Prof. Andrzej Nowak: Katyń i Smoleńsk – bolesne ogniwo niewidzialnego łańcucha spajającego polskość.
Maria i Lech Kaczyńscy. Fot. z albumu "Hołd Katyński"
Przedstawiamy esej prof. Andrzeja Nowaka z książki „Hołd Katyński” o dążeniu do sowietyzacji Polski i kłamstwie katyńskim w kontekście tragedii smoleńskiej. Tekst został napisany kilka dni po tragedii 10 kwietnia 2010 roku:
Zaczyna się film „Suworow”. Reżyser – Wsiewołod Pudowkin. Data produkcji – maj 1940 roku (film od razu wszedł na ekrany tysięcy sowieckich kin). Pierwsza scena to pobojowisko, gdzieś w Polsce. Feldmarszałek Katarzyny II bije wojska Kościuszki. Po zwycięskiej bitwie odbiera meldunki kolejnych oddziałów. Na końcu meldują rosyjscy kawalerzyści. Mają trochę strapione miny. Meldują, że się nie ustrzegli błędu: wysiekli polskich jeńców. Suworow się nie gniewa. Przeciwnie. Z rozpromienioną twarzą mówi: „Prawilno! Niedorubliennyj lies opiat’ wyrastajet” – „Słusznie! Las nie docięty do końca znowu odrasta”.
Jak dowiadujemy się z najnowszych opracowań historii kina sowieckiego pod rządami Stalina, „wódz” osobiście dopisał tę kwestię swojemu ulubionemu aktorowi, Czerkasowowi, odtwarzającemu rolę Suworowa. Stalin rzeczywiście sprawdzał wszystkie niemal filmy sowieckie przed ich dopuszczeniem na ekran. Tutaj najwyraźniej miał jakieś ważne przesłanie: do Rosjan i do Polaków.
W Katyniu trwała właśnie wycinka polskiego lasu: dzień po dniu, od początku kwietnia, egzekucje polskich oficerów z obozu w Kozielsku. Ciągnął się również nieprzerwany przez ponad sześć tygodni łańcuch likwidacji polskich jeńców z innego obozu, w Ostaszkowie. Doprowadzano ich na rzeź do więzienia NKWD w Kalininie (obecnie Twer). Zastrzelonych zakopywano w masowych, anonimowych mogiłach pod Kalininem – w Miednoje. Od pierwszych dni kwietnia maszyna śmierci pracowała także nad polskimi oficerami z obozu w Starobielsku, których przewożono na egzekucję do siedziby NKWD w pobliskim Charkowie – przy ulicy Dzierżyńskiego. Ich zwłoki transportowano nocą do dołów wykopanych we wsi Piatichatki pod Charkowem.
Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk – Katyń, Twer, Charków – Katyń, Miednoje, Piatichatki. Miejsca uwięzienia, miejsca śmierci, miejsca zbiorowego pochówku, miejsca, o których nikt nie miał się dowiedzieć. A jednak symbolizujące je wspólnie słowo KATYŃ nie dało się zasypać ziemią zapomnienia. Polacy odgrzebywali je uporczywie i z narażeniem na kolejne wielkie ofiary przez następne dziesięciolecia. Aż do 10 kwietnia 2010 roku. Ci, którzy to robili, też mieli jakieś ważne przesłanie: do Polaków i do Rosjan. Do wszystkich ludzi.
Zastanówmy się najpierw nad przesłaniem Stalina. Z polskim „problemem” Stalin nie zetknął się dopiero w 1940 roku. Znał go od dawna. Od czasu swej krótkiej wizyty w Polsce, w końcu roku 1912. Jako bolszewicki konspirator przekroczył nielegalnie granicę Cesarstwa Rosyjskiego, by spotkać się z przebywającym w Krakowie Leninem. Odwiedził też wtedy Zakopane. W przerwie podróży między Krakowem i Zakopanem, na stacji kolejowej w Rabce po rosyjsku zamówił posiłek i nie mógł doczekać się obsługi. Wzburzony tym ostentacyjnym lekceważeniem wyszedł. Lenin tłumaczył wtedy swemu młodszemu towarzyszowi, że Polacy nie lubią, kiedy wydaje się im polecenia po rosyjsku. Stalin jechał dopiero studiować zagadnienia narodowościowe do Wiednia. Polskie „zagadnienie” zaczął jednak poznawać już wówczas, w grudniu 1912 roku, w Rabce.
Drugi raz zetknął się z nim praktycznie w roku 1918. Był już wtedy komisarzem ludowym do spraw narodowości w bolszewickim rządzie Rosji Sowieckiej. W listopadzie 1918 roku miał za zadanie przygotować przejęcie władzy przez bolszewików w Polsce – po drodze do Berlina. Opublikował w organie swojego komisariatu artykuł, który wyjątkowo lapidarnie określił miejsce Polski w sowieckiej geopolityce. Artykuł nosił tytuł „Przepierzenie” (Sriedostienije). To Polska, obok innych „małych krajów”, była ową cienką ścianką działową. Rosyjski proletariat, wielka Armia Czerwona miała przebić ją swoją stalową pięścią, by otworzyć się w braterskim uścisku na spotkanie wielkiego proletariatu niemieckiego. Tylko tak bowiem można było zapewnić zwycięstwo europejskiej rewolucji: przez połączenie sił Rosji i Niemiec, rosyjskiego i niemieckiego robotnika, rosyjskiego i niemieckiego przemysłu. Cienka polska ścianka działowa „burżuazyjnych” aspiracji do niepodległości miała być obalona. W miejsce rządu narodowego odradzającej się właśnie po 123 latach niewoli Polski miał powstać nowy rząd Polski sowieckiej, rząd polskiego korytarza z Moskwy do Berlina. Pierwsza ofensywa Armii Czerwonej, w której taborach posuwał się sowiecki rząd dla Polski, załamała się już w lutym 1919 roku.
Kolejną, o wiele poważniejszą próbę zainstalowania takiego rządu – na „trupie białej Polski” – przyniósł rok 1920. Stalin był wówczas komisarzem politycznym jednego z dwóch wielkich frontów Armii Czerwonej, mających za zadanie likwidację polskiego „przepierzenia” na drodze do europejskiej rewolucji. Front Zachodni Michaiła Tuchaczewskiego szedł na Warszawę. Nadzorowany politycznie przez Stalina Front Południowo-Zachodni posuwał się na Lwów. Jeszcze 13 sierpnia Stalin wierzył, że za chwilę Lwów padnie, że otworzy się droga do rewolucji nie tylko w Polsce, ale także na Węgrzech, Rumunii, w Czechach, w końcu we Włoszech. Pisał o tym z wielkimi nadziejami do Lenina. Już jednak w drugiej połowie sierpnia było jasne: Polska nie uległa. Stalin został obciążony współodpowiedzialnością za niepowodzenie sowieckiej ofensywy. Idący u jego boku na Lwów Kliment Woroszyłow pisał z wielką goryczą do towarzyszy w Moskwie: „Przeklęta, ciemna Polska”, zamiast zrozumienia dla wielkich planów europejskiej rewolucji, wykazała „szowinizm i tępą nienawiść do ‘ruskich’”. Kolejna, druga już próba sowietyzacji Polski, o wiele poważniejsza od tej z przełomu 1918 i 1919 roku, rozbiła się o to, co Richard Pipes nazwał „europejskim typem nacjonalizmu”, a co tak korzystnie wyróżniło Polskę od anomii społecznej, na której bolszewicy zbudowali swój sukces w Rosji, na Ukrainie czy na Białorusi. Polska chciała pozostać Polską, pamiętała o grobach tych, którzy o to walczyli w poprzednich pokoleniach, nie dała sobie wyrwać tej pamięci.
Hołd Katyński
Piękne pamiątkowe wydanie: najwyższy poziom artystyczny, aż 160 stron! Ponad 170 poruszających fotografii m.in: Lech i Maria Kaczyńscy podczas pełnienia obowiązków, a także ich mniej formalne fotografie rodzinne, dramat katastrofy, modlitewne skupienie podczas uroczystości żałobnych: Katyń, Wawel, archikatedra św. Jana Chrzciciela, plac Piłsudskiego. Ostatnia droga pary prezydenckiej: Okęcie, Pałac Prezydencki, archikatedra św. Jana, Bazylika Mariacka.
