Przemysław Czarnek: Ideologia LGBT jest ruchem aspołecznym i antyrodzinnym, a bierność wobec zła jest złem samym w sobie
fot. FB Przemysława Czarnka Atak na prof. Przemysława Czarnka, nowego ministra edukacji i nauki, jest wręcz furiacki. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że to bardzo dobry wybór. Po głośnych słowach prof. Czarnka o ideologii LGBT w trakcie kampanii wyborczej miałem okazję przeprowadzić z nim obszerny wywiad dla miesięcznika „Wpis”, gdzie dokładnie przedstawił swój punkt widzenia w sprawie szkół i uniwersytetów, a także powiedział wprost, co szkodliwego i niszczącego jest w ideologii LGBT. Poniżej cała rozmowa; to ważna lektura, bo pokazuje, że Polska stoi przed historyczną szansą powrotu do normalności w systemie edukacji:
Adam Sosnowski, miesięcznik Wpis: Panie Profesorze, w sporze z aktywistami LGBT zajął Pan jednoznaczne stanowisko mówiąc, że „ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją”. Choć cała wypowiedź była dłuższa, to głównie jednak to zdanie przebiło się do szerokiego odbioru i spowodowało, że wylała się na Pana fala krytyki, a także hejtu. Na łamach „Wpisu” mamy jednak więcej miejsca niż zajmuje 10-sekundowa wypowiedź, proszę zatem wyjaśnić, co Pan miał na myśli.
Prof. Przemysław Czarnek: Przede wszystkim nigdy nie powiedziałem, że ludzie LGBT są nienormalni – to wyszło dopiero w tych różnych manipulujących „omówieniach” moich słów, które Pan wspomniał. Gdy w „Studio Polska” toczyła się dyskusja na temat praw człowieka i równości, stwierdziłem, że osoby kojarzone z LGBT są oczywiście ludźmi, ale my powinniśmy oddzielać ludzi od ich czynów. W przypadku ideologów LGBT wyznacznikiem są przecież ich czyny, które często są absolutnie niemoralne. My, jako chrześcijanie, mamy prawo wskazywać choćby na Katechizm Kościoła Katolickiego, gdzie w punkcie 2357 jest napisane wprost: „Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane. Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane”. To jest bardzo jasny przekaz. Tak więc do czynów tych nie mamy żadnego szacunku. Powtarzam jednak, że oddzielamy czyny od ludzi, bo kolejny punkt katechizmu mówi równie jasno, że osoby te należy traktować z szacunkiem. I tylko o tym była moja wypowiedź. Dodatkowo pokazałem zdjęcie zrobione przeze mnie w Los Angeles, gdzie osoba LGBT, stała nago, z genitaliami na wierzchu w środku miasta bez najmniejszego wstydu. Polska jeszcze nie znajduje się na tym etapie rewolucji kulturowej, seksualnej, jest na wcześniejszym etapie i nie możemy dopuścić do takich scen w naszych miastach. Dlatego mówię, by skończyć z tymi idiotyzmami i rozmowami o prawach człowieka w stosunku do tego rodzaju zachowań, bo nie jest prawem człowieka prawo do demoralizacji i gorszenia drugiego na ulicy. Takiego prawa nie ma. W kontekście owego zdjęcia stwierdziłem, że nie są to ludzie normalni. I owszem, to podtrzymuję – jeżeli ktoś z ludzi LGBT utożsamia się z tego typu zachowaniem jak osoby na tym zdjęciu, to uważam, że jest to nienormalne. A przecież jest też duża grupa osób homoseksualnych, którym te parady i manifestacje przeszkadzają, co więcej, są dla nich szkodliwe. Raz jeszcze jednak powtarzam. Całą moją kilkudziesięciosekundową wypowiedź odnosiłem do ludzi, których sfotografowaliśmy w Los Angeles. Manipulacja TVN i innych lewicowych mediów polegała na tym, że cytowano wyłącznie drugą część mojej wypowiedzi, odrywając ją od obscenicznych, gorszących zachowań z Los Angeles, do których ją odnosiłem w całości.
