Leszek Sosnowski: rezygnacja z bezpieczeństwa medialnego spowodowana tchórzostwem i słabością ludzi dobrych
Czytelnicy WPISu, polskiego miesięcznika wydawanego przez Wydawnictwo Biały Kruk, tłumnie zgromadzili się na V Dniu Patrioty. Fot. Michał Klag. W najnowszym numerze „Wpisu” Leszek Sosnowski piętnuje rezygnację z bezpieczeństwa medialnego w III RP, ale też sugeruje konkretne rozwiązania. Poniżej główne tezy artykułu.
Do prowadzenia cudzoziemskich mediów wydawanych po polsku wyszukano osoby pozbawione zasad moralnych i przyzwoitości obyczajowej, gotowe za dobrą pensję i wierszówkę napisać lub powiedzieć wszystko, czego zażąda ich pan. Dzięki bardzo wysoko posuniętej bezkarności wszelakiego rodzaju medialni hochsztaplerzy, pospolite łotry, mogą swobodnie funkcjonować i jeszcze ciągną z tego potężne zyski tak finansowe, jak polityczne, oraz coraz częściej światopoglądowe. Wcale nie chodzi im o inne widzenie tego samego zagadnienia, lecz o szkodzenie suwerennej Polsce i niezależnym Polakom. Oczywiście naginanie prawdy, cytowanie nieistniejących „źródeł”, to też jest „inne widzenie”, ale takie, które z uwagi na swą szkodliwość absolutnie nie może być rozpatrywane w kategoriach wolności słowa. Nie należy bowiem wolności słowa doprowadzać do absurdu, jak np. czyni to pani Mosbacher, albo co gorsza, wykorzystywać jej jako broni przeciwko narodowi.
Skoro tym firmom i tym ludziom nic się nie dzieje, nikt ich nie karze, to widocznie jednak musi być sporo z prawdy w ich przekazie medialnym. – takie jest rozumowanie – trzeba przyznać, że całkiem logiczne – milionów Polaków. Gdyby jakieś publikatory stale oszukiwały, to przecież każda normalna władza już dawno by zadziałała, zrobiłaby porządek z takimi kłamcami i szkodnikami. Są przecież na to paragrafy, jak np. paragraf 133 Kodeksu Karnego o znieważaniu publicznym narodu polskiego i Rzeczypospolitej. Jednak paragraf 133 nie został zastosowany ani razu.
Ma także swoje sankcje Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Jeśli jednak to 5-osobowe gremium nawet czasem przegłosowało jakieś kary, i to w bardzo niskim wymiarze, były one przeważnie anulowane (np. wobec TVN) przez przewodniczącego, który ma takie dyktatorskie uprawnienia. Dziwna postać ten przewodniczący (Witold Kołodziejski). Nie korzysta ze swej władzy – tak jak oczekiwaliśmy – w celu obrony obozu patriotycznego, w celu obrony polskiej historii, kultury, dobrego obyczaju politycznego, a nawet nie chroni racji stanu, którą ewidentnie rozumie po swojemu. Poprzedni przewodniczący bronił swego obozu politycznego jak lew. Bronił, rzecz jasna, ówczesnego układu, bronił zblatowania mediów, lewacko-liberalnych polityków i domów mediowych rozdysponowujących rok w rok olbrzymie środki z reklamy. Obecny przewodniczący ma teoretycznie zadanie o niebo przyjemniejsze (choć nie łatwiejsze), bo mógłby po prostu bronić prawdy. Mógłby. (…)
O konieczności repolonizacji mediów (i nie tylko mediów) w Polsce przeczytać można w ważnej książce Białego Kruka:
Repolonizacja Polski
Czy można repolonizować Polskę? Cały kraj? Otóż można i trzeba, gdyż niemal cały majątek narodowy został wysprzedany (za grosze!), bo rządzący jeszcze niedawno politycy systematycznie i całkowicie podporządkowywali nasze życie gospodarcze, kulturalne czy medialne wymogom zagranicznych hegemonów.