Przemoc pierwszego państwa, w którym doszli do władzy wyznawcy komunistycznej ideologii, musiała się zwrócić przeciw tym wszystkim, którzy nie pasowali do jej planów. Nierzeczywistość ideologii tylko przemocą mogła zastąpić rzeczywistość ludzi, ich przywiązań, ich wartości, ich życia. Ta przemoc uderzała w każdą jednostkę, wspólnotę, społeczność, która znalazła się w jej zasięgu. Najpierw i najdłużej była to zatem wspólnota samych Rosjan, potem kolejnych narodów i narodowości dawnego imperium Romanowów, odbudowywanego przez Lenina i jego towarzyszy. Polska i Polacy mieli na szlaku tej przemocy miejsce, niestety, „uprzywilejowane”.
Powody były dwa. Jeden już wymieniliśmy: centralne położenie na strategicznie najważniejszym szlaku ekspansji odnowionego przez komunistyczną ideologię imperium. Drugim było wyjątkowo uporczywe przywiązanie większości Polaków do narodowej tożsamości. Trudniej niż w przypadku wielu Rosjan, Ukraińców czy Białorusinów było tę tożsamość podważyć przez odwołanie do klasowej nienawiści; trudniej było ją rozbić. Oparcie owej tożsamości na chrześcijańskim, łacińskim fundamencie jeszcze bardziej utrudniało zadanie jej złamania przychodzącym ze wschodu „wyzwolicielom”.
Łamali ją jednak konsekwentnie. Zbrodnie sowieckie na Polakach mają długą i wyjątkowo, nawet jak na „bolszewickie normy”, krwawą historię. Od pogromów polskich dworów na Kresach w 1917-1918, poprzez zbrodnie popełnione przez Armię Czerwoną i „czerezwyczajkę” na Polakach w wojnie 1919-1920, likwidację znacznej części polskiej mniejszości w ZSRR w latach 1934-1939, operacje związane z napaścią sowiecką na Polskę we wrześniu 1939 roku, aż do powtórnej okupacji Polski od początku 1944 roku…
Największą zbrodnią na Polakach, zadekretowaną przez Stalina jednym rozkazem, nie był Katyń, ale tzw. operacja polska NKWD z lat 1937-1938. Stalin przygotowywał się do wojny z Zachodem. Polska traktowana była jako pierwszy przeciwnik. To rozstrzygnęło o losie większości dorosłych mężczyzn pochodzenia polskiego w ZSRR. Na podstawie rozkazu 00485 z 11 sierpnia 1937 roku (podpisanego formalnie przez ówczesnego szefa NKWD, Nikołaja Jeżowa) wszczęto trwającą aż do połowy listopada 1938 roku operację przeciwko polskiej mniejszości w ZSRR. Na gruncie tego jednego rozkazu skazano 139 835 osób, w tym 111 091 osób na karę śmierci. Wyroki wykonywano natychmiast. Stalin był zadowolony. We wrześniu 1937 roku pisał do Jeżowa: „Odkop i wyczyść na przyszłość ten polski szpiegowski brud. Zlikwiduj go dla dobra Związku Radzieckiego”. Jak obliczył historyk z Uniwesytetu Harvarda, profesor Terry Martin, w czasie tzw. Wielkiej Czystki istniało 31 razy większe prawdopodobieństwo, że mieszkający w ZSRR Polak zostanie rozstrzelany, niż wynosiła przeciętna dla innych grup narodowościowych w tym najstraszliwszym okresie terroru. Polaków w ZSRR zabijano tylko dlatego, że byli Polakami – dokładnie tak jak Żydów zabijali Niemcy w czasie II wojny światowej.
