Gen. Andrzej Błasik. Natalia Januszko. Janusz Kurtyka. Gen. Bronisław Kwiatkowski. Anna Walentynowicz. Ewa Bąkowska. Szóstka z dziewięćdziesięciu sześciu, którzy polegli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Ich krewni, którzy w tej książce ze łzami w oczach o nich opowiadają, bliżej poznali się ze sobą w okolicznościach najtragiczniejszych z możliwych. Polskie państwo nie szczędziło im katuszy, a mainstreamowe media zalały nieprawdopodobną wprost falą nienawiści i pogardy. Rodziny mówią wprost i bez ogródek o cierpieniach, jakie zafundowano im w Moskwie, o bezduszności prokuratury, o tym, jak potraktowano ciała ich najbliższych, o kłamstwach rzucanych im prosto w twarz przez najważniejszych ludzi w państwie. Ze zwierzeń tych wyłania się dramatyczna opowieść o Polsce z perspektywy pięciu lat, które minęły od 10 kwietnia 2010 r.

Ewa Błasik, Izabela i Grzegorz Januszko, Zuzanna Kurtyka, Krystyna Kwiatkowska, Janusz Walentynowicz, Stanisław Zagrodzki mówią o próbach wypełnienia pustki po bliskich, pogodzenia się z walącym się na głowę światem. Ich wyznania są chwilami po prostu wstrząsające. Niektóre dokumenty i fakty, a także blisko 70 fotografii z rodzinnych archiwów są tu publikowane po raz pierwszy. Rodziny smoleńskich ofiar opowiadają o utraconej miłości, o bezmiernej tęsknocie i żalu, o niewypowiedzianym bólu, o bezsilnej złości, o gorzkim zawodzie. Dzielą się swymi przeżyciami z codziennej walki o prawdę, uczciwość oraz godną pamięć o ich bliskich, których pochłonęła złowroga smoleńska ziemia. Czytając ich zwierzenia, odczuwamy wobec nich podziw, wzruszenie, współczucie i współcierpienie, ale też z drugiej strony - irytację, oburzenie, a nawet gniew wobec bezmiaru bezkarności i indolencji rządzących.

Z zamieszczonych tu rozmów, które przeprowadził wybitny dziennikarz śledczy młodego pokolenia i wnikliwy znawca tematyki smoleńskiej Marek Pyza, wyłaniają się dwa rodzaje obrazów: pięknych, nieprzeciętnych ludzi, wielkich patriotów, którzy zginęli w smoleńskiej katastrofie, oraz tych, którzy dają o nich świadectwo i z pełnym desperacji poświęceniem walczą, by prawda o smoleńskiej katastrofie ujrzała światło dzienne.

