Historia niezwykłej kobiety, która z małej, mazowieckiej wsi wyruszyła przed laty w świat, aby w Krakowie znaleźć miłość swojego życia, a potem w tragiczny sposób stracić ją w Smoleńsku. Zuzanna Kurtyka została przedstawiona na tle wydarzeń historycznych, których niejednokrotnie była świadkiem i uczestnikiem. Poznajemy jej rozterki wewnętrzne i sposób myślenia. Dowiadujemy się, dlaczego jest przekonana, że Bóg ma dla niej swój plan i że mąż wciąż jest przy niej obecny. Przeczytamy także historię pewnej fałszywej przyjaźni. Czytelnik zapozna się z dramatycznymi, wprost szokującymi opisami dni spędzonych w moskiewskim prosektorium. Narrację kończą zaś wzruszające zwierzenia wdowy, która teraz sama musi kroczyć drogą życiową. Której nie jest obojętny jej własny los, ale i los jej kraju. Która nie przestaje upominać się o prawdę.

Początek drogi 7

Nowy rozdział w nowym miejscu 9

Strachy i dzielenie 17

Lochy, Południca i wodnik 21

Pół roku stracone 25

Miłość do matematyki i polskiego 27

Ludzki kujon 30

Nie tylko szkoła 38

Bratnia dusza 41

Wojująca ateistka? 48

Pierwszy rok 53

Stan wojenny 61

W podziemiu 65

Początki małżeństwa 73

Początek przygody z pediatrią 80

Okres zmian 83

Kolorowe sklepy 87

Doświadczenia amerykańskie 91

Z powrotem w Polsce 94

Instytut Pamięci Narodowej 98

Czarny kwiecień 112

Wśród bólu i obojętności 115

Impuls w Polsce 124

Dla pogrzeby 126

Po Smoleńsku 133

„Zobaczyć ten świat, w którym umierał” 138

Służba publiczna 143

Wśród bólu i obojętności

Samolot Zuzanny wyleciał z wojskowego lotniska na Okęciu, z tego samego pasa startowego, z którego dzień wcześniej Janusz Kurtyka opuścił Polskę. Lot mocno się opóźnił, tak że nasza bohaterka wraz z osobami jej towarzyszącymi dotarła do hotelu w Moskwie dopiero po północy. Na pokładzie tego samolotu byli również członkowie innych rodzin, których dosięgnęła tragedia, ale Zuzanna tak była pogrążona w bólu i żałobie, że nie przypomina sobie, kto razem z nią leciał. Wydawało jej się, że będą w Moskwie tylko jeden dzień, zidentyfikują ciało i zabiorą je ze sobą do Krakowa. Okazało się jednak, że do kraju mogła wrócić dopiero za cztery dni, czyli 15 kwietnia.

Poniedziałek i wtorek wyglądały identycznie. W szczelnym konwoju policyjnym byliśmy zawożeni do prosektorium Instytutu Medycyny Sądowej w Carycynie, do którego jechaliśmy mniej więcej dwie godziny. Tam, przed zebranymi rodzinami, każdej oddzielnie, służby rosyjskie czytały głośno opisy wszystkich ciał opatrzonych numerami, dopytując, który opis będzie pasował, do którego numeru. To było strasznie bezduszne, nawet śladu współczucia. Do tego sprowadzono naszych ukochanych zmarłych; do prosektoryjnych opisów i jakichś cyferek. Kiedy któraś z rodzin podejrzewała, że chodzi o jej bliskiego, przywożono ciało, a ona dokonywała identyfikacji. Rodzinom zabroniono natomiast, aby same zjeżdżały na dół, do lodówek, w których trzymano wszystkie zwłoki. Niektóre ciała były tak mocno uszkodzone, że nie sposób było rozpoznać osoby. Siedzieliśmy tam przez pierwsze dwa dni i słuchaliśmy tych opisów. Sprawę prowadził jakiś rosyjski prokurator, którego to wszystko najwidoczniej w ogóle nie obchodziło. Widać było, że chciał tylko jak najszybciej wrócić do domu, do swojego życia - wspomina Zuzanna owe ciężkie dni.

