Zginęli, bo byli Polakami. 81. rocznica ludobójstwa na Wołyniu

Nasi autorzy

Zginęli, bo byli Polakami. 81. rocznica ludobójstwa na Wołyniu

Polacy zamordowani podczas rzezi wołyńskiej we wsi Lipniki. fot. Wikimedia Polacy zamordowani podczas rzezi wołyńskiej we wsi Lipniki. fot. Wikimedia Po krwawej Wielkanocy wiosną 1943 r. nastąpiło jeszcze bardziej krwawe lato. W lipcu i sierpniu doszło do największych zbrodni ukraińskich na ludności polskiej Wołynia, rozpoczętych już od początku tego roku. 11 lipca nastąpiły największe zorganizowane napady Ukraińców na prawie sto miejscowości, wsi i osad w powiatach włodzimierskim i horochowskim. Szczególnie bezwzględne i bestialskie, nieliczące się z wszelkimi cywilizowanymi zasadami i obyczajami, były napady na kościoły w Porycku, Kisielinie, Chrynowie, Zabłoćcach, dokonywane przez prawosławnych i unickich sąsiadów, od początku wojny wrogo nastawianych do Polaków przez nacjonalistyczne organizacje Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Niedokończone Msze święte

Miasteczko Poryck założone zostało w XVIII w. przez zasłużoną rodzinę Czackich, która zbudowała tam też kościół św. Trójcy i św. Michała Archanioła. W jego podziemiach spoczywały szczątki Tadeusza Czackiego, założyciela słynnego liceum w Krzemieńcu, gdzie kształcił się m.in. Juliusz Słowacki. W nocy 11 lipca 1943 r. przyjechał w okolice specjalny oddział UPA, przygotowujący się do napadu na miasteczko. Jest dokładna i wiarygodna, bo przekazana przez uczestnika napaści, Iwana Hrynia, relacja o całej akcji: „Było tak. Do wsi Pawłowka (Poryck) przyjechała z lasu rejonu iwanickiego bandycka grupa licząca około 40 osób. Miejscowa bojówka, którą wtedy dowodził Oranśkyj S. U., liczyła do 12 osób. Grupy te zostały połączone. (…) W nocy przygotowaliśmy się, a nazajutrz cała bandycka grupa, w tym również i ja, dokonaliśmy napadu na polski kościół. W tym czasie w kościele odprawiane było nabożeństwo, w którym uczestniczyło do 200 obywateli narodowości polskiej – dwieście osób – starców oraz nieletnich. Kościół został okrążony i rozpoczęło się mordowanie obywateli. Z karabinu maszynowego strzelano w kierunku wejścia i okien, w wyniku czego zginęło wielu dorosłych i dzieci. Tych, którym udało się wydostać, doganiano i zabijano w biegu”.

Proboszcz parafii, ks. Bolesław Szawłowski, został ostrzeżony o napadzie przez ukraińskiego mieszkańca sąsiedniej wsi i nakazał rozgłaszać, by ludzie nie przychodzili na Mszę św. o godz. 11. Jednak wielu mieszkańców z dalszych okolic albo takich, którzy nie dowierzali ostrzeżeniom, a była to wtedy dość częsta postawa, przyszło. Kiedy Ukraińcy wtargnęli do świątyni, zaczęli po prostu strzelać do zaskoczonych i bezbronnych ludzi siedzących w ławkach. Powstała nieopisana panika, zabijano uciekających i dobijano rannych. Postrzelono także księdza, który mimo to wyszedł do rannych z ostatnią posługą. Wtedy został trafiony śmiertelnie. Jadwiga Krajewska z Lachowa koło Porycka uratowała się, udając nieżywą w masie zabitych i rannych, co zdarzało się nieraz w czasie tych mordów: „W kościele byłam z siostrą. Mama została w domu. Ocalałyśmy dzięki Opatrzności Bożej, bo leżałam na granacie, który nie wybuchł, a jak usłyszałam, że mordercy chodzą po kościele i mówią: ‘o toj szcze żywyj’, to szybko jakąś czapką umoczoną w ciepłej lepkiej krwi potarłam sobie i siostrze twarz i udawałyśmy trupów. Raz tylko podniosłam trochę głowę, to widziałam idące ‘żywe trupy’: wyrwana ręka, brak części twarzy – dym bardzo dusił, to ludzie uciekali, ale seria z karabinu maszynowego przerwała cierpienie tych ludzi. (…) Ukraińcy krzyczeli ‘wychodi chto żywyj’, a wychodzących zabijali w drzwiach, (…) usiłowano kościół wysadzić w powietrze, ale poczuliśmy tylko okropny wstrząs i wszystko ucichło”.

Tej niedzieli w Porycku zginęło ponad 220 Polaków. Tych, których nie rozpoznano, bo tak byli zmasakrowani, pochowano w zbiorowym grobie koło kościelnej dzwonnicy.

