Leszek Sosnowski: parafie nie mogą wydać swych owieczek na żer wilkom przebranym w szaty dobrodusznych pasterzy
Najnowszy numer miesięcznika „Wpis” przynosi apel do księży proboszczów w obliczu niedzielnych wyborów. Oto obszerne fragmenty artykułu i tej argumentacji:
Podnoszona dziś do najwyższego ideału demokracja liberalna w rzeczywistości preferuje głosy mniejszości; one liczą się nawet bardziej, niż to, co pragnie uchwalić większość. Wojownicze mniejszości spod znaku LGBT uknuły nawet demagogiczne sformułowanie: dyktatura większości. Według takiej „logiki” sprawiedliwszy jest wybór dokonany przez mniejszości i wszyscy muszą go respektować. Ale tego nie nazywa się dyktaturą mniejszości.
Jeśli zgodzić się z ideologami demokracji liberalnej, to w praktyce mniejszości i większość muszą głosować tak samo i pod dyktando bardzo nielicznych. Czyli mamy wówczas dokładnie tę sama paranoję ustrojową, choć inaczej zorganizowaną, inaczej nazwaną, jaką znamy dobrze z PRL-u. Jak widać słusznie mówi się o powrocie postkomuny. Parafrazując słynne hasło tamtych czasów „Rząd rządzi, partia kieruje”, można dziś powiedzieć „Większość rządzi, mniejszość kieruje”. Czy taki system czeka właśnie Polskę? Wielu polityków mocno o to zabiega, a zwłaszcza Rafał Trzaskowski. Choć oczywiście to kamufluje.
Zapytajmy zatem, czemuż to ludzie Kościoła, duchowni i świeccy, nie mają jakoby prawa „mieszać się do polityki”? Dlatego, że Kościół zaglądający do polityki, wychodzący poza to, co relacjonują nam media, musiałby zauważyć jak panoszy się w polityce właśnie postkomuna. Mógłby patrzeć politykom na ręce – a przed tym strach największy.
Jak to jednak jest, że media znajdujące się w bardzo podejrzanych, prywatnych rękach, media zagraniczne wydawane po polsku, mogą patrzeć władzy, szczególnie prawicowej, na ręce – ale nikt więcej? Jest tak dlatego, że polityka bardziej znaczące media już dawno spacyfikowała. Wychodzi się przy tym z założenia, że nie trzeba patrzeć na ręce opozycji. Na ich głowy też nie. Kościół mógłby jednak patrzeć i władzy, i opozycji na ręce, a potem – przemówić nie oglądając się na media. Siłą 11 tysięcy ambon! Aby temu zapobiec, oznajmiono, że nie wolno mu mieszać się do polityki. Przy czym już jakiekolwiek przejawy patriotyzmu w kazaniach przedstawia się jako „mieszanie się do polityki”.
Idiotokracja - Czyli zmowa głupców
Głupcy zawsze istnieli, niektórzy z nich sięgali nawet po władzę, ale nigdy jeszcze w dziejach świata ród ludzki nie miał do czynienia z prawdziwą inwazją głupoty. Zjawisko to stało się bardzo groźne, albowiem objęło niektóre kręgi władzy. Powstały fałszywe elity składające się w całości z durniów i dewiantów różnej maści, którzy trzymają się razem, wspierają i rządzą lub choćby próbują rządzić.
Polska i Polacy mają jednak jeszcze szansę na zwycięstwo normalności, ponieważ wiernych wciąż jest bardzo dużo. W większości są oni zdecydowani bronić za wszelką cenę Boga, Najświętszej Panienki, Ojczyzny, ale i swego proboszcza, o ile czują, że jest on z nimi, że nie kluczy, że mówi prawdę nie tylko o Ewangelii, ale i o otaczającym świecie.
A tę prawdę trzeba faktycznie mówić, trzeba wyjaśniać, przestrzegać. Bo zagonieni, zapracowani ludzie nie zawsze orientują się, kto w rzeczywistości atakuje naszą wiarę i Kościół. Wokół pełno przebierańców, politycznych hochsztaplerów; niełatwo się w nich rozeznać. Mówią z pewnością siebie, elegancko wyglądają, są elokwentni, uśmiechnięci, przekonywujący. Przed wyborami niemal każdy z nich mieni się katolikiem, niektórzy nawet biorą kościelne śluby, by zwieść tych, którzy mogą na nich zagłosować. (…)
Nie tylko katolicy nie mają prawa mieszać się do polityki. To samo zarzucano już mundurowym, artystom, sportowcom, związkowcom, nauczycielom itd. Tak naprawdę, to po prostu wyborcy nie powinni mieszać się do polityki! (…)
Biskupi polscy wyraźnie, choć nie podając nazwiska, określili, na szczęście, jaki powinien być i jakie cechy posiadać prezydent Rzeczypospolitej Polskiej AD 2020. Razem z innymi zrobił to nawet prymas. Szkoda, co prawda, że mowa hierarchów nie wybrzmiała zdecydowanie „tak – tak, nie – nie”, ale cóż, takie czasy: lęk przed sponiewieraniem przez lewackie mass media, na dodatek zupełnie niepolskie, jest wszechogarniający.
Trzeba jednak przypomnieć niezwykle ważny komunikat Konferencji Episkopatu Polski sprzed niemal dwóch miesięcy, bo odnoszę wrażenie, iż poszedł on już w niepamięć. Zresztą był przygotowany z myślą o wyborach 10, ewentualnie 17 maja, więc publikacja go 27 kwietnia br. była wówczas jak najbardziej na czasie. Komunikat ten pozwala zorientować się również, o kogo imiennie chodzi biskupom.
Zestaw 14 wymaganych cech i poglądów jest, trzeba przyznać, bardzo ambitny – nic dziwnego, wszak chodzi o najwyższy urząd w państwie. Przy tym zestaw ten pasuje de facto w całości tylko do jednego kandydata. (…) Jak by nie analizować, wychodzi na to, że kandydatem Episkopatu jest kandydat całego obozu patriotycznego w Polsce, czyli Andrzej Duda, bowiem spełnia wszelkie wymogi postawione przez hierarchów. Biskupi uznali, że nie wypada im napisać wprost, po nazwisku: Andrzej Duda. Niech im będzie; mnie na szczęście nie tylko wypada, ale uważam, iż powinienem to zrobić. (…)
Wielkie Zatrzymanie
Najbardziej prześladowany w Polsce profesor, Aleksander Nalaskowski, ciętym piórem, z wielką erudycją i przenikliwością rysuje niepokojącą wizję świata XXI wieku. Nasz zabiegany i ogłupiały glob ziemski przestał się kręcić na kilka miesięcy – nastąpiło Wielkie Zatrzymanie, jak trafnie nazywa to Autor. Gdy opadł pierwszy kurz wzniecony pandemią i globalnym zamieszaniem, pojawił się ponoć nowy obraz świata.
Wielu spośród potencjalnych wyborców ma namieszane w głowie i widzi świat takim, jakim nie jest. Rzecz jasna, nie są w stanie osobiście uczestniczyć nawet w jednym procencie tego, o czym mówią i piszą media, zatem siłą rzeczy muszą oprzeć się na czyimś zdaniu, na czyjejś opinii. Skąd mają czerpać bieżącą wiedzę jak nie z mediów? Tymczasem odsiewanie kłamstwa od prawdy, gdy stosowany jest marketing polityczny – w którym publikatory grają kluczową rolę – jest zadaniem trudnym nawet dla specjalistów, a cóż dopiero dla zwykłych zjadaczy chleba. (…)
Nasz rynek mediowy dominują publikatory lansujące niewiarę w Boga każdego dnia, zupełnie wbrew przekrojowi społecznemu (91 proc. katolików), co wiąże się m.in. z faktem, że w Polsce w ogóle nie funkcjonuje prawo antykoncentracyjne. Stosowne przepisy wprowadzono już dawno w wielu krajach europejskich, np. w Niemczech w 1997 r., w Czechach w 2001 r., w Wielkiej Brytanii w 2002 r., we Włoszech w 2004 r. Nawet na tak zliberalizowanych rynkach jak amerykański i australijski wprowadza się regulacje w tym względzie. W niektórych przypadkach są one już niewystarczające, ale są – u nas zaś nie ma ich wcale. Jest to sytuacja o tyle gorsza, że również nasze prawo o ochronie konkurencji jest skrojone pod gigantów, powinno być dawno przemyślane i napisane na nowo.
Funkcjonowanie takiego rynku mediowego, jaki mamy w Polsce, rzutuje, jak widać, nie tylko na wyniki wyborcze. Ale w tym momencie akurat, w czerwcu AD 2020, najważniejszy staje się jednak wynik wyborczy. Jeśli bowiem Andrzej Duda przegra, to zagrożone będą nawet te resztki mediów, które są niezależne od koncernów i od powiązanych z nimi kosmopolitycznych polityków.
Czy wyobrażacie sobie Państwo, że taki człowiek jak Trzaskowski, który chce zlikwidować telewizję publiczną, co głosi bez skrępowania, podpisze np. ustawę antykoncentracyjną w mediach? (Zakładam, że kiedyś jednak taki akt prawny powstanie.) Można narzekać na TVP, ale faktem pozostaje, że ma ona odrębne zdanie w stosunku do całej potęgi pozostałych mediów, nie tylko telewizyjnych. TVP ponadto lepiej lub gorzej, ale reprezentuje świat polski, nasz świat, nie kosmopolityczne utopie. Bez niej kształtowanie opinii publicznej byłoby już całkowicie w rękach lewactwa.
Cóż oznaczałaby tak naprawdę likwidacja telewizji publicznej? Nie doszłoby de facto do żadnej likwidacji, lecz do sprzedaży TVP, lub jej części, któremuś z potężnych koncernów mediowych, który potem wywdzięczałby się swoim dobroczyńcom politycznym. Nie jest tematem tego artykułu głębsze roztrząsanie sytuacji rynku mediowego w Polsce, ale zwłaszcza przed wyborami trzeba sobie uświadomić kto i co za kim stoi.
Przeciwdziałać tak funkcjonującemu rynkowi mediów jest bardzo trudno, zwłaszcza gdy państwo nie pomaga. Któż więc może pomóc? Otóż, moim zdaniem, parafia. Tak, ta mała organizacja funkcjonująca na samym dole, a tym samym najbliżej narodu. W niej nadzieja. Byle tylko mówiła jasno i klarownie „tak – tak, nie – nie”. Nie zawsze mowa parafii taka jest, ale zdecydowanie częściej niż hierarchów. Jeżeli te ok. 11 tysięcy parafii w Polsce zechce przemawiać co niedzielę otwartym tekstem, wyraźnie wskazywać konkretne zło w swojej Ojczyźnie, nie operować tylko ogólnikami, lecz piętnować gorszące zjawiska, nie przemogą nas żadne mass media.
Wiem, że część proboszczów jednak lęka się albo uważa za niewłaściwe mówienie wprost, bo byłoby to ich zdaniem – mieszanie się do polityki. Polityka jest jednak wszechobecna, przenika wszystkie warstwy życia społecznego, ale i osobistego – czy to się komuś podoba, czy nie, czy ktoś to sobie uświadamia, czy nie. Głoszenie nauki Chrystusa w oderwaniu od świata polityki jest ekwilibrystyką, która w efekcie sprowadza Kościół do roli organizacji charytatywnej.
Przecież wiemy dobrze, że w niemal jedenastowiekowej historii naszego kraju parafia zawsze była ostoją nie tylko życia religijnego, ale także oświaty, kultury i patriotyzmu. Pierwsze szkolnictwo rodziło się przed wiekami właśnie przy parafiach. Pod zaborami w parafiach kultywowano polskość. Bez pomocy parafii nie byłoby możliwe zorganizowanie pierwszych wolnych wyborów w odrodzonej Polsce w styczniu 1919 r. (bardzo wysoka frekwencja, miedzy 60 a 90 proc.) Za komuny parafia cały czas pozostawała naszą nadzieją, w niej czuliśmy się wolni, ona podtrzymywała narodową kulturę nawet w mrocznych dniach stanu wojennego.
Wielu tomów by trzeba, aby spisać dokonania parafii nie tylko na polu religijnym, ale społecznym i narodowym. Parafie są wrośnięte potężnymi korzeniami w naszą ziemię. Mamy prawo i dziś oczekiwać od nich, od naszych księży proboszczów, że nie puszczą swych owieczek samopas, że nie wydadzą ich na żer wilkom przebranym w szaty dobrodusznych pasterzy. Że przemówią w niedzielę 28 czerwca 2020 r.: „tak – tak, nie – nie”.
Sprawa jest bardzo poważna. Wybór obecnie dokonuje się bowiem nie tylko na poziomie jakichś partii, ale światopoglądów, koncepcji budowania świata przyszłości. Toczy się walka o duszę człowieka, do której kolejny raz dobiera się szatan. Jest to walka cywilizacyjna, a jej wynik może zadecydować o tym, czy jako katolicy będziemy musieli schodzić do katakumb, czy też będziemy z otwartym i pogodnym czołem chodzić po tym skomplikowanym świecie, czy nasze dzieci i wnuki będą szanować Boga, czy zdegenerują się pod wpływem usankcjonowanych do rangi religii dewiacji. Wszystko to trzeba uświadomić swoim parafianom, drodzy księża proboszczowie. W was nadzieja!
Leszek Sosnowski
(Cały artykuł w czerwcowym numerze miesięcznika „Wpis”)
Autor jest polonistą, germanistą, dziennikarzem, artystą fotografikiem (laureat 57 międzynarodowych nagród), wydawcą i publicystą. Wydawał i rozprowadzał książki, płyty i filmy w podziemiu w latach 1980. Autor scenariuszy filmów dokumentalnych w tym pełnometrażowego „Przyjaciel Boga”. Organizator kilkudziesięciu wystaw plenerowych poświęconych św. Janowi Pawłowi II, Krakowowi i Polsce. Autor kilkunastu książek z zakresu kultury, religii i polityki. Laureat m.in. „Książki Roku” za „Krainę Benedykta XVI”. Działacz katolicki i patriotyczny. Znawca rynku mediów, spraw krajów niemieckojęzycznych oraz życia i dzieła św. Jana Pawła II, redaktor blisko 100 książek Jemu poświęconych. Autor ponad tysiąca artykułów i esejów. Założyciel (przed 25 laty) i prezes Białego Kruka. Pomysłodawca i publicysta miesięcznika „Wpis”. Odznaczony m.in. medalem „Pro Patria” oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.