Z przedstawionych opisów żaden nie pasował do Janusza Kurtyki i Zuzanna zaczęła się poważnie niepokoić. Większość rodzin ofiar wróciła już do Polski, gdyż udało im się zidentyfikować swoich bliskich. Sytuacja zmieniła się dopiero trzeciego dnia pobytu, czyli w środę 14 kwietnia, kiedy inny rosyjski prokurator przejął sprawę. Nie pamiętam jego nazwiska, ale ten młody człowiek naprawdę nam pomógł, jemu zależało. Już po identyfikacji, mimo że wcale tego nie musiał robić, wyjął wcześniejsze dane i zebrany materiał dowodowy, i przewertował go ponownie. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, czemu dotychczas nie udało nam się zidentyfikować ciała Janusza. Jeden z czytanych opisów, który jak się miało okazać jego dotyczył, był przez nas z góry odrzucany, bo zaczynał się słowami: "mężczyzna z jasnymi włosami". A mój mąż przecież miał ciemne włosy, nawet jeżeli ostatnio zaczęło mu przybywać siwych…

Wystarczy spojrzeć na zdjęcia Janusza Kurtyki zamieszczone na kartach tej książki, aby przekonać się, że taki opis zdecydowanie wprowadzał w błąd. Skąd ta pomyłka? Ciała zostały opisane zaraz po tym, jak je przywieziono do prosektorium, kiedy jeszcze całe były brudne. Okazało się, że mąż Zuzanny włosy miał w błocie, które po zeschnięciu nadało jego włosom jasny kolor. Opisów zaś nie zweryfikowano po umyciu zwłok.

Na szczęście na miejscu były jeszcze inne osoby, które pomogły naszej bohaterce rozpoznać jej męża. Nie wiem, jak się nazywali, gdyż wtedy w ogóle nie miałam głowy do takich spraw. Ale przyjechał pułkownik Wojska Polskiego, który osobiście się zaangażował i bardzo się nami przejął. Sam zjeżdżał na dół, do lodówek, i sprawdzał ciała. W środę poza tym przyjechali też polscy śledczy z Katowic. Jednemu z nich jestem bardzo wdzięczna, bo gdyby nie on, nie zidentyfikowalibyśmy ciała Janusza, które nota bene nie miało wielu obrażeń. Ale to ów śledczy wyjął ubranie ze wskazanego przez nas worka i tak dokładnie je rozpracował, że podał nam rozmiar, kolor, tkaninę, a nawet gdzie zostało kupione. Jest to o tyle ważne, że w tamtym wypadku trudno było mówić o ubraniu, bo był to raczej kłębek brudnych, zakrwawionych i ubłoconych szmat, a biała koszula mojego męża w niczym nie przypominała bieli. Bez tego pana z Katowic nie rozpoznalibyśmy sami ubrania, gdyż opisy typu "ciemny garnitur, ciemne buty i biała koszula" mogły się odnosić praktycznie do każdego mężczyzny na pokładzie samolotu. Także inni członkowie rodzin, jak na przykład Małgorzata Wassermann czy Andrzej Melak, krytykowali tok postępowania w trakcie identyfikacji zwłok i stwierdzali, że panował chaos i dezinformacja.

Wieczorem, w środę 14 kwietnia ciało Janusza zostało włożone do trumny, ale bez obecności żony. Oczywiście wszyscy myśleli, że włożono je do trumny z należnym osobom zmarłym szacunkiem. Już w Polsce okazało się jednak, że ciało Janusza Kurtyki - i innych ofiar zresztą też - wpakowano do worka foliowego, położono do trumny, a na to rzucono… garnitur. Co za pomysł, co za zwyczaj, skąd taka szatańska idea? - pyta z niedowierzaniem drżącym głosem wdowa po prezesie IPN-u.

Cały świat obiegły zdjęcia, na których premier Tusk i premier Putin w dzień po katastrofie w ciemną noc przy wraku samolotu ściskają się nawzajem z grobowymi minami. Dzisiaj wiemy już, że Jarosław Kaczyński, który w tej katastrofie stracił brata, bratową i wielu bliskich przyjaciół, był pod różnymi pretekstami zatrzymywany w drodze do Smoleńska przez rosyjskie służby, tak, aby owe zdjęcia ściskających się premierów Polski i Rosji mogły powstać pierwsze i obiec świat. Czy premier oprócz gestów zdobył się na więcej? Ani wtedy, ani później nigdy ze mną nie rozmawiał, ani też w żaden inny sposób nie pomógł - oświadcza zdecydowanie wdowa po jednym z najważniejszych ludzi w państwie, wybranym na swe stanowisko przez Sejm RP.

Może w takim razie pomoc Zuzannie Kurtyce premier zlecił swoim pracownikom?

W czwartek rano, gdy miałam wylecieć z Moskwy do Warszawy, podszedł do mnie jeden z kapelanów wojskowych i powiedział, że zgodnie z naszym życzeniem włożył do trumny Janusza różaniec oraz odmówił modlitwę, a potem widział, jak trumnę z ciałem mego męża jako przedostatnią włożono do samolotu, który po południu miał wylecieć z Moskwy. W drodze do Warszawy dowiedzieliśmy się, że na Okęciu odbędzie się ceremonia oficjalnego odebrania trumien, w której rodziny mogą uczestniczyć, jeżeli chcą. Na miejscu w Warszawie w hotelu przy lotnisku odbyło się spotkanie ministra Jerzego Millera z rodzinami. Minister powiedział wówczas, że te rodziny, których bliscy przylecą po południu już zostały poinformowane o dalszych procedurach. Ze mną jednak nikt nie rozmawiał, dlatego podeszłam do ministra i spytałam, czy w takim razie ciało mojego męża dzisiaj nie przyleci? Na to pan minister się obruszył i z pełną arogancją syknął, że skoro nikt ze mną nie rozmawiał, to jest to chyba oczywiste, że nie przyleci. Odparłam, że mam informacje z Moskwy, że ciało Janusza ma jednak przylecieć dzisiaj. Najwidoczniej pana ministra bardzo zdenerwowało, że ktoś miał czelność podważać jego kompetencje. Ale wtedy któryś z jego asystentów szepnął mu coś do ucha, a on przeprosił mnie, że faktycznie zaszła pomyłka. Nigdy wcześniej ministra Millera nie widziałam, a on nawet nie zadał sobie trudu, aby spytać, kim jestem. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie będę musiała go widzieć, nie chcę go nawet znać. Tak się wówczas zachowywały polskie władze.

Zuzanna Kurtyka opowiada to po kilkunastu miesiącach od tamtego zdarzenia, nie mówi pod wpływem dawnych emocji, bo te już dawno opadły. Ale bezduszności wysokiego urzędnika państwowego utrzymywanego z podatków po prostu nie da się zapomnieć.

Przykładów tego typu zachowań nasza bohaterka podaje zresztą więcej. Na owej ceremonii powitania zwłok ofiar katastrofy na Okęciu był obecny również minister obrony narodowej, Bogdan Klich. Przypomnę, że to ten sam Boguś, dawny przyjaciel Zuzanny z czasów studiów, z którym łączyła ją niegdyś walka o wspólną sprawę. Zmierzając 15 kwietnia na trybunę dla polityków wybudowaną na lotnisku ad hoc, minister Klich z zimnym wyrazem twarzy przeszedł obok Zuzanny stojącej przy trumnie męża. Nie tylko słowem się do niej nie odezwał, nie złożył też kondolencji, a nawet nie raczył na nią spojrzeć. Z kolei premier Tusk, wspominając Janusza Kurtykę, cały jego dorobek skwitował kilkoma słowami. Oczywiście, że to niczego nie zmieniało, ale było fatalnie odbierane przez rodziny. Tym jednak nikt z oficjeli się nie przejmował.

Na lotnisku była też jeszcze inna, bardzo niesmaczna sytuacja. Kiedy wyjmowano trumny z samolotu, za każdą z nich ustawiała się rodzina i szła za nią w żałobie na przeznaczone miejsce. Tam składano kwiaty i wieńce, najbliżsi modlili się, płakali, żegnali. Okazało się, że dwie trumny pomylono. Rodzina Stefana Melaka modliła się i podążała za trumną innej ofiary, której rodzina z kolei szła za trumną z ciałem Stefana Melaka. I dopiero po jakimś czasie zauważono błąd i jacyś funkcjonariusze zaczęli w pośpiechu przestawiać rodziny, kwiaty, znicze…

Gdy rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej jeszcze przebywały w Moskwie, spotkania z minister Kopacz albo z ministrem Arabskim odbywały się o godzinie 1.00 lub 2.00… w nocy.

Polskie służby konsularne, opłacane przez polskich podatników, dokonywały tłumaczeń aktów zgonów z rosyjskiego na polski. W tych tłumaczeniach mylili nawet imiona i daty. I tak na przykład Małgorzacie Wassermann wydano zły dokument, w którym imię ojca zostało w Moskwie niepoprawnie przetłumaczone i dlatego nie mogła ona otrzymać polskiego aktu zgonu swego ojca, Zbigniewa Wassermanna. Dopiero Zuzanna przywiozła do Polski Małgorzacie poprawione dokumenty ojca. Polski konsul w Moskwie przyniósł mi ten dokument do hotelowego pokoju w środku nocy ze środy na czwartek. Byliśmy strasznie zmęczeni psychicznie, ale także wyczerpani fizycznie i podtruci, gdyż w tym prosektorium okropnie cuchnęło paliwem lotniczym, które się tam ciągle unosiło w powietrzu. A to paliwo jest tak strasznie żrące, że niektórym po jakimś czasie krwawiły śluzówki. A tu o pierwszej w nocy wali do drzwi pan konsul i dziwi się, że już śpimy… Ręce opadają.

Trzeba w tym miejscu dodać, że na identyfikację zwłok rodziny ofiar przyjechały nie z inicjatywy strony polskiej, lecz premiera Rosji i to Rosja pokryła całe koszty tego pobytu. Myślę, że gdyby nie gest Putina, to rząd Polski i tego by nam nie załatwił. Stwierdziliby po prostu, że Rosjanie sami zidentyfikowali te ciała na podstawie badań genetycznych i to wystarcza. Skąd takie bardzo krytyczne przepuszczenia naszej bohaterki? Rozmawiałam z innym rodzinami, które chciały polecieć 11 kwietnia do Moskwy, ale wcześniej udały się jeszcze na spotkanie z ekipą rządową. Tam namawiano ich ze wszystkich sił, aby zrezygnowali z wylotu, tłumacząc, że nie ma sensu, że na miejscu i tak już pobrano materiał genetyczny, jak np. ślinę, inne wydzieliny i tak dalej. I wiele rodzin, będąc przecież w szoku i bólu, właśnie dlatego nie poleciało do Moskwy. Wśród nich była na przykład Magdalena Merta.

Ale czy to oznacza, że premier Putin jest tak życzliwie nastawiony wobec Polaków? Wtedy nawet tak pomyślałam, ale oczywiście wiem, że to było naiwne. Maskowali swoje późniejsze poczynania. A poza tym dla Rosjan było wygodniej, żeby to rodziny zidentyfikowały swoich bliskich, jest to szybsze i tańsze. A ponadto, co to Putinowi szkodziło? Nic. Ale za to, ile pomogło propagandowo… Jeżeli chodzi o zachowanie tuż po katastrofie smoleńskiej, to największy żal mam do rządu polskiego, chociaż tam na miejscu panował chaos także spowodowany przez Rosjan i dochodziło do wielu pomyłek. Ale już późniejsze miesiące i zachowanie Rosji jest niewybaczalne.

Adam Sosnowski

wywiad Agaty Bruchwald z Zuzanną Kurtyką, prawy.pl

Agata Bruchwald: Co zadecydowało, że postanowiła Pani by powstała książka „Sumienie i polityka”?
Zuzanna Kurtyka: Tęsknota w naturze… a właściwie wyindukowana przez wiele lat życia z historykiem. Chęć dokumentowania rzeczywistości. Przekazania społeczeństwu dziejów i moich, i mojego pokolenia. Pokolenia, o którym nie wiele się mówi, nie wiele się o nim pisze. A przeszliśmy przecież przez dramatyczną zmianę ustroju, stan wojenny. Wychowani byliśmy przez PRL, propagandę PRL-u. (...)
„Sumienie i polityka” – dlaczego taki tytuł? Przyglądając się obecnej scenie politycznej, relacji z niej w mediach, można odnieść wrażenie, że polityka i sumienie wykluczają się.
Tytuł wziął się z rozmów z ludźmi, którzy bardzo często na spotkaniach mówili, że ja nie mogę zrezygnować z życia publicznego tego kraju. Przypadł mi w udziale ciężki, bo ciężki, ale los wyrzutu sumienia dla aktualnej elity politycznej.
Do jakiego czytelnika jest kierowania ta książka?
Nie ma w niej żadnej granicy wiekowej. Ja przynajmniej jej nie widzę. Godząc się na rozmowy, które się w niej znalazły myślałam głównie o moim pokoleniu. Przede wszystkim o moich rówieśnikach.

www.uwazamrze.pl

„Zuzanna Kurtyka: sumienie i polityka” przedstawia poruszającą historię kobiety, która z małej mazowieckiej wsi wyruszyła przed laty w świat, aby w Krakowie znaleźć miłość swojego życia, a potem w tragiczny sposób stracić ją w Smoleńsku. Na podstawie wielu rozmów z bohaterką książki Adam Sosnowski, autor tekstu, zrekonstruował jej dotychczasowe, 50-letnie życie. „Przedstawione zostały oczywiście epizody, ułożone chronologicznie, ale są to zdarzenia najciekawsze i najważniejsze, punkty zwrotne” – mówi autor.

Joanna Szczerbińska, „Niedziela”

Nie jest to klasyczna biografia, ale raczej bardzo wciągający opis najważniejszych etapów życia tytułowej bohaterki oraz przedstawienie jej poglądów na różne tematy i osoby. Autor – Adam Sosnowski odbył z nią kilkanaście spotkań, nagrywając kilkadziesiąt godzin rozmów; w efekcie powstała książka z przytoczonymi licznymi wypowiedziami głównie Zuzanny Kurtyki, choć nie tylko. Całość czyta się jak dobrą literaturę, książka ma bowiem cechy powieści obfitującej w napięcia i zwroty akcji.

Opinie o produkcie (0)

do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl