„Jedna koszulka z czterema deskami”. Dawne pogrzeby na polskiej wsi
„Żyjąc wszystko tańcujemy A że obok Śmierć nie wiemy”. Kostucha porywa w taniec ludzi wszystkich stanów na słynnym barokowym obrazie z kościoła oo. Bernardynów w Krakowie. Fot. Adam Bujak Współczesny człowiek, jak twierdzą obserwatorzy kultury naszych czasów, nie myśli o śmierci. Stanowi ona dla niego tabu, „(…) zepchnął ją – pisze Agnieszka Bukowczan-Rzeszut – do szpitali, hospicjów i kostnic, a myśli o umieraniu nie należą do codziennych problemów (…) w społeczeństwie ceniącym zdrowie, młodość i witalność”. Twierdzi się nawet, że w kulturze ekonomicznej użyteczność człowieka kończy się z jego zgonem. Wstrząsająca konkluzja L.V. Thomasa, autora głośnej książki „Trup. Od biologii do antropologii”, że ciało ludzkie staje się po śmierci odpadem, które utylizuje się podobnie jak śmieci produkowane na co dzień przez żywych, jest moim zdaniem najbardziej krytycznym obrazem degeneracji naszej cywilizacji. Czy jest to obraz prawdziwy, czy raczej dramatyczna wizja przyszłości, w której „prawem człowieka” będą aborcja i eutanazja na życzenie (krewnych ofiar, może i społeczeństwa?), a celem ostatecznym depopulacja? Cywilizacja śmierci nie zna litości dla żywych ani dla umarłych.
Jak minione pokolenia traktowały zmarłych, jakie były zwyczaje pogrzebowe wsi polskiej? Ich znawca Józef Szczypka (1934–1988) pisał niemal pół wieku temu: „Zaduszki zawsze były świętem przenikania czy też więzi dwu światów: tego żywego i tego zmarłych. Nasi przodkowie wierzyli nawet, że wówczas ci, co odeszli, odwiedzają swoje domy, że zaglądają do tak samo już odeszłych krewniaków, że słuchają nabożeństw odprawianych w ten dzień przez nieżyjących księży, że wręcz jedzą, popijają i weselą się, jak gdyby całkiem udało im się zdobyć na powrót krainę doczesności”. Jasne, że owe wierzenia i przesądy były sprzeczne z doktryną wiary chrześcijańskiej, stanowiły echo pogańskich wierzeń, kultu przodków, ale jednocześnie ukazywały nigdy nie zerwaną więź z pokoleniami, które odeszły. Czy dzisiejsze Zaduszki to tylko odwiedzanie grobów bliskich, bo tak nakazuje zwyczaj, czy też autentyczny przejaw więzi ze zmarłymi, autentyczny smutek rozstania i równie autentyczna wiara w przyszłe z nimi spotkanie oraz modlitwa w intencji tych, którzy odeszli już do wieczności? Może jest to jeszcze nadzieja na powrót szczerych uczuć w naszej chylącej się ku upadkowi cywilizacji?
Zwyczaje i obrzędy pogrzebowe etnografowie definiują najczęściej jako złożone, często skomplikowane zespoły wierzeń, praktyk, zachowań i rytuałów przyjętych przez wszystkich, a przynajmniej przez większość członków zbiorowości. Obrzęd tym różni się od zwyczaju, że jest społeczną normą. Jego nieprzestrzeganie wywołuje silną reakcję negatywną, a nawet restrykcje, z wykluczeniem z grupy jednostki odrzucającej nakaz obrzędowy. (...)
W rzeczywistości śmierć przychodzi do wszystkich ludzi bez wyjątku. Jest nieprzekupna, nie dba o pochodzenie, rangę, stanowisko czy majętność. Zrównuje wszystkich. Jedyna śmierć, która sama umiera, to Marzanna z ludowych zwyczajów wiosennych. Jej utopienie w wodzie zwiastuje życie odradzającej się po zimie przyrody. (...)