Stalin przygotował się do wojny. I ją sprowokował, zawierając 23 sierpnia 1939 roku układ z Hitlerem w Moskwie. Polska miała zostać podzielona. 17 września Armia Czerwona uderzyła. Polska, walcząca od 17 dni przeciw niemieckiej nawale, musiała upaść.
Wielu polskich oficerów, w zaciskających się kleszczach ofensywy sowiecko-niemieckiej, zdecydowało się raczej wybrać kapitulację przed stroną sowiecką, licząc na lepsze traktowanie (skoro Moskwa nie wypowiedziała Polsce nawet wojny…). Pod Lwowem, obleganym z dwóch stron, do sowieckiej niewoli dostało się wielu z generałów, bohaterów wojny z 1920 roku, która tak upokorzyła „czerwoną” Moskwę i Stalina osobiście. Wśród nich był m.in. szef Sztabu Głównego Wojska Polskiego z tamtej wojny, gen. Stanisław Haller – wraz z siedmioma innymi generałami trafił do obozu w Starobielsku. Pięciu innych – do Kozielska. Wraz z nimi tysiące oficerów służby czynnej i powołanych we wrześniu pod broń oficerów rezerwy. W Ostaszkowie osadzeni zostali przede wszystkim funkcjonariusze Policji Państwowej, oficerowie Korpusu Ochrony Pogranicza i polskiego wywiadu.
Teraz można było wyciąć „polski las” już w samym jego mateczniku – do spółki z Hitlerem. W tym samym Zakopanem, które odwiedzał młody Stalin, w lutym 1940 roku funkcjonariusze NKWD spotkali się ze specjalistami z gestapo, by omówić sposoby likwidacji „polskich wrogów”. To już była trzecia taka konferencja od września 1939 roku. Plan eksterminacji elit polskich wchodził w decydującą fazę. Niemcy prowadzili skutecznie swoją akcję AB – operację likwidacji „warstwy przywódczej narodu polskiego”. W zajętej przez siebie części II Rzeczypospolitej strona sowiecka realizowała równie konsekwentnie plan depolonizacji tego obszaru. Taki właśnie, ściśle antypolski cel i charakter miały zwłaszcza dwie pierwsze z czterech wielkich „fal” deportacji ludności z tego obszaru na Syberię, do Kazachstanu i w północno-wchodnie rejony Rosji europejskiej – te z 9/10 lutego oraz 12/13 kwietnia 1940. W tych dwóch akcjach wywieziono, według danych NKWD, nie mniej niż 200 tysięcy ludzi. W drugiej z nich zagarnięto głównie kobiety i dzieci – rodziny tych, o których losie rozstrzygnięto rozkazem z 5 marca.
Historia i Polityka
Historia im dłużej trwa, tym bardziej staje się potężna bronią w rękach… nie, nie historyków. W rękach polityków. Staje się narzędziem walki często grabieżczej, często obronnej. Jest elementem tzw. wojny hybrydowej. Tak więc ten kraj, który nie prowadzi własnej, gruntownie przemyślanej polityki historycznej, ten dużo łatwiej popada w uzależnienia od innych.
Właśnie 5 marca 1940 roku szef NKWD, Ławrientij Beria, skierował do Stalina notatkę z propozycją wymordowania polskich jeńców wojennych: bez sądu. Wymieniał ich prezycyjnie: „W obozach dla jeńców wojennych przetrzymywanych jest ogółem (nie licząc szeregowców i kadry podoficerskiej) – 14 737 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu – według narodowości: ponad 97% Polaków. […] W więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi przetrzymywanych jest ogółem 18 632 aresztowanych (wśród nich 10 685 Polaków)”. Beria proponował, aby – „biorąc pod uwagę, że wszyscy oni są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej” – polecić NKWD likwidację 14 700 jeńców wojennych oraz spośród przetrzymywanych w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi – 11 tysięcy osób (ta liczba odpowiadała mniej więcej wskazanej przez Berię liczbie samych Polaków w tychże więzieniach).
To miała być operacja ucięcia Polsce głowy. Wśród jeńców jednego tylko obozu w Kozielsku (było ich tam 4410, po usunięciu tych, którzy zdecydowali się na kolaborację z sowieckim systemem, a także tych, których z innych przyczyn zdecydowano się oszczędzić) – głównie oficerów rezerwy – było 535 nauczycieli, 265 inżynierów, 399 urzędników państwowych, 243 lekarzy i 50 farmaceutów, 197 prawników (sędziów, adwokatów, prokuratorów), setki pracowników naukowych, architektów, dziennikarzy, artystów… Tylko w jednym obozie. Polski las miał być docięty do korzenia. Stalin był gotów sadzić nowy las – z tych nielicznych, którzy wybrali kolaborację z mordercą. Najpierw jednak musiał im zrobić miejsce.
Tego samego dnia, 5 marca, Biuro Polityczne KC WKP(b), najwyższa władza sowieckiego imperium, przyjęło uchwałę w treści, jaką proponował Beria. Wskazane przez niego 25 700 osób zostało skazanych na rozstrzelanie „bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia”. Pod wyrokiem śmierci na polskiej elicie podpisali się Stalin, Kliment Woroszyłow, Wiaczesław Mołotow, Anastas Mikojan. Dopisano także poparcie dwóch innych członków Politbiura: Michaiła Kalinina oraz Łazarza Kaganowicza.
Zabicie takiej masy ludzi to wielka operacja. Jej przygotowanie trwało cztery tygodnie. Większość egzekucji wykonano między 1 kwietnia a połową maja. Zaangażowanych w ten masowy mord były setki funkcjonariuszy NKWD. Żaden nie poniósł odpowiedzialności.
Nie będziemy tutaj opisywali sposobów zadawania śmierci w tym taśmowym systemie. Znamy wiele prób ich wiarygodnej rekonstrukcji. Stajemy jednak w obliczu tajemnicy śmierci i tajemnicy zła. Wielkiego zła.
Dlaczego? To pytanie narzuca się z całą mocą. Czy była to osobista zemsta Stalina za upokorzenie z 1920 roku? Nie – Stalin był co prawda mściwy, ale jego kalkulacje nie miały charakteru osobistego. Wiosną 1940 roku spodziewał się wielkiej wojny swego sojusznika, Hitlera, z Francją i Wielką Brytanią. Nie wiedział, że przebiegnie ona tak błyskawicznie i tak pomyślnie dla III Rzeszy. Wiedział natomiast, że polskie elity liczą na zwycięstwo państw zachodnich w tej wojnie, ufając, że pomoże ono odbudować niepodległość. Stalin chciał się ich pozbyć. Chciał jednak czegoś więcej – dalej sięgał w przyszłość. Chciał na pewno pozbyć się tych ludzi, którzy stali na drodze do stworzenia nowej, sowieckiej, podporządkowanej mu Polski. Musiał uciąć Polsce głowę, aby przyszyć jej później inną.
Sam nadał swej wielkiej zbrodni interpretację, którą wpisał w film o Suworowie. Niepodległa Polska przeszkadza wielkiemu imperium. Gruzin – Stalin zastępuje Niemkę – Katarzynę II jako mądry i przewidujący mąż stanu tego imperium. Polski las musi być wycięty. Stalin świadomie nawiązywał do najbardziej szowinistycznej wersji rosyjskiego imperializmu. W nią zaś nienawiść do Polski, rola Polski jako głównej przeszkody na drodze do Europy (do dominacji nad Europą) były mocno wpisane. Ciągnąca się od XV wieku walka między Moskwą a państwem polsko-litewskim o przewagę w Europie Wschodniej, trwająca od początku XVIII wieku faktyczna okupacja rosyjska nad Rzecząpospolitą (w końcu tegoż wieku zastąpiona przez faktyczny rozbiór, w którym ostatecznie 82% terytorium Rzeczypospolitej przypadło Rosji) i kolejne polskie „bunty” przeciw temu zniewoleniu – wszystko to wyryło w historyczno-kulturowej pamięci Rosjan głęboki ślad.
Aleksander Puszkin, duma rosyjskiej poezji, zapisał ten ślad w upiornych wierszach sławiących „rozdeptanie polskiego buntu” – czyli powstania listopadowego. „Znajtie proszenyje gosti, uże Polsza was nie powiediot, czieriez jejo szagnietie kosti” – w wierszu napisanym na okazję zdobycia Warszawy przez marszałka Paskiewicza, Puszkin zwracał się do Zachodu, który ośmieliłby się interweniować na rzecz Polaków: „Wiedzcie, zaproszeni goście, Polska was już nie poprowadzi, przez jej przejdziecie kości…” (A. Puszkin, Rocznica Borodina, wrzesień 1831). Odgrodzić się kośćmi Polski od Zachodu albo umościć nimi drogę do lepszych z Zachodem kontaktów, do zwycięskiego pochodu w jego stronę – ta koszmarna wizja trafiała do wyobraźni kolejnych pokoleń Rosjan.
Nie do wszystkich, oczywiście. Wielu z nich wybierało walkę wspólną z Polakami – „za wolność waszą i naszą”. Stalin jednak umiał odnowić to, co najgorsze w rosyjskiej tradycji i w taki właśnie kontekst wpisać swoją politykę wobec Polski. Ten kontekst, niestety, przetrwał w spaczonej totalitarną propagandą wyobraźni części Rosjan aż do naszego czasu. Znów jednak – nie u wszystkich bynajmniej. Wspaniali ludzie ze stowarzyszenia „Memoriał”, którzy robili i robią wszystko, by upomnieć się o pamięć wszystkich ofiar, także polskich ofiar stalinowskich zbrodni – są przykładem ograniczonej skuteczności tej lekcji nienawiści, jakiej udzielił Stalin Rosjanom.
Jego katyńska lekcja dla Polaków brzmiała tak: możemy zrobić z wami wszystko, możemy was zabić albo zmienić wam tożsamość – a wy możecie wybrać między tymi dwiema możliwościami. Wielu spośród 394 jeńców przeniesionych z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa do obozu w Griazowcu – i w ten sposób ocalonych – wybrało tę drugą możliwość. Ci, których dowieziono na miejsca kaźni w Katyniu, Kalininie i Charkowie, podobnie jak 200 polskich księży, których wywieziono z obozów jeszcze przed Bożym Narodzeniem 1939 roku (i stracono w nieznanym do dziś miejscu), podobnie jak tysiące innych polskich patriotów, zabijanych w więzieniach zachodniej Białorusi i Ukrainy aż do początku lipca 1941 roku, a potem znowu, od roku 1944 – ci wszyscy wybrali wierność Polsce. Związek Sowiecki uznał ich za „nie rokujących poprawy…”.
Jaka mogła być polska odpowiedź na to przesłanie zła? Mogła być tylko jedna: wyrazić się musiała w pamięci wiernej ofiarom. I w tej postawie mogła w końcu okazać się także przykładem dla innych, którzy o swoich ofiarach zapomnieli, także – a może przede wszystkim – dla Rosjan.
Kiedy tylko wybuchła wojna sowiecko-niemiecka i niedobitki polskich jeńców mogły opuścić sowieckie łagry i więzienia, ci, którzy nie wybrali współpracy z sowieckim projektem „nowej Polski”, natychmiast zaczęli poszukiwać swoich zaginionych kolegów, pytać się o ich los. Generał Władysław Anders powierzył zadanie zbadania tej kwestii rotmistrzowi Józefowi Czapskiemu, którego z obozu w Kozielsku wyciągnęła wiosną 1940 roku interwencja niemieckiej ambasady (ze względu na arystokratyczne parantele hrabiego Czapskiego). Dopiero jednak odkrycie grobów katyńskich przez Niemców i ogłoszenie tego światu w kwietniu 1943 roku, pozwoliło na odsłonięcie tragicznej prawdy. Ta prawda była straszliwie niewygodna. Trwała wielka wojna z Hitlerem, w której Stalin był dla mocarstw zachodnich bezcennym sojusznikiem. Uznać głównego sojusznika za zbrodniarza, który może być porównany jedynie z Hitlerem właśnie? Stalin oczywiście wykorzystał samą, nieśmiałą próbę wyjaśnienia zbrodni katyńskiej przez rząd generała Władysława Sikorskiego, za pretekst do zerwania z nim stosunków i rozpoczęcia realizacji własnego scenariusza: „nowej Polski” – zbudowanej na katyńskiej zbrodni i na katyńskim kłamstwie. Mocarstwa zachodnie wolały w tym dziele nie przeszkadzać. Z obawy przed niewyobrażalnymi konsekwencjami politycznymi podważenia katyńskiego kłamstwa zdecydowały się go oficjalnie nie naruszać.
Byli jednak Polacy, którzy z tym kłamstwem zdecydowali się walczyć. W zmaganiach z nim odnaleźli nowy, a może wieczny?, sens polskości. Najpiękniej wyraził ten sens jeden z tych, którzy w walce z katyńskim kłamstwem zasłużyli się najbardziej: Józef Czapski.
Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment jego szkicu, tłumaczącego sens polskiej solidarności – i jej konsekwencje – już swoim tytułem: Łańcuch niewidzialny.
Ten naród, którego wkład do kultury, do sztuki jest poza Polską prawie nie znany, ten sam naród – i to nie wśród jego wodzów i wieszczów, ale w jego przeciętnym przekroju – wie jedną rzecz na pewno, że jeżeli kraj tego zażąda, trzeba będzie za ten kraj umrzeć, to może nie jest przyjemne, ale to na pewno nie podlega dyskusji.
Bardzo mało kto na zewnątrz wyczuwa, że to jest więcej niż „fizyczna krzepa”, że się pod tym kryje nie wyrażone i nawet nie zawsze uświadomione poczucie, że są jakieś wartości wieczne, których poprzez walkę o Polskę bronimy.
Złudzenie nacjonalistów – powie filozof z Harvardu; brednie reakcyjne – powie stalinowiec. Gdybyśmy patrzyli na siebie oczami nie tylko przeciętnego Francuza, Anglika czy Amerykanina, ale nawet oczami wybitnych przedstawicieli tych krajów, jak mało byśmy wiedzieli o naszej istocie, o naszych osiągnięciach historycznych czy kulturalnych. […]
Niepodległość. Ale jaka racja, jaki argument tego irracjonalnego uporu, za który się płaci życiem? Jaka korzyść dla świata z tej walki? […] Stanisław Brzozowski kilka miesięcy przed śmiercią pisał: „[…] Pomiędzy każdym z nas [Polaków] a błogosławieństwem myśli leży nieszczęście, rzecz określona, jasna i uboga”.
Uboga? Jeżeli uboga, skąd, dlaczego ta wierność do końca? Ten „skarb zakopany w zamku rozpustnym”? […] Nas wszystkich trzyma łańcuch niewidzialny, którego jednym z ostatnich ogniw jest Katyń. […]
Rilke mówił, że poetą-pisarzem ma prawo być tylko ten, kto nie może nim nie być. Zdaje mi się, że dzisiaj Polakiem ma prawo być tylko ten, kto nie może nim nie być… Z wolności i z wyboru, nie z przymusu.
Ofiary niewinne zarzucają daleko swe łańcuchy niewidzialne, przykuwają niektórych bardziej niż siła i bogactwo, bardziej niż geniusz. Silni i bogaci i bez nas będą silni i bogaci, o geniuszach będzie pisała historia, znajdziemy ich na pomnikach i w antologiach poetów, ale ci bezimienni pod białymi kamieniami lub w fosach, na których na wieczną spraw niepamięć zasadzono młode świerki – ich imion na pewno w żadnej historii nie znajdziemy, imion tych wszystkich, „których [pisał Cyprian Kamil Norwid – AN] matki i siostry kochały, którzy padli konając na to, aby ci, co po ich śmierciach żyć będą, byli wyżsi i szczęśliwsi”. Polakiem jest ten, kto tych ofiar bezimiennych nie może zapomnieć. I tu jest ich zwycięstwo. (J. Czapski, Łańcuch niewidzialny, szkic z 1950 roku, opublikowany w paryskiej „Kulturze”)
Ten łańcuch przedłużyli w następnych latach inni, wierni Polsce, wierni pamięci ofiar dla niej poniesionych i wierni prawdzie – przeciwko totalitarnemu kłamstwu. „Żołnierze wyklęci” polskiego podziemia antykomunistycznego, robotnicy poznańscy z 1956 roku, obrońcy Krzyża z Nowej Huty w 1960 roku, studenci z roku 1968, stoczniowcy z 1970, założyciele Wolnych Związków Zawodowych z 1978, ludzie „Solidarności” z 1980. Ostatnią, jak się zdawało, ofiarą życia złożoną dla prawdy o Katyniu był ksiądz Stefan Niedzielak. Proboszcz parafii św. Karola Boromeusza w Warszawie, współzałożyciel i duszpasterz Rodzin Katyńskich, inicjator ustawienia Krzyża Katyńskiego na warszawskich Powązkach w 1981 roku, a później także budowy Sanktuarium Poległych na Wschodzie. 21 stycznia 1989 roku został zamordowany „przez nieznanych sprawców”.
Piętnaście miesięcy później, 13 kwietnia 1990 roku, sowiecka agencja prasowa TASS opublikowała komunikat, oficjalnie stwierdzający, że za mord polskich oficerów odpowiada NKWD. Jeszcze nie państwo sowieckie, jeszcze nie sam Stalin, ale jednak NKWD. Generalny sekretarz KC KPZR, Michaił Gorbaczow, pół roku potem zlecił Akademii Nauk ZSRR, Ministerstwu Obrony, Prokuraturze oraz KGB podjęcie „prac badawczych w celu ujawnienia materiałów archiwalnych, dotyczących wydarzeń i faktów z historii sowiecko-polskich stosunków dwustronnych, w których wyniku poniosła straty Strona Sowiecka” (Rozporządzenie prezydenta ZSRR z 3 XI 1990).
Tak zaczęła się nowa faza katyńskiego kłamstwa, polegająca na próbie relatywizacji sowieckiej zbrodni poprzez wynalezienie swoistego anty-Katynia. Akademia Nauk, ramię w ramię z KGB, zajęła się tym zadaniem. Złą sytuację sanitarną i masową umieralność sowieckich jeńców wojny 1920 roku na choroby zakaźne (przede wszystkim tyfus) w polskich obozach – zaczęto zestawiać ze zbrodnią katyńską, jako jej odpowiednik po polskiej stronie. Odszedł na chwilę od tej polityki, już po rozpadzie ZSRR, pierwszy prezydent Rosji, Borys Jelcyn, który potrafił przyznać pełną odpowiedzialność sowieckiego państwa za Katyń i potrafił zwrócić się do Polaków w słowach najprostszych: „Przebaczcie, jeśli możecie”. Niestety, walka o prawdę, w której mogliby znaleźć ukojenie bliscy ofiar i w której mogliby znaleźć oczyszczenie sami Rosjanie, trwać musiała nadal. Rosja wróciła w oficjalnym dyskursie swych władz do półprawd i relatywizacji zbrodni. W masowej debacie publicznej wróciły najgorsze wersje katyńskiego kłamstwa. Dziedzictwo Stalina raz jeszcze zaczęło się odradzać: zbrodnia i kłamstwo w imię wielkości imperium!
Tak było jeszcze do 7 kwietnia 2010 roku. Czy tragedia 10 kwietnia 2010 roku pogrzebie na zawsze katyńskie kłamstwo – wyzwalając z niego nie Polaków przede wszystkim, ale Rosjan? Jeszcze jedno, jakże bolesne, ogniwo do owego łańcucha niewidzialnego, spajającego polskość, nadającego jej metafizyczny sens, zostało dodane w tym dniu. Na pewno nie na próżno. Te ofiary muszą ostatecznie zwyciężyć.
Prof. Andrzej Nowak
Jest to esej pt. „Pamięć Katynia: łańcuch niewidzialny” prof. Andrzeja Nowaka z książki „Hołd Katyński” o dążeniu do sowietyzacji Polski i kłamstwie katyńskim.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.