Marynarkę Wojenną II RP zbudowano od podstaw, a czas próby nadszedł szybko. Jak walczyła polska flota podczas kampanii wrześniowej?
Stawiacz min ORP „Gryf”, największy statek polskiej Marynarki Wojennej w 1939 r., wchodzi wejściem południowym do portu w Gdyni, 6 marca 1938 r. Fot. Zbiam.pl Ostatnie dni wakacji 1939 roku były czasem szykowania się do wojny. 30 sierpnia trzy okręty Marynarki Wojennej II RP, kontrtorpedowce OORP „Błyskawica”, „Grom” i „Burza”, odbiły od polskiego wybrzeża ruszając w stronę brytyjskiego portu Leigh; w ten sposób miały one zostać ocalone przed wpadnięciem w ręce Niemców, by później osłaniać na Morzu Śródziemnym i Czarnym transportowce z dostarczaną przez sojuszników bronią dla Wojska Polskiego.
Więcej można przeczytać o tym w artykule dr Moniki Makowskiej, który w całości publikujemy poniżej.
***
Bohaterstwo polskiej Marynarki Wojennej
Heroiczna walka o Hel
Dr Monika Makowska
W momencie wybuchu II wojny światowej niewielka polska Marynarka Wojenna była najmłodsza w Europie. Czasy krótkiej świetności XVII-wiecznych królewskich galeonów zdolnych zagrażać szwedzkim okrętom były już odległą historią, a tragedia zaborów i utrata wybrzeża na rzecz Prus na długo przekreśliła marzenia o polskiej banderze na morzach i oceanach. Jednak w czasie II wojny światowej to właśnie młodej polskiej flocie przypadło zapisanie najbardziej heroicznych kart w morskich bojach. Nasi marynarze jako pierwsi stanęli na Bałtyku do nierównej walki z potężną Kriegsmarine, a szlak bojowy i dokonania załóg trzech polskich kontrtorpedowców i dwóch łodzi podwodnych wzbudzały podziw nawet takiej potęgi morskiej jak brytyjska Royal Navy.
Walka o polskie Wybrzeże
Polska Marynarka Wojenna miała się stać dziełem pionierskim. Kiedy bowiem Naczelnik Państwa Józef Piłsudski dekretem z 28 listopada 1918 r. powołał ją do życia, niepodległa Rzeczpospolita nie miała nawet dostępu do morza, nie mówiąc już o portach, okrętach i załogach. Ciągle trwały zmagania o kształt granic. „Polska musi wciąż krwawić w swej walce o dostęp do morza, tak niezbędnego dla jej dobrobytu, morza, które właściwie należy do niej” – pisał jeszcze w styczniu 1917 r. Ignacy Jan Paderewski w memoriale do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona. Dopiero w czerwcu 1919 r., na mocy postanowień traktatu wersalskiego, przyznano Polsce fragment Pomorza Gdańskiego wraz z 147-kilometrowym pasem linii brzegowej Bałtyku, łącznie z Półwyspem Helskim. Nie oznaczało to zakończenia walki o polskie Wybrzeże, nie ulegało bowiem wątpliwości, że Niemcy nie oddadzą go bezkonfliktowo. Przewidując ich twardy opór, ppłk Władysław Anders, szef Sztabu Generalnego, opracował w pierwszych miesiącach 1919 r. śmiały plan odbicia Gdańska i całego Pomorza Gdańskiego. Miały tego dokonać połączone siły oddziałów Wojska Wielkopolskiego gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego i Armii Polskiej gen. Józefa Hallera.
Niestety, zagrożony był wówczas także polski Lwów, o który w 1918 r. z godną podziwu ofiarnością walczyły Orlęta, zatem oddziały wielkopolskie pod dowództwem płk. Daniela Konarzewskiego ruszyły miastu na odsiecz. Gen. Haller zaś został wraz z Błękitną Armią skierowany do walki o Małopolskę Wschodnią. Równoczesny bój o granice wschodnie i Wybrzeże był niestety niemożliwy do zrealizowania. Nie udało się też odzyskać Gdańska na drodze dyplomatycznej, mimo zdecydowanej postawy Ignacego Jana Paderewskiego w obronie polskości perły południowego wybrzeża Bałtyku. Był to skutek zabiegów dyplomatycznych sprzyjającego Niemcom i Rosji bolszewickiej brytyjskiego premiera Davida Lloyda George’a. Pod jego wpływem na mocy postanowień wersalskich utworzono w Gdańsku Wolne Miasto pozostające pod kontrolą Komisarza Narodów, co rzecz jasna nie ukróciło niemieckich apetytów na bałtycki port.
Przywrócenie Bałtyku pod skrzydła Rzeczypospolitej przypadło w udziale gen. Hallerowi i jego Błękitnej Armii. 10 lutego 1920 r. w Pucku po ponad 123 latach niewoli nad Bałtykiem załopotała polska bandera, a gen. Haller na znak zaślubin Polski z morzem wrzucił w bałtyckie fale pierścień wykonany przez gdańskiego jubilera. „Dotychczasowy strażnik wybrzeża – rybak kaszubski z jedyną bronią – wiosłem u boku, oddawał straż w ręce marynarza polskiego” – napisał generał na kartach pamiętnika.
Z wojsk zaborców do Marynarki Wojennej II RP
Komandor (późniejszy kontradmirał) Józef Unrug (1884-1973), jeden z pionierów polskiej Marynarki Wojennej, dowódca Obrony Wybrzeża w 1939 r. Fot. NAC 17 marca 1919 r. kpt. Józef Unrug, zasłużony oficer Kaiserliche Marine, odznaczony najwyższym pruskim odznaczeniem – Krzyżem Żelaznym II klasy, podał się do dymisji. Zerwał raz na zawsze więzi łączące go z niemiecką flotą wojenną, należącą wówczas do najlepszych na świecie. Potomek jednego z najstarszych niemieckich rodów szlacheckich, częściowo spolonizowanego, czuł się bowiem Polakiem. Nigdy nie wyrzekł się też polskości wszczepionej mu przez ojca, a zdobyte podczas służby w Kaiserliche Marine umiejętności pragnął oddać na służbę mającej powstać polskiej Marynarki Wojennej. Absolwent słynnej Marineakademie w Kilonii odbywał jako młody człowiek służbę na niemieckich fregatach i krążownikach. Pływał po europejskich i azjatyckich morzach, służył też na flagowym pancerniku cesarskiej floty, „Friedrich der Große”. W czasie Wielkiej Wojny Unrug zasłynął jako dowódca kolejno czterech niemieckich U-Bootów, stalowych rekinów, które wówczas po raz pierwszy odegrały znaczącą rolę w morskim teatrze działań.
Zdobyte doświadczenie w nawodnych i podwodnych jednostkach w szczególny sposób predestynowało 35-letniego kapitana do roli pioniera polskiej Marynarki Wojennej. Pierwsze jej kadry tworzyli polscy oficerowie i marynarze odbywający dotąd służbę w wojennych flotach państw zaborczych. Najwięcej z nich rekrutowało się z dawnych oficerów carskiej marynarki. 26 lipca 1919 r. kpt. Józef Unrug został wcielony do Wojska Polskiego i otrzymał przydział do Departamentu dla Spraw Morskich. Odtąd służba w polskiej Marynarce Wojennej stała się treścią i celem jego życia.
Budowa polskiej floty
Jednym z pierwszych jego zadań było przejęcie od władz niemieckich w Gdańsku przyznanych Polsce obiektów nawigacyjnych i latarni morskiej w Nowym Porcie, bowiem wbrew międzynarodowym traktatom Niemcy nie chcieli do tego dopuścić. Posuwali się nawet do insynuacji, iż Polacy z braku fachowej kadry nie potrafią obsługiwać świateł nawigacyjnych i torów wejściowych do portu. Wyznaczenie zatem do tego zadania oficera, który szlify kapitańskie zdobył w Kaiserliche Marine, było świetnym posunięciem dyplomatycznym. Jak pisze biograf Józefa Unruga, Mariusz Borowiak, symbolicznego wymiaru nabrało kurtuazyjne spotkanie kapitana z dowódcą gdańskiego garnizonu, który przedstawił się jako General von Malachowski, na co w odpowiedzi usłyszał: „Polski kapitan Marynarki Wojennej Unrug”. Ta godna postawa wzbudziła respekt Niemców, którzy w nawiązaniu do jego szlacheckiego pochodzenia tytułowali go von Unrug. Do podpisania aktu przejęcia przez polską Marynarkę Wojenną od Niemców latarni morskiej i znaków nawigacyjnych doszło w swarzewskiej gospodzie niedaleko kościoła, w którym znajdowała się słynna gotycka figurka Matki Bożej Swarzewskiej, zwanej Królową Polskiego Morza.
Kpt. Unrug dokonał ponadto zakupu dla polskiej Marynarki Wojennej pierwszego okrętu do służby hydrograficznej, niewielkiego płaskodennego niemieckiego parowca „Deutschland” (później „Wotan”). Nabył ową jednostkę na własne nazwisko, gdyż Niemcy nie chcieli sprzedać jej nieuznawanemu rządowi Rzeczypospolitej Polskiej. Statek otrzymał nazwę ORP „Pomorzanin”. Po dokonaniu remontu w gdańskiej stoczni i zamontowaniu ciężkich karabinów maszynowych 1 maja 1920 r. podniesiono na nim polską banderę, po czym jego dowódca – por. Rychłowski dał rozkaz wyjścia w morze. Na mostku nie mogło zabraknąć kpt. Unruga. Kiedy ORP „Pomorzanin” ruszył portowym kanałem w kierunku otwartego morza, doszło do historycznego spotkania z eskadrą brytyjskich krążowników; były to HMS „Castor”, „Delhi” i „Danae”. Por. Rychłowski dał gwizdkiem sygnał „Lewa burta baczność!”, na co trębacz z admiralskiego krążownika HMS „Delhi” odpowiedział „Prawa baczność!”. ORP „Pomorzanin”, pierwszy okręt najmłodszej marynarki wojennej, pozdrowił brytyjskie jednostki wyciem syreny, wymieniając w ten sposób honory z Royal Navy. Nikt z załogi HMS „Danae” nie mógł wówczas przypuszczać, że w 1944 r. na brytyjskim krążowniku zostanie podniesiona polska bandera…
Najnowocześniejszy port w Europie
Służba ORP „Pomorzanina” rozpoczęła się 4 maja 1920 r., kiedy jego załoga wykonała pierwsze hydrograficzne pomiary rybackich portów w Pucku i Helu pod kątem stwierdzenia ich przydatności jako portów-baz wojennych. Wiosną 1920 r. rozpoczęła prace pomiarowe pod przyszły port wojenny w Gdyni, która była wówczas niewielką wioską rybacką. Zarówno kpt. Unrug, jak i inżynier budownictwa portowego Tadeusz Wenda byli bowiem zdania, że główna baza dla Marynarki Wojennej, podobnie jak port dla żeglugi handlowej i pasażerskiej, powinny powstać na terenie Gdyni. Port rybacki w Pucku nie nadawał się na docelową bazę morską z prawdziwego zdarzenia ze względu na niewystarczającą głębokość wód zatoki. W 1934 r. Gdynia – opus magnum inż. Wendy – była już tętniącym życiem miastem z największym portem na Bałtyku i jednocześnie najnowocześniejszym portem w Europie. Powstała tu także, w dużej mierze dzięki kmdr. Unrugowi, największa baza morska Marynarki Wojennej, a także stocznia, która miała możliwość budowy okrętów do wyporności 200 ton. Było to jedno z najbardziej zadziwiających osiągnięć II RP.
Kanonierki, torpedowce, stawiacze min
Dzięki staraniom m.in. kmdr. Unruga, pełniącego od 1925 r. funkcję Dowódcy Floty, awansowanego w 1933 r. do stopnia kontradmirała, Polska Marynarka Wojenna stopniowo powiększała się o kolejne jednostki pływające. Jako Marynarze z załogi ORP „Wicher” obsługują działo przeciwlotnicze Vickers wz. 28 kal. 40 mm. Fot. Wikimedia pierwsze pojawiły się pod polską banderą kanonierki z dawnego wyposażenia carskiej floty pod nowymi nazwami – OORP „Komendant Piłsudski” i „Generał Haller”. Następnymi były poniemieckie trałowce „Czajka”, „Jaskółka”, „Mewa” i „Rybitwa” oraz sześć także poniemieckich torpedowców – OORP „Krakowiak”, „Podhalanin”, „Ślązak”, „Kujawiak”, „Mazur” i „Kaszub”. Pierwszym nowoczesnym kontrtorpedowcem (niszczycielem), na którym w 1930 r. podniesiono polską banderę, był zbudowany we francuskiej stoczni Chantiers Navals Français ORP „Wicher”. Był to niszczyciel typu Bourrasque wyposażony w cztery armaty Schneider-Creuso wz. 1924 kal. 130 mm (po dwie na dziobie i na rufie), działa Vickers wz. 28 kal. 40 mm stanowiące broń obrony przeciwlotniczej, najcięższe karabiny maszynowe Hotchkiss wz. 1930 kal. 13,2 mm, a także wyrzutnie torpedowe oraz zrzutnie i miotacze bomb głębinowych.
Dwa lata później polska bandera załopotała na bliźniaczej jednostce „Wichra” – ORP „Burzy”. Przypadł jej w udziale zaszczyt reprezentowania polskiej Marynarki Wojennej podczas międzynarodowej defilady okrętów wojennych w Spithead z okazji koronacji brytyjskiego monarchy Jerzego VI. W 1937 r. do służby w polskiej Marynarce Wojennej weszły dwa najnowocześniejsze wówczas kontrtorpedowce, wybudowane w brytyjskiej stoczni J. Samuel White & Co. z Cowes; bliźniacze jednostki ORP „Grom” i ORP „Błyskawica”. Niszczyciele typu „Grom” wyposażone w armaty 120 mm L/50 wz. 36 Bofors, działa przeciwlotnicze 40 mm Bofors wz. 36 L/60, karabiny maszynowe 13,2 mm Hotchkiss wz. 30, wyrzutnie torpedowe oraz miotacze i zrzutnie bomb głębinowych były zaprojektowane jako najsilniejsze jednostki swojej klasy; stały się prawdziwą dumą polskiej floty. W 1938 r. do służby wszedł największy nawodny okręt wojenny RP – zbudowany w stoczni w Hawrze stawiacz min ORP „Gryf”, zdolny do stawiania min z ośmiu torów minowych. Na jego pokładzie były ponadto armaty Boforsa do działań przeciwko nieprzyjacielskim jednostkom nawodnym i przeciwlotniczych oraz karabiny maszynowe Hotchkiss.
Przygotowania do wojny
Polska flota stopniowo wzbogacała się też o okręty podwodne, gdyż kadm. Unrug zdawał sobie sprawę, że mają one kluczowe znaczenie strategiczne w obronie polskiego wybrzeża. W 1939 r. polski Dywizjon Okrętów Podwodnych dysponował pięcioma jednostkami – OORP „Ryś”, „Sęp”, „Żbik” i „Wilk” oraz ORP „Orzeł”. Niestety, mimo wysokiego stopnia wyszkolenia polskich załóg i niewątpliwych osiągnięć polskiej Marynarki Wojennej nie była ona w stanie wytworzyć sił zdolnych zagrozić potężnym siłom Kriegsmarine. Sytuację pogarszało wyjątkowo niekorzystne strategicznie położenie polskiego Wybrzeża, połączonego z Rzeczpospolitą jedynie wąskim pasem rozdzielającym III Rzeszę i Prusy Wschodnie. Nie ulegało wątpliwości, że w momencie wybuchu wojny, nieuniknionej wobec niemieckich żądań odnośnie do Gdańska i eksterytorialnej autostrady przez terytorium RP, Wybrzeże, odcięte od Polski, pozostanie zdane na własne siły. Mimo sojuszniczych zobowiązań Francji i Wielkiej Brytanii wobec Rzeczypospolitej zarówno Marine Nationale, jak i światowa morska potęga – Royal Navy, odmówiły wysłania okrętów na Bałtyk.
Intensywne przygotowania Wybrzeża do obrony przed spodziewaną niemiecką agresją (brany był także pod uwagę atak wojennej floty ZSRS) rozpoczęły się w drugiej połowie lat 1930. Kadm. Unrug nie miał złudzeń w kwestii ewentualnego starcia polskich okrętów wojennych z jednostkami Kriegsmarine, wspieranymi przez nie mniej potężne lotnictwo niemieckie. Zdawał też sobie sprawę, że stacjonujące w lotniczej bazie w Pucku polskie wodnosamoloty nie miałyby szans w starciu z bombowcami Luftwaffe. W 1938 r. w rozmowie z kadm. Świrskim Józef Unrug przedstawił koncepcję ewentualnego odesłania najcenniejszych polskich kontrtorpedowców do portów jednego z sojuszników na Zachodzie; tak powstał plan „Peking”. Na lądzie opór nieprzyjacielowi miały stawiać: załoga Poczty Gdańskiej, Wojskowa Składnica Tranzytowa na Westerplatte pod dowództwem mjr. Henryka Sucharskiego – 5 wartowni, główne uzbrojenie: dwa działka przeciwpancerne kalibru 37 mm, armata polowa wz. 1902/26 kalibru 75 mm oraz cztery moździerze kalibru 81 mm, 40 karabinów maszynowych. Baterie artyleryjskie stanęły też w Gdyni i na Kępie Oksywskiej.
Hel miał wytrzymać 14 dni
W lipcu 1939 r. Dowództwo Lądowej Obrony Wybrzeża powierzono płk. Stanisławowi Dąbkowi, za całość Obrony Wybrzeża odpowiadał kadm. Józef Unrug. Ze względu na położenie szczególną rolę w obronie polskiego wybrzeża przewidziano dla Półwyspu Helskiego; utworzono na nim Rejon Umocniony Hel. Na półwyspie rozmieszczone były stanowiska baterii artyleryjskich, z których największa, na cyplu, otrzymała imię kmdr. Heliodora Laskowskiego, pioniera polskiej artylerii nadbrzeżnej. Dowodził nią kpt. Zbigniew Przybyszewski. Port wojenny w Helu był też bazą okrętów Marynarki Wojennej. Do czasu przybycia aliantów Westerplatte miało bronić się 12 godzin, Gdynia – 7 dni, zaś Hel, przewidziany jako ostatni bastion polskiego oporu, miał wytrzymać 14 dni.
30 sierpnia 1939 r. kadm. Unrug otrzymał z Kierownictwa Marynarki Wojennej w Warszawie rozkaz „Peking wykonać”. Kontrtorpedowce OORP „Błyskawica”, „Grom” i „Burza”, stojące w pełnej gotowości na oksywskiej redzie, zeszły z kotwic, ustawiły się w szyku torowym i ruszyły w kierunku cypla helskiego; ich celem był brytyjski port Leigh. Według założeń planu Peking ocalone w ten sposób okręty i ich załogi miały osłaniać na Morzu Śródziemnym i Czarnym transportowce z dostarczaną przez sojuszników bronią dla Wojska Polskiego. Pozostający na straży wybrzeża jedyny polski niszczyciel ORP „Wicher” pożegnał odchodzące jednostki sygnałem świetlnym: „Szczęść Boże, ku chwale Ojczyzny!”. „Za wolą Bożą wkrótce się zobaczymy!” – odpowiedziała „Błyskawica”. Był to poruszający moment dla dowódcy cyplowej baterii kpt. Zbigniewa Przybyszewskiego. W 1937 r. był on bowiem pierwszym oficerem „Burzy”, zdobył podczas tej służby mistrzostwo floty w strzelaniu artyleryjskim. Awans na kapitana otrzymał rok później, służąc na „Błyskawicy”. Na Helu w charakterze zastępcy dowódcy II Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej pozostawał także jego kolega, kpt. Jan Busiakiewicz, do niedawna pierwszy oficer artylerii na „Gromie”.
Stojący w Zatoce Pięciu Gwizdków pancernik Schleswig-Holstein, ustawiony już do ostrzału Westerplatte, nawet nie zauważył odejścia polskich niszczycieli, których załogi wiadomość o niemieckiej agresji na Polskę odebrały już na Morzu Północnym. Na spotkanie polskich kontrtorpedowców wypłynęły niszczyciele Royal Navy – HMSS „Wallace” i „Wanderer”, które bezpiecznie doprowadziły je do portu w Leigh.
Strzały usłyszały wszystkie załogi
1 września 1939 r. o godz. 4.48 Schleswig-Holstein oddał pierwszą salwę w kierunku Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Na polską załogę ruszyło natarcie kompanii szturmowej Kriegsmarine, rozpoczęła się bohaterska obrona placówki, która miała przejść do legendy polskiego oręża. Zanim mjr Sucharski przekazał kadm. Unrugowi radiowy meldunek o rozpoczęciu działań wojennych, wystrzał z niemieckiego pancernika usłyszeli Niemiecki pancernik Schleswig-Holstein 1 września 1939 r. rozpoczął ostrzał Westerplatte, stając się symbolem napaści Niemiec na Polskę. Polskim artylerzystom z helskiej baterii cyplowej nr 31 udało się go jednak uszkodzić. Fot. virtualdockyard.co.uk pozostający w gotowości bojowej na stanowiskach artyleryjskich obrońcy Helu, a także członkowie załóg wszystkich nawodnych polskich jednostek. Kilkanaście minut później potężna eskadra bombowców Heinkel He 111 zaatakowała bazę polskiego lotnictwa morskiego w Pucku. Podczas nalotu zginął kmdr por. pilot Edward Szystowski, dowódca Morskiego Dywizjonu Lotniczego, pierwszy polski oficer poległy w czasie II wojny światowej. Ocalałe polskie wodnosamoloty kadm. Unrug nakazał przebazować do Jastarni, ale działania Luftwaffe uniemożliwiły ich załogom postawienie jakiegokolwiek oporu. 20 minut po nalocie na Puck, dowódca Dywizjonu Okrętów Podwodnych kmdr por. Aleksander Mohuczy wydał dowódcom jednostek rozkaz opuszczenia portu w Helu i przejścia do wyznaczonych sektorów.
Wojna na Bałtyku
Stalowe drapieżniki rozpoczęły zajmowanie pozycji zgodnie z planem „Worek”. OORP „Wilk” i „Orzeł” oddały kilkanaście, niestety niecelnych, strzałów z ciężkich karabinów maszynowych do trzech niemieckich samolotów Heinkel He 59. Ok. godz. 13.00 dwie eskadry niemieckich bombowców, po przeprowadzeniu lotu rozpoznawczego, przypuściły zmasowany nalot na Hel. „Zarządziłem alarm przeciwlotniczy – wspominał kpt. Przybyszewski. – W kilka chwil później samoloty rozpoczęły silne bombardowanie baterii z lotu nurkowego (...). Przez cały czas były one ostrzeliwane przez broń maszynową baterii, której obsługa zachowała się bez zarzutu. (...) Duch załogi był bardzo dobry. Mimo że żadnego samolotu nie strącono, jednak znaleziono na terenie baterii dużą ilość odłamków części samolotowych”. Niemieckie sztukasy zaatakowały polskie pozycje artylerii nadbrzeżnej na całej długości półwyspu; na baterię im. kmdr. Laskowskiego i port w Helu spadło ok. stu bomb. Byli zabici i ranni, ale Niemcom nie udało się zniszczyć polskich placówek.
Ok. godz. 15.00 dowódca ORP „Gryf”, kmdr Stefan Kwiatkowski, otrzymał sygnał do rozpoczęcia planu „Rurka” – postawienia zagrody minowej w Zatoce Gdańskiej i zaminowania dostępu do portów w Gdyni i Helu. Osłonę dla „Gryfa” miał stanowić ORP „Wicher”, obie kanonierki i zespół trałowców. Operacja „Rurka” miała rozpocząć się pod osłoną nocy ok. godz. 22.00. Niestety, nie udało się zaskoczyć Niemców, gdyż do dowódcy 1. Floty Powietrznej Luftwaffe gen. Alberta Kesserlinga dotarła wiadomość o ruchach polskich okrętów. Ładownie „Gryfa” wypełniało ponad 290 min, z których każda zawierała ok. 140 kg materiałów wybuchowych. Dochodziła godz. 17.00, kiedy sygnalista „Wichra”, starszy marynarz Leopold Tomczyk, zameldował obecność niemieckich samolotów na kursie. Nadlatujące ze Słupska 33 bombowce nurkujące Junkers Ju 87 z wściekłością zaatakowały polskie okręty. Pikujące niemieckie maszyny zrzuciły pierwszy śmiercionośny ładunek celując w „Gryfa”, bomby spadły jednak do morza.
Sztukasom odpowiedział natychmiast ogniem dział przeciwlotniczych i broni pokładowej „Wicher”. „Ster zero cała naprzód”– wydał komendę dowódca „Wichra” kmdr Stefan de Walden. „Osłonić ogniem ‘Gryfa’!” – rozkazał, zdając sobie doskonale sprawę, iż trafienie w stawiacz min spowoduje piekielną detonację, od której zginie zarówno załoga „Gryfa”, jak i wszystkie pozostałe... Jedna z niemieckich bomb wybuchła niebezpiecznie blisko burty „Wichra”, powodując jedynie niegroźne uszkodzenia. Statek nadal jednak manewrował, unikając trafienia i nie przerywając ognia. Na „Gryfie” kmdr Stefan Kwiatkowski, stojąc na mostku kapitańskim, spokojnie wydawał rozkazy, po mistrzowsku manewrując potężną jednostką. Marynarze z godnym podziwu opanowaniem wypełniali jego rozkazy. „Gryf” przechylał się z burty na burtę, silne wybuchy niemieckich bomb wstrząsały nim od stępki po główny maszt. Stawiacz min szedł jednak dalej, a marynarze z obsługi broni przeciwlotniczej z zaciętością bronili się przed niemieckimi bombami i seriami karabinów maszynowych. Nagle kolejna bomba uderzyła w wodę tuż przy burcie „Gryfa”. Kmdr Kwiatkowski zachwiał się i upadł, znacząc pokład krwią. Odłamki trafiły go w pierś i urwały nogę. Kilku marynarzy, mimo wciąż trwającego niemieckiego ostrzału, natychmiast ruszyło na ratunek dowódcy. Pod seriami niemieckich karabinów maszynowych zanieśli rannego do kajuty.
Dowództwo objął zastępca komandora, kpt. Wiktor Łomidze, z pochodzenia Gruzin. Manewrował statkiem tak, aby przewidując atak uniknąć ostrzału. Niemieccy piloci ostrzeliwani ogniem polskich jednostek byli teraz ostrożniejsi. Nie odważyli się obniżać lotu, jednak jedna z bomb wybuchła tuż przy rufie „Gryfa”, uszkadzając ster, co znacznie zmniejszyło zwrotność okrętu. „Gryf” walczył jednak nadal, osłaniany przez „Wichra” i idące w rozluźnionym szyku trałowce, przez cały czas ostrzeliwujące sztukasy z broni pokładowej. W końcu piloci Luftwaffe, zaskoczeni siłą oporu Polaków, dali za wygraną i odlecieli do bazy. Żaden z polskich okrętów nie został trafiony bezpośrednio, mimo iż na samego „Gryfa” Niemcy zrzucili aż 30 bomb! Śmiercią bohaterów polegli dowódca „Gryfa” i 20 marynarzy z jego załogi, a także 6 marynarzy z silnie uszkodzonego trałowca „Mewa”, który znajdując się najbliżej „Gryfa”, ofiarnie walczył w jego obronie. Tak zakończyła się pierwsza powietrzno-morska bitwa II wojny światowej.
Ostrzał artyleryjski z okrętów
Niestety kpt. Łomidze podjął nie do końca przemyślaną i nie uzgodnioną z kadm. Unrugiem decyzję wyrzucenia nieuzbrojonych min do morza. Uniemożliwiło to realizację operacji „Rurka”. Uszkodzony „Gryf” wszedł do portu w Helu i zacumował lewą burtą do zanurzonego doku pływającego. Miał służyć jako stacjonarna bateria artyleryjska osłaniająca Hel od strony Zatoki Gdańskiej. Kpt. Łomidze nie zawiadomił też o odwołaniu operacji „Rurka” kmdr. de Waldena, który zgodnie z jej wytycznymi wyprowadził „Wichra” na pełne morze w kierunku Piławy na przewidywane pozycje.
„Wicher” zauważył dwa niemieckie kontrtorpedowce sam nie będąc zauważony, jednak nie mogąc zgodnie z planem zdradzić swojej pozycji, nie mógł ich storpedować! Sygnaliści „Wichra” zauważyli ponadto idący w niewielkiej odległości duży niemiecki krążownik. Szansa na powodzenie ataku torpedowego była ogromna, jednak brak łączności udaremnił okazję do zatopienia nieprzyjacielskiej jednostki. Ponieważ położenie pomiędzy trzema niemieckimi okrętami było dla „Wichra” niebezpiecznie, kmdr de Walden wydał rozkaz powrotu do bazy w Helu. Ku wielkiemu rozczarowaniu otrzymał rozkaz wyładowania torped, wygaszenia kotłów i zacumowania w porcie. „Wicher”, podobnie jak „Gryf”, został przekształcony w stacjonarną baterię artyleryjską. Kadm. Unrug nie chciał bowiem, aby w razie trafienia na morzu okrętów bombami lotniczymi doszło do wybuchów torped i bomb, a także pracujących kotłów, co oznaczałoby pewną śmierć załóg.
Następnego dnia podczas niemieckich nalotów na Hel artylerzyści „Wichra” zestrzelili samolot wroga, zaś w nocy z 2 na 3 września helskie baterie artyleryjskie odparły aż 26 niemieckich ataków powietrznych! 3 września o godz. 6.50 polscy sygnaliści z „Wichra” i „Gryfa” dostrzegli dwa niszczyciele nieprzyjaciela idące z Piławy w kierunku Gdańska. Jednostki zmieniły kurs i ruszyły w stronę Helu; były to „Leberecht Maass”, flagowy okręt adm. Günthera Lütjensa, dowódcy sił torpedowych Kriegsmarine, i jego bliźniacza jednostka „Wolfgang Zenker”. Rozpoczęły ostrzał Helu, jednak natychmiast odpowiedzieli im artylerzyści z „Gryfa”, do których dołączyła obsługa czterech dział „Wichra”.
Po pierwszych salwach polskie okręty uzyskały nakrycie, przechodząc w ogień ciągły. Do walki po polskiej stronie dołączyła bateria im. kmdr. Heliodora Laskowskiego; kpt. Przybyszewski po raz pierwszy zarządził otwarcie ognia z najcięższych dział. Okazało się, że artylerzyści „Gryfa” trafili oba niemieckie niszczyciele! „Leberecht Maass” doznał uszkodzenia burty i działa, stracił także czterech artylerzystów, niewielkich uszkodzeń doznał też „Wolfgang Zenker”. Kontrtorpedowce postawiły zasłonę dymną i wycofały się z pola walki. „Ta pierwsza walka morska na Helu, w której brały udział ‘Wicher’ i ‘Gryf’, a także bateria cyplowa, nie skończyła się sławnie dla niszczycieli niemieckich” – wspominał kmdr Włodzimierz Steyer, Dowódca Rejonu Umocnionego Hel.
Załogi walczyły do końca
Niestety, były to ostatnie godziny chwały OORP „Wichra” i „Gryfa”, bowiem Niemcy zaskoczeni siłą polskiego oporu postanowili bezwzględnie zniszczyć oba okręty. Pierwszy nalot rozpoczął się o godz. 9.00; niemieckie sztukasy zaatakowały „Gryfa”, zrzucając na niego bomby i ostrzeliwując z broni pokładowej. Artylerzyści polskiego stawiacza min natychmiast odpowiedzieli ogniem, jednak jedna z niemieckich bomb trafiła w przedni pokład „Gryfa”, a trzy inne wybuchły blisko burty, powodując wyciek ropy i eksplozję amunicji do dział przeciwlotniczych. Ok. godz. 14.00 kolejna eskadra sztukasów zaatakowała „Wichra”, którego załoga dzielnie broniła jednostki działami przeciwlotniczymi i karabinami maszynowymi, wspomagały ją trałowce. Los „Wichra” był jednak przesądzony. Pierwsza bomba uderzyła w dziób niszczyciela, rozrywając go aż do pomostu. Druga, eksplodując przy burcie, zdarła poszycie. Kontrtorpedowiec zaczął nabierać wody, przechylając się na prawą burtę. Kolejne dwie bomby trafiły w śródokręcie.
Załoga „Wichra” walczyła jednak dalej, a kmdr de Walden do końca sprawnie kierował obroną okrętu i ratowaniem rannych. W walce wyróżnił się mat Zygmunt Kuzior, który po wybuchu pierwszej bomby wbiegł do kotłowni i wypuścił z kotłów parę, aby nie dopuścić do eksplozji. Jego kolega, mat Bogacewicz, stojąc po kolana w wodzie, prowadził ogień, dopóki okręt się nie przechylił. „Wicher” osiadł na dnie basenu portowego. Wielu marynarzy, w tym ranni, znalazło się w wodzie. Mimo niemieckiego ostrzału wszystkich udało się uratować.
Podczas kolejnego nalotu do nierównej walki z niemieckimi bombowcami stanęły obie polskie kanonierki, zaś podczas następnego Niemcy zrzucili bomby na uszkodzonego „Gryfa”, który stanął w płomieniach i osiadł na dnie; po dwóch dniach marynarze zdjęli z niego działa i karabiny maszynowe, które wzmocniły obronę półwyspu. Wieczorem na Hel dotarła wiadomość o odcięciu Wybrzeża. Nadal broniło się Westerplatte. Zniszczenie „Wichra” i „Gryfa” spowodowało jednak, że baterie artyleryjskie Helu nie mogły już liczyć na wsparcie okrętów nawodnych, niewielkie trałowce nie były w stanie dać im osłony. Obrona półwyspu miała się odtąd opierać na załogach baterii i na polskiej piechocie. Marynarze z „Wichra” i „Gryfa” wzmocnili obsługę baterii.
Na końcu pozostał Hel
Zdolne do walki były jeszcze okręty podwodne, które otrzymały rozkaz dalszych działań, dopóki nie wyczerpią się możliwości stawiania Niemcom oporu. Załogi polskich stalowych drapieżników miały przejść do portów neutralnych lub podjąć próbę przedarcia się do Wielkiej Brytanii. Załogom „Wilka” i „Rysia” udało się nawet postawić zagrody minowe, jednak polskie jednostki, nieustannie śledzone przez niemieckie samoloty i okręty, mogły walczyć już tylko o przetrwanie. OORP „Wilk” i „Orzeł” przedarły się do Wielkiej Brytanii, przy czym „Orzeł” dokonał tego po brawurowej ucieczce po internowaniu w Tallinie.
7 września po bohaterskiej obronie skapitulowało Westerplatte. Kmdr Steyer odnotował, że do Gdańska wpłynął, używając zasłony dymnej, drugi niemiecki pancernik, „Schlesien” „Czyżby Westerplatte tak wyczerpało pierwszy, że na zwalczenie Helu trzeba było wezwać drugi?” – zapisał w pamiętniku. W dniach 9-11 września kpt. Przybyszewski ogniem swojej baterii bohatersko wspierał walczące na Kępie Oksywskiej oddziały płk. Dąbka, które z kolei wspierały polskie trałowce ostrzeliwujące pozycje Wehrmachtu. Dowódca ten, zmuszony do opuszczenia Gdyni, postanowił bronić się na Oksywiu aż do końca. Jego niewielki oddział atakowany morderczym ogniem usytuowanej na wzgórzach gdyńskich niemieckiej artylerii i nalotami bombowymi Luftwaffe mimo beznadziejnej sytuacji stawiał nieprzyjacielowi zaciekły opór. Kiedy ruszyło natarcie niemieckiej piechoty, Polacy bronili się do ostatniego naboju. Gdy skończyła się amunicja, „garstka żołnierzy bez umocnień, bez bunkrów, ze wszystkich stron okrążona, ze wszystkich stron zarzucona tonami żelaza i ogniem piekielnym broniła się bagnetem i kosami”. Płk Dąbek mimo rany nie chciał zdać dowództwa ani poddać się Niemcom. Walczył jak prosty żołnierz, obsługując działko przeciwpancerne. 19 września w ostatnich godzinach, nie chcąc pójść do niewoli, odebrał sobie życie strzałem z pistoletu.
Upadek Kępy Oksywskiej po siedmiu dniach bohaterskiej obrony oznaczał, że ostatnim punktem polskiego oporu na Wybrzeżu pozostał tylko Hel, już 11 września, po zajęciu przez Niemców Władysławowa i Wielkiej Wsi, odcięty od stałego lądu i skazany na walkę w osamotnieniu. Wizytujący 20 września polskie pobojowiska Adolf Hitler urzą- dził dowódcom oddziałów niemieckich piekielną awanturę z powodu „zużycia wielkiej ilości amunicji i wysokich strat w starciu z tak małymi liczebnie i słabo uzbrojonymi oddziałami polskimi”. Jednocześnie nakazał użyć przeciwko Helowi jednostek lotnictwa, artylerii lądowej i sił morskich, obawiał się bowiem kolejnych strat w przypadku bezpośredniego natarcia.
"Wytrzymamy do października"
25 września niemieckie pancerniki „Schleswig-Holstein” i „Schlesien”, ostrzeliwujące od 12 września półwysep, podjęły kolejną próbę złamania oporu cyplowej baterii im. kmdr. Laskowskiego. „Błyski z luf pancerników!” – zameldował ok. godz. 10.00 polski obserwator. „Bateria, ognia!” – wydał komendę kpt. Przybyszewski. Po trzeciej salwie Polacy uzyskali nakrycie: „Ogień ciągły!” – zarządził kapitan. „Schlesien”, trafiony polskim pociskiem, który uszkodził mu burtę, postawił zasłonę dymną i odszedł spod zasięgu baterii. Kpt. Przybyszewski rozkazał przenieść ogień na „Schleswig-Holsteina”, który wspomagany przez korygujący celność strzałów samolot ostrzeliwał baterię. Jeden z pocisków pancernika uderzył w betonową osłonę polskiego działa, śmiertelnie raniąc dalmierzystę, który zdążył jeszcze krzyknąć „Niech żyje Polska!”.
Teraz cały ogień polskiej baterii szedł na „Schleswiga”, który kryjąc się za zasłoną dymną nadal wściekle atakował polskie pozycje. Ok. godz. 11.00 niemiecki pocisk zabił kolejnego polskiego marynarza. Następny rozerwał się na stanowisku nr 1; odłamki trafiły kierującego ogniem na wieży kpt. Przybyszewskiego. Dowódca dostał w rękę i pierś, zbladł z upływu krwi, kategorycznie jednak odmówił zejścia z posterunku. Krwawiąc z nieopatrzonych ran, nadal kierował ogniem, zadziwiając swoją załogę skutecznością działania. „Schleswig-Holstein”, zaskoczony siłą polskiego oporu, rozpoczął manewr wycofania się w kierunku Gdańska. „Stop, działa na zero!” – rozkazał słabym głosem kpt. Przybyszewski. Zszedł jeszcze o własnych siłach z wieży, oddał hołd poległym. Wciąż silnie krwawiąc, sprawdzał skutki ostrzału baterii. Na odejście do szpitala zgodził się dopiero na rozkaz kmdr. Steyera i kmdr. Kukiełki. Dowództwo objął kpt. Bohdan Mańkowski.
Dwa dni później, podczas kolejnego ostrzału baterii przez niemieckie pancerniki, polscy artylerzyści celnym strzałem uszkodzili „Schleswig-Holsteina”, trafiając w pancerz kazamaty przy prawej burcie. Rannych zostało sześciu niemieckich marynarzy z obsługi działa, co zmusiło pancernik wroga do odejścia na bezpieczną odległość. Nazajutrz o godz. 14.00 kpt. Przybyszewski z ręką na temblaku powrócił na stanowisko, przejmując dowodzenie. „Chłopcy – powiedział – musimy pokazać Niemcom, jak polski marynarz walczy i pomimo przewagi w lotnictwie tak łatwo nie damy się zdobyć”. Niestety, do kadm. Unruga dotarła wiadomość o wkroczeniu niemieckich oddziałów do Warszawy. Dowódca Obrony Wybrzeża, podobnie jak Dowódca RU Hel, też nie chciał się poddać. „Wszyscy kapitulują we wrześniu. My wytrzymamy do października” – powiedział podczas narady kmdr Steyer. Kadm. Unrug postanowił bronić Helu jak najdłużej.
"Niemcy i tak przegrają"
30 września ruszyło niemieckie natarcie od strony lądu. Polscy żołnierze 10. kompanii KOP „Hel” ponieśli duże straty, udało się jednak wysadzić zaporę z głowic torped ustawioną w poprzek półwyspu za Chałupami. Zginęło ok. 80 żołnierzy wroga, powstała potężna wyrwa, którą wypełniła woda morska, skutecznie powstrzymując natarcie nieprzyjaciela.
W nocy, podczas kolejnej narady wojennej, kadm. Unrug, uznając, że nie ma prawa dłużej narażać życia obrońców, podjął decyzję o kapitulacji: „Panowie oficerowie... Wszakżeż nie zezwalam na dalszy rozlew marynarskiej i żołnierskiej krwi! Niemcy i tak tę wojnę przegrają. Jeszcze Polska nie zginęła”.
Hel poddał się 2 października. Kiedy kadm. Unrug, już jako jeniec, dołączył do grupy swoich oficerów zebranych na przystani na Helu, niemiecki komandor podał komendę „Achtung!”. Jego podwładni stanęli na baczność i zasalutowali, albowiem ów komandor był w czasie wielkiej wojny... uczniem i podkomendnym kadm. Unruga. Kpt. Przybyszewski w momencie odejścia do niewoli odpiął pas z kordem i wyrzucił do morza, aby nie oddać broni w niemieckie ręce. Gdy nieprzyjacielski oficer poczęstował go papierosami, odmówił. Dla obrońców niezłomnego półwyspu rozpoczynał się trudny czas niemieckiej niewoli. Kadm. Józef Unrug kategorycznie odrzucił przyjęcie wysokiego stanowiska w Kriegsmarine, nie prowadził też rozmów z niemieckimi żołnierzami w ich języku, mówiąc, iż 1 września 1939 r. zapomniał języka niemieckiego.
***
Powyższy artykuł dr Moniki Makowskiej ukazał się w miesięczniku "WPiS. Wiara, patriotyzm i sztuka" nr 143.
Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne
Roczna prenumerata papierowej i elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc w Twojej skrzynce pocztowej i jednocześnie na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
WPIS 07-08/2024 (e-wydanie)
Pojawił się już najnowszy, wakacyjny podwójny numer „Wpisu”. Jak każdego miesiąca przygotowaliśmy dla Państwa wyselekcjonowany zbiór felietonów powiązanych z aktualną tematyką, podobnie jak całą serię artykułów historycznych nawiązujących do bieżących rocznic. W związku z 80.
III Rzesza Niemiecka. Nowoczesność i nienawiść
Rzesza Niemiecka istniała tylko w okresie 1933–1945, ale bardzo mocno zapisała się w historii. Mocno i wyjątkowo niechlubnie. Gdy się ją wspomina, przychodzą na myśl druty kolczaste, niemieckie obozy zagłady, wojenna pożoga, grabież, ruiny. Do tego dochodzi pogarda dla tych, których zbrodnicza ideologia nazistowska określała jako „podludzi” i których należało likwidować w imię czystości rasy.
Rok 1939. Od beztroski do tragedii
Dla Polski rok 1939 był rokiem przedziwnym; przede wszystkim tragicznym, gdyż agresja na nasz kraj Niemiec dokonana 1 września, a następnie Związku Sowieckiego – 17 września spowodowała śmierć milionów rodaków jak również zamordowała prężnie rozwijającą się II Rzeczpospolitą. Ten straszny rok kojarzy nam się zatem głównie z początkiem II wojny światowej.
AD
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.