Czesław Ryszka: Gdyby wszyscy ludzie znali wartość Eucharystii…
Majowe Pierwsze Komunie św. w parafiach, już bez rygorów pandemicznych, przyniosły trochę normalności. Tylko trochę, bo nadal zakłóca ją wojna na Ukrainie. Kiedy wrócił czas rodzinnych i przyjacielskich spotkań, tematem rozmów stało się pomaganie uchodźcom, a także szukanie odpowiedzi na pytanie: dlaczego Bóg pozwolił na taki dramat? Niby oczywiste jest, że nie można winić Boga za postępowanie ludzi, ale rozumiem tę nutkę pretensji. Naszą odpowiedzią winna być – niezależnie od historycznej pamięci – odpowiedź serca.
Tego roku w mojej rodzinie dwójka wnuków przystąpiła po raz pierwszy do Stołu Pańskiego. Późniejsze rozmowy przy świątecznym stole oscylowały między tematem Eucharystii a pytaniem, co będzie po wojnie; czy sąsiedzi wrócą do siebie, czy jednak wielu z nich zostanie u nas na zawsze. Ten drugi temat wymagałby znajomości przyszłości, której nie posiadam, natomiast w zagadnieniu pierwszym wyraźnie celowałem.
***
Zebrani z okazji Pierwszej Komunii św. prawie wszyscy wiedzieliśmy, że Eucharystia narodziła się podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy to Jezus, dając uczniom chleb do spożycia i wino do picia, wypowiedział znamienne słowa: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane” (Łk 22,19); „To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mt 26,28). „To czyńcie na Moją pamiątkę” (Łk 22,19–22).
„Kościół otrzymał zatem Eucharystię od Chrystusa, swojego Pana, nie jako jeden z wielu cennych darów, ale jako ‘dar największy’, ponieważ jest to dar z samego siebie, z własnej osoby w Jej świętym człowieczeństwie, oraz dar Jego dzieła zbawienia” (Jan Paweł II: Ecclesia de Eucharistia, nr 11). Ojcowie II Soboru Watykańskiego stwierdzili, że Eucharystia jest „źródłem i szczytem życia i misji Kościoła”. Wielość nazw, jakimi określany jest ten sakrament, wyraża jego niewyczerpane bogactwo – m.in. Msza święta, Wieczerza Pańska, Łamanie Chleba, Zgromadzenie eucharystyczne, Pamiątka Męki i Zmartwychwstania Pana, Najświętsza Ofiara, Święta i Boska liturgia, Najświętszy Sakrament, Komunia, Chleb z nieba, Wiatyk (za „Katechizmem Kościoła Katolickiego”). Każda z tych nazw ukazuje pewien aspekt.
– Chleb i wino zamieniają się w Ciało i Krew Jezusa. Szkoda, że nie można tego jakoś rozumowo wytłumaczyć – ktoś przy stole podzielił się nagle swoją uwagą.
Padło na mnie, abym odpowiedział. Pamiętam, że św. Tomasz z Akwinu posłużył się rozróżnieniem na substancję (istotę) i akcydens (przypadłość). Potem Sobór Trydencki uroczyście orzekł, iż mocą słów Chrystusowych, wypowiedzianych przez kapłana nad chlebem, przemienia się jego substancja, a niezmienione pozostają akcydensy. Przemianę tę nazwał „transsubstancjacją”, co tłumaczymy na język polski jako „przeistoczenie”. Widzimy chleb i wino, a wyznajemy wiarą Ciało i Krew Chrystusa. Tenże św. Tomasz ujął to poetycko: „Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak. Kto się im poddaje, temu wiary brak. Ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę, że w postaci chleba utaiłeś się”.
– Czyli w Wieczerniku była pierwsza Msza św.? – usłyszałem ni to pytanie, ni stwierdzenie.
– Obrazowo można by to tak ująć – odpowiedziałem. – Chrześcijanie od samego początku zbierali się na łamaniu chleba, sławiąc Boga-Człowieka ukrytego w chlebie-Eucharystii. Otwierali się na Jego miłość, dawali ujście wewnętrznej potrzebie wielbienia Boga, który pierwszy przemówił do człowieka, a teraz oczekuje naszej odpowiedzi.
– Dzisiejsza liturgia Mszy św. nie przypomina Ostatniej Wieczerzy. Raz klękamy, raz wstajemy, jak w wojsku. A dlaczego obecnie wszyscy ludzie nie klękają, kiedy przystępują do Komunii św., skoro nie przed opłatkiem klękamy, nie przed kawałkiem chleba – rzucił ktoś prowokacyjnie.
Zanosiło się na ostrą dyskusję, dlatego nie wystarczyło odpowiedzieć, że to kwestia zmian w liturgii, które ktoś przemyślał i bierze za nie odpowiedzialność. Sam zastanawiam się, czy ten „ktoś”, a konkretnie biskupi i teologowie, zdaje sobie sprawę, że każda zmiana wprowadza pewne zamieszanie. Nie myślę tylko o klękaniu czy Komunii św. na rękę, dziś bowiem np. niektórzy biskupi w Niemczech odchodzą od nauczania Kościoła, zezwalając na udzielanie Komunii św. osobom rozwiedzionym oraz protestantom.
– Zaczyna się od rezygnacji z klękania podczas przyjmowania Komunii św., a kończy na lekceważeniu wszelkich form zewnętrznej czci wobec Pana Boga podczas Mszy św. – powiedział ktoś, przywołując na potwierdzenie swej tezy przykłady z Niemiec. – Tam na Mszy św. wierni w żadnym momencie liturgii nie przyklękają, a nawet nie stoją, lecz po prostu siedzą. Rytuały i tradycje odsunięto tam do lamusa jako przestarzałe i nieodpowiadające współczesnej mentalności. A co najgorsze, większość wiernych przystępuje tam do Komunii św. bez spowiedzi. W niektórych kościołach nie ma tam już nawet konfesjonałów.
– Pobudowano tam niegdyś ogromne katedry, bogate kościoły, które teraz z braku wierzących zamienia się na hale sportowe czy hotele – padł kolejny zarzut wobec upadku wiary na Zachodzie.
– Czy chcielibyśmy, aby Bóg zamieszkał w skromnym domu? – niejako zapytałem w odpowiedzi. – Te przepiękne dzieła architektury i sztuki są odpowiedzią serca, w myśl słów Pisma Świętego: „Na samo imię Jezus ma się zgiąć wszelkie kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych…” (Flp 2,10). Oczywiście, istota leży nie w samym pięknie i wystroju kościołów, choć i to jest ważne, ale w mocnej wierze w Eucharystię oraz w życiu i postępowaniu według Niej.
– Ale przecież w pierwszych wiekach chrześcijanie przyjmowali Komunię św. na rękę – odparł ktoś, próbując bronić tej formy udzielania sakramentu.
Opowiedziałem wówczas o św. Matce Teresie z Kalkuty, której nikt nie ośmieliłby się nazwać fundamentalistką. Jej wiara, świętość i całkowity dar ze swego życia dla Boga i dla ubogich są nie do podważenia. Ona żywiła ogromny szacunek i bezwzględną cześć dla Boskiego Ciała Jezusa Chrystusa. Codziennie Go dotykała w wyniszczonych i cierpiących ciałach „najuboższych z ubogich”, jak mówi papież Franciszek. Przejęta zdumieniem i pełną szacunku czcią Matka Teresa wystrzegała się jednak dotykania przeistoczonego Ciała Chrystusa. Wolała Je w milczeniu adorować i kontemplować. Przyjmowała Komunię św. do ust, jak małe dziecko, które pokornie pozwala się karmić swemu Bogu. Potem trwała przez dłuższy czas na kolanach, pochylona przed Jezusem-Eucharystią. Była smutna i udręczona, widząc chrześcijan, którzy przyjmują Komunię św. na stojąco i do rąk.
– Być może rozbudowana obrzędowość przesłania istotę faktu, że opłatek po konsekracji staje się prawdziwym Ciałem Chrystusa – nawiązał ktoś ogólnie do zmian w celebracji Mszy św.
Przypomniałem wtedy, jak pięknie o Komunii św. napisała w swoim „Dzienniczku” św. Siostra Faustyna: „Najuroczystsza chwila w życiu moim, to chwila, w której przyjmuję Komunię św. Do każdej Komunii św. tęsknię i za każdą Komunię św. dziękuję Trójcy Przenajświętszej. Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, to by nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia” (Dz 1804).
Ktoś z rozmówców przy stole wskazał wtedy na uroczystość Bożego Ciała i pięknie nazwał ją „wyciąganiem rąk” Boga do człowieka.
Faktycznie, uroczystości Bożego Ciała to symboliczne wyjście Boga do człowieka. Święto ku czci Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa zostało ustanowione w XIII w. Stało się to po zakwestionowaniu rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii przez Berengariusza z Tours. Teolog ów twierdził, że zamiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa jest niemożliwa, gdyż Chrystus istnieje i nie może przyjmować nowej postaci materii. Twierdził, że dlatego jest to niemożliwe, ponieważ Jego uwielbione Ciało znajduje się w niebie, nie może więc przebywać na ziemi, i to w wielu miejscach. Uważał, że przemiana następuje w sposób duchowy, a więc że w Komunii św. przyjmujemy Chrystusa nie w sposób rzeczywisty, ale właśnie duchowy. Niejako w odpowiedzi na tę herezję papież Urban IV ustanowił w 1264 r. uroczystość Bożego Ciała dla uczczenia pamiątki ustanowienia Najświętszego Sakramentu oraz jako zadośćuczynienie za znieważanie Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Święto z czasem połączono z procesją teoforyczną – czyli z niesieniem Najświętszego Sakramentu przez miasto, aby wszyscy mogli uwielbić Chrystusa i aby oddalić grożące niebezpieczeństwa i uprosić Boże błogosławieństwo.
Niektórym przypomniał się ich udział w procesjach Bożego Ciała. Starsze kuzynki i babcie niemal ze łzami opowiadały, jak sypały kwiatki. Przypomniało mi się, że będąc w latach 1990. w Rzymie, uczestniczyłem w niezwykłej procesji, którą prowadził Ojciec Święty Jan Paweł II z Bazyliki św. Jana na Lateranie do Bazyliki Matki Bożej Większej. Był już wyniszczony chorobą, bardzo słaby, ale klęczał przed Najświętszym Sakramentem bodaj dwie godziny, jadąc na specjalnie przygotowanej platformie samochodowej. Cały czas wpatrzony w monstrancję, wyrażał publicznie prawdę o swojej miłości do Jezusa.
Ktoś z żalem zauważył, że dawniej w Boże Ciało odbywał się dodatkowy odpust w każdej parafii, a dzisiaj świętowany jest już tylko gdzieniegdzie.
Odpowiedziałem, że może tak jest lepiej, bo chodzi przecież o odpust w znaczeniu religijnym, o łaskę uzyskania odpustu za grzechy, o uwielbienie Boga za darowanie kary doczesnej za grzechy. Nie należy odpustu kojarzyć tylko z kościelną ulicą pełną kramów, z tłumem „chwalców” pieniądza, sprzedających dewocjonalia, słodycze i zabawki dla dzieci. Jak zauważył Carlo Caretto, im bardziej zanika wśród ludzi wiara prawdziwa, silna, świadoma i żywa, tym więcej pojawia się kramów z dewocjonaliami. Caretto przywołuje przykłady bałwochwalstwa: ateistę, który nigdy nie zakończył dnia bez… przeżegnania się; kierowców samochodowych oblepiających swoje pojazdy świętymi obrazkami, a wiodących życie, jakby Bóg nic nie widział; rodziny zawieszające w mieszkaniu krzyż na ścianie, chociaż słowa przekleństw padają w nim znacznie częściej niż słowa modlitwy.
Kult Eucharystii można także sprowadzić do reakcji chemicznej. Przeczytałem u znanego teologa moralisty Bernarda Häringa, że kiedy był w seminarium, jego profesor teologii moralnej powoływał się na książkę Pastoral chemistry Fattingera. Między wieloma innymi były tam wskazówki dotyczące tego, ile czasu potrzebują Postacie eucharystyczne, by, w zależności od chemicznych uwarunkowań, rozpuścić się w ludzkim organizmie. Te „chemiczne” wskazówki miały wyznaczać długość dziękczynienia po Mszy świętej. Jakże śmieszą nas dzisiaj takie obliczenia, zważywszy, że całe życie powinno być pełnym miłości wspominaniem Jezusa i aktywnym wyrażaniem wdzięczności za Jego stałą wśród nas obecność.
***
Odnoszę wrażenie, że wiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii uległa u wielu katolików zachwianiu. Różne są tego przyczyny. Zapewne swoje trzy grosze dorzuciła do tego nauka. Poznano budowę materii, jej cząsteczek elementarnych, uznano, że prawdziwe jest tylko to, co można zmierzyć, zważyć, zobaczyć. A rzeczywistość Eucharystii jest zupełnie inna. Mimo tego, że przemiana i przemienienie należą do fundamentalnych prawd wiary katolickiej, wielu nie potrafi do końca uwierzyć w tę najważniejszą przemianę, w której Chrystus zmartwychwstały staje się obecny – dla nas – w postaci Chleba i Wina.
Papież Benedykt XVI jeszcze jako kard. Joseph Ratzinger pisząc w książce „Służyć Prawdzie” o kanonie mszalnym, który zawiera relację o wieczorze przed męką Jezusa, podkreśla, że recytując go kapłan nie mówi o historii, która minęła, ale tę historię uobecnia na nowo słowami: „To jest Ciało moje”. Jest to wymawiane w czasie teraźniejszym. Słowo to jest słowem Jezusa. Żaden człowiek nie może go mówić od siebie. Wynika stąd, kontynuuje Kardynał, że słowo to może być wypowiedziane tylko w sakramencie całego Kościoła, w jedności i całości. Wielkość sakramentu nie zależy od kształtu, który my mu nadajemy. Mamy uczyć się na nowo, że Eucharystia nie jest nigdy dziełem jednej gminy, lecz że otrzymuje od Pana to, co jest dane jedności Kościoła. Kard. Joseph Ratzinger pisze: „W pewnym sensie można powiedzieć, że pierwsza Eucharystia była właściwym aktem założenia Kościoła. Tutaj otrzymała społeczność uczniów to nowe, co uczyniło ją Nowym Przymierzem ponad społecznością Starego Przymierza. Owszem, można powiedzieć: Kościół jest społecznością Eucharystii, Kościół nie jest tylko jednym narodem. Z wielu narodów, pośród których istnieje, powstaje jeden lud, dzięki jednemu Stołowi, który Jezus dla nas wszystkich nakrył. Kościół jest, aby się tak wyrazić, siecią społeczności eucharystycznych i wciąż od nowa jednoczy się przez jedno Ciało, które wszyscy przyjmujemy”.
Eucharystia trwa i nigdy się nie kończy. Jest czasem wdzięczności za wielki dar Boga, dlatego jako szeregowy wierny odczuwam pewien niedosyt z powodu pewnych braków w polskiej teologii, która by te prawdy wiary przystępnie i nieustannie wiernym wyjaśniała. Może należałoby sobie też życzyć, aby bardziej prężne były w Polsce ruchy czy stowarzyszenia eucharystyczne. Z całą pewnością sprzyja temu działalność i zaangażowanie duszpasterzy w szerzenie kultu Najświętszego Sakramentu, liczne w naszych parafiach nabożeństwa eucharystyczne, czczenie i propagowanie pierwszych piątków miesiąca, kultu Serca Jezusowego czy Miłosierdzia Bożego, które są mocno złączone z przystępowaniem do Stołu Pańskiego. W wielu polskich kościołach trwają całodzienne czy nawet całodobowe wystawienia Najświętszego Sakramentu, są tworzone oddzielne kaplice Nieustającej Adoracji sprzyjające indywidualnemu nawiedzaniu świątyni i oddawaniu czci Panu Jezusowi ukrytemu pod postacią konsekrowanego chleba. Nie można też zapominać o działalności bractw Bożego Ciała (Najświętszego Sakramentu); słynne, wywodzące się jeszcze ze średniowiecza, arcybractwo działa np. przy krakowskim kościele Bożego Ciała. Z całą pewnością Polska wyróżnia się różnorodnością kultu Najświętszego Sakramentu na tle innych krajów europejskich – i chwała nam za to.
Kto z Bogiem, a kto z diabłem
Czesław Ryszka należy do najpłodniejszych powojennych pisarzy polskich; opublikował ponad 80 książek! Konsekwentnie zajmuje się tematyką katolicką i narodową, także jako publicysta, stając zawsze w obronie wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Od pewnego czasu wyraża swój głęboki niepokój wobec tego, dokąd zmierza współczesny świat, w tym Polska – czemu daje wyraz w tej właśnie książce.
