Środki manipulacji filmowej, a nie twarde dowody, są „argumentami” przeciwko kard. S. Dziwiszowi
Obchody św. Stanisława BM, patrona Polski, na Skałce, połowa lat 1970. Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński (po lewej) razem z metropolitą krakowskim kard. Karolem Wojtyłą. Za nimi ks. Stanisław Dziwisz, sekretarz kard. Wojtyły. Fot. Adam Bujak W najnowszym, listopadowym numerze miesięcznika „Wpis” ukazała się pt. „Czyściciele Kościoła” bardzo ciekawa analiza filmu „Don Stanislao”, w której jak na dłoni wykazano na czym polega efekt tego quasi dokumentu. Jakże można się pomylić nie znając języka filmu, nie mając świadomości, że ktoś manipuluje naszymi skojarzeniami i opiniami. Poniżej najważniejsze fragmenty artykułu.
Pierwsza hipoteza o tym, że Ziemia krąży wokół Słońca jest bardzo stara, liczy około 2300 lat. Dlaczego trzeba było jednak aż tylu wieków, aby prawda utrwaliła się w zbiorowej świadomości? Dlaczego tyle wieków mógł funkcjonować, i to jako pewnik, fałsz? Otóż poglądy geocentryczne przemawiały do wszystkich, wydawały się oczywiste, były łatwe do zrozumienia dla każdego, bo zgadzały się z tym, co każdy codziennie obserwował: ruch Słońca na niebie od wschodu do zachodu. Człowiek od zawsze chętnie wierzył w to, co widzi w sposób bezpośredni – i to nie zmieniło się do dziś. Przeciętny człowiek jak widzi, tak myśli, nie docieka, co kryje się za danym obrazem, z czego jest on zmontowany, jak jest skonstruowany i jakie złudzenia może wywoływać. Ale są tacy, którzy mają wiedzę na ten temat i to niemałą. Taką wiedzę, jak i każdą inną, można wykorzystywać w celach szlachetnych, dla dobra ogólnego, ale można używać jej także w sposób nieuczciwy, albo zgoła podły i niebezpieczny. (…)
Stosowany od wieku w kinie montaż skojarzeniowy, niebywale rozbudowany, często wprost perfidny, powoduje, że ktoś może wcisnąć nam różne skojarzenia jako prawdę; gotowi jesteśmy przysiąc, że widzieliśmy ją na własne oczy. Jak to Słońce, które krąży dookoła Ziemi. (…) Badania socjologiczne mówią, ale widzimy to i z własnych obserwacji, że maksymalnie tylko 4 proc. społeczeństwa myśli naprawdę samodzielnie. Olbrzymia reszta nie sili się na osobisty osąd w bardzo wielu kwestiach, jest mniej lub bardziej, a przeważnie bardziej, podatna na wszelakie zewnętrzne sugestie intelektualne, czy quasi intelektualne. Podpowiadane – np. przez media – wnioski i opinie szybko zostają anektowane jako własne, zwłaszcza jeśli są wchłaniane na fali większych emocji. Kiedy ludzie już uznają je za swoje, to gotowi są w ich obronie poświęcić nie tylko czas na dyskusję, ale dużo, dużo więcej. Ciężko im od nich odstąpić – no, bo są ich. Innymi słowy: około 96 procentom społeczeństwa można wszystko, a w każdym razie bardzo wiele wmówić, byle zastosować odpowiednie środki przekazu i wyrazu.
Środków manipulowania widzem jest obecnie bardzo dużo, próbowane są nawet działania na podświadomość; większość manipulacji wywodzi się wszakże z eksperymentów przeprowadzonych jeszcze w epoce kina niemego. Od tamtego czasu minęły lata, ale umiejętności rozumienia filmu, można powiedzieć jego czytania, są niezmiennie na poziomie totalnego analfabetyzmu. Gdyby odbiorca obrazu filmowego, także współczesny, podczas całej projekcji miał po prostu na uwadze, bez specjalnych analiz, że co chwilę uruchamiają się w jego umyśle skojarzenia, które wcale nie muszą być i przeważnie nie są prawdziwe, to nie stałby się ofiarą filmowego przekazu. Można nawet w wielu przypadkach powiedzieć – ofiarą filmowej przemocy.
