Uważajmy, byśmy – w obliczu napaści ze strony Białorusi – nie wybrali Sejmu rozbiorowego

Nasi autorzy

Uważajmy, byśmy – w obliczu napaści ze strony Białorusi – nie wybrali Sejmu rozbiorowego

Polskie Abramsy podczas ćwiczeń.  Fot.  MON/Flickr Polskie Abramsy podczas ćwiczeń. Fot. MON/Flickr

W ostatnim numerze miesięcznika „Wpis” ukazał się poruszający artykuł-ostrzeżenie Leszka Sosnowskiego dotyczący ewentualnego ataku na Polskę z terytorium Białorusi. Ponizej jego obszerne fragmenty.

(…) Rosja to nie jest państwo zachodnie i nigdy takim nie było. I być może nigdy nie będzie. Owszem, od Piotra I (1672–1725) pozują na takie państwo, od tamtego czasu zorientowali swoją machinę propagandową na Zachód; podkupywali nie tylko zachodnich inżynierów i wojskowych, ale także intelektualistów. Od Woltera poczynając, który we Francji duszę oddawał za wolność i swobodę, a w Rosji przymilał się do Semiramidy Północy, jak nazwał tyleż prymitywną (ale cwaną), co tyrańską Niemkę na tronie carów, Katarzynę II. Wolter spluł w swoich publikacjach państwo najbardziej wolnościowe, jakie od wieków funkcjonowało w Europie – Rzeczpospolitą Obojga Narodów, ale wielbił państwo carów, państwo wyjątkowego ucisku. Tak samo zresztą faworyzował innego tyrana, pruskiego, Fryderyka Wielkiego.

Tym intelektualistom zachodnim tak zostało do dziś. Nie wszystkim oczywiście, ale wielu, naprawdę wielu, wielbiło nie tylko XVIII-wiecznych tyranów, ale też później Lenina, Trockiego, Stalina itd. To o tyle istotne, że intelektualiści na Zachodzie mają jednak pewien wpływ na politykę. W przeciwieństwie do Rosji, gdzie mają za zadanie politykę tylko wspierać zgodnie z odgórnymi zaleceniami, a nie, broń Boże, kształtować.

Obywatelom Zachodu, w tym Amerykanom, trudno zrozumieć, że Rosjanie cenią i szanują zamordyzm. To głównie z powodu pobożnej wprost uległości rosyjskiego ludu wobec despotii tak łatwo w 1917 r. zwyciężyli bolszewicy. Gdyby Lenin i spółka wprowadzili rządy prawdziwie demokratyczne, ich władza upadłaby równie szybko, jak się zrodziła. Obywatele Zachodu powinni jednak więcej wiedzieć o zamordyzmie, bowiem mają pod nosem takich samych miłośników autokratyzmu – Niemców.

Stosunek rządzących w Rosji do własnej ludności – to jedno. Ale stosunek Rosjan do samych siebie jest jeszcze bardziej kuriozalny, niezrozumiały dla wielu innych narodów, niewytłumaczalny psychologicznie. Od przyjaźni do okrucieństwa jest tam tylko jeden mały kroczek. Będą się między sobą bratać, pić razem wódkę, popadać wspólnie w uniesienia, ściskać się i całować, by na drugi dzień jeden na drugiego bez zmrużenia oka donosić, wiedząc przecież, czym to grozi. Są jednak być może w tym częściowo podobni do Zachodu – mianowicie do plemienia germańskiego.

Powołam się tu na dane sprzed 10 lat dotyczące społeczeństwa austriackiego. 65 proc. Austriaków w badaniach socjologicznych oceniło samych siebie jako Nation der Wächter – naród strażników. Sama nazwa mówi wszystko. Danych niemieckich nie posiadam, nie wiem, czy takie badania prowadzono, ale podejrzewam, że byłyby podobne. Austriacy faktycznie skłonni są do bacznego obserwowania współobywateli i do kapowania, ale w warunkach demokratycznych dotyczy to jedynie donoszenia o przekraczaniu obowiązującego prawa, bez podtekstów politycznych. Być może to się zmieni, bowiem społeczeństwo austriackie ostatnimi czasy znowu bardzo się ideologizuje, ulegając chorobliwej już genderyzacji, co wiąże się wszak – wiemy to i z Polski – z obowiązkiem ostrego napiętnowania inaczej myślących; kapusie już są pilnie poszukiwani.

Dla Kremla ustawy czy międzynarodowe układy są mniej więcej tym samym, czym układ monachijski dla III Rzeszy – świstkami papieru. Te świstki mogą być przydatne, owszem, ale tylko wtedy, gdy ma się do nich stosować druga strona. Zachodni stratedzy wierzą jednak, że zawarte przez Zachód porozumienia z Rosją są obowiązujące dla obu stron. Jest mnóstwo przykładów na to, że tak bywa dopóty, dopóki jest to Kremlowi na rękę. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę Moskale wykręcą się z każdego podpisanego układu. Są podstępni i potrafią kłamać w żywe oczy – nie jest to oczywiście przypadek stricte rosyjski, bo takie zachowania obserwujemy dziś choćby u nas, na naszej scenie politycznej. Aż dziw bierze, z jaką gorliwością niektórzy politycy naszej tzw. opozycji przejęli te antycywilizacyjne (łagodnie to określając) metody działania i jak skrupulatnie wcielają je w życie. (…)

Niektórzy, np. amerykański Instytut Badań nad Wojną, wykombinowali sobie, że Putin przygotował na Białorusi zasadzkę dla zbuntowanych oddziałów armii Wagnera; tam je usidli razem z ich dowódcą, dawnym swym kumplem, Jewgienijem Prigożynem. Faktem doniesionym przez różne wywiady jest, że w okolicy miasteczka Osipowicze (do 1793 r. w Rzeczypospolitej) budowane są na 24 hektarach koszary z polami ćwiczeń dla wagnerowskich najemników. Pomieści się tam 8 tys. żołnierzy; reszta zostanie rozlokowana w kilku innych, podobnych obozach na terenie Białorusi.

Tu trzeba może krótko wyjaśnić, bo wielu dziś pyta o status organizacji nazywanej w mediach Grupą Wagnera. Jest to po pierwsze nazwa maskująca, bowiem to nie żadna „grupa”, ale regularna, wyćwiczona armia licząca w samej Rosji 30 tys. żołnierzy (z tymi okupującymi część Ukrainy). Ilu ich jest naprawdę, nie wiadomo. Tak samo nie wiadomo, ilu może ich być w przyszłości, bowiem władza kremlowska jednym rozkazem może przemianować oddziały państwowe na prywatne i „grupę” powiększyć. Wiadomo natomiast, że najemnicy ci działają także w krajach Afryki, że biją się na Bliskim Wschodzie. To taka, można by powiedzieć – używając porównania z Legią francuską – Legia Cudzoziemska Rosji. Tyle, że francuska Legia Cudzoziemska, choć złożona z osobników przeróżnej narodowości (także Polaków), była i jest formacją podległą oficjalnie rządowi w Paryżu; dziś stanowi „żądło” Sił Szybkiego Reagowania Francji.

Tymczasem Grupa Wagnera oficjalnie i teoretycznie nikomu nie podlega, bo jest armią prywatną, jakoby tylko wynajętą przez Kreml. W rzeczywistości jednak Grupa Wagnera bez zezwolenia Moskwy nie ma prawa do żadnego manewru. Dlatego między bajki należy włożyć doniesienia o ich buncie (jednodniowym!). A nadzieje przeciwników Rosji związane z tym buntem należy uznać za mrzonki. (…)

W tej sytuacji przyda się wierny Kremlowi jak nikt inny prezydent Białorusi Alaksandr Ryhorawicz Łukaszenka (ur. 1954 r.). I tu znów śmiech mnie bierze, gdy czytam amerykańskie poważne rozważania, że jegomość ten ofiarował się Moskwie jako negocjator między „zbuntowanymi” a Kremlem i na dodatek dzięki temu wzmocnił swoją pozycję. Ci, którzy uważają, że Putin zgodziłby się na pośrednictwo Łukaszenki, powinni przestać zajmować się jakimikolwiek analizami politycznymi. Mamy do czynienia, tak jak zawsze było, z grą Kremla, w której jednym z pionków jest aktualny prezydent Białorusi.