Towarzyszenie umierającemu
Najbardziej pożądana była śmierć w domu, w otoczeniu rodziny, po pogodzeniu się z Bogiem i ludźmi; śmierć szybka, bez męczącej agonii. Na takie odejście trzeba było jednak zasłużyć bogobojnym życiem, co rzadko komu się udawało. Przedłużającą się agonię często uważano za skutek grzesznego życia, efekt czarów, rzuconych uroków lub przekleństwa („bodajbyś konał i skonać nie mógł”). Modlono się wtedy gromadnie, przy udziale rodziny i sąsiadów, prosząc Boga i patronkę dobrej śmierci, św. Barbarę, o skrócenie umierającemu cierpień lub przywrócenie mu zdrowia („daj, Boże, w tę lub w tę stronę”). Konającemu wkładano do rąk gromnicę, okadzano go święconymi ziołami, sypano je w pościel i pod koszulę. Dzwoniono w kościele, najlepiej dzwonkiem tzw. loretańskim lub dzwonkiem „od świętej Barbary”. Gdy to nie pomagało, stosowano tradycyjne środki i zabiegi niepochwalane przez Kościół. Niektóre były dość brutalne, o czym pisze Barbara Ogrodowska: „Konającemu wyciągano poduszki spod głowy, zdejmowano pierzynę ze względu na przesąd, znany w całej Polsce, że pióra i puch nie dają skonać, bo umierający nie chce rezygnować z ziemskich wygód, a prócz tego dusza może się ukryć w piórach i powrócić do martwego ciała”. Dlatego też nie dawano do trumny puchowej poduszki, bo trzymałaby umarłego na ziemi. Konającego kładziono na klepisku, na gołych deskach podłogi albo na warstwie słomy lub grochowin, które po zgonie palono. W niektórych regionach Polski podnoszono go z łóżka i bosymi stopami stawiano na ziemi, by w zetknięciu z nią nogi straciły siłę, dzięki której człowiek może chodzić i pracować. To wierzenie jest przeciwieństwem wiary starożytnych Greków, że dotykanie ziemi odnawia siły człowieka.
By przyspieszyć zgon i skrócić mękę konania, okrywano chorego ślubną garderobą, płachtą płócienną, trumiennym całunem, chustką lub inną częścią śmiertelnej odzieży wykopaną z mogiły. W izbie umierającego otwierano szeroko drzwi. Czasem wybijano otwór w suficie nad jego posłaniem i wyciągano kilka snopków ze strzechy, aby śmierć mogła dotrzeć do łoża, a przede wszystkim, by pokazać duszy, że droga w zaświaty jest otwarta. Wierzono, że zgon następuje, gdy nieśmiertelna dusza opuszcza ciało, ale czyni to niechętnie, ociąga się, gdy umierający nie rozliczył się z grzechów, nie otrzymał na drogę ostatniego namaszczenia (wiatyk pochodzi od słowa via, po łacinie droga), nie zrobił rachunku sumienia, nie pogodził się ze światem.
Przy umierającym można było się modlić i śpiewać religijne pieśni, ale nie płakać głośno i nie toczyć rozmów, bo utrudniało to rozstanie duszy z ciałem. Czasem umierający, o ile mógł, pomagał w tych śpiewach choćby szeptem, zwłaszcza, że niektóre pieśni były formułowane w jego imieniu. Józef Skrzypek podaje przykład: „Żegnam cię mój świecie wesoły; / już idę w śmiertelne popioły, / rwie się życia przędza, / a czas w grób zapędza – bije pierwsza godzina. / Żegnam was, rodzice kochani, /znajomi, krewni i poddani, / za łaskę dziękuję, / z opieki kwituję – bije druga godzina. / Żegnam was, mili przyjaciele, / mnie czas pod głaz grobowy ściele, / gdy śmiertelne oczy wieczny sen zamroczy – bije trzecia godzina”. Godzin tych było dwanaście; podczas ostatniej śpiewano: „Żegnam was, godziny cukrowe, / momenta i dni koronowe, / już zegar wychodzi, / index nie zawodzi, / do wiecznego spania, / śmierć duszę wygania – już dwunasta godzina”.
Gdy nastąpił zgon
Wielki strach wzbudzała śmierć nagła, przedwczesna, niespodziana – dzieci, osób młodych, kobiet w połogu, samobójców, ofiar zabójstwa czy nieszczęśliwych wypadków. (...)
