Następstwem decyzja o relokacji, lub nie, imigrantów będzie albo rozmontowanie zbudowanego z takim trudem wspólnego domu, albo jego wzmacnianie

Nasi autorzy

Następstwem decyzja o relokacji, lub nie, imigrantów będzie albo rozmontowanie zbudowanego z takim trudem wspólnego domu, albo jego wzmacnianie

 

  W najnowszym numerze miesięcznika Wpis (153) ukazał się bardzo ciekawy artykuł Leszka Sosnowskiego analizujący postawę władz Kościoła w Polsce wobec zagrożeń naszego bezpieczeństwa. Artykuł ostrzeżenie! Poniżej obszerne fragmenty tego tekstu.

 (…) Ostatnimi czasy księdzu szczególnie łatwo zaistnieć jest w mediach, gdy podejmuje się obrony genderystów. Niekoniecznie obrony wprost, ale poprzez wygładzanie ich wizerunku, okazywanie dużej wyrozumiałości, najlepiej połączonej z jej całkowitym brakiem przy ocenie kolegów lub przełożonych w sutannach. Tak oto jeden z dzielnych publicystów-zakonników podsumowywał anarchistyczne manifestacje tzw. strajku kobiet: „A patrząc na ludzi, którzy wyszli w ostatnim czasie na polskie ulice, starałem się wyodrębnić różne głosy z tego nierzadko wulgarnego krzyku. Poza tą częścią ulicy, która domagała się niczym nieskrępowanej możliwości aborcji, dostrzegłem także inne odsłony tego protestu. Rozumiałem, że wyrósł on również z niezgody na Kościół, który jawił się wielu osobom jako autorytarny, tkwiący w toksycznym uścisku z władzą polityczną, nieustannie potępiający, a na domiar złego – ślepy na własne grzechy i demoralizację” („Więź”, 20 listopada 2020 r.).

Autorem powyższej refleksji jest mocno aktywny medialnie o. Wojciech Jędrzejewski, dominikanin. Jego tekst redakcja, bardzo zasłużona w szerzeniu idei Kościoła otwartego, okrasiła zdjęciem ze strajku kobiet. Widać na nim tablicę niesioną przez tych, których zakonnik tak dobrze rozumie, z następującym napisem: „Depozyt moralny = pisuar moralny”. A wiemy, że to i tak jedna z kulturalniejszych sentencji lansowanych na paradach tych wystrojonych nie wiedzieć czemu na czarno i zawsze wkurzonych niewiast. Są to osoby mocno sfrustrowane, a ich „strajk” służy niewątpliwie rozładowaniu złych nastrojów. Te nastroje niestety wracają, więc wracają i „strajki”. (…)

Doszło do tego, że pozyskiwanie nowych członków Kościoła jest przez część (w Polsce jeszcze nie za dużą) kleru uważane za postępowanie niestosowne, a nawet niezgodne z wolą Bożą (sic!). Innymi słowy, ewangelizacja kroczy po manowcach albo dla wielu jest pojęciem martwym, jak łacina klasyczna. Zauważmy, że przyjęcie takiej postawy jest stymulatorem lenistwa i wygody; po co się trudzić i denerwować nakłanianiem do nauki Chrystusowej, wszak tylu mądrych ludzi twierdzi, że to nienowoczesne i godzące w wolność osobistą współczesnego człowieka…

Powrócę jeszcze na chwilę do przykładu o. Jędrzejewskiego; nie z uwagi na jego osobę, ale dlatego, że jego poglądy i rodzaj wywodów są bardzo typowe dla tzw. Kościoła otwartego, dziś można powiedzieć – kroczącego drogą synodalną. Stwierdza on trafnie: „To oczywiste, że wiele nurtów współczesnej kultury kłóci się z chrześcijańskim przesłaniem”. Jednakże jego wniosek z tego stwierdzenia jest po prostu tragiczny. „Ale nie mają one [te nurty] mocy pozbawić naszego świadectwa siły zdolnej przeobrażać i uzdrawiać rzeczywistość, w jakiej przyszło nam żyć” – konkluduje dominikanin. To się nazywa zaklinanie rzeczywistości. Mają tę moc, niestety. Wystarczy rozejrzeć się dookoła: przeobrażenie rzeczywistości, w której żyjemy, dokonuje się w zastraszającym tempie. Krzyż jest rugowany z przestrzeni publicznej, słowo „Bóg” jest skrzętnie usuwane z mediów, w teatrze króluje wyuzdanie i profanacja, uczelnie zostały zawłaszczone przez postkomunistów bardziej niż niegdyś przez komunistów, kościoły sprzedaje się na galerie, przerabia na regionalne muzea, wdzierają się do nich postpogańscy barbarzyńcy. Prawodawstwo i sądy preferują walkę z Kościołem i jego nauczaniem. Itd. itd.

To prawda, w Polsce ta degrengolada postępuje wolniej, na wsiach poczyniła małe postępy, ale nie zapominajmy, jak niedawno rozwścieczona szarańcza rzuciła się na nasz największy autorytet, na wielbionego przez wszystkich Polaków św. Jana Pawła II. Jak go oczerniają, w teatrze wyzywają od ch…ów, bezczeszczą jego pomniki. Co gorsza, wszystko to czynione jest bezkarnie. Odjaniepawlić Polskę – wrzeszczą z łamów Wyborczej i z ekranów TVN. A miliony tego słuchają. Do ich głów sączona jest nienawiść do kleru, a do serc jad mający zatruwać wszystko, co polskie. Masowej ateizacji i antypolonizacji przeciwstawia się telewizja publiczna – jak długo jednak? Przecież grozi nam za parę miesięcy przejęcie władzy przez opcję wyborczą, która pierwsze, co zrobi, to zmieni władze w TVP, a następnie przyspieszy genderyzację, nasili walkę z Kościołem, odetnie szkoły od wiedzy o wielkim polskim dziedzictwie. Młodzież będzie więcej uczyć się o Jedwabnem niż o Krakowie.

Opcja ta, jak wiadomo, ma silne poparcie zagranicy zainteresowanej nami jako zbieraczami u nich truskawek i szparagów, a nie prężnymi gospodarzami. Odradza się niemiecka koncepcja Polaków jako maksymalnie 15-milionowego narodu skazanego na wykonywanie drugorzędnych robót. Przewidywały to koncepcje hitlerowskich teoretyków (pisałem niedawno o tym), ale później, pod koniec lat 1970., także Nowy Ład Międzynarodowy, nazywany również Raportem Klubu Rzymskiego. Oczywiście, to wszystko to opcja całkowicie targowicka, lecz jak uczy nas historia – wcale nie tak trudna do realizacji. Dziś znaleźliśmy się w głębokim, mrocznym cieniu targowicy.

Jedno z zasadniczych pytań chwili obecnej brzmi: czy Kościół zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i czy w związku z tym jest gotowy podjąć walkę? Wygląda na to, że nie za bardzo. Obym całkowicie się mylił!

(…) Owszem, wielką bitwę z postkomuną i opcją targowicką toczy o. Tadeusz Rydzyk wraz ze swymi mediami. Ale sam nie da rady, przeciwnik jest ogromny. I wciąż rośnie. Tymczasem Kościół nie ma nawet jednego własnego, porządnego, masowego dziennika. Żadnego wielkiego portalu. Przytłacza nas lawina lewackich, kosmopolitycznych mass mediów. Ojciec Maksymilian Kolbe, jak to widzi z nieba, to, przypuszczam, roni nieustannie łzy – nie o taki świat medialny walczył całe lata. Św. Maksymilian jest wspominany, owszem, ale tylko jako męczennik, jako bohater, który oddał życie za drugiego człowieka, za ojca rodziny. Ale o przebiegu jego życiu, o jego ideach, o jego koncepcji ewangelizacji – cisza.

Kościół oczywiście ma jeszcze wielką moc, ma olbrzymi potencjał, w tym ambony – ostatni zatem dzwon, by ten potencjał wykorzystać. Jeśli nie ma być on zmarnowany szybciej niż ktokolwiek przypuszcza.

Tymczasem ze strony Kościoła – nie tylko ze strony jego wrogów – padają głosy bardzo niepokojące. Oto 11 lipca tego roku znów przemówiła działająca przy Episkopacie Rada ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek. Wydała bulwersujący, ale zarazem ważny komunikat – tym razem bezosobowy, niepodpisany przez nikogo, ale wiadomo, że jej pracami kieruje biskup pomocniczy z Koszalina Krzysztof Zadarko. Nie podpisując tego dokumentu, Rada dała do zrozumienia, że przemawia w imieniu całej Konferencji Episkopatu Polski. Ciekaw jestem, na ile jest to samozwańcza sugestia, a na ile zdanie jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większości biskupów. Instytucja ta, jak prawie zawsze, gdy przemawia publicznie, nie odniosła się do turystyki, a zwłaszcza do pielgrzymek, co w takim kraju jak Polska wydawać by się mogło jej podstawowym zadaniem. Odniosła się kolejny raz do imigracji. Jakbyśmy mieli z nią problem na miarę Włoch, Hiszpanii czy Francji. Nie mamy jeszcze żadnego takiego problemu, bo sytuacja na białoruskiej granicy jest trzymana w ryzach. Ale Rada ewidentnie sugeruje, że będziemy go mieli, choć w Polsce dramatyczne sceny znamy na razie głównie z ekranów telewizorów.

Zastanawiam się, czyim naprawdę narzędziem jest Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek. Łatwo powiedzieć, czyim jest przeciwnikiem. Na pewno obecnego rządu i w ogóle prawicowej opcji władzy. Cały bowiem apel tego gremium (zasiada w nim 20 osób, w tym oprócz bp. Zadarki jeszcze trzech innych biskupów: Łukasz Buzun z Kalisza, Wiesław Lechowicz, biskup polowy, i Piotr Przyborek z Gdańska) sprowadza się zasadniczo do jednego wniosku/żądania rezygnacji z przeprowadzania referendum na temat tego, czy Polacy godzą się na relokację do swego kraju tysięcy, a może i milionów, imigrantów przybywających do Europy. Takie referendum zamierza przeprowadzić PiS, razem z wyborami parlamentarnymi, aby nie mnożyć kosztów i trudów organizacyjnych. Osobiście uważam to za bardzo dobry pomysł, bowiem ta kluczowa dla przyszłości kraju decyzja nie powinna zależeć tylko od tej czy innej partii politycznej, raz wygranej, raz przegranej, ale od woli całego społeczeństwa. Wynik referendum byłby teoretycznie obligatoryjny dla każdego, kto wygra.

Jeśli PiS zwycięży w ten sposób, że będzie mógł samodzielnie stworzyć rząd, referendum nie byłoby mu potrzebne, bowiem partia ta sprzeciwia się zdecydowanie relokacji imigrantów – tak samo jak wyraźna większość społeczeństwa, co jasno wynika z wszystkich sondaży i co zapewne zostanie potwierdzone w ogólnopolskim plebiscycie. Jeśli zaś zwycięży jakimś cudem targowickie myślenie tzw. opozycji totalnej, to będzie chciała ona granice nasze tak szeroko i na tak długo otworzyć, jak to nakaże Bruksela (czytaj Berlin) – chyba, że ktoś/coś ją powstrzyma. Oczywiście, znając to fałszywe towarzystwo, można przypuszczać, że nie będą chcieli zastosować się do wyników referendum. Wtedy jednak dni ich rządów będą bez wątpienia szybko policzone. Oczywiście zakładam optymistycznie, że wciąż będą funkcjonować mechanizmy demokracji.

Czy jednak na pewno będą? Równie dobrze można spodziewać się tego, o czym marzy Rosja: wewnętrznych rozruchów w Polsce, poważnych zamieszek, a może nawet wojny domowej. Przed falą imigrantów nie obroni nas NATO, możemy to zrobić tylko sami. (…)

Decyzja o relokacji, lub nie, imigrantów jest dla naszego kraju na pewno kluczowa; jej następstwem będzie albo rozmontowanie zbudowanego z takim trudem wspólnego domu, który całkiem nieźle funkcjonuje, albo jego wzmacnianie.

I trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Zwłaszcza biskup polowy Wojska Polskiego (!), też członek Rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek, powinien mieć świadomość konsekwencji takiego postulatu, bowiem napływ tu choćby 100–200 tys. zupełnie obcych przybyszów to będzie inwazja i totalne zachwianie bezpieczeństwa. Nie zapominajmy, że jeden osiadły w Europie imigrant muzułmański natychmiast sprowadza do siebie, zgodnie z przysługującym mu prawem, kilkunastoosobową rodzinę. Ta rodzina nie pracuje, ale musi mieć zabezpieczone świadczenia socjalno-zdrowotne. Nie starczy zatem nawet na 8+, a co dopiero na 800+. Być może Rada liczy, że uzbiera na tacę na socjal dla imigrantów… Obawiam się jednak, że taca będzie świecić pustkami, a państwo zostanie zmuszone do finansowania budowy coraz to nowych meczetów. Bo islamizacja świata postępuje błyskawicznie, odwrotnie do ewangelizacji.

Imigranci mają na co dzień bardzo dużo czasu, bo nie kwapią się do żadnej pracy – cóż zresztą mogliby robić, nie umiejąc po polsku ani słowa oraz nie zamierzając się integrować. To nie będzie tak, jak z Ukraińcami. Muzułmanie nie chcą asymilować się w Europie, lecz panować – to już wiemy z doświadczeń zachodnich. Ciekaw jestem, jak biskupi Zadarko, Buzun, Lechowicz czy Przyborek zapobiegną np. przemocy w rodzinie i brutalnemu poniżaniu kobiet w środowiskach imigranckich muzułmanów, co jest nieporównywalnie większym przestępstwem wobec praw ewangelicznych niż odmowa zgody na relokację do Polski ludzi bez pytania o zgodę tak relokowanych, jak i samych Polaków. Najlepiej byłoby na próbę, w celu przetestowania, urządzić imigranckie gniazda w kuriach. Jakoś żaden z księży biskupów nie wystąpił dotąd z taką propozycją, a przecież ponoć to przykłady pociągają, a słowa tylko uczą.

Już widzę, jak relokowani przybysze rozsiadają się w przychodniach lekarskich i szpitalnych. Ponieważ zachowują się wszędzie brutalnie i arogancko, więc z poczekalń służby zdrowia wypchną naszych emerytów w jeden dzień. Zatłoczą też przedszkola. Itd. itd.

Większa liczba muzułmanów w Polsce spowoduje ostateczną eliminację Krzyża z przestrzeni publicznej, wiadomo bowiem, że będzie ich raził i będą z tego powodu gwałtownie protestować. A przecież postępowy kraj nie może urażać cudzej religii. Co innego swoją…

Kraje Zachodu, o tyle przecież bogatszego, także w infrastrukturę, w placówki medyczne, w szkoły, mają dużo obcokrajowców, owszem, ale przyjmowały ich latami, sukcesywnie, miały ponadto wiele związków, w tym językowych i cywilizacyjnych, ze swymi byłymi koloniami. Nie można naszej sytuacji w żadnym wypadku porównywać z Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami.

Dlaczego nie ma żadnego apelu biskupów, w tym biskupa Rzymu, oraz Unii Europejskiej o pomaganie tam, skąd imigranci przychodzą! To jest jedyny sposób na uzdrawianie świata, a nie dążenie do jego destabilizacji poprzez wspomaganie i mnożenie fal migracyjnych. Tymczasem nasza dzielna Rada nie martwi się ani o Polskę, ani o tamte kraje, o pozostawionych tam rodziców i dziadków, o pozostawione tam samotne dzieci i matki, o wyludnienie, o ucieczkę fachowców, o opustoszałe zakłady pracy i wyjałowione pola, o kompletną degradację ojczyzn imigrantów. Dlaczego nie ma apelu np. do przebogatej Arabii Saudyjskiej, by przygarnęła i wspomogła swoich współbraci? Kraj ten wydaje ostatnio miliardy na futbolistów, ale nie stać go na ulżenie imigrantom?

Komunikat biskupów (niektórych) wbrew pozorom nie broni chrześcijańskich zasad, co demagogicznie stwierdza tekst, ale wcina się brutalnie w politykę obecnego rządu, działając zgodnie z zaleceniami jego najzagorzalszych przeciwników. Apelują co prawda do „polityków wszystkich opcji”, ale zalecają postępować dokładnie wg wskazań Brukseli, Berlina i Tuska. Z tego apelu ewidentnie wynika, na kogo należy głosować w październiku. Na opcję targowicką. Nic dziwnego, że polskojęzyczne media niemieckie i inne głównego nurtu od razu podchwyciły apel Rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek i rozdmuchały go na cały kraj. O Caritasie nie informują, o tysiącach dobrych uczynków ludzi Kościoła milczą, ale natychmiast lansują coś, co prowadzi do destabilizacji kraju i przerwania jego prosperity.

Blask bijący tyle lat od osoby św. Jana Pawła II w zrozumiały sposób przyćmił nie tylko pewne błędy hierarchii kościelnej w Polsce, ale także powtarzające się czasami na przestrzeni ponad tysiąca lat naszej historii akty niechęci ze strony Stolicy Piotrowej w stosunku do naszej Ojczyzny. (…)

Mamy w Polsce długą i bardzo złą tradycję tolerancji zdrady, puszczania w niepamięć win szczególnie ciężkich, bo wobec całego narodu. Na początku XXI w. doświadczamy tego znowu. Znów może dojść do wybrania sejmu takiego jak np. grodzieński (1793 r.), rozbiorowego. Praca sił zewnętrznych nad takim kształtem polskiego parlamentu trwa, narasta. Wykorzystuje się nie tylko agentów, ale karierowiczów czy osobników po prostu chytrych na dobra materialne.

Rola agentów wpływu była zawsze ważna, ale w demokracji urosła bardzo, objęła bowiem obszar kształtowania opinii publicznej, co decyduje o tym, kto będzie nami rządził. Chodzi już nie tylko o wpływ na elity, które są nieliczne i w finalnym starciu mają jedynie parę głosików. Chodzi o tzw. masy, na nie wpływa się różnymi sposobami. Agenci wpływu działają często bez poczucia, że czynią źle – czy to jednak może być dla nich usprawiedliwieniem? Nie bez powodu człowiek tyleż bezwzględny i demagogiczny, co inteligentny, Lenin, określił ich mianem pożytecznych idiotów. Nie są oni niestety pożyteczni dla swojej Ojczyzny, lecz dla jej śmiertelnych wrogów. Są natomiast nieraz dobrze zamaskowani; „trudno zacnego i nieustraszonego męża od zaprzedanych odróżnić” – jak zauważył już ponad dwa wieki temu Jakob Sievers, ambasador carycy Katarzyny II, oceniając polski sejm.

Ku pocieszeniu moich zacnych Czytelników, ale i samego siebie, przywołam na koniec opinię innego cudzoziemca uwikłanego w rozbiory Rzeczypospolitej, pruskiego magnata Otto Carla Friedricha von Vossa (1755–1823). Ów tajny minister stanu stwierdził 5 września 1794 r., że jedyną godną zaufania osobą w katolickim Kościele na terenie Prus – z punktu widzenia pruskiego rządu – był tylko hr. Ignacy Raczyński, świeżo mianowany biskup poznański. Księża natomiast, jak oceniał Voss, masowo brali udział w Powstaniu Kościuszkowskim i wspierali je. Na podobne wsparcie liczy obecnie cały obóz patriotyczny w Polsce.

Leszek Sosnowski

Polska i Krzyż

Polska i Krzyż

Adam Bujak, Andrzej Nowak, kard. Stanisław Nagy, ks. Waldemar Chrostowski, Krzysztof Ożóg

Piękno, niezachwiana moc i potęga Krzyża. Związanie losów Rzeczypospolitej, od narodzin po dzień dzisiejszy, z Krzyżem oraz nieprzemijająca nadzieja pokładana w Chrystusie – to temat tej książki. Wybitni autorzy i uczeni, wielcy patrioci, utrwalają słowem, a mistrz Adam Bujak obrazem wizerunek Polski wiernej Bogu od jedenastu wieków. Bez chrześcijaństwa nie byłoby ani naszego państwa, ani naszego narodu.


Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.