Liczące cztery tomy opracowanie poświęcone jest zarówno dziejom Krzyża w Polsce na przestrzeni jej tysiącletniej historii, jak i obecności znaku Zbawienia w tzw. przestrzeni publicznej. Mistrz fotografii Adam Bujak przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz, od Odry po Bug, od Bałtyku po Tatry, wszędzie odkrywając bogactwo i różnorodność form przedstawień krzyża i Ukrzyżowanego. Fotografiom towarzyszą świetne teksty naukowców, teologów i historyków, duchownych i świeckich. Seria jest świadectwem potęgi Krzyża i jego znaczenia dla naszego narodu, a jednocześnie artystycznym przewodnikiem po polskiej tradycji.

W ostatnim tomie pokazujemy, jak krzyż towarzyszył Polakom w najwznioślejszych jak i najtrudniejszych dla narodu chwilach. Był symbolem nadziei, patriotyzmu, wolności i niepodległości. Jest w naszym kraju od wieków znakiem pamięci, męczeństwa, przelanej krwi. Odnajdujemy go na pomnikach i postumentach postawionych ku czci bohaterów oraz ofiar wojen, totalitarnych reżimów, prześladowań i kaźni. 

Rozdział I Wolność krzyżami się mierzy
1. Krótkie rozważania o problemie ofiar w polskiej historii
2. Pierwsi męczennicy
3. Na szańcach Rzeczypospolitej
4. W obronie zagrożonej niepodległości
5. Jeszcze Polska nie zginęła
6. Krzyż niepodległości
7. Między Auschwitz a Katyniem
8. Krzyż - w cieniu czerwonej gwiazdy

Rozdział II Królestwo

Rozdział III W walce o niepodległość

Rozdział IV Piewcy wiary i wolności

Rozdział V Droga legionowa

Rozdział VI Chwała Niepodległej

Rozdział VII Państwo Podziemne

Rozdział VIII Golgota Wschodu

Rozdział IX Pamięć katyńska

Rozdział X Cmentarze

Rozdział XI Bastion wiary i polskości

Rozdział XII Żwirowisko

Rozdział XIII Katedra polowa

Rozdział XIV Bazylika niezłomna

Rozdział XV Przeciw dyktaturze

Rozdział XVI Po katastrofie

Rozdział XVII Wotum za niepodległość

Rozdział XVIII Krzyż wielkich Polaków

Rozdział XIX Krzyż zawsze nadzieją!

WOLNOŚĆ KRZYŻAMI SIĘ MIERZY

I. Krótkie rozważania o problemie ofiar w polskiej historii

Martyrologia narodowa - mało jest pojęć mocniej wyszydzanych w ostatnich latach. "Zrzućmy wygodny kostium ofiary" - wzywają tytuły poważnych gazet. Jeśli o jakichś ofiarach możemy, powinniśmy pamiętać - to o "Innych".
A ofiary polskie, dla Polski, dla jej wolności ponoszone? Wydają się śmieszne, bez sensu. Tak jak w tym tekście, którego autorem był 30-letni absolwent historii z Uniwersytetu Gdańskiego, dziś ważny polityk: Pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą Dzikie Pola i Jasna Góra. Dziejowe misje, polskie miesiące. […] Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność. […] Gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pietyzm, ja krzyczę: Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); gdzie inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. […] Polskość nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem. Tak, polskość kojarzy się z przegraną, z pechem, z nawałnicami. I trudno by było inaczej. (D. Tusk, Polak przełamany, "Znak" 11/1987).

Jeśli więc są w ogóle polskie ofiary, to najlepiej będzie się od nich odwrócić. Wybrać przyszłość. Wybrać "cywilizację" i "kulturę", a na pewno "sukces" - indywidualny - przeciw zaklętej w ofiarach "polskości". I bardzo wielu uwierzyło w to przeciwstawienie, dokonało takiego wyboru. Niektórzy chcą budować nową "polskość" - już bez "uciążliwego dziedzictwa" przeszłości.

To nie jest tylko doświadczenie ostatniego dwudziestolecia. Przychodziło w naszej historii wiele razy. Niezwykle plastycznie oddaje to doświadczenie wspomnienie znakomitego pisarza, Jerzego Andrzejewskiego, ze wspólnej z Czesławem Miłoszem wycieczki do Krakowa - pod niemiecką okupacją: Było to latem roku czterdziestego drugiego. […] Nie pamiętam już, czy było to akurat jakieś hitlerowskie święto, czy też po prostu lokalna uroczystość Hitlerjugend, dość, że całe miasto rojące się od umundurowanych Niemców dosłownie tonęło w powodzi czerwonych flag i czarnych swastyk. Dzień był bardzo skwarny, przedburzowy, lecz to nie ze względu na duszny upał nie było czym oddychać. Szczególnie my dwaj, warszawiacy [Andrzejewski i Miłosz], poczuliśmy się tego dnia w maciupkim z natury Krakowie jak wśród sennej zmory bohatera Kafki. I oto, chcąc się wyzwolić z tego wrogiego kręgu mundurów i swastyk, zgodnie poczęliśmy się w pewnym momencie wycofywać ze śródmieścia, poszliśmy ulicą Grodzką, minęliśmy Wawel, aż znaleźliśmy się na Skałce.

Tam była pustka i cisza. Ale jaka cisza! Nawet powietrze po drodze z Wawelu na Skałkę po brzegi wypełnione gęstym drżeniem, tak charakterystycznym dla letniego południa - tutaj trwało nieme i martwe, jakby poza czasem. Od wyschniętej i omszałej sadzawki, od ziemi dziedzińca porośniętej zdziczałą trawą, a przede wszystkim od kamieni kościoła szedł chłód piwniczny. Mimo woli zaczęliśmy rozmawiać półgłosem, później już tylko szeptem, aż wreszcie zamilkliśmy. Nie mogły się nam nie przypomnieć pewne wiersze napisane przed stu laty:

Tak więc - to los mój na grobowcach siadać
I szukać smutków błahych, wiotkich, kruchych.
To los mój senne królestwa posiadać,
Nieme mieć harfy i słuchaczów głuchych
Albo umarłych…

W pewnym momencie, bez słowa porozumienia, lecz chyba pod jednomyślnym naciskiem świadomości, że ucieczka stąd jest konieczna - poczęliśmy się ze Skałki w milczeniu wycofywać, zrazu powoli, nieomal na palcach, później w miarę oddalania się coraz bardziej przyspieszonymi krokami. Uciekaliśmy - nawet nie staraliśmy się tego ukryć przed sobą. Uciekaliśmy z sercami ściśniętymi i z dreszczem przebiegającym nam po plecach. […]
Od grobów. Od trumien. Od imienia: Konrad. Od wzoru życia i obowiązków. (J. Andrzejewski, Posłowie, w: J. Conrad, Lord Jim, Warszawa 1956, s. 470-471).

Miłosz i Andrzejewski nie kpili z polskości, nie poddawali jej szyderczej ironii, czuli się tylko przytłoczeni ciężarem tej historii, której symbolem najwymowniejszym jest właśnie Skałka. To jest przecież miejsce męczeństwa świętego Stanisława. Zabity przez polskiego króla, stał się świadkiem wiary. Drugim wielkim świadkiem wiary dla Polaków - po przybyszu z Czech, świętym Wojciechu. Martyros, greckie słowo, oznacza najpierw świadka, a potem męczennika. Stąd właśnie pochodzi termin: martyrologia. To jest zapis świadectwa, świadectwa dawanego przez ofiarę: od świętych Wojciecha i Stanisława począwszy, po błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę. Świadectwo to odsyła w przestrzeń wiary, ale zarazem łączy się z przestrzenią ziemskiej wspólnoty - wspólnoty narodowej, którą ciągłość tego świadectwa, tej ofiary, spajała przez pokolenia. Rozumieli to ci, którzy spoczęli w narodowym panteonie na Skałce. Wśród nich - jako pierwszy - wielki kronikarz polskich świadectw pierwszych pięciu wieków: Jan Długosz. Podobnie, może intensywniej jeszcze, rozumieli to ci wielcy, których doczesne szczątki położono z woli narodu nieco wyżej, na pobliskim wzgórzu wawelskim, w podziemiach Katedry. Bohaterowie dźwigający krzyż polskiej historii i jej wieszczowie. Wśród nich Juliusz Słowacki, autor przytaczanego z takim lękiem przez Andrzejewskiego Grobu Agamemnona.

Kto opowiada tę historię, kto pozostanie w kręgu tych świadectw, tego polskiego męczeństwa - ten będzie skazany na niemą harfę i słuchaczów głuchych, albo umarłych?
Tak, tego właśnie obawiali się nie tylko Czesław Miłosz i Jerzy Andrzejewski. Przed tym niebezpieczeństwem pragnęli, przynajmniej wtedy, w 1942 roku, uciec.

Nie jest to jednak wybór, dla którego nie ma alternatywy. Tę alternatywę ukazuje inny, niemal współczesny przytoczonemu powyżej, zapis doświadczenia z okupowanego Krakowa, zadumy u stóp Wawelu, u grobów na Skałce. Dokonał go 19-letni Zbigniew Herbert. Z początkiem 1944 roku wraz z rodziną opuścił - już na zawsze - Lwów. Jego ojciec nie chciał ryzykować ponownego spotkania z Armią Czerwoną. Kraków był pierwszym przystankiem na wygnaniu z ukochanego miasta. Jest zarazem stolicą duchową większej wspólnoty, z którą młody Herbert się utożsamiał - i której pozostał wierny do końca.

1 kwietnia 1944 roku tak pisał do swojego szkolnego przyjaciela: Dzisiaj jest niedziela. Byłem w Kościele Mariackim na mszy (ołtarz zrolowany, bardzo przykre wrażenie, tak że przez całą "służbę bożą" kląłem wszystkich Szwabów z Frankiem na czele). Potem widziałem zmianę warty przed Wawelem (z orkiestrą i karabinami maszynowymi). W tym miejscu chciał mnie trafić, mówiąc po lwowsku, szlag. Poszedłem wobec tego na Skałkę i rozmawiałem sobie dobrą godzinkę z Wyspiańskim; mówił coś o sile narodu, że wytrwamy, że historia się powtarza i zdawało mi się, że szumiała nade mną Nike z "Wyzwolenia", a może to był stary wiąz, rosnący na podwórzu Kościoła. Dalej szedłem szukać głosu złotego rogu - nad Wisłę. Pętałem się po bulwarach, właziłem na statki i patrzyłem się, patrzyłem (śliczna rzeka, jak Boga kocham, nasza rzeka, polska). W końcu wróciłem do domu (nie swego), zjadłem obiad i na odmianę zacząłem myśleć o Lwowie i o Tobie stary druhu. Myśli moje płynęły szeroką, rozśpiewaną, wielką Wisłą - tylko, że ta Wisła wpadała do Pełtwi… (cyt. za: Jadwiga Ruziewicz, Zbigniew Herbert - serdeczny przyjaciel mojego męża, w: Upór i trwanie. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie, Wrocław 2000, s. 58).

Ojczysta Wisła wpadała do rodzinnej Pełtwi Herberta. To właśnie owe ofiary, których symbolem były Skałka i Wawel, wiązały w jego życiu to, co rodzinne, domowe, z tym, co ojczyste, co tworzy wspólnotę szerszą, polską. Przyszły twórca Pana Cogito swoje pojmowanie - a może po prostu poczucie - wierności Polsce wyraził bardzo prosto. On, tak jak całe pokolenie żołnierzy Polski Podziemnej, którego stał się pogrobowcem, nie umiał od Skałki się oderwać. Był do niej przykuty łańcuchem niewidzialnym, który tworzyły ofiary złożone po to, by Polska była - i była wolna.

Półtora miesiąca później na włoskiej ziemi inny, skromny polski poeta, który był świadkiem kolejnych ofiar składanych w dążeniu do wolnej Polski, zapisał swoją interpretację tej więzi. W nocy z 17 na 18 maja 1944 roku, nocy po bitwie o Monte Cassino, Feliks Konarski stworzył tekst najpopularniejszej bodaj piosenki polskiej z okresu II wojny światowej. Czy popularna znaczy płytka? Nie. W "Czerwonych makach na Monte Cassino" są słowa, które wyrażają nie tylko pobitewne emocje, ale niezwykle przenikliwą intuicję, wskazującą na związek między ofiarą i wolnością w historii. I na to, że w polskiej historii symbolem tego związku jest krzyż:

Czy widzisz ten rząd białych krzyży?
To Polak z honorem brał ślub.
Idź naprzód - im dalej, im wyżej,
Tym więcej ich znajdziesz u stóp.
[…]
Bo wolność krzyżami się mierzy -
Historia ten jeden ma błąd.

Im dalej, im wyżej, a może raczej: im głębiej próbujemy sięgnąć w tę historię, tym bardziej obecność Krzyża jako znaku walki o wolność, znaku walki o Polskę, jest w niej trudna do zaprzeczenia. Można się jednak od tej obecności odwrócić, można - mimo historii - ją zanegować, ale kosztem sensu tej historii, kosztem zaprzeczenia własnego w niej udziału. Można ją odrzucić - kosztem pamięci o tych - jak pisał Cyprian Kamil Norwid - których matki i siostry kochały, którzy padli konając na to, aby ci, co po ich śmierciach żyć będą, byli wyżsi i szczęśliwsi.
My tę pamięć właśnie chcemy tutaj przywołać, w obrazie i w słowie, chcemy pójść jej śladem, w głąb historii polskiego Krzyża.

II. Pierwsi męczennicy

Historia polskiej martyrologii narodowej, zaczęła się ponad tysiąc lat temu. Jej szlak prowadził, tak jak w 1944 roku, z ziemi włoskiej do Polski, poprzez Monte Cassino. Do kraju Polan, ochrzczonego dopiero co, w kwietniu roku 966, szedł tą drogą Wojciech-Adalbert z czeskiego rodu Sławnikowiców.

Biskup praski od roku 983, właśnie w klasztorze świętego Benedykta na Monte Cassino szukał po pierwszym okresie sprawowania swej posługi w Pradze natchnienia do nowych zadań duchowych. Zaprowadzić go miały one przez Rzym, ponownie Pragę, na szlaki misyjne w wielu częściach "młodszej", środkowowschodniej Europy. Najważniejszy okazał się ten, który podpowiedział mu przyjaciel, młody cesarz Otton III. Cesarz skierował biskupa Wojciecha do kraju swego sojusznika, Bolesława, nazwanego później Chrobrym. Tu czekała misja chrystianizowania Prusów, sąsiadujących od północy z księstwem Polan. Śladem masowego chrztu, jakiego biskup Wojciech dokonał w Wielką Sobotę (27 marca) roku 997 w Gdańsku, jest maleńki, prosty drewniany krzyżyk, odnaleziony podczas prac wykopaliskowych na terenie dzielnicy rybacko-rzemieślniczej gdańskiego grodu. Cztery tygodnie później samego misjonarza czekał męczeński krzyż. Kontynuując swą misję na ziemi Prusów, w okolicy dzisiejszego Elbląga, 23 kwietnia biskup Wojciech został zaatakowany przez straż pogańskiego świętego gaju i zabity.

Bolesław Chrobry wykupił ciało misjonarza na wagę złota i przewiózł do Gniezna. Dwa lata później papież Sylwester II uznał Wojciecha świętym. W roku 1000 u grobu męczennika spotkał się cesarz Otton III z księciem Polan Bolesławem. Gniezno stało się stolicą niezależnej od niemieckiego zwierzchnictwa metropolii. Przypomnijmy, że po chrzcie Mieszka na ziemiach, które zyskają nazwę polskich, były dwie odrębne w istocie organizacje kościelne: powołane w ślad za chrztem własne biskupstwo misyjne, ale także diecezja czeska, podlegająca niemieckiej metropolii w Moguncji. Jej przecież do 1000 roku podlegały i Kraków, i Śląsk. Teraz powstawało odrębne arcybiskupstwo gnieźnieńskie dla całych ziem polskich, w jego składzie znalazły się Kraków, Wrocław i Kołobrzeg. A więc Małopolska, Śląsk i Pomorze. Wszystkie zostały teraz skupione wokół Gniezna-gniazda, wokół grobu świętego Wojciecha. Co więcej, cesarz Otton III udzielił Bolesławowi prawa nadawania inwestytury zarówno arcybiskupowi gnieźnieńskiemu, jak i biskupom - w ten sposób Bolesław Chrobry, nie będąc jeszcze formalnie królem, wchodził już do rodziny królów. Władców suwerennych. Ten władca zasiadł na nie byle jakim tronie. W zamian za relikwię ramienia świętego Wojciecha, Otton III obdarzyć miał Bolesława tronem Karola Wielkiego - pierwszego twórcy projektu politycznej jedności chrześcijańskiej Europy.

Państwo polskie uzyskało dzięki męczeńskiej ofierze swego pierwszego świętego patrona także instytucjonalny fundament niepodległości. I nie tylko to: polska wspólnota historyczna zyskała u swych początków ważne zadanie, które wiąże się nieodłącznie ze znakiem Krzyża: zadanie misji - misji w tej części Europy, w której Polska miała swoje gniazdo.

Na to znaczenie zwrócił uwagę Jan Paweł II w specjalnym liście z okazji 1000-lecia konsekracji biskupiej Adalberta-Wojciecha, która odbyła się w 983 roku w Weronie. Przypomniał w owym liście, że chrzestne imię świętego biskupa męczennika, brzmiało Vojtiech, co oznacza pocieszenie wojska. Inspirację do boju. Duchowego boju, jak się miało okazać, do którego wezwani zostali mieszkańcy Gniazda - gnieźnieńskiego państwa, które Wojciecha przyjęło jak swojego. To była właśnie inspiracja do misji.

Gniazdo bowiem nie jest miejscem, w którym się tkwi przez całe życie, ale jest miejscem z którego się wychodzi, wylatuje, by coś w życiu osiągnąć, zrealizować jakieś zadanie. Jest potrzebne, by zaczerpnąć w nim siłę do lotu, mieć dokąd wracać, by wiedzieć, skąd się jest. Ale musi zeń otwierać się horyzont szerszy.

Taki właśnie horyzont rozpostarł święty Wojciech ofiarą swojego życia. Przez nią otwarta została droga do wielkiego projektu, w którym papież Sylwester II i jego młody przyjaciel cesarz Otton III nie tylko zaakceptowali istnienie owego polskiego gniazda, ale umieli dojrzeć w nim wielkie zadanie. Zadanie na północy i wschodzie wspólnoty Christianitas; zadanie, w którym ludzie z piastowskiego gniazda mieli zwrócić się w pierwszej kolejności do swych sąsiadów z nową, duchową misją.

Święty Wojciech był tego gniazda i tej misji pierwszym patronem. Wkrótce dołączyli kolejni: Pięciu Braci Męczenników. Dwaj z nich, Benedykt i Jan, przyszli z Italii, z klasztoru na Monte Cassino. Wraz z nimi do eremu w Międzyrzeczu, na zachodniej rubieży państwa Bolesława, dotarli jeszcze trzej słowiańscy bracia: Izaak, Mateusz oraz Krystyn. Poniósłszy śmierć męczeńską w 1003 roku, stali się rok później pierwszymi świętymi z polskiej ziemi. Zginęli 11 listopada. Z perspektywy XX wieku ta data zdaje się symboliczna, tak mocno zrośnięta z polską niepodległością. Czy istnieje więź ukryta między śmiercią Pięciu Braci a polską niepodległością?

Być może ich imion, obok imienia świętego Wojciecha, wzywali ci, którym przyszło już wkrótce walczyć w obronie piastowskiego gniazda. Tak było zapewne, kiedy następca Ottona III, nowy cesarz Henryk II chciał odebrać suwerenność państwu Bolesława. Symbolem odwagi, determinacji, ofiary i związku z Krzyżem obrońców młodego państwa, stała się zwłaszcza obrona strzegącego od zachodu drogi na Śląsk grodu Niemcza w roku 1017. Przeciwko wspierającym niemieckie hufce Henryka II pogańskim Wieletom obrońcy Niemczy wznieśli krzyż święty w nadziei, że pokonają ich z jego pomocą. Niemiecki kronikarz Thietmar z podziwem pisał o wytrwałości i przezornej zaradności obrońców grodu. Cesarz został ich bohaterską ofiarą zmuszony do odstąpienia z granic państwa Bolesława i zawarcia pokoju w Budziszynie (1018).

Gniazdo zostało obronione, ale po śmierci Bolesława Chrobrego, który zdążył uwieńczyć swe dzieło koronacją na króla Polski, uległo pierwszemu kryzysowi, wykorzystanemu przez łupieżczych sąsiadów. Łupem najcenniejszym, który został wywieziony z Gniezna przez najazd czeskiego księcia Brzetysława w roku 1039, były właśnie relikwie męczenników: świętych Wojciecha i Pięciu Braci Męczenników. Zabrać Polsce jej męczenników - to zabrać jej niepodległość. Taki był sens czynu Brzetysława. Ale męczennicy nie opuścili Polski. Niedługo zyskała ona nowego wielkiego patrona w osobie Stanisława ze Szczepanowa. Miał dziewięć lat, kiedy Brzetysław uwoził ze spustoszonej Polski relikwie pierwszych świętych męczenników. 40 lat później, w roku 1079, już jako biskup krakowski, Stanisław przeciwstawił się władzy świeckiej drugiego króla Polski, Bolesława Szczodrego (Śmiałego). Blisko tego czasu spisujący swoją kronikę Gall Anonim nie rozstrzyga jednoznacznie, po czyjej stronie była racja. Mistrz Wincenty Kadłubek, sto lat później, utrwalił wizję męczeństwa świętego Stanisława, zabitego ciosem królewskiego miecza w tył głowy na stopniach ołtarza w kościele świętego Michała, na podwawelskiej Skałce. Kult świętego biskupa zaczął szerzyć się już od momentu przeniesienia jego szczątków na Wawel w roku 1088, a potwierdzony ostatecznie kanonizacją w roku 1253, wyniósł świętego Stanisława do rangi głównego, obok świętego Wojciecha, patrona Polski. Jak Wojciechowe męczeństwo stało się wzorem odwagi w prowadzeniu polskiej misji, tak Stanisław stał się patronem tych, którzy poważyli się na opór przeciw niesprawiedliwej władzy. Jego krzyż został symbolem wolności w Polsce. Męczeństwo obu tych wielkich świętych patronowało wolności Polski.

To pojęcie nie było już na pewno puste, kiedy wnuk Bolesława Szczodrego, Bolesław III Krzywousty bronił swojego państwa przed kolejną próbą zniewolenia, podjętą przez niemieckiego władcę. Henryk V zebrał rycerstwo Rzeszy na wielką wyprawę przeciw Polsce w roku 1109. Ugrzęzła ona na ponad miesiąc i bezpowrotnie straciła impet wokół wałów Głogowa. Obrońcy grodu musieli złożyć w tej walce największą ofiarę: z własnych dzieci. Wydali je jako zakładników niemieckiemu królowi, by uzyskać rozejm potrzebny na porozumienie z Bolesławem Krzywoustym. Polski książę nie wyraził zgody na oddanie grodu, od którego zależały losy wolności jego państwa. Niektórzy historycy przypuszczają, że to strach przed karą księcia zdeterminował obrońców Głogowa, kiedy król niemiecki złamał warunki umowy i użył zakładników jako "żywych tarcz" do szturmu. Przecież jednak, gdyby się wtedy poddali Henrykowi V, polski książę nie mógłby ich dosięgnąć swoją karą. Coś innego musiało ich jeszcze motywować do przyjęcia tego krzyża, jaki przyniosła im obrona Polski. Opisał tę motywację Gall Anonim, który rozmawiał zapewne z naocznymi świadkami tego oblężenia: Lepiej będzie i zaszczytniej, jeśli zarówno obywatele, jak zakładnicy zginą od miecza za ojczyznę, niż gdyby kupując zhańbiony żywot za cenę poddania grodu mieli służyć obcym. Sto lat później Wincenty Kadłubek wyostrzył jeszcze tę lekcję ofiarnego patriotyzmu, tak pisząc o postawie obrońców Głogowa: Lepiej, aby rodzice utracili potomstwo, niż żeby obywateli pozbawiono ojczyzny i godziwiej jest dbać o wolność niż o dzieci (honestius libertati quam liberis consulitur). Za tę wielką cenę Głogów i Polska zostały obronione.

Nie mamy po dziś dzień krzyży, pod którymi spoczęły ofiary bohaterskich obrońców i wystawionych na śmierć zakładników, a pomniki budowane w Głogowie w czasach PRL-u znaku krzyża się wystrzegały, ale to krzyż jednak wyraża najdobitniej sens tej ofiary.
Tak samo, jak w sto lat późniejszej bitwie pod Legnicą - kolejnym wielkim symbolu poświęcenia w obronie tej misji, którą wyrażał przyniesiony do Polski krzyż i ofiara jego pierwszych męczenników. 9 kwietnia 1241 roku książę krakowski, śląski i wielkopolski, Henryk II Pobożny, na czele rycerstwa polskiego i niemieckiego, wspieranego przez oddziały templariuszy i joannitów, zagrodził tu drogę prącym na zachód niepowstrzymanie oddziałom mongolskim. Tę wielką bitwę Henryk Pobożny przegrał i za swą determinację w walce zapłacił życiem, podobnie jak wielu polskich rycerzy. Mongołowie dalej na zachód nie poszli, zawrócili. Czy tylko dlatego, że ich wodza odwołały pilne interesy w sercu mongolskiego imperium? Może jednak ta bohaterska obrona pod Legnicą nie była bez znaczenia? Mówił o tym kardynał Henryk Gulbinowicz, w czasie uroczystości 760. rocznicy bitwy, kiedy na jej miejscu odsłonięty został wysoki obelisk uwieńczony krzyżem: Patrzymy w tę daleką przeszłość i mówimy sobie: obroniliśmy Zachód, ponosząc straty w ludziach, spalonych miastach, wyludnionych wsiach. Nikt nam za to nie podziękował. A to przecież dzięki odwadze Henryka Pobożnego i jego rycerstwa ocalały katedry, uniwersytety i cały dorobek zachodniej Europy. Ocalał porządek Europy budowany na wartościach Ewangelii.

Polska wchodziła w rolę przedmurza chrześcijaństwa i Europy. W obronie przed zagonami Tatarów - spadkobierców mongolskiego imperium, nękających granice polskiej Korony, a potem Rzeczypospolitej aż do XVIII wieku; w walce z nowym imperium - osmańskim, aż do bitwy pod Wiedniem; w starciu z przychodzącym od wschodu bolszewizmem od 1917 roku - kolejne pokolenia Polaków będą broniły Krzyża, dając przykłady wielkiej ofiarności i nowe wzory chrześcijańskiego rycerstwa.

III. Na szańcach Rzeczypospolitej

Krzyże upamiętniające ich poświęcenie, zwłaszcza te dawniejsze, związane z walką z Tatarami i Turkami, w ogromnej większości nie dotrwały do naszego czasu. Ich pamięć utrwalona została w literackim świadectwie. Tak jak u Jana Kochanowskiego, który opiewał ofiarę tych, którzy osłaniali polskie miasta i wsie przed tatarskim najazdem pod Sokalem. Kochanowski pisał pięknie i prosto o żołnierskim, patriotycznym poświęceniu:

Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili
I na ostatek gardła położyli.
Nie masz przecz, gościu, złez nad nami tracić,
Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić.
(J. Kochanowski, Na sokalskie mogiły)

Inny mistrz poezji polskiej XVI wieku, Mikołaj Sęp Szarzyński, postawę legionu obrońców "kresowych stanic" i chrześcijaństwa zarazem nie mniej wymownie wyraził:

Jest śmierć i na łożu. I tak pierzchliwego
Śmierci grzbiet jest odkryt, jak piersi śmiałego.
Nie wydam swych przodków, za Rzeczpospolitą
Upadnę, da Bóg znamienitą […]
I w sławie, i cnocie czyniąc dosyć z siebie,
Padł krwawy, gęstymi przywalon strzałami,
Godny syn ojczyzny mężnymi sprawami!

(M. Sęp Szarzyński, Pieśń VI. O Strusie, który zabit na Rastawicy od Tatarów roku Pańskiego 1571)
Prof. Andrzej Nowak

ekai.pl

Publikację 4-tomowego albumu pt. „Krzyż Polski”, ukazującą dzieje krzyża w Polsce na przestrzeni jego tysiącletniej historii zaprezentowało w Krakowie wydawnictwo Biały Kruk. Autorzy przekonywali, że publikacja wyzwala odwagę, aby pokazać, że warto żyć z krzyżem i że jest on mocno zakorzeniony w polskiej historii. Albumy, które zaprezentowano w krakowskim wydawnictwie Biały Kruk, zawierają zdjęcia Adama Bujaka, wybitnego krakowskiego fotografa oraz teksty m.in. kard. Stanisława Nagyego oraz historyków prof. Andrzeja Nowaka i prof. Krzysztofa Ożoga. Kard. Stanisław Nagy odnosząc się do publikacji wyznał, że jest ona bardzo potrzebna dzisiejszemu światu, ponieważ widać, że coraz bardziej dąży się do tego, by zniszczyć krzyż, który wydaje się być niewygodny. Zdaniem prof. Andrzeja Nowaka, autora tekstów, nie da się krzyża oddzielić od polskiej historii, gdyż są ze sobą ściśle połączone. „Tekst, który napisałem i ta książka jest świadectwem niezgody na kłamstwo o krzyżu” – mówił prof. Nowak.

25 marca 2011r.

Joanna Szczerbińska, „Niedziela”

Na fotografiach Adama Bujaka odnajdujemy rozsiane po Polsce zarówno krzyże powstańcze, upamiętniające XIX-wieczne zrywy narodowe, jak i powstańców warszawskich, krzyże postawione dla uczczenia ofiar przemocy i niesprawiedliwości zarówno w czasie zaborów, niemieckiej okupacji, jak i dyktatury komunistycznej. Wielkie wrażenie robi np. zamieszczony na stronie przytytułowej uszkodzony krzyż z Powstania Warszawskiego z dramatycznym napisem: „Boże, ratuj, bo giniemy!”. Autorzy nie zapomnieli też o tych, co zginęli „na nieludzkiej ziemi”. Krzyże te stoją w całej Polsce – w dużych miastach, małych miasteczkach, i wsiach. Lokalne społeczności są wyjątkowo przywiązane do swoich bohaterów.

14/2011

Opinie o produkcie (0)

do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl