Leszek Sosnowski: Z totalnej opozycji totalna władza. Zmasowana akcja wynaradawiania i dechrystianizacji
„Bezprawne prawo”. Rys. Ewa Barańska-Jamrozik
Będę wywyższał Cię, Panie,
boś mnie przyjął
i nie uradowałeś mych wrogów
z mojego powodu.
(Ps. XXIX, w. 2)
Korona i Litwa trwały właśnie w euforii po druzgocącym zwycięstwie odniesionym pod Grunwaldem w 1410 r. nad Zakonem Krzyżackim. W tym czasie w Krakowie już od dekady nauczał bakałarz teologii Jan z Kluczborka. Jemu to przypadł zaszczyt wygłoszenia mowy (kazania) w nawiązaniu do wielkiej bitwy. Mowy o godności królewskiej, co odnosiło się do króla Władysława Jagiełły, królowej Anny Cylejskiej oraz wielkiego księcia litewskiego Witolda. Ważne to były słowa, które powinny były powędrować w świat, przede wszystkim na dwory panujących, na których Zakon oczerniał jak mógł polskiego władcę. Jan z Kluczborka zaczął świetnie dobranym cytatem psalmisty, który tu uczyniliśmy mottem artykułu.
Czcigodny bakałarz, stojąc wysoko na ambonie katedralnej, wskazywał, kto „z natury i zrządzenia Bożego” winien być wynoszony do królewskiej godności. Otóż, „po pierwsze ci spośród ludzi, którzy nadają kształt naukom, po drugie ci, którzy w sposób doskonały nadają porządek radom, następnie ci, którzy krzepią ducha, a wreszcie ci, którzy wyznaczają to, co pożyteczne”. No, trzeba przyznać, niemałe wymagania stawiano przed polskim władcą. Bakałarz, dziekan Wydziału Artium na odnawianym właśnie uniwersytecie, udziela rad panującym i pod koniec kazania wygłasza głęboką sentencję: „z człowiekiem pobożnym rozmawiaj o świętości, z niesprawiedliwym o sprawiedliwości, z kobietą o tej, która jest przedmiotem jej zazdrości, z lękliwym o wojnie”.
1.
Nietrudno jest wykazać, że pieniądze rozkładają się na rynku mediowym wyjątkowo nierównomiernie, a Polacy bez zastanowienia futrują niemieckich właścicieli przeróżnych narzędzi przekazu, czyli kształtowania opinii. W żadnym wypadku nie jest to kształtowanie w duchu polskim i chrześcijańskim – króluje kosmopolityzm, unijność jako hegemonia Berlina oraz sympatia do niedawnej totalnej opozycji, a teraz totalnej władzy – sympatia posunięta do wygładzania lub przemilczania ich wszelakich grzechów. Obowiązuje ponadto niemiecki punkt widzenia na każde zagadnienie, nie tylko polityczne, także gospodarcze, kulturalne, obyczajowe. A jak nasza historia jest tam prezentowana (jeśli w ogóle)… Po prostu szeroka fala germanizacyjna. Tak samo jak dechrystianizacyjna.
Niech ktoś powie – po spojrzeniu na zamieszczoną na końcu artykułu tabelę – że w Polsce nie ma pieniędzy na media. One istnieją w społeczeństwie naprawdę w dużej ilości, tyle że są przesterowywane dosłownie każdego dnia na zagranicznych, przeważnie antypolskich wydawców i nadawców. Ludzie czytają, słuchają, oglądają pod wpływem niewiedzy, można powiedzieć automatycznie, z przyzwyczajenia (wszak to druga natura człowieka!). System działa także dzięki specjalnie ustawionej dystrybucji i kompletnie kosmopolitycznemu, skrajnie liberalnemu rynkowi reklamodawców, w olbrzymiej większości cudzoziemskiego autoramentu. Ci ostatni postanowili teraz zakręcić kurek TV Republika, mimo iż ta nagle urosła do masowego medium. To, że do masowego, powinno reklamodawców cieszyć – jednak nie wtedy, gdy dotyczy to stacji stricte polskiej i prawicowej na dodatek. Takich nie będą futrować. Najlepszy to przykład totalnego zideologizowania całego systemu masowej komunikacji i wielkiego jego przechyłu w lewo.