6                              Od autora

11                           Przez półtora roku widziałam świat w kolorze czarnym, rozmowa z Krystyna Kwiatkowską

43                           Smoleńska zmowa milczenia wciąż nie pęka, rozmowa ze Stanisławem Zagrodzkim

87                           Zabrała ją miłość do latania, rozmowa z Izabelą i Grzegorzem Januszko

133                       Mama nigdy nikogo nie oszukała, rozmowa z Januszem Walentynowiczem

179                       Nie mogę się poddać, bo Janusz by się nie poddał, rozmowa z Zuzanną Kurtyka

211                        Polska była dla niego najważniejsza, rozmowa z Ewą Błasik

Chyba nie sposób sobie wyobrazić, co działo się w Was w tych pierwszych godzinach. Są pierwsze doniesienia, później potwierdza się najgorsze, do domu przyjeżdża delegacja z pułku. Jednocześnie trzeba spróbować zebrać się w sobie, bo następnego dnia wyprawa do Rosji…
Grzegorz Januszko: Gdy przyszła ta delegacja, byłem w domu sam. Iza z rodzicami, Gosią i Barneyem poszli na spacer do Lasu Kabackiego.
Izabela Januszko: Gosia o to poprosiła…
GJ: Wiedzieliśmy już wówczas na 99 proc.… Dzwonek do drzwi. Stoją cztery osoby. To byli ludzie, którzy takie tragiczne wiadomości przekazywali wdowom po żołnierzach, którzy zginęli w Afganistanie, Iraku czy w katastrofie w Mirosławcu. Taka "smutna czwórka" - pan doktor, pani psycholog i dwóch kolegów Natalii ze specpułku. Zadzwoniłem do Izy z informacją, że już są. Pierwszym ich odruchem było podejście do mamy Izy, bo jakoś nie przyszło im do głowy, że tak młoda kobieta straciła dorosłą córkę.
IJ: Ja byłam w takim szoku, że tego dnia ugotowałam obiad. To jest taki stan, w którym wszystko wydaje się abstrakcją. Organizm działa bezwiednie. Stałam i gotowałam. Zupę i drugie danie. Oczywiście potem nikt nie chciał jeść… Działałam instynktownie… Dziwią mnie więc zarzuty pod adresem osób, które oskarża się, że będąc w Katyniu nic nie zrobiły na miejscu katastrofy, tylko poszły na obiad. A co miały zrobić? Poza tym, że nic nie mogły, to zachowały się najzupełniej naturalnie. Ja w Moskwie też jadłam. Wszystkie posiłki. Wiedziałam, że muszę mieć siłę, by to wszystko przejść. Instynktownie czułam, że to będzie długo trwało.
Psycholog z pułku pomogła przetrwać?
IJ: Tak, do dziś korzystam z jej pomocy i rady. Nie wyobrażam sobie, żebym poszła teraz do jakiejś innej pani psycholog i zaczęła wszystko opowiadać od początku. Jeżdżę do niej do gabinetu w jednostce w Pyrach. Pod tym względem w wojsku mamy dobrze. Nie ukrywam, że na wojskowych możemy liczyć, mają tę tradycję, mus pamiętania. Zawsze na rocznicę katastrofy na grobie Natalki są kwiaty, stoi warta, jest posprzątane, jesteśmy zapraszani na Wigilię. Czujemy, że się o nas pamięta. Nie wszystkie rodziny, nawet "mundurowe", mają podobnie. W innych służbach ekipy się zmieniają, obowiązują trochę inne zasady. Czasem nas to denerwuje albo wprawia w zakłopotanie, jak zapraszanie na Air Show pod Radomiem… Ale to jest. Czujemy, że o nas, o Natalce pamiętają. Wiemy, że tak będzie, niezależnie od tego, kto będzie dowódcą sił zbrojnych czy lotnictwa. Po prostu w wojsku tak jest.
W specpułku miała być izba pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej.

IJ: To inna sprawa. Nie ma jej. Nikt się do nas nie zwrócił w tej sprawie, a szkoda, bo chętnie byśmy udostępnili jakieś pamiątki i pomogli w organizowaniu takiego miejsca. Ale nie mamy tego za złe, bo widzimy, że w armii ta pamięć nie ginie. W ubiegłym roku zmarł mój dziadek. Miał 100 lat. Walczył w II wojnie światowej, został uhonorowany krzyżem Virtuti Militari. Wstąpił do wojska przed II wojną światową, a potem walczył w kampanii wrześniowej. Moja babcia i dziadek pochodzili z Kresów. Na cmentarzu bardzo się zdziwiliśmy. Dwa autokary żołnierzy, orkiestra, kompania honorowa z wystrzałami. Szok! Ale to tak działa. Bliscy ofiar z kancelarii premiera, prezydenta, Sejmu czy Senatu już nie mają żadnego kontaktu z tymi instytucjami. Jedna z rodzin prosiła kancelarię prezydenta o odbitki zdjęć z oficjalnych wizyt, których przecież jest w tej instytucji dużo, spotkanie u papieża, z głowami innych państw, monarchami etc. Dostali płytkę z paroma ważniejszymi zdjęciami. Nikt się do tego za bardzo nie przyłożył. A pamięć jest bardzo ważna.
W wojsku pod tym względem nic się nie zmieniło przez tych pięć lat?