Powoływał się Pan jednak także na pojęcie równości.
W tym całym zamieszaniu to jest najgorsze, albowiem znaczenie tego pojęcia jest całkowicie zafałszowywane. Pod tym kątem zniekształcona została świadomość niestety także wielu ludzi przeciwnych ideologii LGBT. Owa perwersja pojęcia równości jest bowiem mitem założycielskim całego marksizmu i bolszewizmu, których emanacją jest ideologia LGBT. Oni zredukowali równość do płaszczyzny formalnej głosząc, że wszyscy ludzie, obojętnie jacy by byli i jak się zachowywali, są sobie równi i dlatego należy ich równo traktować. Takie trochę „róbta co chceta”. Dziś niewielu już się nad tym zastanawia, a przecież wcale nie jest tak, że złodziej jest równy okradzionemu, bandyta jest równy ofierze, a dewiant gorszący innych na ulicy jest równy spacerującym rodzicom z dziećmi. Owszem, jesteśmy równi w naszej ludzkiej godności, a także wobec prawa, ale nie ma równości w prawach i obowiązkach. Nie ma tego samego prawa złodziej i okradziony, bo okradziony ma prawo żądać zwrotu swojego mienia i zadośćuczynienia, a złodziej nie ma prawa zatrzymania skradzionego towaru, ma natomiast obowiązek szkodę naprawić. Podobnie jest z ludźmi, którzy demoralizują i tymi, którzy są demoralizowani. Ekshibicjonista nie ma prawa do spaceru nago po mieście, a takie prawo ma przecież normalny rodzic z dzieckiem. Jest więc równy w godności, lecz nie w prawach i obowiązkach. Tymczasem to rozróżnienie nie funkcjonuje już w świadomości ludzi. Zostało zastąpione prymitywnym egalitaryzmem o korzeniach marksistowskich. Pamiętamy przecież hasło z komunizmu: „Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy”. Nie na tym to polega, są różne struktury równości.
Wpływ ideologii LGBT oraz innych zagrożeń na naszą cywilizację opisuje w swojej bestsellerowej książce prof. Wojciech Roszkowski:
Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej
Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.
To w takim razie czym jest równość w praktyce dnia codziennego?
No właśnie. Trzeba o tym mówić, bo w przeciwnym razie dochodzi do relatywizacji najbardziej podstawowych pojęć – czyli dobra i zła. Trzeba wprost nawiązywać do Arystotelesa, tak jak zrobił to także Trybunał Konstytucyjny zaraz po transformacji: „równość uchodzi za rzecz sprawiedliwą i jest nią istotnie, ale nie dla wszystkich, tylko dla równych; także nierówność uchodzi za sprawiedliwą, bo też jest nią rzeczywiście, lecz znów nie dla wszystkich, tylko dla nierównych. (…) jeśli nie ma równości między tymi osobami, to nie powinny też mieć równych udziałów i to jest źródłem sporów i skarg, kiedy albo równi mają i otrzymują nierówne udziały, albo, na odwrót, nierówni mają i otrzymują równe”. Dlatego właśnie Trybunał za Arystotelesem podkreślił, że „wszystkie podmioty prawa charakteryzujące się daną cechą istotną w stopniu równym mają być traktowane równo, a więc według jednakowej miary, tj. bez zróżnicowań zarówno dyskryminujących, jak i faworyzujących, co oznacza także – sprawiedliwie”. Dlatego konstytucyjną zasadę równości rozumie się jako nakaz jednakowego traktowania równych i podobnego traktowania podobnych, ale też jako dopuszczalność uzasadnionych zróżnicowań. Bo trzeba ją koniecznie wiązać z zasadą sprawiedliwości. W ten sposób złodziej nie może być traktowany na równi z okradzionym, złodziej musi być zatrzymany i musi naprawić szkodę. Okradziony tego robić rzecz jasna nie musi i może swobodnie pozostawać na wolności. Podobnie jest ze zwykłym spacerowiczem i tym co nago demoralizuje i gorszy innych na ulicy miasta. To przecież oczywiste, rozumiemy to, tylko próbuje się nam to zniekształcić w naszych umysłach. Robi się to prostym zabiegiem – powtarza się slogany o prawach, zapominając i pomijając równość odpowiedzialności prawnej.
O to chciałbym zahaczyć, bo już widzę człowieka o lewicowych czy liberalnych poglądach, który to czyta i burzy się okropnie. On powie, że to, co dla Pana jest demoralizacją, dla niego jest jego wyborem i stylem życia. Pan powie, że to moralnie złe, on zaś, że dobro jest pojęciem względnym. Dzieje się tak dlatego, że zanim ofiarą postępu stała się moralność, rozprawiono się z prawdą. Najpierw z Prawdą pisaną przez duże P, a potem również z tą pisaną z małej. Zależność jest bowiem taka, że kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko. Z tą relatywizacją niesłychanie ciężko jest dyskutować.
Zgadzam się z Panem. Odpowiem na podstawie dwóch przykładów, które dobrze to obrazują. Na zajęciach ze studentami pytam, za prof. Rybą, czy nie byłoby pięknie, gdyby uznać, że wszyscy mają rację, a poglądy są sobie równe, podobnie kultury, dzięki czemu nikt się nie kłóci. Odpowiadają, że tak, byłoby to piękne. Więc pytam ich dalej: czy w związku z tym kultura wykształcona przez nazistów jest równa tej wykształconej przez cywilizację łacińską? Wtedy oczywiście odpowiadają, że nie. W tych ocenach trzeba zadać sobie najpierw pytanie, jakie wartości i jaki efekt niesie za sobą konkretne zachowanie – dobre i złe. Nie można zrównać wszystkich poglądów, bo nie wszystkie poglądy są równe. Poglądy nazistów nie są równe tym, którzy z nimi walczą. Poglądy komunistów nie są równe tym, którzy z nimi walczą. Tutaj nie ma równości poglądów i racji. Są poglądy, które prowadzą do dobra człowieka i są takie, które prowadzą do jego zguby, całkowitego zniewolenia. Tym poglądom trzeba się z całą mocą przeciwstawiać.
A drugi przykład?
Byłem z 11-letnim synem w kinie na filmie „Hotel Transylwania 3”, z którego wypływa morał, żeby pogrzebać starą tradycję i rozpocząć nową, opartą właśnie na równości – wszyscy jesteśmy równi, tacy sami. Po filmie syn zapytał, czy jest rasistą człowiek, który powie, że ktoś inny jest gorszy. Na to moja żona zadała pytanie, czy gdyby zamiast niej byłby drugi tata, to byłoby lepiej czy gorzej? Syn odparł, że oczywiście byłoby gorzej; czy to znaczy, że jest rasistą?
Wolno i trzeba zastanawiać się nad celem działania człowieka, zastanawiać się nad dobrem i złem i wybierać dobro. Nie można poprzestawać na prymitywnym, rewolucyjnym egalitaryzmie. Przenosząc nasze rozważania na aspekt gospodarczy, należy powiedzieć, za Trybunałem Konstytucyjnym, że takie prymitywnie egalitarne rozumienie równości prowadzi wyłącznie do podziału wspólnej biedy dla wszystkich, a nie do podziału wspólnego dobra i do dobrobytu wszystkich.
Gdzie zatem jest granica? Nie jest bowiem tak, że wszyscy mają te same poglądy i patrzą na świat w ten sam sposób. Każdy z nas jednak czymś się różni i bez pewnej dozy akceptacji współżycie społeczne staje się niemożliwe. Obecnie wahadło wybija w drugą stronę na zasadzie „róbta co chceta”, ale gdzie jest granica wolności?
To są zasadnicze wartości, o których mówimy. Normalne zachowania to te, które prowadzą do dobrego celu. Jesteśmy chrześcijanami, więc bazujemy na jednym systemie wartości, a to znaczy, że naszym celem jest zbawienie i wszystko, co do niego prowadzi, jest dobre. To zaś, co nas z tej drogi odwodzi, co nas demoralizuje, deprawuje, jest nienormalne i złe. No bo czy normalne jest np. upijanie się alkoholika na ławce w centrum miasta? Myślę, że wszyscy powiemy, że powinna tu interweniować Policja, bo to normalne nie jest. Tutaj widzę granicę. Z pewnością Pan i ja w jakichś szczegółach też się różnimy w poglądach, ale łączy nas ten sam fundament wartości i to on jest kluczowy. Bez solidnego fundamentu żadna konstrukcja nie jest w stanie przetrwać.
Nie uważa Pan, że Kościół powinien silniej angażować się w budowę tego solidnego fundamentu? Zwłaszcza w swoich strukturach hierarchicznych Kościół stał się dziś niewidoczny.
Niestety, dużo prawdy jest w Pana słowach. Naturalnie, Kościół swoją troską musi obejmować nie tylko wierzących i ukształtowanych w wierze, ale także niewierzących czy szukających. Musi być niezłomny w doktrynie, ale dość elastyczny w pracy duszpasterskiej, bo tylko tym sposobem można przekonać nieprzekonanych. Niemniej jako człowiek Kościoła nie zgadzam się na takie zachowania niektórych kapłanów, którzy uginają się pod naporem mniejszości, ateistów i przyjmują ich punkt widzenia, by przypodobać się pewnym trendom czy tendencjom mniejszościowym. Na to nigdy nie może być zgody. Kościół nie może stawiać sobie za cel sam w sobie przypodobanie się światu i to poprzez liberalizowanie i zmianę swej nauki o zbawieniu, nauki Chrystusa. Jezus przecież powiedział, że przybył, by prawo wypełnić, a nie, by prawo zmienić i dopóki nie wróci ponownie, dopóty nie zmieni się w prawie ani jota – jak podaje Ewangelista Mateusz. Dekalog jest pełnym zbiorem praw, a to znaczy, że nie można uczyć niewierzących, żeby wypełnili tylko 9 przykazań, a odpuścili sobie np. „nie cudzołóż”, czy „nie kradnij” i że nic się nie stanie, kiedy mężczyzna weźmie sobie drugą i trzecią żonę, albo będzie przedsiębiorca będzie oszukiwał na podatku VAT. Inaczej mówiąc, nie można podawać ludziom Ewangelii z powyrywanymi kartkami, bo to, co trudne, również jest częścią naszej wiary. Zresztą reformacja Marcina Lutra pokazała, do jakiej klęski prowadzi takie podejście. Droga do zbawienia jest trudna, stroma i ciężka, ale bardzo prosta. Tak, należy miłować bliźniego jak siebie samego. Ale trzeba też koniecznie pamiętać, że ten nakaz miłości bliźniego poprzedza nawołanie do miłowania Boga, czyli przestrzegania wszystkich jego przykazań. Natomiast dzisiaj, także niekiedy w duszpasterstwie, zbyt często rozumie się miłość bliźniego jako pozwalanie mu na wszystko i akceptowanie go takim, jakim jest, nawet jeśli obiektywnie czyni źle. To jest wypaczenie pojęcia miłości, która polega przecież także na tym, aby piętnować zło, mówić „bracie, źle robisz, dla twojego dobra i nas wszystkich zmień się”.
Fundament naszej wiary, jakim jest Dekalog, omawia w swojej książce ks. prof. Waldemar Chrostowski:
Dekalog
Dziesięć Bożych Przykazań odmieniło świat, wprowadziło ład w stosunkach między ludźmi i przygotowywało człowieka na przyjście Chrystusa. Zna je niby każdy – ale czy na pewno wszystkie? Czy je rozumie? Jak np. pogodzić polecenie „nie zabijaj” z karą śmierci? Dlaczego jako dzień święty święcimy niedzielę, a nie szabat? Czy przykazań naprawdę jest dziesięć? Pytań wokół Dekalogu wiele.