Rynek reklamy w Polsce urósł w ubiegłym roku do ponad 11 mld zł! Ile z tego otrzymują media czysto polskie, prawicowe? Niecały miliard szedł na media publiczne, a więc w sumie niewiele, biorąc pod uwagę, że sama TVP, bez rozgłośni radiowych, to aż 23 stacje ogólnopolskie i 16 regionalnych. Jak to się ma do 10 kanałów amerykańskiego TVN-u, niektórych zupełnie marginalnych, jak np. Turbo lub Style? A mimo to z tortu reklamowego wycinany jest dla TVN kawał o połowę większy niż dla telewizji publicznej, którą w tym wyścigu wyprzedza jeszcze także Polsat. Ten ostatni jest zresztą rekordzistą poza wszelką konkurencją: np. w jednym miesiącu, w lipcu ub. roku, skasował z tytułu reklam (jak podaje specjalistyczny portal wirtualnemedia) 367 mln zł!
Obie te komercyjne stacje posiadają tylko płatne kanały; średnio trzeba uiścić za miesięczny abonament 140–180 zł. W przypadku TVP tyle płaci się za 6–7 miesięcy i wliczona jest w to również opłata radiowa; mimo to ok. dwie trzecie odbiorców i tak nic nie płaci. Komercyjni ponadto przerywają filmy reklamami, co jest szczególnie irytujące dla widzów, jednak te reklamy są najlepiej płatne. Media publiczne nie mają tego rodzaju przychodów, jest to dla nich zakazane ustawowo. I pomyśleć, że są ludzie, którzy na ulicach protestowali, jaka to krzywda dzieje się TVN-owi, gdy wymierzono im niewielką karę za tzw. ciamajdan (piszemy o tym w rozmowie z prezesem KRRiT Maciejem Świrskim)…
Dla pozostałych publikatorów z prawicy – grosiki! Albo w ogóle nic. Do października ub. roku było troszeczkę pomocy reklamowej ze spółek Skarbu Państwa, ale dużo mniej niż przedstawiały to media komercyjne i niemieckie.
Oczywiście istniały sposoby, żeby zmienić taki stan rzeczy, ale niestety nie podjęto nawet próby w tym zakresie (choć zapowiedzi były). Wicepremier i minister Piotr Gliński, wszak odpowiedzialny za rynek mediowy, korzystał z rad różnych dziwnych „ekspertów”, którzy powtarzali w kółko, że nie da się nic zrobić, że lepiej mediów nie ruszać, bo będzie jeszcze gorzej. I jest jeszcze gorzej, jest najgorzej, ale właśnie dlatego, że nikt nie wziął się za kompleksowe uzdrawianie rynku prasy, RTV, ale też reklamy i dystrybucji, bo to wszystko są naczynia połączone. Nie powstały żadne stosowne regulacje. Minister nie musiał wiedzieć, jak uzdrawiać, ale jak nie wiedział, to powinien dociekać i rozmawiać z tymi, którzy twierdzili, że niejedno można naprawić. Co to w ogóle za metoda uprawiania polityki: siedzieć cicho, grzecznie, nie wychylać się – w naszych czasach to oznacza samobójstwo polityczne.
Kluczową sprawą było zbadanie mechanizmów przesterowywania pieniędzy Polaków na zagranicznych właścicieli całych wielkich grup publikatorów. Nad Wisłą namnożyło się medioznawców bez liku, niektórzy nawet z tytułami profesorskimi, ale nie słyszałem, by ktoś zajmował się tą tematyką. Nikt nie przejawiał ochoty do zajęcia się sytuacją właścicielską na rynku i wykazania olbrzymiego przechyłu w stronę obcego kapitału i lewicowego światopoglądu. Nikt nie chciał się narażać mainstreamowi. Studia medioznawcze i kulturoznawcze są zresztą zdominowane przez lewaków i kosmopolitów, dla których polskość jeśli w ogóle istnieje, to tylko jako nienormalność.
Prawicowa władza powinna była jednak z urzędu zlecić przebadanie sprawy, opublikować stosowne raporty i wyciągnąć wnioski, czyli wprowadzić odpowiednie regulacje prawne. A nie lamentować nieustannie, że „się nie da”.
Przepisy dekoncentracyjne, systemy przydzielania koncesji i tym podobne procedury, które by nie dopuszczały do takiego dramatycznego przechyłu na polskim rynku mediów, powinny były istnieć już dawno, od początku III RP. Zaraz po transformacji nie było jeszcze tak źle, bowiem zagraniczną własność w RTV ograniczono ustawowo do 33 proc. Pod nieznanym (albo nieudowodnionym) wpływem ogłoszono jednak pełną liberalizację rynku. Otworzono na oścież drzwi bogaczom, w żaden sposób nie chroniąc polskich wydawców, nadawców i dystrybutorów.