***
Sekretarka Bożego Miłosierdzia – jak zwiemy św. Siostrę Faustynę – była wielką czcicielką Najświętszego Sakramentu. Wszystkie wolne od obowiązków chwile pragnęła spędzać „u stóp Mistrza utajonego w Najświętszym Sakramencie” (Dz 83). Życie jej jest, można powiedzieć, usłane cudami eucharystycznymi. Jako zakonnica wiele razy we wzniesionej przez kapłana Hostii widziała Dzieciątko Jezus „na wiek wyglądające (…) jakoby Mu roczek dochodził”. Niektóre z tych niezwykłych wizji były bardzo dramatyczne: „Kiedy raz poszłam do spowiedzi, trafiłam, że mój spowiednik odprawiał Mszę św. Po chwili ujrzałam Dziecię Jezus na ołtarzu, które pieszczotliwie i z radością wyciągało rączęta do niego, jednak ów kapłan po chwili wziął to piękne Dziecię w ręce i połamał, i żywcem je zjadł. W pierwszej chwili uczułam niechęć do tego kapłana z powodu takiego postępowania z Jezusem, ale zaraz zostałam oświecona w tej sprawie i poznałam, że bardzo jest miły Bogu ów kapłan” (Dz 312).
Podobnego widzenia, i to kilkukrotnie, doznała Siostra Faustyna m.in. w Boże Narodzenie 1934 r. oraz 15 sierpnia 1936 r., kiedy podczas Mszy świętej odprawianej przez o. Józefa Andrasza ujrzała Maryję z Dzieciątkiem: „Matka Boża patrzyła się z wielką łaskawością na ojca, jednak po chwili ojciec złamał to śliczne Dziecię i wyszła prawdziwie krew żywa; ojciec pochylił się i wniknął w siebie tego żywego i prawdziwego Jezusa; czy Go zjadł, nie wiem, jak się to dzieje. Jezu, Jezu, nie mogę podążyć za Tobą, gdyż Ty mi się stajesz w jednym momencie niepojęty” (Dz 677).
Podczas eucharystycznych wizji Siostra Faustyna zobaczyła też puszkę napełnioną „tysiącem Hostii żywych” (patrz Dz 640), widywała ponadto w konsekrowanych Hostiach oblicze „cierpiącego Pana Jezusa” (Dz 413). W niedzielę 28 kwietnia 1935 r., w nieoficjalne, bo wówczas jeszcze nieustanowione, święto Bożego Miłosierdzia, kiedy dobiegało końca nabożeństwo zakończenia jubileuszu Odkupienia Świata, „kapłan wziął Przenajświętszy Sakrament, aby udzielić błogosławieństwa”. Wtedy Faustyna ujrzała „Pana Jezusa w takiej postaci, jako jest na tym obrazie. Udzielił Pan błogosławieństwa i promienie te rozeszły się na cały świat” (Dz 420). Trzeba nadmienić, że obraz Jezusa Miłosiernego był wtedy wystawiony po raz pierwszy na widok publiczny – w wileńskiej Ostrej Bramie.
Wielokrotnie w czasie mistycznych ekstaz Siostra Faustyna, zapatrzona w Najświętszy Sakrament, poznawała ogrom cierpień Jezusa, które przyjął On na siebie z miłości do człowieka, oraz Jego wielkie wyniszczenie. Widywała Jezusa „Króla Miłosierdzia” i Maryję. Ukazywał jej się św. Józef, a także Jezus podczas męki oraz wiszący na krzyżu – na własnym ciele doświadczała wtedy Jego cierpień. Po przyjęciu zaś Komunii św. bywała przenoszona w duchu „przed tron Boży” (Dz 85) i odczuwała w swoim sercu Bożą obecność i bliskość.
Przede wszystkim zaś Komunia św. była dla niej „najuroczystszym” momentem życia. Jezus objawił jej, że „życie wiekuiste” i „obcowanie przez całą wieczność z Bogiem” „musi się już tu na ziemi zapoczątkować przez Komunię świętą” (Dz 1810).
Gdy była w szpitalu i nie mogła już chodzić na Mszę świętą do tamtejszej kaplicy, przez 13 kolejnych dni komunikował ją Anioł Pański, Serafin (Dz 1676–1677). Pisała wówczas: „Widzę się tak słaba, że gdyby nie Komunia święta, upadałabym ustawicznie; jedno mnie tylko trzyma, to jest Komunia św., z niej czerpię siłę, w niej moja moc. Lękam się życia, [jeśli] w którym dniu nie mam Komunii św. Sama siebie się lękam. Jezus utajony w Hostii jest mi wszystkim. Z tabernakulum czerpię siłę, moc, odwagę, światło; tu w chwilach udręki szukam ukojenia. Nie umiałabym oddać chwały Bogu, gdybym nie miała w sercu Eucharystii” (Dz 1037).
Wielokrotnie widziała św. Faustyna promienie wychodzące z wystawionej w Najświętszym Sakramencie Hostii – takie same, jakie są „namalowane na tym obrazie”. To właśnie z Bosko-ludzkiego przebitego Serca Jezusa wyszły owe dwa promienie – wylały się na nas zdroje Miłosierdzia – woda, która „usprawiedliwia dusze” i krew, która jest „życiem dusz”. Jezus wyznał Siostrze Faustynie: „Te dwa promienie wyszły z wnętrzności miłosierdzia mojego wówczas, kiedy konające serce moje zostało włócznią otwarte na krzyżu. Te promienie osłaniają dusze przed zagniewaniem Ojca mojego. Szczęśliwy, kto w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go sprawiedliwa ręka Boga”. Innym razem, w czasie Mszy św., zakonnica usłyszała w duszy słowa: „Miłosierdzie moje przeszło do dusz przez serce Bosko-ludzkie Jezusa, jako promień słońca przez kryształ” (Dz 528).
Zmartwychwstały Chrystus daje nam całego siebie w Eucharystii, aby nas przemieniać swoją miłością i prowadzić nas do pełni szczęścia. Skarżył się jednak Siostrze Faustynie: „Ach, jak Mnie to boli, że dusze tak mało łączą się ze Mną w Komunii świętej. Czekam na dusze, a one są dla Mnie obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one Mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami – one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze Mną jak z czymś martwym, a przecież mam Serce pełne miłości i miłosierdzia. Abyś poznała choć trochę mój ból, wyobraź sobie najczulszą matkę, która bardzo kocha swe dzieci, jednak te dzieci gardzą miłością matki; rozważ jej ból, nikt jej nie pocieszy. To słaby obraz i podobieństwo mojej miłości” (Dz 1447).
Głoszący kiedyś w Częstochowie rekolekcje dla kapłanów o. Jacques Verlinde, założyciel zgromadzenia Rodzina św. Józefa, był w przeszłości osiągającym wiele sukcesów „uzdrowicielem”, posługującym się magią, wahadełkiem i innymi atrybutami „terapeutów” na usługach ojca kłamstwa. Nawet jeszcze krótko po swym nawróceniu nie rozstawał się z niektórymi praktykami, uważanymi za nieszkodliwe, a nawet pożyteczne przy uzdrawianiu z różnych chorób. Któregoś dnia w czasie Mszy św., gdy o. Verlinde utkwił wzrok w podniesionej w trakcie przeistoczenia Hostii – poczuł nagle gwałtowny przypływ ohydnych i znieważających słów. Bardzo tym zaskoczony, tuż po zakończeniu liturgii zgłosił się do księdza i po rozmowie z nim uświadomił sobie, że posługiwanie się wahadełkiem oraz magią prowadzi do zniewolenia przez złe duchy. Sam moment przeistoczenia – objawienia się obecności zwycięskiego Chrystusa – ujawnił o. Verlindemu, że służy jednocześnie dwóm panom. Jak wyznaje belgijski duchowny, doświadczenie to w rzeczywistości doprowadziło go do całkowitej rezygnacji z posługiwania się wahadełkiem i magią oraz zaowocowało jego powołaniem kapłańskim.
Św. Bernard nauczał: „Jeżeli nie czujesz już tak często napadów gniewu, zazdrości, nieczystości lub innych występków, dziękuj za to Przenajświętszemu Ciału Jezusa Chrystusa”. Dodam jeszcze na zakończenie wyznanie małej św. Teresy z Lisieux: „Gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, ruchem u wejścia do kościołów musiałyby kierować służby porządkowe”.
Artykuł ukazał się w miesięczniku WPiS – Wiara, patriotyzm i sztuka nr 5 (139) – 24 maja 2022 – 28 czerwca 2022
Sanktuaria polskie
Sanktuaria katolickie istnieją na całym świecie, ale nigdzie nie notuje się takiego ich rozkwitu jak w Polsce – tak było w dawnych wiekach, tak jest i teraz. Gdy na świecie kościoły są zamykane lub wzorem bolszewickim przekształcane na magazyny, muzea lub galerie wystawowe, w naszym kraju pobożność ludowa kwitnie i nieustannie się rozwija.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.