WPIS 11/2020 (e-wydanie)
W numerze m.in.:
„Czyściciele Kościoła”
Znany z odwagi i ciętego pióra rewelacyjny felietonista Leszek Sosnowski okiem wytrawnego reżysera demaskuje propagandowe chwyty i manipulacje, których nie brakuje w „Don Stanislao” – głośnej ostatnio produkcji (czy raczej „produkcie”) stacji TVN. „W filmie królują domniemania.
Dotyczy to również osławionego już produktu stacji TVN pt. „Don Stanislao”. Wydaje się, że ofiara tego wyjątkowo tendencyjnego i napastliwego reportażu to kard. Stanisław Dziwisz, ale sądzę, że wbrew pozorom tak nie jest. Sądzę, że ten sędziwy, ale wewnętrznie mocny człowiek da sobie radę i w końcowym efekcie pozostanie dla następnych pokoleń jak najbardziej pozytywnym wspomnieniem po naszym umiłowanym Janie Pawle II, jak mówił zawsze papież Benedykt XVI o swoim poprzedniku. I jak mówiły o Ojcu Świętym miliony Polaków.
Być może po bezkarnych insynuacjach i napaściach (np. w teatrach!), jakie mają miejsce od przeszło 10 lat, przy których siła wyrazu „Don Stanislao” blednie, tych milionów wyznawców będzie trochę mniej. Tak czy owak, to właśnie ci widzowie, którzy stracą zaufanie i serce do największego z rodu Polaków, jak latami całymi pisano o Karolu Wojtyle, będą prawdziwymi ofiarami tego filmu. O to zresztą nie od dziś chodzi przeróżnym czyścicielom Kościoła, praczom jego brudów, jakże często wyimaginowanych. Idzie o to, by obrzydzić ludziom ulubione postaci Kościoła katolickiego, oderwać ich od autorytetów, a w konsekwencji zachwiać w wierze siejąc przeróżne zwątpienia. Nie jest żadnym przypadkiem, że w tym samym okresie ruszyła po Polsce olbrzymia akcja zachęcania do apostazji promowana przez mainstreamowe media. Największe portale drukują poradniki jak wystąpić z Kościoła, podsuwają specjalne formularze do wypełnienia, a na manifestacjach typu „Strajk kobiet” rozdawane są masowo stosowne ulotki.
„Don Stanislao” od strony filmowej i scenariuszowej to po prostu mizerota. Można ironicznie powiedzieć, że głównym bohaterem jest… samochód, bo on niezwykle często pojawia się na ekranie. Samochód albo kardynała, albo reportera. Nic zresztą dziwnego, bowiem te pojazdy są narzędziami – pościgu, w przypadku auta dziennikarza, oraz ucieczki w przypadku hierarchy. Film miał mieć w założeniu konstrukcję kryminału, prawie filmu gangsterskiego. W związki z tym reporter non stop ściga groźnego przestępcę o światowym rozgłosie, oskarżonego o chronienie i propagowanie pedofilii na całej kuli ziemskiej.
Dziennikarz stylizuje się na kogoś w rodzaju detektywa Marlowe z powieści Chandlera. Postawny, ale skromny i pokorny, wygląda na niezamożnego jegomościa z prowincji, ale nieustępliwego, który przestępcy nie popuści. To zaczai się gdzieś za węgłem kościoła, to wyłoni się znienacka ze swego samochodu na ciemnej ulicy, to znów usiłuje wedrzeć się przez jakieś drzwi, chyba do domu przestępcy, to znów siedzi godzinami w samochodzie obserwując teren polowania.
Problem jednak w tym, że sędziwy przestępca wcale nie ucieka! I tym samym konstrukcja filmu pada jako nieuzasadniona. Ścigany tylko nie życzy sobie rozmawiać z „detektywem”. Okazuje się jednak, że unikanie rozmowy z reporterem TVN jest najgorszym, co może zrobić tropiony. Odmawiać reporterowi TVN – to się w głowie nie mieści! A to najlepszy dowód, że sprawa, którą dziennikarz chce rozwikłać, jest śmierdząca. Ten motyw ciągle wraca od początku do końca filmu; jak można migać się od rozmowy z taką instancją, z takim świętym autorytetem jak TVN! Widać, że odmowa wywołuje u dziennikarza nawroty wzmożonego cierpienia.