IJ: Nie. Co roku dostajemy zaproszenie na Wigilię, jajeczko przed Wielkanocą. Raczej tam nie chodzimy, ale bardzo doceniamy fakt, że się o nas pamięta.
GJ: Trzeba jednak przyznać, że ta troska bywa podszyta potrzebą władz. Pamiętasz, jak byliśmy zaproszeni przez gen. Lecha Majewskiego? Rzecznik prasowy dał nam wizytówkę, byśmy mogli się zawsze skontaktować, gdy będziemy czegoś potrzebować, ale jednocześnie namawiał, by nie udzielać żadnych wywiadów. Pilnowali, by przekaz był odpowiedni.
IJ: Ale docenić trzeba nawet fakt dania tej wizytówki. Nie musimy z tego korzystać, ale w razie potrzeby możemy. Liczy się gest. Rodziny ofiar z kancelarii premiera czy prezydenta nie miały nawet tego.
GJ: Nie da się ukryć, że Natalka protokolarnie była na pokładzie 96 osobą, najmłodszą stewardesą, a mamy takie poczucie, że o niej się pamięta z jakąś większą atencją niż o tych, którzy byli na wysokich stanowiskach.
IJ: Gdy ginie tak młoda dziewczyna, to zawsze wzbudza większe emocje. Być może to z tego powodu wywołujemy większą litość.
Czujecie, że to właśnie litość?
IJ: Trochę mam takie poczucie. Gdy siedzę na Powązkach, miewam wrażenie, że ludzie, którzy odwiedzają groby ofiar katastrofy, chcieliby mnie wręcz pogłaskać po głowie i powiedzieć: "Współczuję… ale szkoda… co za strata… Ojej, 1987 rok… Taka młoda… Zupełnie jak mój syn…". Aż niemal czuję te dłonie na plecach…
GJ: Zauważamy też, że podejście do ofiar, a nawet do nagrobków idzie w parze z sympatiami politycznymi. Czasem słyszymy te wypowiedzi o wyraźnym zabarwieniu politycznym i komentarze, jaki to nieładny nagrobek ma Przemysław Gosiewski, a śliczny Jolanta Szymanek-Deresz albo vice versa. W obie strony mnie to drażni. Dla mnie estetyka cmentarna jest jednakowa. Nie rozumiem zachwytu nagrobkami. Wszystkie są może nie tyle brzydkie, co przykre. Nie ma się przecież czym zachwycać. A ludzie przenoszą swoje uprzedzenia nawet na takie kwestie.
Czy odwiedziny na Powązkach mają szanse być chwilą prywatności? Przy pomniku, wśród wielu grobów ofiar tej katastrofy, a więc w miejscu przyciągającym tłumy ludzi.
IJ: Fakt, przyjeżdżają autokary z wycieczkami, zawsze jest dużo ludzi. Ale w momencie, gdy decydowaliśmy, że tam będzie grób Natalki, liczyliśmy się z tym, że atmosfera przy nim będzie inna niż np. na cmentarzu w Rembertowie - małym, w lesie, gdzie mało kto zagląda, w tygodniu jest zupełnie pusto, niewiele osób kręci się w niedziele. Tutaj wiadomo było, że tych ludzi będzie mnóstwo. Ale to też było zamierzone. Rodzice Basi Maciejczyk, stewardesy, opowiadali o odwiedzinach u bliskiego na Powązkach w Wielkanoc przed katastrofą. Przechodzili obok kwater po katastrofach lotniczych i Basia powiedziała: "Wiesz, mamo, gdyby kiedyś coś takiego się zdarzyło, chciałabym być tak pochowana". I później w Moskwie zapytali nas: "Czy nie chcielibyście pochować ich wszystkich na Powązkach?".
GJ: Propozycja wyszła oczywiście od władz.
IJ: Tak, a myśmy głośno się nad tym zastanawiali. Siedzieliśmy w hotelu, czekaliśmy na wyjazd do Instytutu w Moskwie, a rodzice Basi wspominali słowa córki ledwie sprzed tygodnia… Następnego dnia odpowiedziałam, że podoba mi się ten pomysł. Wiedziałam, że dzięki temu na jej grobie zawsze będą kwiaty, lampki, ludzie będą przychodzić i pamiętać. Myślimy sobie, że one, młode dziewczyny, też nie chciałyby leżeć gdzieś samotnie… Były spragnione towarzystwa, więc tu je mają non stop…
GJ: Nie ukrywam, że liczymy też na to, że nawet gdy nasze groby się zapadną, mogiłami na Powązkach państwo będzie się opiekować.
IJ: Ale też zwykli ludzie. Powązki to do siebie mają, że zawsze ktoś stanie i położy kwiatek, zapali znicz. Wiadomo było, że na intymność nie można tam liczyć. Nie ona była jednak najważniejsza. Nie o nas przecież chodziło.
Ale o lepszą opiekę dla Natalii.
IJ: Tak. Poza tym są tam razem, w czwórkę - Natalka, Basia Maciejczyk, Robert Grzywna i Andrzej Michalak. Tak, jak pracowali, tak i razem odeszli.
GJ: Może to zabrzmi patetycznie, ale wspólnie zginęli na służbie państwu i wspólnie leżą po wsze czasy. Z wyjątkiem czterech osób z załogi, które są pochowane gdzie indziej. Liczę wśród nich również Agnieszkę Pogródkę-Węcławek, stewardesę z BOR. Zresztą Natalka też rozważała możliwość przejścia do BOR, ale wolała zostać w specpułku, no i oczywiście na studiach.
