Leszek Sosnowski: Marian Banaś opowie jeszcze o kamienicy i innych sprawach prywatnych.
Prezes NIK Marian Banaś. Fot.: Miesięcznik Wpis
Rozmowa z Leszkiem Sosnowskim o prezesie NIK Marianie Banasiu, ostatnich atakach na niego oraz źródłach tej agresji.
Stanisław Widomski: Przeprowadził pan w najnowszym numerze miesięcznika „Wpisie” wywiad z jedną najbardziej kontrowersyjnych postaci w Polsce ostatniego czasu…
Leszek Sosnowski: Proszę mi powiedzieć, dlaczego Marian Banas jest nagle kontrowersyjną postacią? Dla kogo kontrowersyjną? Dopóki nie został szefem NIK-u, był w porządku – to wiele mówiące, bo zajmuje się ściąganiem podatków od wielu lat, od pierwszego, koalicyjnego rządu PiS. Za drugiego rządu PiS czyni to z nie bywałym, niespotykanym w Europie sukcesem. Według mnie nie jest on w ogóle kontrowersyjną osobą dla ludzi uczciwych, którzy nie muszą lękać się kontroli, szczególnie kontroli NIK. Małe sprostowanie: we „Wpisie” to nie jest wywiad – prowadzimy z Marianem Banasiem rozmowę, wymianę myśli i poglądów, także na systemy podatkowe, czasem snujemy nawet wspólne wspomnienia.
No właśnie, wynika z rozmowy, że zna pan Mariana Banasia od dawna?
To prawda, przecież nie będę się go teraz wypierał, dlatego, że atakuje go Wyborcza lub Onet. Po pierwsze, oni z zasady oczernią wszystkich i wszystko, co związane jest z obozem patriotycznym, a z PiS-em w szczególności. Po drugie, według mojego widzenia świata i mojej skali wartości, martwić się trzeba, gdy te oraz im podobne media mówią o kimś pozytywnie. Poznaliśmy się z Marianem Banasiem na przełomie lat 1980/1981. On pracował wtedy w Zarządzie Regionu „Solidarności”, ja prowadziłem wielką, jak na tamte czasy, dystrybucję książek, czasopism i płyt, które jednej nocy, 13 grudnia 1981, uznane zostały za całkowicie nielegalne. Miał wówczas bardzo ważne zadanie, a mianowicie weryfikowanie kandydatów do komisji zakładowych „Solidarności”, bowiem wielu z nich było nasłanych przez SB, co nieraz gołym okiem było widać, ale nieraz kamuflowali się bardzo dobrze i trzeba było ludziom ze związku delikatnie tłumaczyć z kim mają do czynienia. Oczywiście infiltracji i tak nie dało się całkowicie wyeliminować. Później długo się nie widywaliśmy, ale widzi Pan, ci którzy wtedy angażowali się w sprawy niezależnej Polski, doznali z tego powodu wielu krzywd i upokorzeń, wciąż czują miedzy sobą tamtą solidarność, przez małe s, solidarność jakiej niestety później nigdy już między Polakami nie było.
I dlatego podjął się Pan obrony Mariana Banasia?
Nie tylko dlatego. Prawdę mówiąc od dłuższego czasu czekałem na jakąś lawinę, która na niego spadnie. Gość, który wykrywa miliardowe gangi VAT-owskie, powinien mieć wszelkiego rodzaju ochronę: osobistą, ale i medialną. On nie ma żadnej. Powinien być nagradzany. A jego rodzina stoi na pograniczu załamania nerwowego; on sam wszystko wytrzyma, to twardy gość, taki właśnie jakimi byliśmy w 1981 roku. Teraz nawet część jego własnego środowiska, środowiska PiS-owskiego, odwróciła się od niego. Wierzą, nie wierzą w te zarzuty, ale może akurat coś w nich jest, więc najlepiej trzymać się z daleka, broń Boże solidaryzować się – tak właśnie działa oczernianie przy pomocy domniemania, metoda powszechnie stosowana przez tzw. opozycję i w ogóle lewactwo. Jednego nie rozumiem: jak mogą na to nabierać się inteligentni ludzie…
Ale przyzna Pan, że nie każdy z działaczy z 1981 roku kupił sobie kamienicę?
Przyznam, nie każdy. Ale nie każdy też pojechał na początku transformacji do Stanów Zjednoczonych i nie harował tam dwa lata na budowie, po 12 godzin dziennie, świątek, piątek i niedziela. Na dodatek w niebezpiecznych warunkach, np. na dachach. Banaś przywiózł stamtąd bodajże 20, czy 30 tys. dolarów, sumę w Polsce, przy ówczesnych przelicznikach złotówkowych, naprawdę dużą. Ci, którzy myślą, że dorobił się na pensjach urzędniczych to są albo naiwni, albo złośliwi. Nabył de facto ruinę, jakich do niedawna pełno było w Podgórzu, a nie piękna kamienicę, jak to się dziś przedstawia. Własnym rękami wyremontował 30 łazienek; przydało mu się to, czego się nauczył w Stanach.
Ale tego nie ma w Panów rozmowie…
Nie ma za wiele, ale jeszcze będzie. To i tak jest długi materiał. W numerze świątecznym „Wpisu” ukaże się dalszy ciąg rozmowy – tym razem o sprawach prywatnych, o kamienicy itd. Uważałem, że najpierw trzeba porozmawiać o meritum, o tym co ważne dla państwa, a potem dopiero ewentualnie opisywać tzw. sensacje i zaspakajać zwykłą ciekawość.
Dzieje Polski. Tom 4. Trudny złoty wiek.
Wreszcie jest z niecierpliwością oczekiwany przez tysiące Polaków kolejny tom wielkiego dzieła prof. Andrzeja Nowaka - czyli czwarty tom "Dziejów Polski"! W czwartym tomie "Dziejów Polski" prof. Andrzej Nowak opowiada o trudnym złotym wieku, czyli latach 1468 - 1572.
Prof. Andrzej Nowak wkracza w czwartym tomie epokowego dzieła „Dzieje Polski” w okres największej świetności Rzeczypospolitej.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.