Dawniej doradcom kardynała Dziwisza, ale i jemu samemu, nie przychodziło do głowy, żeby rozmawiać częściej z dziennikarzami, którzy demaskują cele i podstępne metody stosowane wobec hierarchów i wobec całego Kościoła w ogóle. Sądzono w krakowskiej Kurii tak samo jak i w Episkopacie, że Krzyż w Polsce jest niezagrożony. A trzeba było co najmniej odebrać Tygodnikowi Powszechnemu tytuł „katolicki” – powodów było i jest wystarczająca ilość – przynajmniej byłoby jasne, za co obecna zemsta. Ale przepraszam, co ja mówię, jaka zemsta?! Przecież oni wszyscy tak poprawni politycznie błyszczą szlachetnością i lśnią mądrością; dlatego czyszczą Kościół.
O jakże lśni taki czyściciel jak np. Stanisław Obirek, jeden z bohaterów filmu, dziś profesor Uniwersytetu Warszawskiego, a przed laty ksiądz, jezuita, kształcony na wszelkie sposoby za kościelne pieniądze. Ten słynny pogromca Jana Pawła II nawet tuż po śmierci papieża nie uszanował powagi żałoby i „przywalił” mu w „Le Soir”. Wiele czynił, by go wyrzucono z zakonu, jednak ojcowie jezuici nie chcieli tego zrobić mimo coraz większych ekscesów antypapieskich. W końcu sam zrezygnował, do czego przynagliła go wizja małżeństwa z Shoshaną Ronen, żydowską profesor nauk humanistycznych. Argumentował jednak swoje opuszczenie stanu kapłańskiego tym, że w młodości molestowali go jacyś dwaj księża. Kiedy wstępował do zakonu, to mu to nie przeszkadzało. To jest jeden z autorytetów, którym podpierają się twórcy „Don Stanislao”.
Kto występuje jeszcze w filmie? Głównie zajadli wrogowie Kościoła katolickiego, choć sami tego oczywiście nigdy nie powiedzą, ubrani raz w szaty niewinności, raz w togi prokuratorskie, przekonani święcie o swej doskonałości i tym samym wyższości nad takimi jak Dziwisz, który prezentuje ciemne moce. Oni są z mocy jasnych. I dlatego zapewne udali się na występy przed kamerami zagranicznej stacji telewizyjnej nadającej po polsku, znanej od dawna z antypolskich i antykatolickich wystąpień.
Autorytetem ma być dla nas taki np. Frederic Martel, autor wyjątkowo napastliwych książek antykościelnych (np. „Sodomia”), pełnych domniemań i pomówień, który tak argumentuje swoje negatywne (lepiej powiedzieć parszywe) poglądy na temat kard. Dziwisza: „Popatrzył na mnie jak się patrzy na ładną dziewczynę, z góry na dół”. Takie m.in. „poważne argumenty” padają przeciwko byłemu sekretarzowi papieskiemu. Służą one tylko i wyłącznie budowaniu atmosfery niechęci do Kościoła i zagrożenia ze strony kleru. A tak nawiasem mówiąc, znam kardynała od chyba 40 lat, ilekroć byłem w Rzymie spotykałem się również z nim i w życiu nie widziałem, żeby na kogokolwiek patrzył, jak na „ładną dziewczynę”. Ewidentnie Martel ma się za wyjątkowo ponętnego.
Jednym z głównych gadających jest też ks. Isakowicz-Zalewski, który jednak od dawna jest tak zapalczywy i zjadliwy w swych wypowiedziach, nie tylko zresztą w sprawach Kościoła, że trudno go niestety traktować jako źródło prawdziwej wiedzy, trudno nieraz w ogóle połapać się o co mu chodzi. Ks. Tadeusz rzecz jasna wrogiem Kościoła nie jest, ale absolutnie nie mogę się z nim zgodzić, że TVN jest nośnikiem prawdy o katolicyzmie w Polsce i na świecie, oraz że może kogokolwiek uzdrowić.
W filmie królują domniemania. Jest to bardzo groźna broń medialna w naszych czasach, dawniej jakże słusznie potępiana z uwagi na to, że nie może prowadzić do poznania prawdy. W czasach postprawdy świat wartości staje jednak na głowie. Oto mały zestaw sformułowań/zaklęć z filmu, pozwalających ich autorom bezkarnie siać oszczerstwa:
– mówiono o tym…
– według naszych źródeł…
- łatwo sobie wyobrazić…
– powszechnie wiadomo…
– to wszystko wymaga zbadania…
– niewykluczone, że…
– takiej wiedzy nie mam, ale…
– mieli poświadczyć…
– według prasy amerykańskiej…
Tak wygląda argumentacja w kwestii naprawdę niezwykle poważnych zarzutów. Chyba, wydaje mi się, przypuszczam, słyszałem, że… To nazywa się dowodami. Albo, że w ponad 400-stronicowym raporcie nt. McCarricka nazwisko Dziwisza pojawia się 45 razy. To jest zarzut. Jakże jednak nie ma się często pojawiać nazwisko papieskiego sekretarza w tak wielkim raporcie na temat funkcjonowania służb papieskich? Gdyby tego nazwiska nie było wcale lub wystąpiłoby tylko kilka razy, pojawiłby się, rzecz jasna, zarzut o tuszowanie afer. Zresztą ci, którzy mieli już możliwość zapoznania się bezpośrednio z całym raportem twierdzą, że kard. Dziwisz nie jest nigdzie obwiniony.
Tymczasem realizatorzy „Don Stanislao” obarczają Dziwisza sprawą forowania McCarricka stosując tę samą technikę domniemania.
Lektor pyta: Skąd to wiemy?
Odpowiedź: Zostało to doskonale opisane przez prasę amerykańską.
Na insynuację, że McCarrick otrzymał nominację jakoby na wyraźną prośbę Dziwisza, ktoś mówi: „Nigdy o tym nie słyszałem, ale wiadomo, jak wielkie wpływy miał wtedy Dziwisz. Zwłaszcza, że papież był już wtedy bardzo schorowany. Nietrudno sobie wyobrazić, że Dziwisz wpłynął także na tę decyzję”. A mnie trudno sobie wyobrazić… Takie wypowiedzi bez twardych dowodów są po prostu karygodne. (…)
A przy tym wszystkim film jest tak naprawdę nudny, realizatorzy wałkują w kółko to samo, brak im dowodów, środkami wyrazu filmowego nadrabiają miałkość merytoryczną. Wzięli się za bardzo poważny temat i sobie po prostu nie poradzili. Ratują się montażem, dźwiękiem – na wielu niestety to wystarczy. Skupiam się w tym artykule na stronie formalnej filmu, bowiem to ona ma największy wpływ na jego odbiór. Trzeba tłumaczyć, że to jednak Ziemia kręci się wokół Słońca.
Gdy obrazy i dźwięki są odpowiednio skojarzone, to ludzie wierzą i w domniemania, a przy powszechnym analfabetyzmie filmowym widzowie nie są w stanie odróżnić na ekranie plew od ziarna, przypuszczenia od prawdy. Przypuszczenia można sobie snuć w jakichś felietonach, skoro natomiast wypuszcza się w świat oskarżenie, to trzeba posługiwać się dowodami i to twardymi. Tych w filmie nie ma.
Cały ten film powinien być dokładnie przeanalizowany, bo artykuł prasowy może to siłą rzeczy uczynić tylko pobieżnie. Następnie powinien zostać punkt po punkcie opisany i skierowany do prokuratury jak dowód na pomówienie, oczernienie, odbieranie dobrego imienia etc.
Roczna prenumerata miesięcznika WPIS. Wydanie papierowe
"WPIS" to najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku.
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks. Waldemar Chrostowski, Marek Deszczyński, Marek Klecel, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Andrzej Nowak, ks.
Różne instytucje, w tym medialne, od dawna przygotowywały się skrycie do frontalnego ataku na Krzyż, na św. Jana Pawła II. Pewni ludzie, bardzo często dziennikarze, z faryzejskimi ukłonami i uśmiechami wkradali się w zaufanie krakowskiego metropolity i nie tylko jego. (…) Trzeba się zachowywać ze świadomością wypowiedzianej wojny, a nie chować głowę w piasek i udawać, że wciąż jest fajnie. Naiwność nie będzie dla nikogo usprawiedliwieniem. Także dla kardynała, który w omawianym filmie kilkukrotnie ją przejawia, co jednak oczywiście zostało ukazane przez realizatorów jako słabość albo strach przed jakąś karą.
Tak przed laty, jak i teraz trzeba było faryzeuszy przeganiać na cztery wiatry. A dzisiaj przy takiej napastliwości, przy nieustannym zaczepianiu i to często na prywatnym gruncie, należy po prostu wzywać policję, a nie zasłaniać się brakiem czasu. Bo z tego filmu widać jak na dłoni, że kardynał jest ewidentnie molestowany. Na to zaś są paragrafy. (…)
Film nie trzyma się w gruncie rzeczy żadnej konwencji. Ma konstrukcję niby kryminału, ale zarazem zapowiadano go jako dokument, więc jego realizacja wg reguł sztuki powinna być pozbawiona inscenizacji, by podkreślić wiarygodność. Ale tak przecież nie jest. Już na samym początku inscenizuje się pedofilską scenę nagraną jakoby ukrytą kamerą. Gdzie, przez kogo i u kogo ukrytą? Tak bez zgody u kogoś w mieszkaniu? To byłoby przestępstwo. Ludzie nie obeznani z produkcją filmową oczywiście biorą rzecz dosłownie. Przecież widzą jak Słońce kręci się wokół Ziemi.
Inscenizowane są liczne wypowiedzi – rzecz niedopuszczalna w uczciwym dokumencie. Realizator nie ma pojęcia o konwencjach, ale widocznie nie musi mieć; wszak nie idzie tu o ukazanie prawdy, lecz o polowanie, o ściganie. Dlatego znacznie istotniejsze jest tworzenie ponurej atmosfery nawet nie kryminału, ale grozy. Atmosfera ta budowana jest bardziej dźwiękiem niż obrazem.
Dla potrzeb analizy tego filmu nagrałem i puściłem sobie osobno ścieżkę dźwiękową filmu. Zgroza! Jakby się słuchało horroru. Trudno w świecie takich dźwięków nie ulec poczuciu osobistego zagrożenia, a wtedy wszystko, co się do nas mówi, przyjmujemy na fali emocji, nie zaś chłodnego wyważania argumentów.
Trzeba wiedzieć, że od początku istnienia kina głównym celem realizatorów jest takie konstruowanie scenariusza, dialogów, takie dobieranie aktorów i montowanie obrazów, żeby widz maksymalnie, choć zupełnie automatycznie i bezwiednie, identyfikował się z bohaterem filmu. Uważa się, że wówczas odbiór dzieła jest pełny, a twórca osiągnął swój cel. W zależności od tego, kim jest widz, ta identyfikacja przebiega na różnych poziomach i dotyczy różnych postaci. Nie inaczej jest w przypadku „Don Stanislao”. Generalnie widz ma podczas tej projekcji odnieść wrażenie, iż Kościół katolicki jest od samej góry do samego dołu przeżarty pedofilią. Mając takie odczucie ci widzowie, którzy są młodymi rodzicami, od razu pomyślą na przykład: o, ja mojemu synowi na pewno nie pozwolę zostać ministrantem! Oni identyfikują się z młodymi ofiarami.
Inaczej jest z księżmi, a zwłaszcza z hierarchami. Ci jako widzowie identyfikują się, rzecz jasna, z kard. Stanisławem Dziwiszem, można powiedzieć „kolegą po fachu”. Dlatego sami czują się zagrożeni, choćby wiedli najbardziej świątobliwy żywot – bo cóż z tego, skoro w mainstreamowych mediach obowiązuje zasada wprowadzona przez Wyszyńskiego, ale nie Stefana, prymasa Polski, tylko przez Andrieja, generalnego prokuratora w stalinowskim Związku Sowieckim: dajcie mit tylko człowieka, ja już znajdę dla niego paragraf.
A mainstreamowemedia, nazywane do niedawna czwartą władzą, występują teraz już jako władza scalona, totalna. Chcą być zarazem organem śledczym, prokuratorem, sądem, a nawet egzekutorem, choć to ostanie czynią nie osobiście, lecz poprzez wskazanie ofiary katowi. Działanie w tym zakresie publikatorów jest antytezą sprawiedliwości, bowiem wydają swoje wyroki nim naprawdę osądzą. Jak upatrzą sobie ofiarę, to obrona nie zostaje dopuszczona do sprawy. Wszystko to czynią poza ramami prawa, które w tej materii jest bardzo ubogie. (…) Oczywiście finalnym celem ataku takich produktów jak „Don Stanislao” jest św. Jan Paweł II. Zgodnie z ideą Wyborczej, która od kilku lat lansuje okropny neologizm „odjaniepawlić” – Polskę i świat.
Nie chcę prze to wszystko powiedzieć, że nie ma przypadków pedofili wśród księży, ale na Boga! – przecież nie jest to środowisko bardziej grzeszne od innych. Przeciwnie, nietrudno byłoby udowodnić, że jest ono mniej grzeszne, że ma wielkie zasługi. Dochodzenie prawdy nie może zatem odbywać się poprzez atak na całych gmach Kościoła, poprzez podkładanie min pod jego fundamenty, poprzez plucie na nasze świętości. Niejeden mówi beztrosko: Krzyż i tak nie upadnie, bo jest wieczny. Ale wielu z nas upadnie na pewno, jeśli będziemy atakować sami siebie i nie będziemy się bronić przed siłami zewnętrznymi. Dochodzenie prawdy nie może odbywać się poprzez kumanie się z faryzeuszami. Cel nie może uświęcać środków.
Leszek Sosnowski
Prawdziwą historię św. Jana Pawła II, któremu wiernie towarzyszył kard. Stanisław Dziwisz, przedstawia jego monumentalna biografia pióra Jolanty Sosnowskiej:
Hetman Chrystusa - komplet tomów 1-4 w promocyjnej cenie 199zł
Książka ta zrodziła się z fascynacji polskim Papieżem i z niezgody na traktowanie go jako dobrotliwego staruszka i miłośnika kremówek, na umniejszanie jego postaci, przebogatego dorobku i ogromnego autorytetu. Ojciec Święty jawi się tu jako osobowość zachwycająca – pasterz wyrazisty, konsekwentny, inteligentny, odpowiedzialny i odważny.
Hetman Chrystusa - Biografia św. Jana Pawła II, Tom 4.
Cóż z tego, że ciało słabło, skoro ani duch, ani Jego umysł nie gasły; Papież Polak nie zamierzał schodzić z krzyża. Ostatni tom „Hetmana Chrystusa”, opowiadając o schyłku pontyfikatu, opowiada zarazem o nadal intensywnej posłudze, o heroicznym wypełnianiu Piotrowej misji aż do ziemskiego końca.
Ojciec Święty nie miał spokojnej starości.
Hetman Chrystusa - Biografia św. Jana Pawła II, Tom 3.
Dopóki żył Papież Wojtyła, dopóki paliły się światła w oknach jego apartamentów wychodzących na Plac św. Piotra, dopóty świat wydawał się być jeszcze w błogosławionych ryzach piękna, dobra i prawdy. Ten biskup w bieli miał bowiem dar jednoczenia ludzi na całym świecie wokół światła Chrystusowej nauki.
Hetman Chrystusa - Biografia św. Jana Pawła II, Tom 2.
Drugi tom „Hetmana Chrystusa” wkracza w kolejny intensywny rozdział ewangelizacji świata tylko przyhamowany próbą zabójstwa Papieża Polaka. Odbywamy z Janem Pawłem II następne podróże po świecie, w tym bardzo niebezpieczne, do targanych wojnami domowymi państw Ameryki Łacińskiej i Afryki, do obcych wyznaniowo krajów azjatyckich, do wielu krajów wyspiarskich, a także dwie pielgrzymki do Ojczyzny.
Hetman Chrystusa - Biografia św. Jana Pawła II, tom 1.
Książka ta zrodziła się z fascynacji polskim Papieżem i z niezgody na traktowanie go jako dobrotliwego staruszka i miłośnika kremówek, na umniejszanie jego postaci, przebogatego dorobku i ogromnego autorytetu. Ojciec Święty jawi się tu jako osobowość zachwycająca – pasterz wyrazisty, konsekwentny, inteligentny, odpowiedzialny i odważny.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.