Gdy zgon umierającego rzeczywiście nastąpił, budzono domowników. W niektórych regionach nie mogli oni do pogrzebu spać w domu, w którym leżał nieboszczyk, był bowiem przesąd, że sen w jego pobliżu mógł sprowadzić śmiertelną chorobę. Bliscy krewni też nie powinni byli go dotykać, bo mógł ich zabrać ze sobą na tamten świat. Z tego względu przygotowaniem nieboszczyka do trumny parali się obcy, sąsiedzi, czasem osoby, które zajmowały się tym zawodowo, np. tzw. babki proszalne, czyli biegłe w tym ubogie miejscowe kobiety. W niektórych wsiach zajmował się tym specjalista, krewny lub sąsiad zmarłego; zarówno przygotowania te, jak i ich wykonawcę nazywano egzortą. Był to starszy, doświadczony mężczyzna, znający miejscowe zwyczaje i praktyki religijne związane ze śmiercią i pochówkiem. Doglądał przygotowań do złożenia nieboszczyka do trumny, prowadził modlitwy, ogłaszał moment pożegnania, zamknięcia i wynoszenia trumny, niósł krzyż na czele konduktu pogrzebowego z domu do kościoła. Jego ceremonialna rola w czasach chrześcijańskich to najprawdopodobniej relikt pogrzebów pogańskich bez udziału księży. (...)
Z łóżka sprzątano pościel i najczęściej ją palono, podobnie jak słomę z posłania. Bywało też, jak pisał znawca kultury krakowiaków Józef Mączyński (1807–1862), że „słomę, na której leżał chory, wyrzucają do rowu przy drodze, aby przechodzący ujrzawszy ją zmówili ‘Wieczny odpoczynek’. Słomy nie wolno było wyrzucać na gnój, bowiem ‘na takim nawozie przez siedem lat nic by się w polu nie urodziło’”. Rozebrane ciało nieboszczyka kładziono na gołych deskach łóżka, czasem na płachcie i obmywano je, modląc się, śpiewając stosowne pieśni i głośno lamentując. Wodę po umyciu zmarłego wylewano na rozstajnych drogach, a naczynia rozbijano. Wszystkie przedmioty, z którymi miał kontakt umierający i nieboszczyk, uważano za niebezpieczne i starano się ich pozbyć.
Przygotowania do pochówku
Umytego zmarłego ubierano w strój trumienny. Najstarszym była długa lniana koszula, znana w całej Polsce i zwana w zależności od regionu zgłem, szechłem, śmiertelnicą, kitlem. Taki był prawdopodobnie w odleglejszej przeszłości ubiór trumienny wszystkich włościan, bez względu na płeć. Początkowo zmarłych grzebano boso, z czasem dawano im do trumny uszyte z płótna pończochy, a w XIX w. już powszechnie odświętne ubrania i buty. Dla zamężnych kobiet i żonatych mężczyzn strojem trumiennym było niedzielne ubranie wkładane do kościoła, dla panien i parobków (nieżonatych mężczyzn) strój ślubny, a przynajmniej jakaś jego część. Zdarzało się, że i sędziwe kobiety ubierano w przechowywane przez nie na okoliczność śmierci stroje weselne. Jako że córki często dziedziczyły ślubne stroje swoich matek, etnografowie badający stroje ludowe rzadko mieli okazję zapoznać się z oryginałami, bo te leżały w grobach; musieli zadowolić się ich opisami. (...)
Dzieci grzebano w białych koszulkach i dawano im do trumny kwiaty oraz święte obrazki. Najpobożniejszym włościanom, członkom bractw religijnych, kładziono do trumien ich ulubione modlitewniki, różańce, krzyżyki, medaliki, wizerunki Matki Bożej oraz świętego patrona. W niektórych regionach wystrzegano się dawania do rąk umarłego wizerunku Chrystusa, a nawet krzyżyka, ze względu na przesąd, że nie wolno powtórnie wkładać Jezusa do grobu.
Czasami do trumny wkładano najrozmaitsze przedmioty, które nieboszczyk lubił za życia: chusteczkę, przybory do szycia, fajkę, tabakierkę, a nawet flaszkę z wódką, jeśli lubił alkohol – co ani dawniej, ani dziś (a ponoć się zdarza!) nie było dobrze widziane. Czyniono tak, aby nie wrócił i nie upominał się o swoją własność. Wkładano też poświęcone zioła, najczęściej piołun i bylicę pospolitą, czy wianki święcone w Boże Ciało, aby – jak pisze Barbara Ogrodowska: „po śmierci strzegły zmarłego przed złem i diabelskimi zakusami i bezpiecznie zaprowadziły go na drugi świat. Czasami zmarłemu kładziono na piersi grudkę chleba, aby mógł posilić się w długiej drodze do wieczności”. (...)
Jak chowano zmarłych
Najuboższych, owiniętych całunami, chowano w zbiorowych mogiłach. Podobnie czyniono podczas zarazy, kiedy grzebano tych, którzy zmarli w miejskich szpitalach. Cesarz austriacki Józef II Habsburg (1741–1790), znany z antyklerykalizmu, ekstrawaganckich pomysłów i reform, wymyślił oszczędnościowy sposób grzebania zmarłych chłopów w Galicji. Były to „urzędowe trumny gminne” wielokrotnego użytku, przeznaczone tylko do eksportacji ciał, które chowano w całunach. Pomysł ten odszedł wraz z owym cesarzem. Zdarzało się wszakże jeszcze w I Rzeczypospolitej, że zamożni szlachcice, nawet magnaci, podkreślając swoją pokorę, kazali grzebać się bez trumny. Pogrzeb na wsi interpretowany przez Janinę Zielińską jako „Pogrzeb powstańca z 1863 r.”. Obraz Stanisława Witkiewicza. Fot. MNW Bystroń przypomina magnata Aleksandra Zborowskiego, fundatora schroniska dla wysłużonych żołnierzy, który polecił złożyć swoje ciało „bez żadnych ceremonii, tylko w delurce [rodzaj płaszcza bez rękawów, inaczej delia – R. K.], w kapciach, w kilim obwinąwszy biały”.
Trumny, jasnej barwy dla młodych, ciemniejszej dla starszych, wykonywali wiejscy stolarze. Były bardzo proste, zbite z desek pospolitych, miękkich drzew: sosny lub świerka. Robiono je zwykle większe – „na przypust”, aby nieboszczyk się w niej nie męczył. Nigdy nie brano miary na trumnę, nie wolno też było kłaść się w trumnie, aby sprawdzić, czy jest dla zmarłego dostatecznie długa. Zgodnie z przesądem mogłoby to ściągnąć na stolarza chorobę i śmierć. „Trumna – pisze Józef Szczypka – nie mogła mieć sęków w wieku i nie zbijano jej kiedyś gwoździami [tylko kołkami – R. K.]. Po pierwsze dlatego, że sęki, a raczej otwory po nich, stanowiłyby okna dla nieboszczyka, co było niepożądane, a po drugie znów dlatego, że gwoździe jako rzeczy trwalsze niż wszystko inne nie rozpadłyby się wraz z zmarłym, co również uważano za niestosowne czy zgoła niebezpieczne”.
Gotową trumnę wyścielano wiórami, którymi wypychano także poduszkę dla zmarłego. Resztki wiórów wyrzucano na rozstajne drogi lub rozsypywano przed domem na znak, iż znajduje się w nim nieboszczyk. Trumnę stawiano na środku izby, na desce okrytej prześcieradłem, podpartej stołkami czy pniami, lub na ławie. U wezgłowia stała zapalona gromnica, która paliła się aż do pogrzebu. Miała rozpraszać ciemności, strzec żywych i zmarłego przed złymi duchami. W niektórych regionach Polski stawiano na krzesło miskę z wodą i ręcznikiem, aby dusza mogła się umyć i odpocząć. Przygotowywano również posiłek: chleb z masłem, ser, kaszę oraz wódkę, gdyby chciała się posilić. Barbara Ogrodowska przypuszcza, że był to relikt uczt żałobnych spożywanych w domu przy trumnie z symbolicznym udziałem zmarłego.
Aż do pogrzebu i powrotu z cmentarza zawieszano w domu wszelkie czynności w rodzaju szycia, przędzenia, mielenia ziarna. Nie krojono też nożem chleba (łamano go), czasami nie palono nawet ognia; dbano, aby nie uszkodzić błąkającej się po domu duszy zmarłego.