Dalszy ciąg tej gry nie jest wbrew pozorom taki trudny do przewidzenia. Wystarczy tylko o Rosji nie myśleć w sposób życzeniowy, ale widzieć ją taką, jaka ona naprawdę jest.

Grupa Wagnera nie zostanie ani rozbrojona, ani rozwiązana, tylko przelokowana na Białoruś. Już to się zaczęło. W zasadzie „grupa” sama się przeniesie do kraju Łukaszenki, który przyjmie ją z otwartymi ramionami, jako że tym sposobem będzie chciał/musiał wykazać się wobec Putina. Na Białorusi Grupa Wagnera teoretycznie nie będzie już podlegać jurysdykcji Moskwy, co wcale nie oznacza, że nie będzie wykonywać jej rozkazów. Niektórzy sadzą, że stamtąd najemnicy wagnerowscy zaatakują Ukrainę. Jeden z powiązanych blisko z prawicę analityków politycznych powiedział parę dni temu uspakajająco, że gdyby Kreml chciał z własnej inicjatywy przelokować wynajęte wojska na Białoruś, to przecież mógł już dawno wsadzić je po prostu do pociągów i bez problemu przewieźć. Dlaczego tego nie zrobił? Po co cała ta gra w „bunt” wagnerowców, natychmiast uśmierzony i wybaczony?

Otóż nie jest to ani gra bez sensu, ani przypadkowa. Moim zdaniem cel Moskwy jest inny i dużo straszniejszy, aczkolwiek zgodny z naturą i metodami działania Kremla. Nie jest on zresztą ukrywany, ale opowieści o jego realizacji są traktowane jako groźby niemające pokrycia. Tym celem jest Polska.

Polska, jak powszechnie wiadomo, chroniona jest do tej pory paktami i siłami NATO. Pytanie jednak, co zrobi NATO w sytuacji, gdy nie zaatakuje nas żadne państwo, ale prywatna „firma” wojskowa? Łukaszenka powie, że on się nie miesza, że chciał pokoju, ale nie jest w stanie zapanować nad najemnikami, że musi przede wszystkim myśleć z troską o swoim kraju, że Polska sama się o to prosiła.

To, że Moskwa nie ma żadnego wpływu na prywatną firmę, która wyprowadziła się z Rosji, będzie jasne, wszak niedawno sama była zagrożona „buntem”. W rzeczywistości sama po to właśnie go zorganizowała: by mieć wobec NATO i reszty świata taki argument. A ten świat kupi każde, nawet najbardziej fałszywe tłumaczenie, byle tylko zachować święty spokój. Historia naprawdę się powtarza, zmieniają się tylko okoliczności.

Najpierw rozgorzeje dyskusja, jak interpretować słynny artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Zacytujmy go w całości:

„Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.

O każdej takiej zbrojnej napaści i o wszystkich podjętych w jej wyniku środkach zostanie bezzwłocznie powiadomiona Rada Bezpieczeństwa. Środki takie zostaną zaniechane, gdy tylko Rada Bezpieczeństwa podejmie działania konieczne do przywrócenia i utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa” (Dz.U.2000.87.970).

Jak widać, paragraf ten jest jednak enigmatyczny, a przede wszystkim uzależnia działania NATO od Rady Bezpieczeństwa, która w obecnym stanie rzeczy jest organem chorobotwórczym, a może lepiej powiedzieć – rakotwórczym. Tak samo stanie ona w naszej obronie, jak od kilkunastu miesiecy stoi w obronie Ukrainy. Rosja swobodnie manewruje Radą Bezpieczeństwa poprzez blokowanie wszystkiego, co chce – zgodnie z obowiązującym prawem. Zgromadzenie Ogólne natomiast może uchwalić (zapewne niewielką większością głosów) rezolucję protestującą, którą Rosja wszakże wytrze sobie to i owo, bowiem nie ma ona żadnej mocy wiążącej. A nawet jeśli któreś państwo będzie posądzane o agresję, to Białoruś, nie Rosja.

Jednomyślności w samym NATO też może nie być. Łatwo wskazać palcem, kto będzie przeciwko nam – ci sami, co dziś.

W rzeczywistości Rosja będzie mogła dalej kierować wagnerowcami, nie biorąc oficjalnie żadnej odpowiedzialności za poczynania najemników, czyli armii prywatnej. Polska ma już bez wątpienia armię silniejszą niż Grupa Wagnera, ale Kreml bez zmrużenia oka zgodzi się nawet na sukcesywną i całkowitą zagładę najemników z rąk Polaków, bowiem odbędzie się to naszym strasznym kosztem. Armia polska, silniejsza sprzętowo i liczebnie, nie ma przecież tak ważnego doświadczenia bojowego, zupełnie inaczej niż wyszkoleni i zdziczali wagnerowcy. Natomiast pomoc Zachodu dla nas tak będzie wyglądać, jak wygląda pomoc dla Ukrainy albo jeszcze gorzej, bo sojusznicy wyzbyli się już w dużym stopniu rezerwowego sprzętu wojskowego. W przypadku takiej wojny nie zakończy się ona raz-dwa.

Najgorsze jest to, że w Polsce został przygotowany grunt do tej inwazji. Nie hybrydowej, jak to głoszą niektórzy politycy, ale jak najbardziej prawdziwej, z bombami i rakietami, z płonącymi domostwami, ze zrujnowanymi drogami, mostami, szkołami, szpitalami, elektrowniami i zabytkami. Żyję już dość długo na tym świecie, ale ciągle nie mogę wyjść ze zdumienia, że tak wielu Polaków odsuwa od siebie ten jakże realny obraz wojny, wojny, którą mamy już tak blisko nas. Mniemanie, że Rosji chodzi tylko o kawałek Ukrainy, można uznać za śmieszne w wypowiedziach niedouczonych dyskutantów politycznych z Ameryki, ale nie powinno ono królować w naszych głowach. Ewidentnie szykuje się wojna, a my dalej z całą powagą roztrząsamy prawa dewiantów seksualnych i dalej planujemy z całym spokojem grille, beztrosko radując się ciepłą wodą w kranie. Co gorsza, miliony Polaków całkiem serio rozważają demokratyczne, wyborcze wsparcie opcji politycznej czyszczącej pole dla rosyjskiej inwazji zbrojnej. Powtarzam: nie hybrydowej, bo czas hybrydowy, czas przygotowawczy, właśnie mija. Przypomnę, że zabory miały też swoją usankcjonowaną prawem formę: zatwierdził je Sejm. Czy w 2023 r. mamy dobrowolnie wybrać sejm rozbiorowy?!

To wszystko jest zaplanowaną grą, której na dodatek Rosja nie prowadzi wbrew pozorom sama. Pamiętajmy, że Rosja prawie zawsze szukała przed inwazją na Polskę współsprawców. Raz tego nie zrobiła, w 1920 r., i poniosła klęskę. Zwróćmy uwagę, że olbrzymi rozmiar tego kraju ma też minusy: trzeba bronić nieprawdopodobnie długich granic. Rosja nie może całych swoich sił skierować w naszym kierunku. Dlatego szuka partnerów do ataku. A pomaga jej nie tylko Białoruś. Niektórzy za granicą, tak samo zresztą jak w Polsce, wspierają ją z głupoty, inni z niewiedzy, a wielu po prostu za pieniądze lub różne korzyści materialne. Odnosi się to nie tylko do pojedynczych osób i pomniejszych organizacji jak np. niektóre związki sportowe, ale także do całych państw. (…)

Trzeba zdawać sobie sprawę z trzech rzeczy. Po pierwsze, zabory w XXI w. odbywają się bez oficjalnej zmiany granic, to nie jest potrzebne. Po drugie, apetyty Kremla były zawsze niepohamowane, Berlina zresztą także. A po trzecie, w Niemczech nie ma kto zbierać szparagów i jest wyższą koniecznością wezwanie do tej czynności Polaków. Niemcom zaczyna brakować w sposób dramatyczny rąk do pracy. Sprowadzeni imigranci nie tylko wypięli się na szparagi, ale na wiele innych prac, a na jakiekolwiek pretensje pod swoim adresem odpowiadają gwałtem i nożem oraz groźbą zalania kraju muzułmańską falą, co powoli i tak się dokonuje. Niemcom się wydawało, że jak zawsze zintegrują, i to rzecz jasna na swoich warunkach, obcych przybyszów, bo niby mają taką bogatą kulturę, naukę, tradycję, organizację. Imigranci pokazali, gdzie mają niemiecką kulturę i organizację. We Francji też. Zaprowadzają swoje porządki, dlatego musi się – póki nie jest za późno – najmniej posłusznych z nich gdzieś wyekspediować; najbliżej zaś do Polski.

Poza tym nad Wisłą trzeba w końcu przeprowadzić solidną destabilizację życia, niech się Polakom nie przewraca w głowach, że będą żyć w dobrobycie, że dorównają wielkim Niemcom. Za chwilę jeszcze zażądają takich samych zarobków w fabrykach Volkswagena w Poznaniu, we Wrześni i w Swarzędzu, jak w Wolfsburgu. Trzeba zatem szybciej wcielać w życie plan destabilizacji Polski; agresywni, obcy kulturowo oraz antyzachodni imigranci znakomicie się przysłużą realizacji tego planu. Będąc w tym idealną pomocą dla Grupy Wagnera.

Co zatem robić?

Zagwarantować sobie w dowództwie NATO, że art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego zadziała również w przypadku napaści na Polskę najemników wagnerowskich, niby bezpaństwowych. I musi nastąpić ostrzeżenie Białorusi, że jakikolwiek atak z jej terytorium jakoby prywatnych jednostek będzie potraktowany jako agresja państwa białoruskiego. Bez tego może się bowiem okazać, że przedstawiony tu czarny scenariusz realizowany będzie szybciej niż ktokolwiek się spodziewa.

Trzeba bezzwłocznie pogłębiać sojusze, w tym zdecydowanie militarne, a od doszczętnie zgermanizowanej Unii trzeba trzymać się jak najdalej, tak samo jak od tych, którzy wciąż uważają ją za panaceum na wojnę i inne nieszczęścia. UE nie spełniła pokładanych w niej nadziei, więc budujmy swoją unię, taką, jaką znamy, jaka przez wieki się sprawdzała.

Trzeba szykować się do prawdziwej wojny. Każdy z nas musi to czynić. Trzeba zrozumieć, że czas spokoju i postępującego dobrobytu może zostać gwałtownie przerwany, że pewnego dnia nad ranem mogą nas obudzić wybuchy rakiet i bomb. Trzeba zatem gromadzić się wokół tych, którzy nie są zdrajcami, którzy chcą siebie i kraj ratować, którzy nie mamią nas szczęściem pod obcym panowaniem. Rządzący zaś nie powinni uspokajać narodu samymi doniesieniami o kolejnych zakupach czołgów lub wyrzutni rakietowych. Wszyscy musimy być przygotowani do obrony, każde domostwo, i trzeba szkolić ludzi jak to robić, w co się zaopatrzyć na wypadek ataku itp.

Nie dokona się jednak mobilizacji narodu bez zrozumienia i bez realizacji tego, co zalecał mądry i przenikliwy myśliciel amerykański Russell Kirk (doradca Reagana), że kwestie gospodarcze są kwestiami politycznymi, kwestie polityczne – etycznymi, kwestie etyczne – duchowymi. Gospodarkę u nas rozwinięto, politycznie walczy się (pytanie, czy bez silnych mediów własnych można wygrać…). Zagadnienia etyczne nie są jednak często podnoszone przez prawicowy rząd, a duchowe w ogóle nie istnieją w jego narracji. Jeśli ktoś nie chce słuchać amerykańskiego myśliciela, niechże posłucha przynajmniej polskiego wieszcza: „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy”…

Leszek Sosnowski

Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X-XXI w.

Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X-XXI w.

Andrzej Nowak

Dlaczego? – ciśnie się na usta za każdym razem, kiedy zastanawiamy się nad historią Rosji oraz relacji polsko-rosyjskich. Dlaczego Rosja boi się Polski? Dlaczego państwa zachodnie od stuleci naiwnie wierzą w dobre intencje Moskwy? Dlaczego w dziejach Rosji jest aż do dziś tyle brutalności, przemocy i zacofania? Dlaczego krwiożerczo napadała na kraje, które uważała za słabsze; na przykład na Polskę w 1920 czy 1939 r., na Gruzję w 2008 r. albo na Ukrainę w 2022 r.


 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.