Leszek Sosnowski: znów trumny w akcji, jak w 2010 r. Czy sztab Dudy ulega demagogom?
Rysunek satyryczny Ewy Barańskiej-Jamrozik pt. "Karmienie sokiem z buraka".
W najnowszym numerze miesięcznika „Wpis” ukazała się analiza porównawcza strategii wyborczych z 2010 i 2020 r. Wygląda na to, że historia jednak się powtarza! Oto poniżej zasadnicze tezy tego błyskotliwego artykułu.
Trudno sobie wyobrazić lepszy sprawdzian dla intencji, zdolności i możliwości polityków niż stan kryzysowy w kraju. Tak jak teraz. W gębie to wszyscy są mocni, ale jeśli chodzi o konkretne działania wymagające energii, szybkich i mądrych pomysłów oraz decyzji, a zwłaszcza poświęcenia, to już gorzej. Dużo gorzej. Okazuje się jednak, że społeczeństwo w znacznej większości pozytywnie ocenia to, jak radzi sobie z kryzysem obecna władza – czy dotyczy to jednak wyborów prezydenckich?
1.
Różne niemieckie, a zarazem antypolskie (mocno antypolskie) media działające bezczelnie nad Wisłą piszą/gadają, że obecnie nie ma równych szans wyborczych dla wszystkich kandydatów na prezydenta. Nie dajmy się jednak zwariować ani zwodzić takiej demagogii! Życie społeczne jest utrudnione, jednak nie oznacza to, że szanse są nierówne. To jest argumentacja taka sama, jaką nieraz wygłasza dziadowska drużyna piłkarska po przegranym meczu: ponieśliśmy porażkę, bo nie było równych szans, lał deszcz i boisko było grząskie. To co, dla jednych lał, a dla drugich nie? Murawa była grząska tylko dla przegranych? Moim zdaniem, nawet kiedy nie ma sytuacji kryzysowej, to dla kandydatów na prezydenta (i nie tylko na prezydenta) powinny być takie sytuacje specjalnie symulowane (komputerowo), żeby można było sprawdzić przy ich pomocy prawdziwe walory polityków.
Totalsi powinni tak naprawdę podziękować wirusowi, bo mają na co zrzucić winę za swoją nieudolność i brak jakichkolwiek konkretnych programów wyborczych – poza kontrowaniem PiS-u. Ale cóż to za program?! Liczą na to, że jak zyskają na czasie, to coś może jeszcze stworzą, albo raczej – zostanie im coś podrzucone z zagranicy. Jeżeli Polacy mają jednak czekać na ich rzeczywiste programy, na jakieś ich propolskie koncepcje, to mogą się, raczej, nigdy nie doczekać. A wtedy co – Andrzej Duda musiałby praktycznie funkcjonować chyba jako prezydent dożywotni? Tylko wedle jakiego prawa ma to wszystko tak funkcjonować? Chyba Hammurabiego…
Opozycja miała, wbrew pozorom, wielką szansę w obliczu kryzysu. Była nią współpraca, przyłączenie się do działań rządu, wzmocnienie tych działań, a nie ich kontestowanie. Mogli znaleźć swoje obszary pomocowe (np. w „ich” samorządach!). Pod koniec ub. roku firma Social Changes przeprowadziła badania, z których wynikało wyraźnie, że społeczeństwo oczekuje od opozycji lepszej współpracy z rządem. Tylko 25 proc. badanych uznało, że opozycja powinna tak samo lub mniej współpracować z ekipą PiS-owską.
Zamiast jątrzyć, co każdy głupi potrafi, mógł Tusk przysłać do Polski np. pięćset respiratorów. A Kidawa-Błońska mogła zgłosić się do jakiegoś szpitala na dyżury jako salowa (z tym chyba dałaby sobie radę) w ramach wolontariatu. Biedroń mógł wezwać wszystkich homoseksualistów w Polsce do szycia maseczek itd. Zyskaliby sobie wówczas niewątpliwie sympatię wielu niezdecydowanych wyborców. Za co mógłby ich wtedy atakować obóz rządzący? Mieli okazję okazać serce i miłe oblicze, zamiast nieustannie wściekle szczerzyć zęby, judzić, szarpać za trzewia i tak kompletnie już zestresowanych ludzi.
Oni jednak niestety nie mają ludzkiego oblicza. To są nakręcone maszynki polityczne, zresztą sterowane z zewnątrz, woleli więc i wolą wszystko totalnie krytykować, negować, siać de facto panikę. I na tym koniec ich programu. Pokazali, na co ich stać – cóż więc dziwnego, że tak im zmalało poparcie. Czego dokonali poza chachmęceniem? Niechże mi ktoś powie, za co ich popierać?! Tylko za to, że są anty-PiS-em? To naprawdę o wiele za mało nawet dla ludzi niecierpiących Jarosława Kaczyńskiego, ale obdarzonych choć odrobiną inteligencji. (…)
2.
Proszę zauważyć, że cała strategia tzw. opozycji oparta jest na strategii z 2010 r.; została zaczerpnięta wprost z doświadczeń tamtej kampanii prezydenckiej. Wówczas na początku wydawało się, że Jarosław Kaczyński przegrać nie może. Dlaczego jednak przegrał? Otóż ówczesny sztab wyborczy, dowodzony przez podstawioną osobę, czyli Joannę Kluzik-Rostkowską (warto by w końcu się dowiedzieć, kto przeforsował ją na to stanowisko?!), wyeliminował doszczętnie z kampanii temat katastrofy smoleńskiej. Temat wówczas jeszcze wcale nie tak konfliktujący, jak było to już parę miesięcy później za sprawą mainstreamowych mediów. Polacy o mniej lub bardziej patriotycznym nastawieniu, a więc zdecydowana większość, jednoczyli się wokół tego tematu. Było to oczywiście zjednoczenie smutne, ale bardzo silne, oparte na głębokim podłożu emocjonalnym, sentymentalnym i refleksyjnym. Smoleńsk poruszał ludzkie serca, dusze i sumienia.
I wtedy nagle pojawiła się Kluzik-Rostkowska, która narzuciła PiS-owi niewiarygodnie demagogiczne sformułowanie: nie będziemy wjeżdżać na trumnach do Pałacu Prezydenckiego! Cała Polska żyła Smoleńskiem, cały kraj o niczym innym nie rozmawiał, ale w PiS-owskiej kampanii temat ten przestał istnieć. A cóż złego mogło być w tym temacie, cóż uwłaczającego Jarosławowi Kaczyńskiemu jako kandydatowi na prezydenta? Cóż to za szlachetność nie odnosić się do osób poległych, nie okazywać żalu po nich, nie szukać ich godnych następców? To odsunięcie się w kampanii od zmarłych przyjaciół, członków rodziny, kolegów z pracy okazało się właśnie fatalne w skutkach. Normalni Polacy nie odbierali tego dobrze, nie mogli pojąć, skąd nagle taka obojętność, taki chłód.
Wielu w naszym obozie buntowało się wtedy na taką taktykę, ale procedury były podobne jak teraz: osoba kierująca sztabem wyborczym jakoby odpowiadała za wszystko i nikt – łącznie z kandydatem! – nie miał nic do gadania. Wszyscy bez szemrania musieli respektować każde polecenie szefowej sztabu wyborczego. A za co, i przed kim, szefowa ta odpowiadała? Okazało się po wyborach, że Kluzik-Rostkowska odpowiadała nie przed PiS-em, ale przed… Platformą. A ponieważ dzielnie wywiązała się ze swojej misji, bo Jarosław Kaczyński nieoczekiwanie przegrał walkę o prezydenturę, dostawała potem od zwycięskiej koalicji PO-PSL różne awanse.
Teraz czytam w stuprocentowo niemieckiej gazecie (nie tylko z uwagi na właściciela, ale i na treść), nazywającej się jak na ironię „Dziennikiem Polskim”: „czy naprawdę potrzebujemy prezydenta wybranego na stypie?”. Tak, właśnie takiego potrzebujemy, Herr Redakteur!
Bo cóż to znaczy „na stypie”? Piszący (jeszcze) po polsku redaktor wydawanej w Krakowie gazety sugeruje, że taki prezydent byłby osobą bez szacunku dla zmarłych, bez respektu dla żałoby, osobą o niskim morale. Cóż za podły, cóż za marny demagogiczny chwyt! Po pierwsze wiadomo, że Andrzej Duda jak mało kto przy każdej okazji (zarzuca mu się nawet, że zbyt często) okazuje szacunek rodakom zmarłym współcześnie i dawniej. Robi to i jako patriota, i jako katolik, którym nie jest na pokaz i nie przez chwilę, jak np. Tusk i jego kumple. O szacunku obecnego prezydenta dla styp można by książkę napisać.
Po drugie tak naprawdę to prezydent, jak zresztą i każdy z nas, zawsze jest „na stypie”, skoro dziennie umiera w Polsce 1134 osób! (Dane za 2018 r.).
Po trzecie wreszcie: czyż Andrzej Duda powinien zawiesić swoją działalność, bo mamy epidemię i w tym okresie wypadają wybory? Powinien opuścić pokład statku, bo jest zagrożony? Jak każdemu człowiekowi można mu to i owo zarzucić, to jasne, ale na pewno nie tchórzostwo. Zresztą, jakież to larum zostałoby wtedy podniesione! – Statek tonie, a kapitan czmychnął, zszedł z pokładu jako pierwszy!
Repolonizacja Polski
Czy można repolonizować Polskę? Cały kraj? Otóż można i trzeba, gdyż niemal cały majątek narodowy został wysprzedany (za grosze!), bo rządzący jeszcze niedawno politycy systematycznie i całkowicie podporządkowywali nasze życie gospodarcze, kulturalne czy medialne wymogom zagranicznych hegemonów.
Po to przecież mamy państwo, żeby sobie poradziło również w obecnej, kryzysowej sytuacji. A skoro faktycznie nie można pójść na wybory, to nie powinniśmy chodzić także tam, gdzie chodzimy przecież mimo epidemii koronawirusa codziennie, czyli do pracy (bo ileż osób pracuje zdalnie?), do sklepów, przychodni, piekarń, aptek, do znajomych i rodziny, do parku itd. Tam przecież bardziej niebezpiecznie niż w lokalu wyborczym, który można stosownie przygotować i dużo lepiej zabezpieczyć niż market z tysiącami towarów. A niemające praw wyborczych dzieci oraz młodzież szkolna i tak pozostają zamknięte w domach.
A jeśli już nie wybory tradycyjnie w lokalach, to dlaczego nie korespondencyjnie? Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to jest w ogóle przyszłość przeprowadzania wyborów, które w obecnej formie są po prostu archaiczne – podatne nawet na pogodę, a nie tylko na wirusa. Kluczowa sprawa w wyborach to dobrzy, mądrzy, uczciwi kandydaci. O to trzeba się martwić, a nie taką czy inną metodą ich wybierania. (…)
3.
W 2010 r. Jarosław Kaczyński – a raczej jego otoczenie – uległ demagogii i rezygnując dobrowolnie z największego atutu, przegrał. Wtedy rozumieliśmy jego przytłoczenie psychiczne, jego traumę, więc porażka została mu wybaczona. Nie wolno jednak popełniać tego błędu po raz drugi. To już zresztą nie byłby błąd, lecz ciężki grzech o długofalowych skutkach. Na zarzuty, że Andrzej Duda i PiS chcą wykorzystać zaistniałą sytuację, nie trzeba się wić i tłumaczyć, ale szczerze odpowiadać: ależ tak, oczywiście! Chcemy wykorzystać szansę i mamy do tego pełne prawo, także moralne! Znów ucieknę się do przykładu sportowego. To byłoby tak, jakby np. Kamil Stoch powiedział nagle: wiecie co, rezygnuję ze startu w Turnieju Czterech Skoczni, ponieważ mam za duże szanse w tych zawodach, jestem w tak dobrej formie, że mogę wygrać, a to nie byłoby w porządku wobec innych. Tak wygląda właśnie „logika” demagogów. I ku takiej „logice” zaczynają się już skłaniać niektórzy politycy obozu prawicowego!
Od razu powiem, że nie mam tu na myśli Jarosława Gowina, bowiem wg mnie on nigdy nie należał szczerze do prawicy. Ale pal sześć Gowina, chodzi o to, żeby inni się nie załamywali. A żeby się nie załamywali, muszą mieć przykłady zdecydowania, odwagi i patriotycznej niezłomności z samej góry. Żadne kunktatorstwo nie jest tu już przydatne, wprost przeciwnie. Niektórzy wydają się jakby uspokojeni fałszywymi zapowiedziami, że opozycja rezygnuje z kampanii wyborczej. Nic bardziej mylnego; to też element gry, w której tak naprawdę chodzi o to, żeby cały czas istnieć w mediach. A mainstream już będzie wiedział, jak takie bajeczki przetworzyć na mamałygę wyborczą, którą każe spożywać swoim widzom, słuchaczom i czytelnikom.
Jest jakiś prawdziwy argument za tym, żeby czekać, aż tej targowicy, nazywającej się szumnie opozycją, wzrośnie poparcie? Gdzie jest sens w takim myśleniu? Znów posłużę się moim ulubionym przykładem sportowym, co jest o tyle uzasadnione, że przecież w polityce mamy permanentnie do czynienia z grą. Czy to byłyby uczciwe rozgrywki, gdyby słaba drużyna mogła nagle, przed meczem, zdecydować: nie, dziś nie gramy? Dziś źle się czujemy, mieliśmy nie dość czasu na przygotowanie, poza tym będzie chyba za mało widzów na trybunach, mecz trzeba przełożyć do drugiej rundy. Wiadomo, że żadne normalne rozgrywki tak wyglądać nie mogą. Chcą wygrać za jakiś czas? Proszę bardzo, może im się uda, ale teraz też trzeba przystąpić do meczu. A jak nie – to walkower i do widzenia!
Totalsi wierzą w to, że w wirze tysięcy spraw ludzie za parę miesięcy, za rok, półtora, zapomną, jak opozycja była słaba, fałszywa i bezradna w sytuacji kryzysowej. Podobnie wszak zapomniano szybko, jak jeden z mędrców koalicji PO-PSL tłumaczył z wielkim przekonaniem, że „piniędzy nie ma i nie będzie”. Okazało się, że łgał. Że tym sposobem, świadomie czy nie, ale chronił całe wielkie mafie VAT-owskie. „Piniędzy” nie było, ale teraz są i mogą być. Ale być nie muszą, bo przegrana szajka przecież nie odpuszcza, nie chce porzucić zdobyczy.
Wyobraźmy sobie, co by się dzisiaj działo, gdyby ta szajka dalej rządziła… Skóra wprost cierpnie na grzbiecie! Ale jednak dużo ludzi zapomina i to szybko, zwłaszcza kiedy w tym zapomnieniu bardzo, ale to bardzo pomagają im tzw. niezależne media. Nad Wisłą są one nawet szczególnie niezależne – od prawdy i od Polaków. O czym znana lobbystka usytuowana w ambasadzie USA w Warszawie, Georgette Mosbacher, mogłaby wiedzieć. I być może wie, ale jej interesom nie po drodze jest z prawdą. Oczywiście można chronić w Polsce zagraniczne interesy, ale na pewno nie wolno wstawiać się – i to całym autorytetem Stanów Zjednoczonych Ameryki! – za interesami tak bardzo antypolskimi i de facto antyamerykańskimi. (…).
Dokonywanie ocen kandydatów na podstawie kampanii wyborczej, a nie ich dotychczasowych dokonań życiowych, jest fatalną metodą, jest de facto sposobem na kamuflowanie już nawet nie tylko słabości, ale po prostu durnoty pretendentów – co widać na każdym kroku. Jest to na pewno jakaś poważna wada systemu wyborczego i demokracji parlamentarnej w ogóle, że o najwyższe urzędy w państwie mogą ubiegać się całkowite miernoty, ludzie nie mający się czym wykazać, ale liczący na marketing polityczny. A ten działa na całego! TVN (kosmopolityczny), Polsat (kosmopolityczny), Wyborcza (roszczeniowe lobby żydowskie), największy dziennik „Fakt” (niemiecki), cała (!) prasa regionalna (niemiecka), największe portale jak onet (niemiecki), wirtualnapolska (kosmopolityczna), interia (niemiecka), czasopisma tygodniowe i miesięczne (niemieckie) – w sumie olbrzymia masa mediowa usiłuje przytłoczyć Andrzeja Dudę. Pracują nad tym dosłownie 24 godziny na dobę. Jednak nie wychodzi! (…)
Gdyby PiS zadbał (a zaniedbanie w tej kwestii jest poważnym grzechem) o stworzenie solidnych mediów prawicowych, dzięki którym opinia publiczna byłaby kształtowana w sposób obiektywny i zrównoważony, to taki Budka i spółka zebraliby maksymalnie kilka procent; może nawet nie przekroczyliby progu wyborczego. (…)
4.
Tylko dureń nie korzystałby z tego, co daje mu Opatrzność, lub jak ktoś woli, co daje mu los. Tu przypomina mi się pewien stary, mądry kawał idealnie pasujący do tych rozważań. Otóż podczas wielkiej powodzi pewien człowiek czekał na ratunek; woda zalała mu już pierwsze piętro. Podpłynęła pod jego dom łódź, by go zabrać, ale nie chciał do niej wsiąść, bo mówił, że był w życiu tak pobożny, tak gorąco praktykujący, tak ofiarny, że nie potrzebuje żadnej łodzi, bo na pewno uratuje go sam Pan Bóg. Tymczasem woda wciąż się podnosiła, za godzinę sięgnęła drugiego piętra; podpływa kolejna łódź, ale ów człowiek znowu nie wsiada – z tego samego powodu. Wody przybywa i nasz bohater wdrapuje się na dach. Wtedy przypływa po niego łódź po raz trzeci, ratownicy krzyczą: wsiadaj! Ale on uparcie nie wsiada, bo to Pan Bóg go uratuje, a nie jakaś łódź straży pożarnej. Niedługo potem nasz bohater w końcu tonie. Kiedy staje przed obliczem św. Piotra, ma wielkie pretensje, że jego, człeka tak pobożnego, Pan Bóg nie uratował. Na to odzywa się rozeźlony Piotr: durniu, posyłaliśmy ci trzy razy łódź, to czemuś do żadnej nie wsiadł?!
Scenariusz znów zapełnia się trumnami – tym razem nie poległych pod Smoleńskiem, ale zmarłych od koronawirusa. Demagodzy zamiast zostawić te trumny w spokoju i zadumie, bez żenady sami wsiadają na nie i harcują po wyborczym polu. I jeszcze wrzeszczą: Patrzcie, ludzie, jak PiS i Duda lekceważą śmierć swoich rodaków! Mam nadzieję, że tym razem kierownictwo PiS-u oraz sam Prezydent nie dostosują się do starej strategii Platformy i spółki.
Leszek Sosnowski
Autor jest polonistą, germanistą, dziennikarzem, artystą fotografikiem (laureat 57 międzynarodowych nagród), wydawcą i publicystą. Wydawał i rozprowadzał książki, płyty i filmy w podziemiu w latach 1980. Autor scenariuszy filmów dokumentalnych w tym pełnometrażowego „Przyjaciel Boga”. Organizator kilkudziesięciu wystaw plenerowych poświęconych św. Janowi Pawłowi II, Krakowowi i Polsce. Autor kilkunastu książek z zakresu kultury, religii i polityki. Laureat m.in. „Książki Roku” za „Krainę Benedykta XVI”. Działacz katolicki i patriotyczny. Znawca rynku mediów, spraw krajów niemieckojęzycznych oraz życia i dzieła św. Jana Pawła II, redaktor blisko 100 książek Jemu poświęconych. Autor ponad tysiąca artykułów i esejów. Założyciel (przed 25 laty) i prezes Białego Kruka. Pomysłodawca i publicysta miesięcznika „Wpis”. Odznaczony m.in. medalem „Pro Patria” oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.