tonąć, ale pokładowa orkiestra pięknie gra i gra.

 

Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 1. 1945–1979.

Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 1. 1945–1979.

Wojciech Roszkowski

Nowy przedmiot Historia i Teraźniejszość wymaga także nowego podejścia do podręcznika. Autor – wybitny badacz, historyk i ekonomista, człowiek bardzo aktywny społecznie – postawił na narracyjność. W połączeniu z atrakcyjnym stylem pisania powinno przynieść to istotny efekt dydaktyczny, pobudza bowiem ciekawość czytelnika-ucznia.

 

Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 2. 1980-2015

Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 2. 1980-2015

Wojciech Roszkowski

Nowy przedmiot szkolny Historia i teraźniejszość wzbudził w 2022 roku olbrzymie zainteresowanie – okazał się niezwykle potrzebny. W naszym podręczniku rozczytywała się i wciąż rozczytuje cała Polska, głównie młodzież, ale nie tylko. Wynika to z faktu, że książka napisana została w sposób szczególnie atrakcyjny.

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.