IJ: Dzięki temu, że nasi bliscy są razem, gdy któreś z nas wyjeżdża, możemy sobie wzajemnie podlewać kwiaty, zapalić lampkę, zgarnąć śnieg, dbamy o groby naszych dzieci, mężów. Pomagamy sobie nawzajem. Poza tym same spotkania na Powązkach są dla nas ważne z punktu widzenia emocjonalnego. Jesteśmy dla siebie wsparciem, mamy lepszy kontakt, możemy ze sobą porozmawiać. Teraz już nieco rzadziej niż na początku, gdy przesiadywałyśmy w kwaterze smoleńskiej bardzo długo. Ale ten kontakt jest dla nas ważny. Możemy się tam zobaczyć, po prostu pobyć chwilę razem. To też jest przecież nasza mała wspólnota.
Nie przyszło Wam 10 kwietnia do głowy, że temu cholernemu wysłużonemu Tupolewowi, którego się tak baliście, wreszcie stało się coś poważnego? Że doszło do tragicznej w skutkach awarii? To z tego przecież powodu nie chcieliście, by Natalia latała w pułku.
GJ: To była jedna z myśli o przyczynach katastrofy - że lecieli starym rzęchem. Natomiast widząc, w jakim stanie jest wrak, nie byliśmy w stanie uwierzyć w oficjalną wersję - najpierw cztery podejścia, zahaczenie o radiolatarnię, potem brzozę i rozbicie się na drobne kawałki o podmokły grunt. Przecież ten samolot wyglądał jak jakaś dziecięca zabawka rozbita młotkiem.
IJ: Przed 10 kwietnia uspokajało nas nieco to, że ta maszyna dopiero co wróciła z generalnego remontu. Był taki czas, że w specpułku nie było żadnego Tupolewa, bo jeden miał usterkę, a drugi stał pół roku w Samarze. Dlatego trzeba było przesuwać jakieś wizyty, do dyspozycji były tylko Jaki. Ale jeśli pytasz o to, czy zastanawialiśmy się, dlaczego do tego doszło, to w sobotę moje myśli bardziej związane były z tym, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Jak zawaliło nam się życie. I jak natychmiast trzeba się podnieść, by mu podołać.
GJ: Następnego dnia rano dowiedzieliśmy się, że można będzie jechać do Moskwy.
IJ: Zapytali, czy jesteśmy zainteresowani. Odpowiedziałam, że naturalnie tak. Mogły lecieć dwie osoby z rodziny. Poleciałam z Michałem, chłopakiem Natalki. Wszystko działo się "tu i teraz". Nie myśleliśmy o tym, co się stało, ale skupialiśmy się na samym wylocie, załatwianiu wszystkiego, telefonach. Brakowało czasu na zebranie myśli. Pamiętam tylko, że jak zobaczyłam zgliszcza tego samolotu, to wiedziałam, że to koniec. Że tam nie ma nic. Nie myślałam o przyczynach katastrofy. Na to przyszedł czas dużo później - liczony w tygodniach.
GJ: Część rodzin nie miała paszportów, więc urzędnicy wydawali je w niedzielę. Wizy załatwiano na miejscu, po przylocie.
IJ: A najciekawsze, że po kilku miesiącach w prokuraturze usłyszałam: "No, my wiemy, że państwa nie było w Moskwie"… Nie zaczynałam tego tematu. Weszłam do pokoju, zdjęłam płaszcz i zanim usiadłam, pani prokurator, jakby chcąc nawiązać kontakt, zagaiła w ten sposób. Byłam zszokowana. Przecież wystarczyło potwierdzić, kto dostał wizę. Wiem, że było duże zamieszanie w dniu wylotu do Moskwy, część osób rezygnowała, ale taka rzecz, jak wizy, jest najprostsza do sprawdzenia. Jak polska prokuratura mogła nie mieć żadnych swoich informacji o tym, co działo się w Moskwie? To pokazuje, jaki tam od początku był bałagan. Od razu zaświeciła mi się lampka - coś tu jest nie tak! Jeżeli nie potrafią podołać tak prostej kwestii, jak poradzą sobie z bardziej skomplikowanymi?
GJ: Chaos, który panował na różnych etapach w wielu instytucjach dowodził, że w polskiej administracji obce jest pojęcie contingency plan [plan awaryjny - przyp. red.], że nie ma jasnych procedur w sytuacjach nagłych. Nikt nas nawet nie powiadomił, by zabrać jakieś osobiste przedmioty przydatne do identyfikacji genetycznej.
Czy wybierając się do Moskwy, przypuszczaliście, z czym przyjdzie się Wam tam spotkać, co Was tam może czekać?
GJ: Iza miała taki matczyny odruch, by nie zostawiać Natalki samej. Do wszystkich ktoś poleci, a do niej nie?
IJ: Obraz tego wrakowiska nie pozostawiał złudzeń… Trochę na zasadzie: lecę, bo lecę. Ale po zdjęciach z telewizji nie sądziłam, bym miała co oglądać. Wiele samolotów widziałam w swoim życiu, również takie ze zdjęć po katastrofach, ale czegoś takiego nigdy. Moja wyobraźnia podpowiadała, że jeśli samolot jest w takich strzępach, to przecież ciała muszą wyglądać tak samo…