Czuwanie przy zmarłym
Powszechnym zwyczajem było odwiedzanie nieboszczyka i czuwanie przy nim najbliższych, krewnych i sąsiadów, co było formą szacunku dla niego. W niektórych mniejszych wsiach obowiązek ten obejmował wszystkich mieszkańców. Zwyczaj czuwania przy zmarłym przez trzy dni i trzy noce nazywano pustymi nocami, być może dlatego, że śmierć człowieka powoduje pustkę w jego rodzinie i w całym kręgu społecznym. Przy zwłokach modlono się, śpiewano pieśni żałobne, wspominano zalety zmarłego, a także spożywano posiłki. Chleb, placki, kasza leżały na specjalnie przygotowanym stole, każdy mógł jeść do woli. Pito też alkohol, zwracając się do zmarłego i do niego pijąc, jakby i on uczestniczył w uczcie. Podczas pustych nocy nikt nie nocował w domu z nieboszczykiem, a czuwając przy zmarłym nie wolno było zasnąć, zgodnie z przesądem, że dusza człowieka śpiącego może opuścić ciało i razem z duszą nieboszczyka, wciąż przebywającą w pobliżu, odejść w zaświaty.
Zamożniejsi włościanie wynajmowali dziadów kościelnych i kobiety-żebraczki, aby za posiłek i małą opłatę czuwali i modlili się przy zmarłym. Gdy w trakcie pustych nocy pojawiał się w domu zmarłego ksiądz i modlił się za jego duszę, było to dla rodziny wielkim zaszczytem. Podczas pustych nocy starano się powstrzymywać od łez, aby nie „ciążyły” zmarłemu. Można było natomiast lamentować. Józef Szczypka przytacza tekst jednego lamentu, który poniżej cytuję we fragmentach:
„Wychodź duszo z tego ciała,
jużeś się tam namieszkała,
o Jezu!
Dusza z ciała wyleciała,
nie wiedziała, gdzie pójść miała,
o Jezu!
Uchwyć-że się płaszcza mego,
zawiodę cię do rajskiego,
o Jezu!
Tam pukała, kołatała,
gdzież ja będę nocowała,
o Jezu!
Matka Boska usłyszała
i na Pietra zawołała,
o Jezu!
Pawle, Pietrze, naści klucze,
pewnie dusza do raju chce,
o Jezu!”.
Dalszy ciąg tej lamentacji ukazuje, że droga do raju jest wielce trudna. Dusza pytana, czy się spowiadała, czy dawała ubogim jałmużnę, odpowiada, że spowiadała się i nie zaniedbała jałmużny, a także przyjęła oleje święte. Św. Piotr pokazuje jej wtedy rejestr jej grzechów, na co ona wybucha płaczem, bo zrozumiała, że jej miejsce nie w raju, a w czyśćcu. W tym lamencie jest przestroga dla żywych!
Wyprowadzenie zwłok
Trzeciego dnia po zgonie następowało rozstanie ze zmarłym; wyprowadzenie trumny z domu poprzedzało pożegnanie przez rodzinę. Egzorta, bądź najgodniejszy, najstarszy uczestnik ceremonii, zwany „odpraszaczem”, wzywał rodziców, dzieci, współmałżonków, braci i siostry, aby ostatni raz spojrzeli na nieboszczyka. Wygłaszał przy tym orację, prosząc obecnych w jego imieniu, by wybaczyli mu wszelkie winy. W jego też imieniu wszystkich przepraszał i prosił o modlitwę. Następowało całowanie nieboszczyka w czoło lub policzek przez dorosłych, a przez dzieci w rękę. Potem trumnę zamykano.
Moment wyprowadzania zwłok był okazją do głośnych lamentów, płaczu, zawodzenia, czepiania się trumny. Czyniły tak zwłaszcza wdowy i matki zmarłych dzieci. Nie było to dobrze widziane, gdyż, wedle przesądu, groziło zatrzymaniem się duszy nieboszczyka w domu. Niekiedy zachowania tego rodzaju przybierały charakter przesadny, teatralny, co się nie podobało i wręcz budziło zgorszenie.
Wynosząc trumnę z domu, dbano o to, aby nieboszczyka wyprowadzać „nogami do przodu”, co miało zapobiec jego powrotowi w charakterze upiora. Trzykrotnie uderzano trumną o próg, na którym kładziono siekierę. W niektórych regionach o śmierci gospodarza powiadamiano zwierzęta gospodarcze, zachodząc do stajni i obór. W Poznańskiem trumnę obnoszono wokół obejścia. Jak pisze Szczypka: „przystając z nią obok stajni, obory, chlewka czy uli pocieszano dobytek, że przecież nie zginie z głodu, bo karmić teraz będzie inny gospodarz. Nie smućcie się, pszczółki – powiadano na przykład – pan was pożegnał”.