Do podobnych napaści doszło tego samego dnia w Kisielinie, Chrynowie, Zabłoćcach w powiecie Horochów. W Kisielinie Ukraińcy postanowili zaatakować ludzi wychodzących z kościoła po południowej Mszy św. Część zaskoczonych wiernych zdążyła cofnąć się do środka i próbowała się bronić, część została wymordowana już przed kościołem. Dzięki szczegółowej relacji ocalałego z pogromu Sławosza Dębskiego i jego żony Anieli wiadomo, co się wtedy wydarzyło. Dębski należał do grupy organizującej samoobronę. Kościół był dość rozległy, połączony korytarzami z sąsiednią plebanią, tak że umożliwiał ukrycie się, zabarykadowanie i jaką taką obronę, bo przecież zaskoczeni ludzie nie mieli żadnej broni ani cięższych narzędzi. „Od drzwi głównych, ale prowizorycznych i do tego zamykanych od zewnątrz, dobiegł rozkaz: ‘wychoditie po czotyroch!’ – wspominał Dębski. – Pobiegłem przez kościół, byłem ostatni. Zamknąłem za sobą na haki drzwi prowadzące z kaplicy na dziedziniec kościelny. Niektórzy ludzie stali nieruchomo, niektórzy pobiegli na piętro, a nawet na strych. Próbowałem ucieczki przez okno na ogród. Ale wszędzie stali bandyci z bronią wymierzoną w okna”. Kościół znalazł się w okrążeniu, powstała panika, niektóre kobiety chciały otworzyć drzwi i wyjść. Były już pierwsze ofiary ranne od strzałów przez okna. „Zbiegłem przerażony na korytarz I piętra i spostrzegłem dopiero teraz, że w rękach mam cegły. Pojawił się mój brat Jerzy , razem z nim zaczęliśmy tarasować drzwi klatki schodowej stojącymi kuframi, skrzyniami (…). W najbliższych kilku minutach krzątało się już wielu. (…) Ktoś przyniósł siekierę, inni znosili cegły, deski ze strychu. Było ich tam wiele. Zostały po zakończonej odbudowie kościoła”. Przygotowali się do rozpaczliwej obrony. Z okien widzieli, jak Ukraińcy wyprowadzali tych, co się poddali. „Szli za dzwonnicę, tą samą drogą, jak niegdyś chodzili w procesji. Była to ich ostania procesja. (…) Jedna z dziewcząt w różowej bluzce (…) odeszła nieco w bok i wtedy jeden z młodszych oprawców w cywilnym brązowym, jak na niego za dużym ubraniu, strzelił jej w krzyż, następnie ściągnął z niej bluzkę i tanecznym krokiem pobiegł za prowadzoną grupą”.

Obrońcy zrozumieli, że teraz wezmą się za nich. Ukraińcy zaczęli rąbać drzwi. „Patrzyłem przerażony – pisze dalej Dębski – jak ta zapora dająca tyle nadziei rozsypuje się pod razami siekiery. Nagle z naszej strony stary Krupiński z wściekłością też zaczął rąbać i gdy się siekiery spotkały, bandyta przestał. Dziura była już znaczna. Podałem cegłę. Krupiński rzucił, potem szybko następną – usłyszeliśmy tupot nóg po schodach – uciekali”. Ta rozpaczliwa obrona o każdy metr kościoła trwała całe popołudnie. Ukraińcy przystąpili do podpalania świątyni, ale deszczowa pogoda sprzyjała obrońcom. Grube mury nie pozwoliły ogniowi rozprzestrzeniać się. Obrońcy mieli mało wody. „Chwyciłem dwa wiadra, wszedłem do pokoju, gdzie ksiądz spowiadał i wydałem polecenie: ‘Kobiety, siusiać tu zaraz!’ Gdy wróciłem za chwilę, oba wiadra były pełne”. W ten … sposób udało się ugasić zalążki pożaru. Napastnicy próbowali wedrzeć się do wnętrza po drabinach, ale obrzuceni cegłami odstąpili. Jeden z nich, który już wdarł się do okna, został strącony za pomocą maszyny do szycia. Ukraińcy strzelali do okien, ale najgroźniejsze były granaty, które obrońcom udawało się nieraz odrzucać. Jeden z nich rozerwał się koło Dębskiego i poranił go ciężko w nogę, tak że musiał zrezygnować z dalszej walki. „Około godziny 22 podpalili stodołę, oborę, parter plebanii i wnętrze kościoła. Potrzebne im to było do oświetlenia placu boju oraz do ewentualnego przeniesienia się ognia na dach plebanii. Ze strychu donosili, że dachówka rozpala się, ale krokwie i łaty nie zapaliły się. (…) Powoli napór nieprzyjaciela słabł. (…) Około północy podawano szeptem wiadomość, że bandyci ustawiają się w kolumnie na rynku i ze śpiewem odchodzą”. Ewakuacja była utrudniona, bo parter kościoła był cały wypalony. „Następnego dnia – podaje Dębski – rodziny pomordowanych zgromadziły się, by przenieść zwłoki do wspólnej mogiły koło dzwonnicy. Odkopywane zwłoki były nagie i obrzęknięte, trudno rozpoznawalne. Henryka Kraszewskiego rozpoznała Regina Jurkowska po skarpetce. Kobieta z rozprutym brzuchem, to była Markowska, będąca z zaawansowanej ciąży”. Tego dnia w Kisielinie Ukraińcy zamordowali 82 osoby, cztery zginęły podczas obrony kościoła, ale dzięki tej obronie uratowało się 80 osób.

Podobnie do ataku na kościół podczas Mszy św. doszło w Chrynowie. Zygmunt Maguza, ocalały z pogromów, nie dotarł na nabożeństwo na czas i w ten sposób ocalał. „Dowiedziałem się, co działo się w Chrynowie, do którego (…) wybierałem się do kościoła. Banderowcy napadli na kościół podczas mszy świętej. Zabili księdza Jana Kotwickiego przy ołtarzu. Ich ofiarą padło też wiele moich koleżanek. Bestialsko zabito m.in. Elizę Kruczyńską. Ranna w rękę została Aniela Janusz. Janinę Winiarz, mieszkająca obok Mrozów, banderowiec trafił najpierw w nogę, gdy uciekała w stronę lasu. Padła na plecy i banderowiec chciał ją dobić i trafił w oko. Oblaną krwią znalazł Mróz i zaniósł do rodziców. Ci wpadli w popłoch i uznali, że naprawdę trzeba uciekać do Włodzimierza”.

Śmierć poety

W przeddzień owej „krwawej niedzieli”, 11 lipca 1943 r., zginął także młody poeta i żołnierz Zygmunt Jan Rumel. Zapowiadał się już przed wojną jako wybitny talent liryczny, zauważony przez Leopolda Staffa i Jarosława Iwaszkiewicza. Pochodził z okolic Krzemieńca (jego ojciec był osadnikiem wojskowym na Wołyniu), podobnie jak jego rówieśniczka, poetka Krystyna Krahelska, którą stamtąd znał, a która zginęła rok po nim na początku Powstania Warszawskiego. Oboje skończyli słynne Liceum Krzemienieckie. Rumel kontynuował poniekąd poetycką tradycję „szkoły ukraińskiej” Słowackiego i Malczewskiego. Przeważała u niego liryka osobista, przeżycie pejzażu i bogactwa kresowej natury. Były też w niej obecne motywy historyczne i patriotyczne (trzy większe poematy o Powstaniu Styczniowym). Przywiązanie do ziemi wołyńskiej wyraził w wierszu „Dwie Matki”:

Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos
Druga rafy porohów piorąc koralowe
Zawodziła na lirach dolę ślepą – los
(…)

Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros,
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy,
By serce rozdwojone płakało – jak głos…

 

 W wierszu „Wołyń” poeta wyraził ów związek bardziej konkretnie i szczegółowo:

Kocham długie pagóry złotej pszenicy i żyta,
Gryki miodem pachnące i pszczelny zapach pasieki,
Południe gorącem zawisłe w płachtach sinego błękitu,
Daleki, senny widnokrąg, zasnuty chmurami jak mlekiem.
(…)

Jakże do ciebie nie tęsknić, ziemio sina
w poranki, a złota, najzłocistsza wieczorem,
ujęta w dróg gliniastych widlate ramiona
lub białą linią szosy przekrajana wczoraj…

Jakże do ciebie nie tęsknić, kiedy w oczach staje
Dzień roześmiany słońcem, słomą kryte chaty
I ponad modły ludu wzniesiony Poczajów…

 

Większość wierszy Zygmunta Jana Rumla powstała w czasie wojny. W „Zajeździe” z września 1939 r. jest zapowiedź nadciągającej grozy, powszechnego zniszczenia i śmierci:

Zajechali nocą zbrojni przed dwór –
toporami wyrąbali wrót zwór (…)
Sienią w sień – cieniem w cień – druga sień –
rąbać sień! Rąbać cień! Rąbać w pień!
Cień już padł – sieni dwie – komnaty trzy!
Krwawy ślad… Jakiś krzyk!... Iskier iskry!
Oknem w sad! Ratuj! Mord… Dalej w bór…
Zajechali nocą zbrojni przed dwór…

 

Zapewne jeszcze na początku wojny Rumel wierzył w przyjazne współżycie Polaków i Ukraińców, mających wspólnych wrogów. Był zwolennikiem pojednawczej polityki ukraińskiej wojewody Henryka Józewskiego. Szybko musiał jednak zmienić pióro na karabin, stać się żołnierzem jak wielu ówczesnych poetów-żołnierzy. Gdy od początku 1943 r. trwała systematyczna akcja eksterminacji Polaków przez Ukraińską Powstańczą Armię pod okiem okupantów niemieckich, ludność polska na Wołyniu przeważnie zdana była na obronę własną. Oddziały Armii Krajowej dopiero się tworzyły, konspiracja powstająca od początku wojny została wcześniej rozbita podczas okupacji sowieckiej. Wobec tragicznej sytuacji na Wołyniu w 1943 r. we władzach podziemnych powstały sprzeczne stanowiska wobec UPA. Mimo trwających od miesięcy mordów na Polakach okręgowy Delegat Rządu uważał, że trzeba się z Ukraińcami porozumieć, wciągając ich do współpracy przeciw Niemcom. Natomiast dowódca AK na Wołyniu płk Kazimierz Bąbiński „Luboń” uznał, że rozmowy do niczego nie prowadzą, że trzeba z Ukraińcami walczyć, co kilka miesięcy później okazało się słuszne.

Ukraińcy byli podstępni. W marcu 1943 r. zgodzili się po wcześniejszych rozmowach na wspólny oddział partyzancki w osadzie Dominopol w powiecie włodzimierskim, który miał walczyć z Niemcami. Zwerbowano do niego około stu młodych polskich ochotników. W nocy z 10 na 11 lipca podstępnie wyprowadzono ich do lasu i rozstrzelano. Następnie oddział OUN-UPA otoczył śpiącą jeszcze osadę i wymordował około 200 Polaków. Jeden z uczestników tego mordu, Danyło Szumuk, pozostawił bardzo wymowną i szczerą relację z tej akcji: „Dominopol otoczyliśmy około dwunastej, z dowódcą oddziału i całą świtą podeszliśmy do polskiego sztabu. Porucznik spojrzał w okno i szybko zorientował się w sytuacji, lecz nie miał wyjścia i otworzył drzwi. Zastrzeliłem go na progu. Kapitana zastrzeliłem w łóżku, a maszynistka wyskoczyła przez okno i tam ją zastrzelili nasi chłopcy. W międzyczasie dowódca oddziału wystrzelił z rakietnicy, dając w ten sposób sygnał, że sztab zlikwidowany i można zaczynać. Wówczas nasi chłopcy zaczęli hulać po całej wiosce. Do rana żaden Lach nie został żywy”.

Tragicznej nocy 11 lipca Zygmunt Rumel „Poręba” jako pełnomocnik Delegatury Rządu i dowódca VIII okręgu Batalionów Chłopskich na Wołyniu oraz Krzysztof Markiewicz „Czart” udali się już po raz kolejny na rozmowy z przedstawicielami UPA. Rumel uczynił to z pełnymi honorami wobec drugiej strony, w pełnym umundurowaniu i bez broni. Nie wiadomo, jak zginął. Znając bezprzykładne okrucieństwo Ukraińców wobec polskiej ludności, można podejrzewać, że nie pozwolono mu zwyczajnie umrzeć, że zginął w męczarniach. Według jednego ze świadków został rozerwany końmi. W przededniu śmierci miał wygłosić własną parafrazę Modlitwy Pańskiej, spisaną później przez świadka: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie – spójrz na umęczoną polską ziemię, zbroczoną krwią od krańca do krańca. (…) Ale nas zbaw ode złego. Od wroga na polskiej ziemi, od dalekich śniegów Sybiru, od dróg tułaczych wysiedleńców, od śmierci na lądzie, morzu i powietrzu, od zdrady własnych braci. Amen. Niech się tak stanie, byśmy na polskiej ziemi stali się znów gospodarzami. Byśmy oparli się o góry i morze. Byśmy mogli w Twoim słońcu chlebem karmić głodne rzesze. Sprawiedliwy ład wprowadzić w sprawiedliwej Polsce. Niech się tak stanie, byśmy wolnymi Polakami byli, o Panie!”

Kroniki śmierci

Zanim doszło do napaści na kościoły 11 lipca, trwała mobilizacja okolicznych wsi ukraińskich. Specjalne oddziały OUN-UPA, w myśl odgórnych instrukcji, podżegały ludność ukraińską do zbrojnego udziału w pogromach i mordowaniu polskich sąsiadów. Przedstawiciel Wydziału Politycznego UPA ogłaszał w tym czasie: „Naród ukraiński wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej, dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły”. Jak to wyglądało w praktyce, opisywał ocalały z tych pogromów nauczyciel ze Zdżar Jan Cichocki w raporcie do komendy AK we Lwowie z września 1943 roku: „O godzinie 11 w nocy (10 lipca) przyjechali z lasu milicjanci, względnie partyzanci, uzbrojeni od stóp do głów, broń mieli ręczną. Po zjedzeniu kolacji w oznaczonych domach, zrobili zebranie na którym oświadczyli, że chcąc mieć wolną Ukrainę, należy w pierwszym rzędzie wytępić wszystkich Polaków. (…) Ta rezolucja była uchwalona po wszystkich wsiach o jednej i tej samej porze. Zaraz po zebraniu udały się hordy chłopów wraz z bandytami do polskich domów i na polskie kolonie. Na dwie polskie kolonie Gurów i Wygrankę w południowej części powiatu włodzimierskiego szli chłopi ze Zdżar, Iwanicz, Romanówki, (…) O godzinie 2.30 po północy w dniu 11 lipca rozpoczęła się rzeź. Każdy dom okrążyło nie mniej jak 30-50 chłopów z tępymi narzędziami i dwóch z bronią palną. Kazali otworzyć drzwi albo w razie odmowy rąbali drzwi. Rzucali do wnętrza domu ręczne granaty, rąbali ludność siekierami, kłuli widłami, a kto uciekał, strzelali doń z karabinów maszynowych. (…) Od godziny 2.30 w nocy do 11 przed południem były doszczętnie wymordowane położone w pobliżu siebie następujące kolonie polskie: Nowiny, Gurów Duży, Gurów Mały, Wygranka, Zygmuntówka i Witoldówka. Zginęło tam straszną śmiercią ponad 1000 osób. Po morderstwie, zaraz po południu tegoż dnia nastąpił rabunek. Chłopi z sąsiednich wsi przychodzili i zabierali konie, wozy, ubrania, pościel, krowy, świnie, kury – inwentarz żywy i martwy. Jeden chłop ze wsi Zabłoćce, mający 40 ha ziemi, zabudowania murowane, zabrał 15 maszyn do szycia. Po rabunku jedli obiad na tejże kolonii. Po spożyciu obiadu przeszli drogą przez kolonie i śpiewali, że Lachów wymordowali. Do kilku domów pozwlekali z drogi i podwórzy zwłoki i zapalili całe zagrody. We wsi Zabłoćce został zamordowany o godz. 9 rano proboszcz śp. Józef Aleksandrowicz. Zginął śmiercią męczeńską. Prócz niego zginęli: służąca jego staruszka, organista, 30 osób służby folwarcznej, 8 osób rodzin Serwatowskich, Puszczałowskich, Sadowskich i innych, razem około 65 osób”.

Masowe mordy Ukraińców na Polakach trwały przez cały lipiec. Już następnego dnia po „krwawej niedzieli”, 12 lipca, jak podaje Joanna Wieliczka-Szarkowa w książce „Wołyń we krwi 1943”, „Polaków mordowano w 50 miejscowościach powiatu horochowskiego, włodzimierskiego i zdołbunowskiego. W położonej w tym ostatnim powiecie Hucie Majdańskiej zginęły 184 osoby (w tym jedna Ukrainka), mimo że mieszkańcy tej wsi (…) obiecali, że będą wspomagać UPA. (…) Rzezie trwały także przez następne dni, 13 i 14 lipca napadnięto 19 miejscowości powiatów horochowskiego i włodzimierskiego, 14 i 15 lipca osiem miejscowości powiatu krzemienieckiego. 15 i 16 lipca fala zbrodni znów wezbrała w powiatach horochowskim i włodzimierskim, w których zaatakowano 29 miejscowości. Od 16 do 18 lipca UPA zlikwidowała całkowicie 33 wsie i kolonie polskie w powiecie kostopolskim i sarneńskim wokół Huty Stepańskiej. A 30 i 31 lipca uderzyła na 22 miejscowości powiatu warneńskiego (gminy Antonówka, Rafałówka i Włodzimierzec). Łącznie we wszystkich napadach lipcowych zostało zamordowanych co najmniej 10,5 tysiąca Polaków w co najmniej 520 miejscowościach, czyli więcej niż w czasie całego pierwszego półrocza 1943 roku”.

Napady na kilkadziesiąt miejscowości zachodniego Wołynia trwały nieprzerwanie przez cały lipiec, przybierając rozmiary obłędnego szału mordowania poprzedzonego pastwieniem się nad ofiarami. Nie chodziło już zabicie, unicestwienie (rzekomego) wroga, ale o zadanie mu przed śmiercią najcięższych tortur, cierpień, męczarni. Jeden z uczestników oddziału UPA, Arsenij Bożewśkij, mówił wprost: „W okresie służby w UPA osobiście zabiłem 15 osób. Pamiętam, w lipcu 1943 roku przybyłem do byłej posiadłości hrabiego Koszewskiego, gdzie mieszkało około 100 Polaków, których zlikwidowaliśmy bezlitośnie przy użyciu broni palnej i białej. Zlikwidowaliśmy całe rodziny, nie oszczędzając starców, kobiet i dzieci. Dzieci płakały, kobiety – matki prosiły, aby zostawić ich dzieci przy życiu. Ale nie zwracaliśmy na te prośby uwagi i zabijaliśmy je, używając do tego broni i noży. Osobiście zastrzeliłem z karabinu w tej rozprawie 7 ludzi”. Dużo częstsze, według słów innego uczestnika, było to, że „po zwierzęcemu zamęczono dużą liczbę ludności polskiej”, zabijając nożami i siekierami, obcinając kończyny, rozbijając czaszki, wypruwając wnętrzności, zakopując żywcem do ziemi.

Trupie pola

W sierpniu 1943 r. napady na polską ludność Wołynia bynajmniej nie ustały. Rozszerzyły się na powiaty kowelski, rówieński, lubomelski. Największa fala nadeszła w końcu miesiąca. „Jednego dnia 29 sierpnia – podaje Joanna Wieliczka-Szarkowa – upowcy wsparci rozszalałą czernią wymordowali siekierami i widłami około 90 Polaków we wsi Ziemlica, 150 w Grabinie, 140 w kolonii Jasionówka, około 100 w kolonii Słowikówka, około 200 w kolonii Sokołówka, około 140 w kolonii Soroczyn i 69 w Mogilnie. W tym też dniu pięćdziesięciu bojówkarzy oraz 150 miejscowych chłopów uzbrojonych w siekiery, kosy, widły, noże, cepy, szpadle, grabie, orczyki i sierpy napadło kolonię Mikołówka w gminie Mikulicze, przy czym ‘tłum mordujących popadł w szał bestialstwa, w którym ostatnie ofiary były rozszarpywane i ćwiartowane na kawałki, a nawet przez pomyłkę doszło do pobicia Ukraińców mieszkających w kolonii. Potem nastąpiło rabowanie mienia Polaków…”.

30 sierpnia doszło do jeszcze większych mordów w dużych wsiach polskich Ostrówki i Wola Ostrowiecka w powiecie lubomelskim. Oddziały ukraińskie otoczyły je, spędziły mieszkańców do szkoły i do kościoła i tam wymordowały, podpalając zabudowania. Kobiety i dzieci zamknięte w świątyni można było uratować, gdyż zostały zauważone przez przejeżdżający patrol niemiecki. Niemcy jednak nie interweniowali. Ukraińcy wyprowadzili ludność na pole pod las, a kiedy Niemcy odjechali, wymordowali jeńców strzałem w tył głowy i bagnetami. Owe największe w tym czasie zbrodnie, w których zginęło ponad 1100 Polaków, opisali szczegółowo według świadectw ocalałych świadków Władysław i Ewa Siemaszkowie w dziele fundamentalnym dla wiedzy o zbrodniach na Wołyniu – „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”. Są tam wstrząsające relacje z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Jeden z uratowanych zapamiętał: „Podczas ułożenia któregoś tam z rzędu do rozstrzelania, Ukrainiec strzelił do dziecka, lat może 4-5, pocisk zerwał mu czaszkę i to dziecko wstało, biegnąc w jedną i drugą stronę i płacząc, z otwartym, pulsującym mózgiem, zaś Ukrainiec powtarzał strzały, a dziecko wciąż biegało, dopiero któryś tam strzał z kolei uciszył płacz dziecka”.

Uciekinier z Woli Ostrowieckiej przeżył podpalenie szkoły, do której Ukraińcy spędzili mieszkańców: „W upalny sierpniowy dzień [budynek] płonął jak pochodnia; ofiary jeszcze żywe znalazły się w pułapce bez wyjścia, skazane na śmierć w płomieniach. (…) Ukraińcy z ogromną pasją pastwili się nad rannymi, kiedy na to patrzyłem, chciałem wstać i krzyczeć. Strach przykuł mnie do ziemi, bałem się już nie śmierci, lecz tych męczarni, jakie oni rannym zadawali. Byłem cały umazany krwią cudzą i własną. Trzykrotnie przewracali mnie i kopali, ale nie zorientowali się, że jeszcze żyję. Obok mnie leżała kobieta – Maria Jesionek, matka trojga dzieci. (…) Ona też wyskoczyła z płonącego budynku wraz z dziećmi tuż przede mną. Morderca ugodził ją kulą, leżała martwa na swym uduszonym niemowlęciu. Jej ośmioletni syn został też zastrzelony, pięcioletni siedział tuż przy martwej matce, szarpał ją i wołał: – Mamo wstawaj, chodźmy do domu – płakał. Podbiegł do niego Ukrainiec, przyłożył lufę karabinu do głowy i strzelił. Dzieciak przewrócił się na plecy matki, a przywarłszy do jej pleców swoje plecy, wyciągnął ręce do góry, jak w modlitwie”.

Nauczyciel z Lubomla Ryszard Markiewicz „Mohort”, członek powiatowej Delegatury Rządu RP, pisał w swym raporcie: „Relacje uciekinierów potwierdziły się. Na ulicach i podwórzach pojedyncze zwłoki zabitych. Znaleziono trzy ogromne groby koło zabudowań Bulandy, Trusiaka i jeden w ogrodach koło kościoła – był otwarty. Ludzie w bieliźnie leżeli warstwami na sobie. Z tego grobu wyciągnięto kilkunastoletniego chłopca, który po wyciągnięciu odzyskał przytomność i opowiedział, mimo dwóch ran postrzałowych, cały przebieg napadu i likwidacji ludzi. (…) W dalszym przeglądzie wsi stwierdzono, że ciała zabitych zapełniają także niektóre studnie. Koło studni leżała zabita nauczycielka Blatowa z dzieckiem. Ksiądz Dobrański podobno został wrzucony do którejś studni. Jedyny żywy starszy człowiek, jaki został znaleziony, na wszystkie pytania odpowiadał: ‘Wszyscy poszli na zebranie’. Cały dobytek został zabrany, pozostały kury, psy i koty”.

Na początku lat 1990. dokonano ekshumacji na terenach Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Wydobyto szczątki ponad trzystu ofiar w miejscu nazwanym wcześniej Trupim Polem.

Ukraińskie jądro ciemności

„Widziałem mężczyznę z rozrąbaną głową na dwie części, z której pies wyjadał zawartość, widziałem młodego chłopca z odciętą głową od strony karku, trzymała się tułowia na nieodciętym gardle. Widziałem dziecko 2,3 letnie na wznak, przybite widłami do ziemi, widziałem mężczyznę w sile wieku, który na skutek ran przy konaniu wygryzł z własnej ręki powyżej łokcia ciało aż do kości (…). Nie wszystko widziałem – wieś była rozległa, nie udało się wszystkich przykryć ziemią, brak było łopat, wszystko zrabowane. W tym czasie nie wiedziałem, że [w nocy] z 25 na 26 sierpnia stracę całą rodzinę, zostali żywcem spaleni w Mizoczu”. Wszystko to zapamiętał na całe życie Jan Filarowski z miasteczka Mizocz koło Zdołbunowa.

Męczeńskie dzieje polskiej ludności Wołynia, nie tylko w najgorszym 1943 r., ale właściwie do końca wojny, możemy poznać dzięki relacjom i wspomnieniom ludzi ocalałych z tego ludobójstwa. Ocalałym w różny sposób, przypadkiem, dzięki umiejętnościom i sprytowi, ale także dzięki pomocy. Trzeba podkreślić, że wielu Polaków uratowało się dzięki ostrzeżeniom ukraińskich sąsiadów, ich pomocy w ukrywaniu się. Były nawet przypadki przyjmowania do rodzin ukraińskich osieroconych w pogromach polskich dzieci. Dla Ukraińców, którzy opierali się nakazom UPA i wezwaniom do masowych mordów dokonywanych przez ukraińskie chłopstwo było to wielkie ryzyko. Za pomoc polskim sąsiadom byli mordowani tak samo. Nie oszczędzano też mieszanych rodzin polsko-ukraińskich.

Wszystko, co wiemy o tragedii polskiego Wołynia, zawdzięczamy więc owym świadectwom, spisywanym najczęściej po latach, wydobywanych z pamięci, ale, jak z nich widać, wiecznie żywych. Opisują wydarzenia przekraczające wszelką ludzką miarę, zbrodnie nie do wyobrażenia i nie do zniesienia. Po latach to jedyny sposób zbliżenia się do tej tragedii, prób zrozumienia, jak do tego doszło. Nie ma, bo nie może być, świadectw tych, co ginęli w nieopisanych męczarniach. Ledwie możemy dotknąć tajemnicy zła, które wybuchło i ogarnęło tamtych ludzi w zbiorowym szale mordowania innych. Być może inspiratorzy tego ludobójstwa wśród ukraińskich władz UPA, którzy „litościwiej” mordowali Polaków strzałem w tył głowy, byli nawet zaskoczeni zbiorowym szaleństwem swego ludu, może byli nawet zdumieni skutecznością swej ideologii i propagandy wśród ukraińskiego narodu…

Wydarzenia te były bez wątpienia tragicznym objawieniem się najniższych ludzkich skłonności, skierowanych do wywoływania niepojętego zdrowym umysłem zła. Były też zarazem wynikiem całkowitego ulegania złu i jego pokusom, najcięższym dowodem słabości wobec niego, poddawania się mu z zadziwiającą satysfakcją. Pamięć wobec takich wydarzeń właśnie dlatego nie może przeminąć, że objawiają one najgłębsze zło, na jakie człowieka stać. Choć stajemy wobec nich bezradni, to przecież w końcu poznajemy prawdę, możemy ocenić ich przebieg, skalę i odpowiedzialność. Przecież w zbiorowym szale mordowania, który ogarnął ukraińską czerń, jak to dawniej nazywano, nie chodziło już tylko o wymordowanie wrogów, lecz o zadawanie najcięższych, najdłużej trwających cierpień jeszcze przed śmiercią. W środku tych wydarzeń niepojętych również dla ocalałych świadków powstawała jakaś obłędna spirala zła: widok cierpień, a może i powstające wtedy niespodziewane poczucie winy i od razu zbiorowa przed nim obrona wzmagały jeszcze zapamiętanie w zadawaniu bólu i okrucieństwo, jeszcze większą agresję i wściekłość zbrodniczego tłumu oraz podniecały go do zadawania coraz większych cierpień.

Nieliczni świadkowie, którym udało się wyrwać z tego zbrodniczego kręgu, do dziś mówią, a często krzyczą, że nie da się unicestwić tych przeżyć. „Ja, który przeżyłem to piekło i widziałem na własne oczy – mówił po latach Władysław Malinowski z kolonii Augustów koło Kisielina – będę krzyczał, może ktoś usłyszy, rozpowie, że każdy kawałek ziemi nazwanej obecnie Ukrainą, jest znaczony polską krwią i na każdym jej skrawku leżą polskie kości”.

***

Artykuł ukazał się w miesięczniku "WPiS. Wiara, patriotyzm i sztuka" nr 97.

Wiadomości o premierach nowych książek Białego Kruka i spotkaniach autorskich prosto na Twoją skrzynkę mailową, a do tego jeszcze prezent - bon 50 zł na zakupy w naszej księgarni internetowej! Dołącz już dziś do grona Czytelników Biuletynu Białego Kruka! Aby to zrobić, kliknij TUTAJ.

Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne

Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne

 

Roczna prenumerata papierowej i elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc w Twojej skrzynce pocztowej i jednocześnie na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.

 

 

Prenumerata elektroniczna WPiSu na drugie półrocze 2024 roku (5 numerów od lipca do grudnia włącznie w tym jeden podwójny)

Prenumerata elektroniczna WPiSu na drugie półrocze 2024 roku (5 numerów od lipca do grudnia włącznie w tym jeden podwójny)

 

Prenumerata elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.

 

 

Blask Rzeczypospolitej. Od X do XXI wieku

Blask Rzeczypospolitej. Od X do XXI wieku

Wojciech Polak

Oto dzieło wybitnego i wszechstronnego historyka, które czyta się jak pasjonującą powieść. Sięgając po Blask Rzeczypospolitej, każdy, kto w jednej książce chciałby zapoznać się z historią Polski na przestrzeni całych jej dziejów, ma tę możliwość. A dzieje te są długie, żywe i imponujące. Historia nasza, jak każdego wielowiekowego kraju, obfituje we wzloty i upadki. Może napawać dumą i podziwem, ale też przestrzegać przed niebezpieczeństwami.

 

 

PAKIET Orzeł, lew i krzyż. Historia i kultura krajów Trójmorza. Tom 1 i 2 za 138 zł

PAKIET Orzeł, lew i krzyż. Historia i kultura krajów Trójmorza. Tom 1 i 2 za 138 zł

Wojciech Roszkowski


Orzeł, lew i krzyż. Historia i kultura krajów Trójmorza. Tom 1

Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem w poprzek całego kontynentu zapadła żelazna kurtyna – tymi słynnymi słowami Winston Churchill opisał nową rzeczywistość geopolityczną po drugiej wojnie światowej. Ten kawałek świata nazywany bywa Międzymorzem, zaś dzisiaj coraz częściej można spotkać się z nazwą Trójmorza (Czarne – to trzecie morze).

 

 

Uległość czy niepodległość. Wydanie drugie poszerzone

Uległość czy niepodległość. Wydanie drugie poszerzone

Andrzej Nowak

Autor patrzy uważnie na otaczający nas świat i z żelazną logiką wyciąga wnioski, które budzą niepokój, a nawet lęk.

 

 

Sybir. Dzieje polskich zesłańców XVIII–XX w.

Sybir. Dzieje polskich zesłańców XVIII–XX w.

Marek Klecel

Za co?! Pytanie to nieodparcie nasuwa się podczas czytania tej przejmującej książki. Tysiące Polaków, najlepszych synów swojego narodu, było zsyłanych na Sybir za umiłowanie własnego kraju, za walkę o jego wolność, za przywiązanie do wiary katolickiej. Wszelki sprzeciw wobec caratu karany był surowo; najczęściej właśnie wyekspediowaniem na tę nieludzką ziemię, skąd przeważnie nie było już powrotu.

 

 

Wojna i dziedzictwo. Historia najnowsza

Wojna i dziedzictwo. Historia najnowsza

Andrzej Nowak

Ostatnie lata naszej historii najnowszej toczyły się w cieniu wojny – najpierw tej być może najbardziej bolesnej, choć nie dosłownej, czyli wewnętrznej, w naszym własnym domu. Jej pierwszą ofiarą stała się prawda, ale przecież w jej wyniku doszło także do ofiar śmiertelnych. Potem zaczęła się wojna kulturowa, której front coraz brutalniej naciera na Polskę. W jej wyniku umierają przede wszystkim ludzkie sumienia.

 

 

Wojna. Reportaż z Ukrainy

Wojna. Reportaż z Ukrainy

 

Ta wojna jest blisko. Kilkanaście kilometrów od polskiej granicy znajdują się w pełni uzbrojone posterunki wojskowe, a w nich żołnierze gotowi walczyć z rosyjskim najeźdźcą aż do śmierci. Ale oprócz geografii chowa się w bliskości tej wojny jeszcze inna, upiorna prawda. Niemiłosiernie bombardowana charkowska dzielnica Sałtiwka łudząco przypomina przecież blokowiska łódzkiego Widzewa czy warszawskiego Ursusa.

 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.