Stanisław Żaryn, wpolityce.pl

Najnowsza książka Marka Pyzy „Pogrzebana prawda” mówi m.in. o emocjach i przeżyciach rodzin, które 10 kwietnia straciły najbliższych, ale i o państwie które straciło elitę, kadrę zarządzającą. (…) Tragedia smoleńska była niczym zwieńczenie III RP, a jej zbadanie i zrozumienie jest jednym z kluczowych elementów niezbędnych do analizy stanu Polski oraz diagnozy. Bez niej, bez zrozumienia smoleńskiego i posmoleńskiego dramatu nie uda się odbudować naszego państwa.

„Tygodnik Solidarność”

O Smoleńsku powstało już wiele książek. Jednak ta jest wyjątkowa. Wypowiadają się w niej członkowie rodzin smoleńskich, którzy wcześniej sporadycznie zabierali głos publicznie. Mówią o cierpieniu, strachu, a także upokorzeniu i pogardzie. Autor książki był 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Pracował wtedy w TVP i obsługiwał wydarzenia związane z 70. rocznicą Zbrodni Katyńskiej. (…)„Pogrzebana prawda” to zbiór wywiadów, w których autor, wraz ze swoimi rozmówcami, pokazuje tragedię smoleńską jako dramat poszczególnych rodzin. Bohaterowie mówią, jak bardzo państwo polskie ich zawiodło. Książka zawiera rozmowy z Ewą Błasik, Izabelą i Grzegorzem Januszko, Krystyną Kwiatkowską, Zuzanną Kurtyką, Januszem Walentynowiczem oraz Stanisławem Zagrodzkim. Autor książki zaznaczył, że mimo ogromnego cierpienia po stracie najbliższych, rodziny te nigdy nie ustały w dopominaniu się prawdy.

Izabela Kozłowska, prawy.pl

Ewa Błasik, Izabela i Grzegorz Januszkowie, Zuzanna Kurtyka, Krystyna Kwiatkowska, Janusz Walentynowicz i Stanisław Zagrodzki – ich wspomnienia, emocje, spostrzeżenia dotyczące tego wszystkiego, co działo się po 10 kwietnia 2010 roku zawiera książka Marka Pyzy „Pogrzebana prawda”, wydana przez Białego Kruka. Rodziny, których bliscy polegli w drodze na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej dzielą się z czytelnikami swoimi przeżyciami. O Smoleńsku powstało już wiele książek. Jednak ta jest wyjątkowa. Mówią w niej ci, którzy musieli znieść cierpienie, strach, a także upodlenie, upokorzenie i pogardę. Dyskusja o powstawaniu książki stała się także okazją do podsumowania stanu państwa polskiego, które 10 kwietnia 2010 roku straciło swoją elitę. Ocena wydarzeń po katastrofie smoleńskiej pozostawia gorzki smak porażki.

Opinie o produkcie (0)

do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl