Tylko Rzesza zadba o interesy narodu polskiego; realizuje się niemiecka idea europejska z lat 1943–1944?
Proszę uważnie przeczytać poniższą opinię i rozważyć, na ile oddaje ona obecną sytuację polityczną w Polsce, w Unii Europejskiej i w ogóle na naszym kontynencie:
„Idea europejska jest szeroko rozpowszechniona wśród narodu polskiego. Dotychczas jednak Polacy obawiali się stale, że nie będzie dla nich miejsca w tej zjednoczonej Europie. Jeśli teraz damy im nadzieję, że w tej nowej Europie będą mogli prowadzić i rozwijać życie zgodnie ze swym charakterem i kulturą, to właśnie obecnie w Generalnej Guberniprzeważająca większość narodu polskiego przyjmie tę politykę niemiecką z największym zrozumieniem. Z biegiem czasu będzie się też stawało sprawą coraz bardziej oczywistą, że w interesie Zachodu Rzesza niemiecka musi być politycznym, gospodarczym, duchowym i kulturalnym ośrodkiem tej przyszłej Europy”.
Słowa te mogłyby paść nad Wisłą tak kilka, kilkanaście lat temu, jak i dziś. Na przykład na łamach gazety wiadomo jakiej albo w Niemczech na łamach niejednego poważnego dziennika. Przytoczone wyżej zdania sformułowane zostały jednak dość dawno temu, a mianowicie w grudniu 1944 r., w „Raporcie końcowym gubernatora dystryktu warszawskiego”. Wystarczy w cytowanym fragmencie zamienić określenie Generalna Gubernia na III Rzeczpospolita, by wykazać, jak współczesna retoryka niemieckich mediów oraz niektórych polityków nawiązuje do stylu i meritum propagandy hitlerowskiej. Szczególnie tej propagandy z końca wojny, kiedy wielu Niemców rozumiało, że klęska militarna Rzeszy jest nieunikniona. „Nieunikniona” nie miało wcale oznaczać, że klęska będzie całkowita. Militarna tak, ale niekoniecznie klęska ekonomiczna, a tym bardziej nie polityczna. Nie mylili się. Już cztery, pięć lat po zakończeniu wojny świat zachodni piał z zachwytu nad niemieckim cudem gospodarczym (Wirtschaftswunder) – przypisywano go naiwnie germańskiej pracowitości, a przede wszystkim zbawczemu planowi Marshalla.
Nie wiedzieć czemu zapomniano o zdobyczach wojennych (każdego dnia wojny wjeżdżały do Rzeszy całe pociągi nimi wyładowane, grabiono wszystko, nawet czarnoziem na Ukrainie), które zostały zwrócone w śladowej ilości i to one, powoli wyjmowane z ukrycia, stanowiły podstawę owego Wirtschaftswunder.
Czynienie z siebie dobrodziejów Europy to jedna z podstawowych taktycznych zagrywek niemieckiej polityki – zresztą nie tylko w stosunku do Polaków. Chwyt tyleż demagogiczny, co populistyczny. A jego źródła odnajdziemy bez trudu w „Raporcie końcowym gubernatora dystryktu warszawskiego” datowanym na 20 grudnia 1944 r., autorstwa SS-Untersturmführera dr. Friedricha Gollerta. Ten oficjalny dokument podsumowuje sytuację po Powstaniu Warszawskim; autor dokonuje tyleż dogłębnej, co perspektywicznej analizy przyczyn, przebiegu, kapitulacji i skutków. Tym, którzy dziś tak ochoczo deprecjonują wielki czyn powstańczy, uważając go za zbędny i z góry skazany na klęskę, warto choćby krótko przytoczyć tu słowa śmiertelnego wroga Polaków, który niemieckie zwycięstwo określał jako „osiągnięcie militarne najwyższej miary”. „… musieliśmy – pisze Gollert – wydzierać z zawziętością walczącemu wrogowi każdą dzielnicę, każdy blok, każdy dom w niezwykle ciężkich walkach ulicznych”. Oceniając sytuację na froncie wzdłuż Wisły, stwierdza, że „Powstanie w Warszawie doprowadziło do dalszego pogorszenia sytuacji militarnej”.
Przytaczany tu niemiecki raport pomieszczony został w obszernym tomie zatytułowanym „Raporty Ludwiga Fischera, gubernatora dystryktu warszawskiego, 1939–1944”, pieczołowicie opracowanym naukowo przez prof. Krzysztofa Dunin-Wąsowicza (który poprzedził cenne dokumenty stosowną rozprawą naukową) oraz przez Marka Gettera, Józefa Kazimierskiego i Janinę Kazimierską. Książka nie ukazała się teraz. Wydano ją w roku 1987; wtedy uchodziła po prostu za pracę naukową, historyczną, a także za ważny przyczynek do obiektywnej oceny stosunków polsko-niemieckich. Jak na pracę naukową posiadała wielki nakład, 5 tys. egz., rzecz dziś już nie do pomyślenia.
Dr Friedrich Gollert przed wybuchem wojny był z zawodu zręcznym adwokatem o gruntownym wykształceniu, w 1933 r. wstąpił do SS, pięć lat później do NSDAP. Następnie, od 1 lutego 1941 r., został najbliższym, bardzo zaufanym urzędnikiem dr. Ludwiga Fischera, gubernatora dystryktu warszawskiego przez cały okres okupacji, człowieka bardzo wysoko postawionego w strukturach hitlerowskiej władzy. Zarówno cytowany tu raport, jak i inne pisał dla generalnego gubernatora Hansa Franka; przeznaczone były na użytek hitlerowskiej elity wojskowej i partyjnej. Friedrich Gollert podawał się za ewangelika i był także biznesmenem, jak byśmy to dziś określili, powiązanym z wielką burżuazją niemiecką współwłaścicielem fabryki amunicji. Napisał dwie książki propagandowe, z których oryginalne wydanie okupacyjne z 1942 r. zatytułowane „Warszawa pod władzą niemiecką” (Warschau unter deutscher Herrschaft) osiąga na niemieckim rynku astronomiczne jak na zwykłą edytorsko książkę ceny: ostatnio 526,70 €! Na dużym niemieckim portalu antykwarycznym booklooker.de praca ta zebrała 752 oceny, podobno 99,4 proc. pozytywnych…
Najciekawszym z dzisiejszego punktu widzenia elementem kilkudziesięciostronicowego raportu jest fragment końcowy zatytułowany „Konsekwencje polityczne”. Czytając te zdania, te opinie i wnioski, trudno oprzeć się porównaniom z dzisiejszą retoryką i argumentacją spotykaną tak w Niemczech, jak i w proniemieckich lub wprost niemieckich (choć polskojęzycznych) mediach w Polsce. W ślad za tymi mediami w analogiczny sposób od kilku lat „argumentuje” cała „nasza” progermańska sfera polityczna. Przypomnę tylko, że były ministrem spraw zagranicznych III RP Radosław Sikorski wprost i publicznie domagał się hegemonii Berlina nie tylko w Polsce, ale w Europie. Był nawet bardziej bezpośredni i zdecydowany niż SS-Untersturmführer dr Friedrich Gollert, który jednak wyciąga wnioski tak z sytuacji ogólnowojennej, jak i z ciężkich walk na ulicach Warszawy podczas powstania i uważa, że Niemcy powinni się jednak trochę mitygować. Oto jak poucza swoich kolegów, ale i przełożonych, do których skierowany jest jego raport:
„Powstanie warszawskie raz jeszcze potwierdziło, że olbrzymia większość ludności polskiej jest przeciwna bolszewizmowi. Tak samo jasne i oczywiste jest teraz, że Polacy czują się zdradzeni przez Anglię i że jej obietnicom już nikt nie wierzy. W tej sytuacji Polacy czują się zupełnie opuszczeni, dlatego też wielu z nich zaczyna rozumieć, że obecnie istnieje w Europie już tylko jedna jedyna siła, na którą naród polski jest zdany: Rzesza niemiecka. Szerokie masy polskiej ludności poddały niewątpliwie rewizji, wskutek wyniku powstania warszawskiego, swoje nastawienie do nas, Niemców. Po pierwsze, musiały one stwierdzić, że zapowiadane z całą pewnością załamanie się Rzeszy nie nastąpiło, natomiast Niemcy, właśnie w rejonie Warszawy, przy tłumieniu powstania i przy odpieraniu ataku rosyjskiego dowiedli takiej siły, jakiej żaden Polak się po nich już nie spodziewał. (…) My, Niemcy, powinniśmy zręcznie wykorzystać ten nastrój ludności polskiej. Nie ma potrzeby dawania Polakom jakichś przyrzeczeń prawno-państwowych, chociaż to, że już teraz więcej Polaków dopuszcza się do prac administracyjnych w niższych instancjach, sprawia niewątpliwie dobre wrażenie. Mimo to tego rodzaju środki nie mają decydującego znaczenia. (…)
Polacy, traktowani w sposób surowy, lecz bezstronny, będą mieli przynajmniej uczucie, że obchodzimy się z nimi sprawiedliwie, co pozwoli jeszcze bardziej rozwinąć się ich pozytywnemu obecnie stosunkowi do nas. Będziemy mogli przekonać ludność polską, że tylko Rzesza dba o interesy narodu polskiego. Dla niemieckiej polityki otwiera się tu doskonała okazja, jaka już raz zaistniała w chwili wybuchu wojny przeciwko bolszewizmowi. Przygnębienie, jakie nastąpiło wskutek klęski, a zwłaszcza poczucie ludności polskiej, że została opuszczona i zdradzona przez wszystkich sprzymierzeńców, daje nam jeszcze raz szansę spacyfikowania dalekowzroczną i mądrą polityką obszaru nadwiślańskiego pod niemieckim przewodnictwem”.
Kiedy się czyta powyższe słowa, widać, jak wielki błąd nie tylko historyczny, ale przede wszystkim polityczny popełniają ci, którzy lekceważą polską daninę krwi, lekceważą Powstanie Warszawskie, którzy lamentują nad brakiem współpracy przed wybuchem wojny z hitlerowskimi Niemcami, co rzekomo miałoby nie doprowadzić do klęski wrześniowej (która zresztą najprawdopodobniej nie byłaby żadną klęską, gdyby nie cios w plecy ze strony Sowietów). Dla wszystkich tych de facto pożytecznych idiotów należy zacytować także ostatni wniosek raportu Gollerta:
„Jeżeli w tym sensie praktycznie wykorzystamy wyniki powstania w Warszawie, to może się okazać, że to powstanie, które setkom tysięcy Polaków przyniosło niezmierną niedolę, będzie miało błogosławione skutki dla obszaru nadwiślańskiego”. Błogosławione skutki to oczywiście zapowiedziane wcześniej spacyfikowanie Polaków oraz „dalekowzroczna i mądra polityka pod niemieckim przewodnictwem”.
Dr Friedrich Gollert przewidywał dla Polaków rodzaj półkolonialnego bytowania, egzystencji z łaski pana. Pana z Berlina. Łaska pańska, jak wiadomo, na pstrym koniu jeździ. Niemiecki hegemon oceniał, że po zakończeniu konfliktu z Rosją trzeba będzie z nią współpracować i wysłać jakieś 15 milionów Polaków na Syberię… A tam już nie pół-, ale cała kolonia, łagier po prostu. Najpierw jednak dla świętego spokoju przekaże się Polakom trochę stanowisk w zjednoczonej Europie, ale stanowisk zupełnie bez większego znaczenia, czysto administracyjnych – to ich na pewno zadowoli, twierdził nie bez racji dr Gollert.
Z kolei w zaciszu berlińskiego gabinetu ministra spraw zagranicznych Ribbentropa opracowywano w tym czasie koncepcję „Komitetu Europejskiego”, którego struktury nie różniły się zbytnio od dziś istniejących; Europejska Rada Gospodarcza, Europejska Unia Walutowa, Europejski Bank Centralny – to pomysły z kręgu Ribbentropa.
Wiele się mówi o chrześcijańskim rodowodzie Unii Europejskiej, o koncepcjach i dokonaniach Schumana, De Gasperiego, ale to były początki. Oczywiście same początki jednoczenia kontynentu są jeszcze dużo starsze, sięgają sporo wieków wstecz. Idea europejska przeszła jednakże metamorfozę, groźną metamorfozę w kierunku rozumowania dr. Friedricha Gollerta. Co gorsza, stosując obecną retorykę brukselskich eurokratów zdominowaną niemiecką hegemonią, można dla pomysłów SS-Untersturmführera znaleźć uzasadnienie nawet w prawie unijnym, które daje się naginać – przez hegemona – we wszystkie strony.
Przeciętny Niemiec nie wie nawet, kiedy zaczęła się wojna światowa (prowadzono takie sondaże), a co dopiero, jakie krzywdy jego przodkowie wyrządzili innym narodom i jakimi oprawcami byli. A np. przeciętny Szwajcar pomyśli: no, jeśli naszych zginęło na wojnie stu, to Polaków może parę tysięcy? A o zrównanej z ziemią Warszawie czy o codziennych transportach tysięcy, w sumie milionów, niewinnych ludzi do obozów śmierci (…zaraz, zaraz – polskich? niemieckich?) pewnie ledwo co słyszał.
Kiedy czytam w raporcie hitlerowskiego urzędnika, obdarzonego analitycznym umysłem i sprawnym piórem, a zarazem pozbawionego kompletnie sumienia, że „istnieje w Europie już tylko jedna jedyna siła, na którą naród polski jest zdany: Rzesza niemiecka”, to naprawdę nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż te właśnie słowa słyszałem przy tylu okazjach i z tylu ust podczas działalności poprzedniej ekipy sprawującej władzę oraz słyszę dziś ze strony tzw. totalnej opozycji. Zamiast Rzesza mówi się Berlin, RFN, nasi przyjaciele zza Odry, najsilniejszy partner w Unii. To była ich koncepcja zaczerpnięta z Gollerta: koncepcja niezbędności hegemona w Europie. Kto ma być tym hegemonem, nasuwało się samo, tak jak przewidywał i sugerował SS-Untersturmführer: w 1944 r. Rzesza, w XXI wieku – jej spadkobiercy.
Redukowanie wiedzy historycznej Polaków, dyskryminowanie zwycięstw polskiego oręża, wyszukiwanie wszelkich błędów i pomyłek w naszej historii i epatowanie nimi narodu (tak jakby inni błędów nie popełniali), rozmydlanie prawdy o latach okupacji przez monstrualne wyolbrzymianie np. sprawy Jedwabnego, wszystko to zrobiło swoje w niejednej głowie. Wyrażoną w młodości ideę Donalda Tuska, że polskość to nienormalność, narzucano społeczeństwu na każdym kroku, choć perfidniej, sugerując, że takim jak my potrzebna tylko ciepła woda w kranie i grill z piwkiem w niedzielę. Od rzeczy wielkich są inni, czytaj: najlepiej Niemcy – teraz reprezentowani także przez aktualne władze Unii Europejskiej.
„Tylko Rzesza (czytaj: Berlin) dba o interesy narodu polskiego”. Ależ oczywiście, nawet my sami nie zadbamy o nie tak, jak uczynią to nasi odwieczni przyjaciele zza Odry. Kto by się temu sprzeciwiał, ten głupi i wrogi Polsce. Tego obśmiać, wyszydzić, wykluczyć, zesłać na margines, pozbawić awansu, przywilejów, zamknąć... Wielu ludzi o bałwochwalczych wobec wszystkiego, co germańskie poglądach wciąż niestety steruje umysłami Polaków i jeszcze bardziej emocjami społecznymi, ponieważ media, ale i świat kultury, zostały przez nich w dużym stopniu opanowane (choć zapewne o samym SS-Untersturmführerze dr. Gollertcie pewnie nigdy nie słyszeli). Dlatego tak trudno tak wielu ludziom zrozumieć, że siła, na którą naród polski naprawdę jest zdany, nazywa się suwerenna, dobrze uzbrojona Rzeczpospolita.
Leszek Sosnowski
Obrońcy stolicy. Energetycy w Powstaniu Warszawskim
Historia Powstania Warszawskiego to historia tysięcy różnych bohaterów. Bez wątpienia należą do nich także ci mężczyźni i kobiety, których Michał Tomasz Wójciuk przedstawia na kartach tej książki, czyli energetycy stołecznej Elektrowni. 1 sierpnia 1944 r. zorganizowali oni brawurowy szturm na zakłady, dzięki którym Warszawa czerpała prąd.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.