Nie chodzi tylko o czasopisma, telewizję czy radio; nawet rynek podręczników oddano w olbrzymiej większości obcym, tym samym w dużym stopniu przekazując obcym wychowanie naszych dzieci i wnuków. Dwa największe wydawnictwa podręcznikowe, Nowa Era i WSiP, prezentują w przedmiotach humanistycznych zdecydowanie kosmopolityczny przechył. Pierwsze z nich należy w całości do spółki fińskiej, drugie do spółki w Luksemburgu. Teraz podadzą sobie zgodnie rączki z paniami Lubnauer, która cierpi, jak sama obwieściła, z powodu zbyt słabej znajomości w polskim narodzie języka niemieckiego, i ministrą Nowacką, która jest niezwykle zapracowana przy odmóżdżaniu polskich uczniów.
Po opanowaniu siłą (zresztą wielkiej siły nie potrzebowali, bo opór był słaby) telewizji publicznej, telewizji prawdziwie polskiej niezależnie od różnego poziomu niektórych audycji, obecna totalna władza nie znajduje żadnej poważnej kontry. Pierze więc mózgi Polakom równo. Z tym samym niemiecko-brukselskim przyklaskiem, który miała totalna opozycja. Widać dziś jak na dłoni, że nie było ważniejszej sprawy – od pierwszych dni po wygranych wyborach w 2015 r. – niż trwałe zmiany w mediach i edukacji. Jeśli ktoś ma wątpliwości – niech popatrzy, co teraz się robi, gdzie są priorytety i co jest najbardziej zagrożone. Bez mediów i edukacji zostaniemy wynarodowieni w jednym pokoleniu!
2.
Sytuacja wbrew pozorom nie jest nowa, ma swoje korzenie w historii, sięga połowy XIX w. Wtedy to media, czyli wówczas praktycznie coraz bardziej różnicująca się prasa, nabierały siły i znaczenia w związku z systematycznym angażowaniem się polityki w ich funkcjonowanie. Szczególną aktywnością na tym polu wykazali się Niemcy, a dokładnie państwo pruskie. Państwo to od dawna postawiło sobie za cel spacyfikowanie wszystkich landów i królestw niemieckich, wciągnięcie ich pod władzę Hohenzollernów. Nazywali to zjednoczeniem, które dokonywało się różnymi metodami, nawet przy pomocy wojny. I tak w czasie tzw. wojny siedmiotygodniowej w 1866 r. Prusy opanowały Królestwo Hanoweru, konfiskując „przy okazji” majątek rodziny panującej, która wszakże później jak mogła występowała, otwarcie lub skrycie, przeciwko Berlinowi.
Ówczesny, i jak się potem miało okazać – wieloletni, kanclerz pruski Otto von Bismarck utworzył w 1869 r. z zagrabionych środków tajny fundusz skierowany początkowo przeciwko patriotom hanowerskim, a później przeciwko wszystkim innym niepopierającym jego władzy; także na zrabowanych w wyniku zaborów terenach Rzeczypospolitej. Nazwano ów fundusz Reptilienfonds, czyli gadzinowy (niem. Reptilien – gady, płazy), bowiem od gadów wyzywał Bismarck hanowerczyków. Fundusz miał jedno zadanie: zyskiwać przychylność prasy oraz poszczególnych dziennikarzy i tym samym kształtować przychylność opinii publicznej dla Berlina. Trudno to nazwać czym innym, niż korupcją dokonywaną rękami państwa.
Także niemieccy wydawcy, działając w Polsce w XXI w., sprzyjają władzy w swojej ojczyźnie. W jakimże celu od początku lat 1990. prymityzowali polski rynek czasopism? – Aby prymityzować czytelników. Wszystkie periodyki, np. Bauera – poradnikowe, rozrywkowe, młodzieżowe, kulinarne czy ogrodnicze, robione są na jedno kopyto, popkulturowo, tak samo zresztą jak motoryzacyjne, popularnonaukowe, komputerowe czy telewizyjne (wydają tych ostatnich aż 10!).
Ciekawe, że Bauer czy Springer wcale nie zabiegali o utrzymanie naprawdę wielkich nakładów czasopism już istniejących. Np. tygodnik „Przyjaciółka” ukazywał się ok. 30 lat temu w nakładzie 2 mln egz.! Dziś jest dwutygodnikiem Bauera w nakładzie 230 tys. Nie da się tego wytłumaczyć tylko wpływami internetu.
W wielu przypadkach – np. po przejęciu dwumilionowego dodatku telewizyjnego do gazet codziennych – jednym z ich zasadniczych celów było zapewnienie zleceń dla swoich olbrzymich drukarń w Niemczech, które dość cienko przędły. Dlatego m.in. zmieniali formaty i papier przejmowanych w Polsce periodyków, bo takie pasowały do ich maszyn drukarskich. Twierdzili, że tak będzie nowocześniej, że tak się robi czasopisma w Europie. No, jeśli w Europie, to co innego… Na początku lat 1990. naiwność wielu, choć nie wszystkich, nieznających jeszcze tej mitycznej Europy polskich wydawców była wielka. Niemcy wmówili m.in. spółdzielniom dziennikarskim, przeważnie dobrze sobie radzącym, że ich produkty są staromodne i oczywiście nieeuropejskie – wszak wy wszyscy jesteście zza żelaznej kurtyny, cóż wy możecie wiedzieć o rynku prasy i mediów w ogóle, czeka was wcześniej czy później upadek. Cóż to w ogóle za archaiczna forma: spółdzielnia, na dodatek dziennikarska… Dziennikarze mają pisać, robić programy radiowe lub telewizyjne, a interesy należy zostawić specjalistom. Niby logiczne. Ale tylko niby, o czym mieli się niebawem przekonać w pierwszej kolejności ci, którzy zawierzyli „Europejczykom”. Dziennikarzom, poza nielicznymi, zaczęto płacić grosze, starszych odsyłano na wcześniejsze emerytury, kreatywność zaczęła uchodzić za niesubordynację, bo wykraczała poza korporacyjne schematy. Osobiście uważam, że spółdzielnie dziennikarskie były świetnym pomysłem. Powinno je było dokapitalizować państwo, a nie zagraniczny kapitał, zwłaszcza że nie chodziło o wielkie pieniądze, i to pieniądze, które niebawem się zwracały. Ale to się nie mieściło w superliberalnej koncepcji Balcerowicza, realizowanej z taką samą zawziętością, jak obecnie działa totalna władza.
A Polacy mieli przecież swoją kreatywność, swoje pomysły, świeżość, specyfikę, gdy Niemcy – tylko utarte schematy, popkulturowe standardy, w które wszystko wciskali. Imponowali kasą i mercedesami, a naszym wydawało się, że i na nich spłynie niebawem deszcz dojczmarek. Ten deszcz nigdy nie spłynął, poza bardzo nielicznymi, bowiem w rzeczywistości kierunek miał być odwrotny: pieniądze, zyski miały płynąć od nas za Odrę, a nie zza Odry do nas. Przysłani tu drugorzędni menadżerowie (dla pierwszorzędnych do dziś praca w Polsce byłaby zesłaniem) patrzyli z góry na naszych dyrektorów i redaktorów, bo przecież oni, Niemcy!, wiedzieli lepiej. Zmieniali wszystko, w tym layouty, na „nowoczesne”, czyli na popkulturową sieczkę.
Mając tyle czasopism, zmajoryzowali także dystrybucję oraz rynek reklamy. Jeśli chodzi o konkurencyjność, to Bauer, Burda czy Springer nie walczą między sobą. Oni się uzupełniają w majoryzowaniu rynku. Posiadają wydzielone dla siebie pola, które każdy w swoim zakresie uprawia i zbiera na nich własne żniwo w postaci miliardów złotych oraz milionów wypranych mózgów Polaków. Obroty roczne w Polsce trzech prezentowanych tu potentatów osiągną niebawem 2 mld zł; w 2022 r. wyniosły już 1,734 mld. I oni piszą zjadliwie o „imperium Rydzyka”! Jedno radio utrzymujące się z datków, jedna skromna stacja telewizyjna też żyjąca z darowizn – i mamy „imperium”. Choć oczywiście oba te publikatory swoją siłę mają, co wynika jednak z ich przekazu prawdy i wiary oraz z walecznej postawy wobec wrogów polskości, a nie z sytuacji ekonomicznej.
Niektórym, w tym najwyżej postawionym politykom prawicy, wydaje się, że jakiś tam „Twój Styl”, jakaś tam „Pani domu” czy „Świat kobiety” są bezideowymi, apolitycznymi czasopismami. Bardzo błędne rozumowanie. Bardzo. One systematycznie kreują sympatie lub antypatie do określonych postaci oraz do wybranych przez siebie środowisk. Np. lansują żony polityków lub kpią z nich, co odnosi jeszcze większy skutek wśród wyborców niż pisanie wprost o tych politykach. I robią to regularnie od lat, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Stosują odpowiedni dobór fotografii, plotek, informacyjek, wywiadów, rzucają dyskretnie radosne lub ponure światła na określone osoby, ironizują ze „średniowiecza” i „ciemnoty” prawicowych nie tylko polityków, ale artystów, księży, dziennikarzy, naukowców. Najlepiej robią to właśnie periodyki tzw. kobiece, modowe, rozrywkowe czy poradnikowe lub młodzieżowe, a nawet kulinarne.
3.
Nie mogę uwolnić się od pytania: jak można było pozwolić na gromadzenie w jednym ręku tylu środków nacisku na opinię publiczną? I drugie pytanie, tym razem raczej retoryczne: jak można utrzymać władzę w systemie demokratycznym, mając przeciwko sobie tak potężny front ośrodków pracujących nad mózgami milionów ludzi?
Zwróćmy uwagę, że media tak naprawdę nie wytwarzają nic konkretnie pożytecznego: nie zjemy i nie wypijemy ani gazety, ani ekranu, ani głośnika. Te przedmioty jako takie nic nam w praktycznym życiu nie pomogą. Dawniej można było przynajmniej coś zarobić zbierając makulaturę (w dzieciństwie, owszem, zbierałem), ale dziś trzeba jeszcze dopłacić, żeby ktoś łaskawie chciał ją od nas zabrać. Palenie w kominkach właśnie zostaje zabronione, więc prasa na rozpałkę też już odpada. W PRL-u jeszcze zawijano w „Trybunę Ludu” kanapki z pasztetową, które robotnik brał do fabryki lub na budowę, i był jakiś pożytek z tej gazety. Kiedy brakło papieru toaletowego, ta sama gazeta i jej podobne musiały go zastępować. Teraz jednak są lepsze środki do realizacji tych celów.
Wydawcy i nadawcy de facto nic innego nie produkują, nic innego nie robią, tylko penetrują ludzkie mózgi, to ich jedyna robota – wszystkich mediów. Dopiero poprzez dotarcie do naszych szarych komórek, poprzez ich kształtowanie, wpływają na kształt rzeczy i świata.
Zamieszczona na końcu tabela obrazuje jak na dłoni stan posiadania Niemców na rynku mediowym w Polsce. Olbrzymi przechył, totalne zakłócenie równowagi, czyli – frontalny atak na nasze szare komórki. A to przecież nie są wszyscy cudzoziemcy, którzy trzymają w Polsce łapę na publikatorach, są też np. organizacje sorosowe (choćby „Rzeczpospolita” i „Wyborcza”).
Pozbawienie Polaków mediów publicznych relacjonujących w innym duchu – patriotycznym, chrześcijańskim, powoduje, że nie możemy już mówić o przechyle w stronę kosmopolityzmu, lewicowości, słowem w stronę obecnej totalnej władzy. To nie jest już nawet równia pochyła, po której zjeżdżają nasze wartości, nasza wiara i nasza tradycja – to jest potężny wodospad, z którym wszystko to spada w mroczną toń.
Ale wiara, tradycja, moralność, polskość nie muszą się rozbić, bowiem to, co wydaje się mroczną otchłanią, może niebawem zostać pięknie rozjaśnione, wygładzone, a na powierzchnię wypłyną polskość, wiara, dobre obyczaje itd. Wszak mówimy o wartościach niezatapialnych. Tej burzy musi jednak stawić czoła ktoś mocny, kto będzie miał dość sił, by wyrwać się z tej kipieli i rozjaśnić mroczną toń, zapalić światła w naszych sercach i umysłach. Kto i kiedy? – oto naglące pytanie. Bowiem im później tacy ludzie się pojawią, tym gorzej, tym bardziej przeciwnik się okopie w swoich bastionach, nabierze sił i łatwiej pozyska pomoc zewnętrzną.
Totalna władza walczy mieczem i toporem, więc my nie możemy odpowiadać… apelami. Równie dobrze można by apelować do wilka, aby nie pożerał owieczek.
Zabrali siłą, więc siłą trzeba odebrać, po dobroci na pewno nic nie oddadzą. Nigdy. W związku z tym metody działania, aby były skuteczne, muszą być przystosowane do nowych okoliczności.
Co, chcesz stawiać kosy na sztorc, pytają mnie niektórzy znajomi, słysząc moje opinie. Nie, oczywiście, że nie kosy. Żyjemy w XXI w. i są skuteczniejsze metody, pojęcie siły też ma wiele aspektów. Poważną siłą i wspaniałym wydarzeniem, silnym protestem okazała się np. manifestacja 11 stycznia br. w Warszawie. Moim zdaniem jednak nie została do końca wykorzystana jako forum komunikacji ze społeczeństwem. Prezes Kaczyński owszem, domagał się uwolnienia obu więźniów politycznych, Kamińskiego i Wąsika, oraz przywrócenia praw telewizji publicznej, ale na tym zakończył kwestię mediów. Przestrzegał przed imperializmem niemieckim i aż się prosiło o głośne, zdecydowane wezwanie do przywrócenia polskości mediom w Polsce.
Polacy nie zdają sobie bowiem sprawy, że otacza ich potężna pajęczyna publikatorów zwalczających nasze dążenia do wzmocnienia się, do zachowania suwerenności, do samostanowienia, do trwania przy Bogu. To aktywne, codzienne zagrożenie. Jego rozmiar i metody trzeba ludziom uświadamiać; to też jest warunek sine qua non skutecznej walki o polskość.
Więcej niż kosą na sztorc będzie nieposłuszeństwo obywatelskie, ale trzeba dobrze sformułować jego program; jak bowiem wiadomo, może być ono wykorzystywane do różnych celów. Mahatma Gandhi wykorzystał je do walki o niepodległość w warunkach stricte imperialnych (choć bez porównania swobodniejszych niż rygory w państwie carów czy bolszewików), do skutecznej walki, zakończonej proklamowaniem wolnych Indii. W warunkach demokratycznych nieposłuszeństwo obywatelskie przynosi szybsze efekty; nawet żelazna lady, Margaret Thatcher, musiała przed nim ustąpić w 1990 r. i wycofać zaordynowany wszystkim podatek wspólnotowy (de facto pogłówny). Warto tu przywołać słynne sformułowanie Martina Luthera Kinga wystosowane z więzienia: „Na człowieku spoczywa nie tylko prawny, ale moralny obowiązek przestrzegania sprawiedliwych praw. Z drugiej strony, na człowieku spoczywa moralna odpowiedzialność za nieprzestrzeganie niesprawiedliwych praw”. Pasuje to w stu procentach do sytuacji, jaką właśnie przeżywamy.
Nad nowymi metodami, znacznie skuteczniejszymi sposobami walki, trzeba jak najszybciej popracować. W tajemnicy, nie na łamach tego czy innego pisma. Nie tylko media są kluczowe, ale i edukacja, dlatego należy od razu pomyśleć o nauczaniu alternatywnym, pozaszkolnym, bowiem szkoły pod nowym kierownictwem resortu oświaty stają się miejscem intensywnego i wynaradawiania, i dechrystianizacji.
4.
Prezes Kaczyński wziął winę za klęskę wyborczą na siebie. Według mnie nie jest to żaden szlachetny postępek. Niestety, jest to naiwność. Taki gest wbrew pozorom nie chroni nikogo i nie zapobiega dalszemu schyłkowi, a w konsekwencji może nawet rozpadowi całego ugrupowania, co nie daj Boże.
Jaki to fatalny przykład dla wszystkich innych: nieudolność jest tolerowana, a nieskuteczność wybaczana. Tymczasem tylko konsekwentne rozliczenie, oczyszczenie szeregów kierowniczych może spowodować powrót zaufania do partii i pobudzić nadzieję na skuteczną walkę. I to nie kiedyś tam, ale teraz, przed wyborami samorządowymi, jeśli nie mają być one dalszym ciągiem zjazdu w dół. Jedne wybory gonią drugie – jak to w demokracji – nie ma czasu na czekanie na lepsze okazje.
Nie można też doprowadzać do walki o miejsca w kierownictwie partii. Potrzeba kulturalnej wymiany. Nie tylko pokoleniowej, bowiem moim zdaniem bardziej chodzi o cechy charakteru, wykształcenie oraz poziom kreatywności niż o wiek nowych ludzi. Kiedy stanowiska zostaną dobrowolnie zwolnione, nie będziemy mieli do czynienia z walką między „zasłużonymi” a „nowymi”, co najwyżej ze zdrową rywalizacją o przewodnictwo. A zasłużonym nikt zasług przecież nie będzie odejmował, uważam, że wprost przeciwnie, zaplanowana, dobrowolna zmiana przyda chwały ustępującym. Przecież to nie jest nic złego przejść na emeryturę lub zmienić pracę. Zresztą niektórzy wcale nie muszą jej na razie zmieniać, jak przewodniczący komitetu wyborczego PiS, bowiem siedzi sobie w Europarlamencie i lepiej nigdzie nie zarobi.
Nic nie da na pewno polityka ustępstw – była wielokroć praktykowana do 2023 r. Tylko szkodziła. Ostatnio Patryk Jaki obnażył, można powiedzieć, klasyczny już w III RP przykład uginania się przed złem albo zgoła pertraktowania z nim. Wykazał on prezydentowi Dudzie, że swoim wetem w 2017 r., torpedującym przygotowaną przez grupę ludzi Zbigniewa Ziobry reformę Sądu Najwyższego, doprowadził do pozostania na swoich funkcjach ludzi, którzy „od tego czasu sieją anarchię w całym sądownictwie i oni też zakwestionowali ułaskawienie (ci z Izby Karnej), wiążąco nakazując podjąć przeciwko M. Kamińskiemu i M. Wąsikowi postępowania”. Ten waleczny młody człowiek podkreślił na koniec, że „ta sprawa to dowód, jak kończy się polityka ustępstw wobec kasty, totalnej opozycji i Brukseli”.
Będąc przy tym temacie, nieodparcie nasuwa mi się kolejne pytanie: dlaczego nie zastosowano ani razu (!) art. 133 Kodeksu Karnego, który brzmi: „Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Oraz art. 137. § 1: „Kto publicznie znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwowy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”. Przecież w ciągu ostatnich 8 lat były setki, a może tysiące przykładów naruszenia obu tych artykułów. Także w parlamencie – były podstawy do cofnięcia immunitetów. Sądy, niezależnie od tego, jak by wyrokowały, powinny były być zapchane sprawami z art. 133 i 137 KK, a ludzie przekraczający prawo jeśli nie ukarani, bo wiadomo, jakie są w większości sądy, to przynajmniej nękani. W sądach nękano, owszem, ale patriotów, jak niżej podpisanego. Wtedy, a co dopiero teraz!
5.
W ewidentny sposób na czoło prawicy wybija się prof. Przemysław Czarnek, cała Polska to widzi. To człowiek, który daje sobie radę z zakłamaniem, który nie lęka się żadnych mediów, nie lamentuje, lecz zawsze gotowy jest do odparowania ciosu. Emanuje siłą. Jednak próżno byłoby go szukać w ogólnopolskich strukturach partii. Prezes wciąga natomiast wędrowniczka partyjnego Adama Bielana do kierownictwa PiS – nie mogę pojąć, po co. A pod ręką są ludzie waleczni i niezłomni, żadni karierowicze, ale szczerzy patrioci, jak np. Jan Józef Kasprzyk, który nie mając parcia na szkło, trwa jakby w zapomnieniu – robiąc swoje. A ilu jest takich, których nie znamy…
Dowodzenie największą organizacją polityczną tylko z powodu zasług wygląda może elegancko, nawet szlachetnie, ale czy jest skuteczne? Za wysługę lat, za zasługi daje się medale, ordery i nagrody, można nawet wybudować komuś pomnik – i na tym często trzeba poprzestać. Przykłady historyczne to potwierdzają, jak choćby gen. Józefa Chłopickiego, niebywale odważnego, walecznego i utalentowanego dowódcy czasu Insurekcji Kościuszkowskiej, a w szczególności doby napoleońskiej, który w grudniu 1830 r. przyjął przywództwo nad Powstaniem Listopadowym. W efekcie wykazał się chwiejnością, brakiem zapału – odwaga mu pozostała, ale jakby nie był już sobą. To powstanie, a de facto wojna polsko-rosyjska, zostało przegrane przez polskich generałów, przez ich brak wiary w sukces, przez kunktatorstwo i szukanie od początku wojny ugody z wrogiem. Tymczasem po latach wyszły na światło dzienne dokumenty rosyjskich dowódców, którzy po kilku miesiącach walk rozważali swoją porażkę oraz jak się z Polakami dogadać…
Trzeba w końcu zdać sobie sprawę z tego, że rzeczywistość roku 2024 jest zupełnie inna, niż cokolwiek, co było po 1989 r. Sytuacja jest porównywalna tylko z wtargnięciem targowiczan wraz z oddziałami carskimi do Rzeczypospolitej w 1792 r. Uprawiana wówczas masowa zemsta na zwolennikach Konstytucji 3 maja, ingerencja w sądy oraz likwidacja wszystkich instytucji powołanych przez Sejm Czteroletni przypomina jako żywo metody obecnej totalnej władzy.
6.
Dobrze jest sięgać do historii, bowiem nie ma lepszej nauczycielki życia indywidualnego i społecznego niż ona, tak jak nie ma – dla mnie przynajmniej – piękniejszej rzeczy niż nasze dzieje i tradycja. Dlatego też na początku sięgnąłem, tym razem, aż do roku 1410, do początków epoki jagiellońskiej, w której ugruntowała się nasza siła, nasza wolność i skonsolidowała się z niepokonaną mocą nasza narodowość. Odrzucam w całości teorie o tym, że narody zaczęły się kształtować dopiero w epoce romantyzmu; wtedy rodzą się nacjonalizmy, jeszcze w pozytywnym znaczeniu tego słowa, ale narody de facto istnieją już od dawna. Nie miejsce w tym artykule na szersze rozważania na ten temat, choć skądinąd wydają mi się one jednak bardzo potrzebne.
Bardzo potrzebne, ponieważ znaleźliśmy się w samym środku potężnej, zmasowanej akcji wynaradawiania Polaków. Podkreślmy jeszcze raz, że pytanie: kto i jak ma się temu przeciwstawić? – wymaga przemyślanej, ale i nagląco szybkiej odpowiedzi. Ta odpowiedź zaś nie może płynąć tylko z jakiegoś zamkniętego kręgu dawnej władzy, powinna też obejmować głosy krytyczne z różnych stron, choć oczywiście prawicowych i katolickich. Nie wolno przy tym ulegać sugestiom przeróżnych kosmopolitycznych „ekspertów”, przeróżnych niesprawdzalnych sondaży, które pojawiają się jak grzyby po deszczu i są zamieszczane w mediach opluwających od dawna cały obóz patriotyczny. To cwaniaki, które wiedzą, że elity PiS-owskie niestety od początku bardzo uważały na to, co o nich piszą i mówią media, i wielokroć tym się sugerowały, nie bacząc na to, że mają do czynienia z podstępnymi wrogami.
Analiza przyczyny klęski 15 października 2023 r. nie może dotyczyć tylko szeregów przeciwnika, lecz także własnego ugrupowania. Nie można poprzestawać na stwierdzeniu, że naród głupio zagłosował. Tak, głupio zagłosował, oczywiście, ale kluczowe jest pytanie, dlaczego. Bo naród głupi? Nie, dlatego, że ludziom strasznie miesza się w głowach, że w samej Polsce umieszczone zostały potężne ośrodki antypolskie, ośrodki wynaradawiania i dechrystianizacji, pracujące pełną parą dzień i noc. Na dodatek drenujące kieszenie Polaków. Bez frontalnego ataku na te ośrodki nie będzie zwycięstwa.
Wzorów rządzenia i postępowania trzeba szukać na przestrzeni wieków. Jednym z pięknych elementów odbudowy podupadłego ducha mogą być odwołania do przykładów historycznych, do okresów naszej chwały i siły. Warto analizować, na jakich wartościach rodziła się potęga Rzeczypospolitej, także władza polityczna. Te wartości szanowano także podczas 123 lat zaborów, co w końcu pozwoliło wyrwać się z niewoli. Również w 2024 r. wskazówki Jana z Kluczborka dla polskiego władcy, Władysława Jagiełły, wówczas już wielkiego zwycięzcy, nie tracą nic na aktualności.
Dlaczego wszelkiego rodzaju lewacy chcą oderwać ludzi od głębszej wiedzy historycznej i w ogóle od wielowiekowej wiedzy humanistycznej? Bowiem w dawniejszych czasach, a dzieje ludzkości mierzone są przecież tysiącleciami, nie było mowy o czymś takim jak lewica. Ona dawniej nigdy nie istniała, to „wynalazek”, który zaistniał szerzej w wieku XIX, a upowszechnił się dopiero w XX. A w XXI w. musi upaść. Niech się zacznie od Polski.
Artykuł ukazał się w styczniowym, pierwszym w 2024 r. numerze miesięcznika "Wpis". Bądź z nami każdego miesiąca i zakup prenumeratę na cały 2024 rok!
Prenumerata miesięcznika WPIS na rok 2024. Wydanie papierowe
"WPIS" to najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku.
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks. Waldemar Chrostowski, Marek Deszczyński, Marek Klecel, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Andrzej Nowak, ks.
Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne
Roczna prenumerata papierowej i elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc w Twojej skrzynce pocztowej i jednocześnie na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
Prenumerata elektroniczna WPiSu na cały 2024 rok (11 numerów, w tym jeden podwójny)
Roczna prenumerata elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.