„Kraków jest piękny” – pisał o stolicy Małopolski. 43 lata temu zmarł węgierski poeta János Pilinszky
Fotografia Jánosa Pilinszkyego z 1969 r.. Zdjęcie ukazało się w książce "Kamień i chleb" wyd. Biały Kruk Słowo o Jánosu Pilinszkym – prof. Jerzy Snopek
Żaden z poetów węgierskich drugiej połowy XX wieku nie wzbudził na Zachodzie takiego zainteresowania jak János Pilinszky. Przekłady jego utworów ukazały się w wielu krajach. Poezja Pilinszkyego zyskała admiratorów i tłumaczy pośród wybitnych twórców literatury współczesnej. (…)
Można powiedzieć – z pewną emfazą – że jest to poeta w każdym calu, że dotknęła go „ręka Boża”. A naczelną cechą jego osobowości była przemożna skłonność do skupienia, esencjalizmu, kondensacji. (…)
*
Po raz pierwszy usłyszałem o Pilinszkym wiele lat temu od pewnej węgierskiej studentki, Márty Gedeon, która dziś (i od dawna) jest moją żoną. Na szafce w akademiku trzymała kartkę z jego wierszem, traktowanym najwyraźniej jako swego rodzaju motto do życia. Poza samym faktem takiego przywiązania do tej poezji zaintrygowało mnie wówczas „polskie” nazwisko poety. Okazało się, że istotnie był on „po mieczu” potomkiem polskiego uchodźcy (do czego zresztą nie przywiązywał szczególnej wagi, podobnie jak do swego francuskiego rodowodu „po kądzieli”, aczkolwiek nie sposób nie odnotować jego czułego stosunku do narodu polskiego oraz głębokiej więzi z kulturą francuską, czemu dał świadectwo w swych utworach prozatorskich). Wkrótce zapoznałem się z kilkoma utworami Pilinszkyego w przekładzie polskim, a po jakimś czasie mogłem już czytać je w oryginale. Wrażenie było duże i utrzymywało się przez wiele lat, pogłębiane – czy może raczej potwierdzane – przez objawy rzeczywistego kultu, jakim otaczano poetę w jego kraju. W świecie wypranym z metafizyki podziwiałem utwory Pilinszkyego właśnie za ich metafizyczną atmosferę, za tajemnicę, za niemodną wiarę w wysokie posłannictwo poezji. Nie drażniło mnie jej swoiste ubóstwo, jej ograniczony repertuar motywów i słów, którymi wszelako twórca ten posługiwał się z niezrównaną maestrią. Nie irytował mnie patos, gdyż nie dosłuchałem się w nim nut fałszywych. A imponowała mi zawsze bezwiedna odwaga Pilinszkyego, który nigdy nie szukał schronienia w ironii, nie asekurował się cudzysłowem, znaczącym zmrużeniem oka czy grymasem. Dziś, czterdzieści lat po śmierci Pilinszkyego, jego postawa twórcza i jego przesłanie nie straciły – jak sądzę – aktualności i znaczenia. W sparaliżowanym przez strukturalizmy i postmodernizmy krajobrazie poezji jawią się jako memento i znak nadziei zarazem. Utkwiła mi w pamięci opowieść jednego z przyjaciół Pilinszkyego z ostatnich lat życia poety. Po którejś z jego „bezkresnych nocy” (przeżywał w tym czasie głęboki kryzys psychiczny) kończyli właśnie razem odyseję po budapeszteńskich knajpach. Nagle w przejściu podziemnym zostali otoczeni przez watahę mocno podejrzanych i niezupełnie trzeźwych typów. No to chyba koniec z nami, pomyślał małodusznie ów przyjaciel. Tymczasem Pilinszky, absolutnie nieświadomy niebezpieczeństwa, zaczął ni stąd, ni zowąd recytować przed tym przypadkowym audytorium swoje wiersze. Piękna twarz rozjaśniona natchnieniem, sugestywny głos – krótko mówiąc: potoczny wzorzec poety… I stał się cud: pomruki zdziwienia i oburzenia z wolna ucichły, wszyscy zastygli w zasłuchaniu – wspominał przyjaciel Pilinszkyego.
Miałem już za sobą pierwsze próby tłumaczenia jego wierszy, marzyłem po cichu o spotkaniu z poetą, ale wciąż nie czułem się do tego przygotowany ani językowo, ani psychicznie. Wreszcie zdecydowałem się w 1981 roku; spotkanie miał zaaranżować zaprzyjaźniony z nami świetny pisarz i tłumacz István Tótfalusi. W końcu maja pojechaliśmy na Węgry. Na dworcu w Hatvan rodzinnym mieście mojej żony, jej brat przywitał nas słowami: wczoraj umarł Pilinszky. Ogromny żal, a potem banalna świadomość, że dla mnie nie umarł i że na pewno nie całkiem umarł. Non omnis est mortuus.
*
Kraków - János Pilinszky
Kraków jest piękny. Nie można go zgłębić i nie można w nim pobłądzić. Kapryśnie wijące się uliczki jednoczy ze spokojną i potężną siłą przyciągania Rynek Główny, który właśnie swoją zamkniętą formą przypomina otwarte morze w jego swobodnym pięknie. Ktoś obcy może w czasie swych wędrówek po mieście wybrać to piękno jako drogowskaz. Wtedy może swobodnie przemierzać Kraków, nie zabłądzi.
Rynek Główny. Tutaj znajduje się słynny kościół Mariacki, w którym można zobaczyć niezrównane arcydzieło Wita Stwosza, najpiękniejszy w drewnie rzeźbiony obraz świata. Rzeczywiście najpiękniejszy. Kiedy go w południe otwierają i rozpościera się olbrzymi skrzydlaty ołtarz, chwila ta przywołuje katarktyczne momenty wielkich dramatów. Symbol chwyta za serce: oto otwierają się bramy niebios, bramy utraconego raju pośród skrzeczącego zgiełku rzeczywistości. Przez chwilę jest tu obecne coś, co utraciliśmy i co musimy na nowo odnaleźć. (…)
***
Powyższe teksty pochodzą z książki "Kamień i chleb", wyd. Biały Kruk, Kraków.
János Pilinszky. Kamień i chleb. Wybór poezji i prozy
János Pilinszky (1921–1981) należy do najbardziej cenionych węgierskich pisarzy XX w. Jeszcze za życia uznano go za czołowego reprezentanta swego pokolenia, otaczając niemal kultem. Jego twórczość, zwłaszcza tajemnicza i przejmująca poezja, wywierała na Węgrów jakby nadprzyrodzony wpływ.
Sándor Petőfi. Lutnia i miecz
Sándor Petőfi żył krótko, niespełna 27 lat. Zginął jako adiutant gen. Józefa Bema w okrutnej bitwie z przeważającymi wojskami rosyjskimi pod Szegeszwarem, w gorący lipcowy dzień 1849 roku. Ten młody bohater nie odszedł jednak w zapomnienie, bowiem pozostawił po sobie obfitą spuściznę literacką, która do dziś stanowi tyleż patriotyczną, co romantyczną inspirację Węgrów. Zważywszy na wiek poety, bogactwo jego twórczości jest zdumiewające.
Panorama Siedmiogrodzka
Monumentalne malowidło z 1897 r. ukazujące zdobycie Sybinu w 1849 r. przez powstańców węgierskich pod dowództwem polskiego generała Józefa Bema, na którym przedstawiony został również jego adiutant, węgierski poeta romantyczny Sándor Petőfi. Dzieło nie doczekało się stałej ekspozycji jak Panorama Racławicka. Zostało więc pocięte przez malarza na wiele oddzielnych obrazów, które do dziś wędrują po całym świecie.
PAKIET Orzeł, lew i krzyż. Historia i kultura krajów Trójmorza. Tom 1 i 2 za 138 zł
Orzeł, lew i krzyż. Historia i kultura krajów Trójmorza. Tom 1
Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem w poprzek całego kontynentu zapadła żelazna kurtyna – tymi słynnymi słowami Winston Churchill opisał nową rzeczywistość geopolityczną po drugiej wojnie światowej. Ten kawałek świata nazywany bywa Międzymorzem, zaś dzisiaj coraz częściej można spotkać się z nazwą Trójmorza (Czarne – to trzecie morze).
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.