Kondukt pogrzebowy zmierzał do kościoła na egzekwie, zatrzymując się po drodze przy krzyżach i kapliczkach. Modlono się przy nich, a czasem wygłaszano rymowane mowy pożegnalne. Oto fragment jednej z nich, które były wygłaszane przez najbardziej godnych i elokwentnych mówców: „Najdroższy sąsiedzie, coś jest umarły, a oczy się twoje na wieki wieków zawarły! Z glinyś się począł, z prochu ziemskiego, ale juz wies, ze w ten proch się obrócisz jako i my dnia niewiadomego. Teraz cie więc zegnamy w tym tu zgromadzeniu, bo już posedeś mizerny człowiece, ku Boskiemu przeznaceniu. Teraz i ty zegnas pięknie żonę bardzo strapioną i dziatek osieroconych grono. Teraz sie zegnas z tymi nasymi domami i tą drogą coś tyla chadzał zyjący między nami”.
Nieboszczyk ustami mówcy żegnał się ze swoimi zagonami, zwierzętami domowymi, zwłaszcza z ulubionym koniem. Uważano, że dusza idąca na sąd Boży potrzebuje przebaczenia od ludzi, wśród których zmarły żył. Stąd słowa: „Wy wszystkie, wierny chrześcijanie, co tu nad trumną stoicie, rzeknijcie, czy dusy onej przebaczacie i czy zawziątki na drogiego sąsiada zmarłego nie macie?”. Żadnej zawziętości zebrani wobec niego nie mieli. Wśród szlochów odzywały się głosy zebranych: „Nie pamiętamy, co by nam nieboscyk sąsiad krzywdowali i nie mamy do niego żadnej złości”.
Pogrzeb, stypa i czas żałoby
Uczestnictwo w pogrzebie było obowiązkiem każdego członka zbiorowości. Nawet chorych i niedołężnych wyprowadzano przed dom, aby mogli – choćby w ten sposób – pożegnać nieboszczyka. Po uroczystościach pogrzebowych w kościele ruszano na cmentarz, który najczęściej położony był przy świątyni. Pochówek odbywał się przy udziale księdza, choć zdarzało się, że pozostawiał on kondukt przy bramie cmentarnej. Opłacenie pełnej ceremonii pogrzebowej było bowiem poważnym wydatkiem, na który większości chłopskich rodzin nie było stać. Po ostatniej mowie „odpraszacza” żałobnicy rzucali garść ziemi na trumnę i rozchodzili się do domów.
Do początków XX w. nie było w środowisku wiejskim zwyczaju noszenia oznak żałoby przez członków rodziny nieboszczyka. Zwyczaj ten, uważany przez wieś za „pański”, „miejski”, upowszechnił się dopiero współcześnie. Dodać tu trzeba, że kolorem żałoby w polskiej kulturze była biel. Dopiero w XIII w. papież Innocenty III (zsiadał na tronie św. Piotra w latach 1198– 1216) ustalił, że chrześcijańskimi kolorami żałoby mają być czerń i fiolet.
Powszechnym zwyczajem i dziś stosowanym było zapraszanie uczestników pogrzebu na stypę; zwyczaj ten znany jest również pod nazwami: strawa, pogrzebiny, przepijanie skórki, pogrobki, obiad Boży itp. W dawniejszych czasach obrzędowa uczta ku czci zmarłego odbywała się bądź przed pogrzebem, przy zwłokach, bądź w domu po przyjściu z cmentarza. W XIX w. najczęściej zapraszano żałobników do karczmy, o ile była we wsi.
W Krakowskiem stypę zwano „poczesne” i odbywała się w karczmie. Oskar Kolberg (1814–1890) pisał: „Po pogrzebie, zwykle z żalu, prowadzą się na pociechę do karczmy i piją przez cały dzień; bogatsi nawet chleb pieką na ten cel i częstują nim obecnych. Pijani, zapominają wprędce o żalu i przechodzą z łatwością ze smutku do wesołości, śpiewając co im tylko na myśl przyjdzie, więc często i dość rozpasane piosenki”.
Wielki etnograf nie zrozumiał logiki zachowania ludu. Śmiech i swawolne żarty na stypie, a także na ogół obfite jadło i duża ilość alkoholu oznaczały powrót do normalności. Miało to oszukać czającą się śmierć, odpędzić ją od członków społeczności, ugodzonej niedawnym zgonem jednego z nich. Liczne zaprezentowane wcześniej zabiegi i zwyczaje służyły z kolei ostatecznemu usunięciu nieboszczyka ze świata żywych, odebraniu mu możliwości powrotu w postaci strzygonia, nawiedzania żywych i szkodzenia im.
Podejście do śmierci
Lęk przed śmiercią i zmarłymi był w wiejskiej społeczności w XIX w., wbrew przypuszczeniom niektórych badaczy, powszechny. Fałszywy bez wątpienia jest sąd Józefa Mączyńskiego: „Żal życia, bojaźń zgonu, to zwykłe towarzyszki śmierci, nie mają wraz z nią przystępu do włościan śmiertelnego łoża. Odpycha je umierający, lecz nie powiem, że wiarą… ale powiem prawdę, że sprzykrzeniem sobie życia, w które łatwo popadają na starość i w chorobach”. Chyba o czymś przeciwnym świadczy, przytoczona przez tego autora, melancholijna pieśń, śpiewana nie tylko na pogrzebach, ale i na stypach w okolicach Krakowa: „Więcej nie weźmiesz ze świata wysługi; / Jedną koszulkę z czterema deskami, / Tak się rozstaje z przyjaciołami”.
Wiara w życie wieczne może odpychać żal życia doczesnego, zmniejszać u wielu bojaźń zgonu. Umierający nader rzadko jednakże godzi się ze śmiercią z powodu uprzykrzenia sobie życia. Życie, choć najcięższe i najtrudniejsze, wielu wydaje się lepsze od śmierci i niewiadomego świata, który czeka poza nią. W kwestii tej nic się od wieków nie zmienia…
***
Powyższy tekst to fragmenty artykuł prof. Ryszarda Kantora; artykuł w całości ukazał się w miesięczniku WPiS nr 168. Śródtytuły pochodzą od redakcji; red. AD.
Zapraszamy do naszej Księgarni Internetowej po miesięcznik WPiS oraz po książki pomagające odkrywać polskie dziedzictwo historii i kultury:
Prenumerata miesięcznika WPiS na cały 2024 rok - wydanie drukowane + wydanie elektroniczne
Roczna prenumerata papierowej i elektronicznej wersji miesięcznika WPIS - najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku co miesiąc w Twojej skrzynce pocztowej i jednocześnie na Twojej skrzynce mailowej!
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks.
WPIS 09/2024 (e-wydanie)
Ukazał się już najnowszy, wrześniowy numer miesięcznika „Wpis”. Jak każdego miesiąca przygotowaliśmy dla Państwa wyselekcjonowany zbiór felietonów powiązanych z aktualną tematyką, wywiady z wybitnymi osobistościami z dziedziny polskiej nauki (choć nie tylko), jak również całą serię artykułów historycznych, nawiązujących do bieżących rocznic.
Księga Norwidowa. Życie, poezja, rysunki. wyd. 2022
Ten rodem z mazowieckiego dworku szlacheckiego artysta mówił sam o sobie – jakże słusznie! – że jest sztuk-mistrzem, a więc twórcą korzystającym z wielu narzędzi: słowa, pędzla, piórka, rylca, a nawet dłuta. W istocie Cyprian Kamil Norwid był artystą tyleż wybitnym, co wszechstronnym.
Na Powrót. Wiersze
Zamieszczone w tym tomie wiersze powstały na przestrzeni wielu lat; mimo swej różnorodności tematycznej stanowią spójną całość. Sam Autor określa ten zbiór mianem „cyklu poetyckiego o duszy w czterech częściach: metafizycznej, katastroficznej, eschatologicznej oraz odrodzeniowej (rewitalizacyjnej)”.
Poezje zebrane. Tryptyk rzymski
Wielkie Wydanie Jubileuszowe! Album na 25 rocznicę Pontyfikatu i na 83. urodziny Ojca Świętego! Zawiera wszystkie wiersze i poetyckie medytacje, jakie napisał Karol Wojtyła oraz bestseller Jana Pawła II "Tryptyk rzymski". Książka ta to dokument nie mający precedensu w historii polskiej literatury.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.