Poważne uwiarygodnienie wszelkiego rodzaju tefałenów, onetów itp. dokonuje się poprzez występy w nich najwyższych przedstawicieli prawicy. Niektórzy czynią to z lubością, uważając, że cel uświęca środki, a ich celem nie jest sprawa narodowa, lecz osobista popularność, obojętnie jakimi środkami osiągnięta. Przykład idzie niestety z góry. Tymczasem z niektórymi mediami nie powinno się w ogóle, programowo, rozmawiać, sam honor nie powinien na to pozwalać – to byłby czytelny znak dla całego kraju. Takiego znaku jednak nie było i nie ma. Jeśli obóz cudzoziemski chce wypowiedzi prawicowych polityków, niech czerpie je z prawicowych mediów. Te zaś powinny rozmawiać z przywódcami swego obozu odważniej; jakże często, niestety, stawiają się w pozycji petenta.
Cóż robić zatem? Sytuacja z mediami jest tak zabagniona, że niebawem chyba zaczną spontanicznie powstawać jakieś trybunały ludowe, by je osądzić… Takie na przykład media Springera są co prawda czytane przez wielu Polaków, ale zarazem budzą u milionów Polaków wściekłość. Już nie tylko tymi świństwami, pomówieniami i pospolitymi kłamstwami, które prezentują na łamach i antenach, ale samym swoim istnieniem. Niemcom (i nie tylko im) o to właśnie chodzi, bowiem w swoim programie walki z nami mają targanie narodu za trzewia, wywoływanie frustracji i permanentnego stanu podenerwowania. (…)
O czym tym razem piszesz we „Wpisie”, zapytał mnie jeden z przyjaciół. O mediach, odpowiedziałem. Znowuż? – zdziwił się. Tak, znowuż, ponieważ lekceważenie bezpieczeństwa medialnego jest nie tylko niedotrzymaniem jednej z głównych obietnic wyborczych PiS-u, i to jeszcze z 2015 roku, ale będzie za chwilę ciosem śmiertelnym dla suwerennej Polski. Nie wiadomo jak długo przyjdzie się potem odradzać, kto wie, czy kolejne 123 lata nie będzie za mało. Po odrodzeniu, jeśli takie nadejdzie, będą nas wszystkich, całe nasze pokolenie, piętnować na lekcjach historii; jednych jako jawnych zdrajców, kolejnych targowiczan, drugich jako durniów i nicponiów, którzy tak niewiele potrzebowali, żeby uchronić Ojczyznę, a tego nie zrobili! Trzeba było tylko stworzyć polskie media – i nie dali rady, nie potrafili zrozumieć, co to jest wojna hybrydowa, choć prawie cały świat był już w nią uwikłany i wszyscy posługiwali się tą nowoczesną bronią zwaną mediami. Zresztą nasz obóz też próbuje ją stosować, ale na razie pozostaje na poziomie maczugi, no, może kuszy.
Czarnowidztwo? Oby tak było, ale nie sądzę, żebym dużo przesadzał. Problem zresztą nie jest nowy, o sile mediów wiedział już np. Napoleon Bonaparte – choć o ileż wtedy były one słabsze, prymitywniejsze! Cesarz twierdził: „Bardziej boję się trzech wrogich gazet niż trzech tysięcy bagnetów”. W Polsce współczesnej wprost trudno zliczyć gazety, czasopisma, radia, stacje telewizyjne i portale nieprzyjazne Polsce. Nasz obóz nie ma nawet kilkudziesięciu własnych bilbordów. Nie będę tu kolejny raz przytaczał tabel, liczb i procentów. Faktem jest sprawdzonym, że stosunek mediów faktycznie polskich do oszukańczo polskich jest jak jeden do dziesięciu. A ta proporcja byłaby jeszcze znacznie gorsza, gdyby nie TVP. W prasie codziennej wynosi ona chyba jeden do tysiąca, nie ma sensu nawet tego dokładnie obliczać. Prasa regionalna na przykład – tak istotna w okresach wyborczych – jest kompletnie zawłaszczona przez wrogów obozu patriotycznego jest de facto cała niemiecka. To po prostu hańba. (…)
Kilka miesięcy temu usłyszałem, jak jeden z szefów mediów prawicowych, skądinąd człowiek na pewno zasłużony, publicznie twierdził, że nie są istotne nakłady, słuchalność czy oglądalność. Najważniejsze jest to, że jednak ktoś publicznie mówi prawdę. Z przykrością muszę stwierdzić, że to jest rozumowanie skażone PRL-em, mocno szkodliwe. Wtedy mogło nas cieszyć, że prasa i inne wydawnictwa podziemne ukazują się choćby w kilkuset egzemplarzach, a kilka tysięcy to już było naprawdę coś. Tylko, że wtedy każdy z tych egzemplarzy przekazywany był non stop z rąk do rąk (trzeba go było szybko oddawać pod rygorem wykluczenia z kręgu czytelniczego), był relacjonowany w domach rodzinnych, w zakładach pracy, na spacerach, w kolejkach, wszędzie. Wiadomo, że dziś tak nie jest i być nie może.
Domniemywa się, całkiem bezpodstawnie, że prawda sama się rozejdzie i obroni.
Wiadomo, że nie atakują nas dzisiaj bagnety, to nie czasy Napoleona. Nie strzelają do nas armaty ani karabiny maszynowe. Są inne metody, jest inna broń. Dziś można ulec zaborom bez zmiany granic i bez rozlewu krwi. Nie wiedząc nawet kiedy, można stać się wasalem albo i niewolnikiem, albo w razie potrzeby mięsem armatnim. Ileż razy trzeba to powtarzać polskim politykom prawicowym? Czyż nie widzą, że targowica na razie dysponuje tylko jedną jedyna bronią: mediami. No i oczywiście ma super wywiad w szeregach PiS-u, a wykorzystuje go nie gdzie indziej jak w publikatorach.
Trzeba zrozumieć, że dopóki będzie funkcjonował system demokratyczny opierający się przecież na szerokiej, jak najszerszej opinii publicznej, dopóty media będą najważniejszą bronią.
Nie można się obronić udając, że ataku nie ma. Atak sunie za atakiem, coraz brutalniejszy.
Kiedy brak inwestycji w bezpieczeństwo medialne będzie wyglądał jak zdrada narodowa? Na razie mamy ucieczkę z pola walki, na którym dominuje przeciwnik zdeterminowany pozbawić Polskę suwerenności każdym możliwym sposobem. To jedno. A drugie, to nasza codzienność, która oznacza ustawiczne policzkowanie narodu, opluwanie wiary i autorytetów, demoralizowanie całego społeczeństwa – wszystko to musimy znosić, bo państwo nie staje w naszej obronie. Niektórzy, zwłaszcza na górze, już do tego przywykli, sądzą, że tak po prostu musi być. Nie wiem, może są masochistami, ale miliony Polaków cierpią z powodu już nie obrażania, ale brutalnego szargania ich uczuć patriotycznych i religijnych. I są na te cierpienia wystawiani dosłownie każdego dnia!
Dla ludzi nastawionych patriotycznie, którzy trwają przy tym patriotyzmie nie z powodu kolejnej kampanii wyborczej, ale z powodu prawdziwej miłości do kraju ich przodków, do tradycji – dla tych ludzi patrzeć i słuchać jak się opluwa Ojczyznę, jej deprawuje się jej kulturę, jak się wyzywa od najgorszych nawet niedawną świętość w tym kraju, Papieża Polaka, wszystko to jest prawdziwym cierpieniem.
Nie mogę pojąć, dlaczego mając tak dużą władzę i tak wielkie środki finansowe (co najlepiej wykazało łagodne i bardzo sprawne przejście gospodarki przez początkowy szok wywołany pandemią), przez pięć lat nie uczyniono nic, aby ulżyć temu cierpieniu. Tyle innych rzeczy dokonano, także dla rodziny, długo by wymieniać, ale cały czas było to działanie na polu ekonomicznym. A naprawdę nie samym chlebem człowiek żyje, zwłaszcza człowiek zaangażowany uczuciowo w sprawy kraju i wiary, po prostu patriota. Pomaga się rodzinie podnieść poziom życia i nie jest to działanie pozorowane jak za Tuska. Widać zdecydowaną poprawę, ale równocześnie rodzinę tę pozostawia się odsłoniętą na ataki demoralizatorów, seksedukatorów, dewiantów oraz fałszywych ideologów, zdrajców. Rodziny nie obroni się dając jej tylko 500 czy 1000 plus, to jeszcze nie chroni jej duszy i umysłu. (…)
W obszernym i bardzo ciekawym wywiadzie w „Sieci” (nr 38/2020) z Jarosławem Kaczyńskim wyeksponowano wielkimi literami słowa Prezesa: „Mamy prawo bronić fundamentów naszej cywilizacji”. Pozwolę sobie na dwie uwagi. Po pierwsze, mamy nie tyle prawo, co obowiązek. A pod drugie, czym Pan chce bronić tej cywilizacji, panie Prezesie? To można uczynić tylko mediami, oczywiście szeroko rozumianymi, włącznie z książką, plakatem, blogiem, vlogiem itp.
Może trzeba by zadać jeszcze jedno pytanie: z kim Prezes chce, jakże słusznie, bronić naszych wartości? Takie pytania w wywiadzie poruszającym różne zagadnienia nie padają. W ogóle ani słowa o mediach. Ja oczywiście nie podważam światopoglądu Prezesa i jego uczciwego stosunku do „fundamentów naszej cywilizcji”, ale nie widzę żadnej koncepcji skutecznej obrony tych fundamentów. Zresztą bronić trzeba nie tylko fundamentów, ale całego gmachu, bo potrzebny nam i dach, i pomieszczenia mieszkalne, i do pracy. By nie zostały nam tylko fundamenty…
Cywilizacja oparta na chrześcijaństwie chwieje się dzisiaj w posadach. Pisze o tym w swojej bestsellerowej książce prof. Wojciech Roszkowski:
Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej
Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.
Nie wiem, co oznacza zapowiadana dekoncentracja mediów. Chyba nikt jeszcze tego nie wie, łącznie z tymi, którzy ją wieszczą. Nie pierwszy zresztą raz, jakaś dekoncentracja zapowiadana jest średnio co pół roku. Jedno jest pewne – nie brzmi to dobrze. Znów zaczynają pojawiać się wypowiedzi tłumaczące jak się coś nie da zrobić, że Unia, przepisy itd. Chciałbym wreszcie raz usłyszeć jak coś się da zrobić. Jeśli odpowiedzialni za ludzie nie wiedzą co i jak czynić – a ewidentnie nie wiedzą – niech rozmawiają z tymi, którzy wiedzą, a nie lamentują.
Przede wszystkim trzeba mieć jasność, że dekoncentracja nie dotyczy treści lub poglądów, lecz struktur własnościowych, i to bez podziału na narodowość. Z całym spokojem dokona dekoncentracji np. koncern Springera; powoła w tym celu nowe spółki albo skorzysta z dziesiątek firm już uzależnionych od siebie i dalej będzie wyznaczał kierunki i treści, będzie judził jeszcze bardziej. To samo może uczynić każdy inny potentat. Na pewno dekoncentracja nie będzie środkiem zaradczym, choć nie należy jej wykluczać z całego pakietu naprawczego. Pakietu, którego oczywiście jeszcze nie ma i którego – z tego, co się orientuję – nikt nie planuje. A bez niego prawdziwych zmian nie doczekają się nawet nasze prawnuki (które oczywiście nie będą już Polakami).
Konieczne jest równoległe i równoczesne wprowadzenie gruntownych zmian w stosunkach własnościowych, w dystrybucji oraz w podziale olbrzymich pieniędzy (8 – 9 miliardów rocznie) płynących z reklamy. Niezbędne są również własne ośrodki szkolenia dziennikarzy, a zwłaszcza redaktorów (nie należy mylić tych dwóch zawodów, choć często są one łączone, utożsamiane), a więc ludzi, którzy wiedzą jak konstruować poszczególne części danego publikatora, a nie tylko jak zapełniać treścią artykuły.
Niewątpliwie najłatwiej byłoby dokonać zmian w dystrybucji – to już musi się dokonywać!
Pytanie zasadnicze: na czym ma polegać zmiana? Otóż, moim zdaniem, nie należy utożsamiać tego pojęcia z zamianą. Nowa sytuacja na rynku powinna polegać na powstaniu mocnych podmiotów o konserwatywnym, narodowymi i chrześcijańskim obliczu. Potrzebne są projekty wykonane przez ludzi o patriotycznych przekonaniach, ale też posiadających know how, wiedzących jak. To jest kluczowa sprawa: dobra koncepcja! Takie pomysły, jak tworzenie Faktu Bis przez usuniętego z Faktu dziennikarza, to tylko marnotrawstwo pieniędzy.
Tu wraca kwestia redaktora, stratega; to taki człowiek tworzy medium lub jego składowe, nie człowiek piszący lub nagrywający. Nie lękałbym się sięgnąć po pomoc w tej materii najlepszych fachowców z zagranicy. Może zresztą są talenty w Polsce, ale kto przebije się przez „Warszawkę”? Warto więc ogłosić wielki konkurs ogólnokrajowy na gazety, na portale, na redakcje, na radiostacje. Może znajdzie się coś świetnego, oryginalnego.
Oczywiście trzeba równolegle stworzyć system finansowania, np. postulowany już kiedyś przeze mnie Inwestycyjny Fundusz Mediowy lub coś podobnego. Mam też świadomość, że ponieważ taki Fundusz jest pomysłem jakiegoś tam publicysty i wydawcy (na dodatek nie z Warszawy!), a nie mocnego polityka – rzecz jasna nie będzie rozpatrywany. Wielu w Polsce już się zniechęciło podpowiadaniem rozwiązań, ponieważ albo rozmawiali z głuchymi, albo rozbijali się o ścianę z napisem „nie da się” – ja jeszcze do końca nie uległem zniechęceniu…
Niektóre prawicowe media bardzo boją się konkurencji – niekoniecznie jednak tej z lewej strony. Boją się przed wszystkim konkurencji we własnym gronie! To jest chorobowy stan lękowy, a ci, co go wywołują są albo pożytecznymi idiotami albo piątą kolumną. Istnieje w marketingu takie pojęcie jak blue ocean, określające zagospodarowywanie jeszcze niezajętej przestrzeni rynkowej i kreowanie w niej nowych podmiotów gospodarczych, choćby właśnie z branży mediowej. Najbardziej liczy się w takim „oceanie” pomysłowość, oryginalne projekty oraz wartości. Ten blue ocean dla mediów konserwatywnych jest olbrzymi! To co najmniej ten 10-milionowy potencjał, który głosował na Andrzeja Dudę! Naprawdę odbiorców nie brakuje i nie braknie, brakuje natomiast odwagi i kreatywności oraz systemu początkowego finansowania takiej przedsiębiorczości.
A straty nie tylko polityczne ponosimy olbrzymie. Im lepszy pomysł, tym bardziej zwalczany, aby nie umacniał rządzących. To nie jest paranoja. To jest świadomy program doprowadzenia kraju i narodu do paranoi. Dlaczego może się udawać jego realizacja? Bo 80 – 90 procent mediów odwraca każdego dnia kota ogonem, wciska ludziom w każdej godzinie fałszywy obraz rzeczywistości.
U źródeł nowego zła, które nas otacza, i które nas niszczy jako naród i jako społeczeństwo chrześcijańskie, znajdują się właśnie publikatory. Silne i perfidne jak nigdy dotąd. W warunkach demokratycznych można je pokonać tylko innymi publikatorami. Sądy, na przykład, choćby były tak przyjazne, jak są wrogie prawicy i chrześcijaństwu, nie załatwią sprawy do końca.
A tzw. łagodzenie wizerunku, jest po prostu kompletnie nieskuteczne, ba! odwrotne w skutkach od oczekiwań.
*
Przytoczmy na koniec słowa jednego z najwybitniejszych papieży, Piusa X (1835–1914), które zasmucają swą aktualnością, dowodzą i wagi sprawy, i tego, że problem nie jest nowy: „W naszych czasach, bardziej niż kiedykolwiek dotychczas, największą siłą czyniącą zło jest tchórzostwo i słabość ludzi dobrych (…). Cały impet rządów szatana wynika ze słabości katolików (…) Gdybym mógł zapytać Boskiego Zbawiciela: Czymże są rany na Twoich dłoniach? Odpowiedź byłaby bez wątpienia następująca: Doznałem tych zranień w domu tych, którzy Mnie kochali. Zranili Mnie przyjaciele, którzy nie zrobili nic, by Mnie bronić, oraz ci, którzy przy każdej okazji stają się wspólnikami moich przeciwników”.
Całość w najnowszym numerze „Wpisu”.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.