Świat przeżywa dzisiaj kryzys miłości, a choć często słyszymy to słowo w mediach czy w filmach, brzmi ono pusto i bez znaczenia. Przy tym, według mnie, nie wysuwa się na pierwszy plan nawet miłość bliźniego, a przede wszystkim do samego siebie – takiego, jakim się jest. Dojrzała miłość powoduje krytyczną autorefleksję, a samoakceptacja bez refleksji staje się płytkim uwielbieniem, w którym nie ma już miejsca na Boga; pojawia się za to miejsce na wszystko inne. Dla tych ludzi problem nie leży już na osi istnienia czy nieistnienia Boga – dla nich po prostu lepiej by było, gdyby Bóg nie istniał.
Myślę, że jest w tym dużo racji. Dlatego w duszpasterstwie nie można przeakcentować roli Boga Miłosiernego, aby nie przedstawiać Go jako Pana Boga naiwnego pozwalającego na wszystko. Bóg wbrew woli człowieka nie przygarnie go do siebie. Ten kryzys miłości, o którym Pan wspomniał, sprowadza się do moralnej akceptacji wszystkiego, a równocześnie praktykowaniu zerowej tolerancji wobec chrześcijaństwa. Klasyczna pedagogia mówi: kto dobrze miłuje, ten dobrze karci. Nagana z miłości bywa konieczna, chociażby w rodzicielstwie; ale nawet na studiach, gdy ktoś nie zna tematu, nie może zdać na piątkę egzaminu. Bezrozumna miłość nie prowadzi do niczego dobrego. Taka pseudo miłość prowadzić może tylko do zniewolenia człowieka w jego słabościach i nałogach.
Tym samym wracamy do problemu ideologii LGBT, od którego zaczęła się nasza rozmowa. Faktem jest, że osoby o skłonnościach homoseksualnych istnieją. Jak Pan widzi ich rolę w społeczeństwie? Czy ustawodawstwo powinno wrócić do nazwania homoseksualizmu chorobą lub zaburzeniem? Jeszcze sto lat temu za czyny homoseksualne w krajach Europy Zachodniej trafiało się do więzienia.
Do więzień wsadza się tych, którzy nie potrafią żyć w zgodzie z normami społecznymi i stanowią zagrożenie dla innych. Jeżeli ktoś tych warunków nie spełnia, zasługuje na wolność. Przecież homoseksualizm w Polsce nie jest zabroniony – trzeba to jasno powiedzieć. Nieakceptowalna jest natomiast promocja aktów homoseksualnych oraz ideologii LGBT, czyli szeroki wachlarz zachowań niemoralnych. Niemniej funkcjonują w społeczeństwie różnego rodzaju dewiacje i słabości. Wszyscy, bardziej lub mniej, ulegamy jakimś naszym mniejszym lub większym słabościom, ale się tego wstydzimy i się z tym nie obnosimy. Bo przecież jeżeli ktoś ma tego świadomość, ma nad tym kontrolę, zwalcza to w sobie, to nie szkodzi społeczeństwu. Bezsensowna jest natomiast promocja dewiacji i słabości. Natomiast co do homoseksualistów oni przecież mają i będą mieli w Polsce identyczne prawa jak całe społeczeństwo. Przestrzegamy jednakże przed ideologią LGBT, która wkracza do szkół i przedszkoli, a to postmodernistyczny, aspołeczny i arodzinny ruch. Mam co najmniej trzech znajomych homoseksualistów, ale oni – podobnie jak osoby heteroseksualne – nie obnoszą się ze swoją seksualnością. Proszę zwrócić uwagę na to, że przecież nikt normalny nie dzieli się intymną sferą swojego życia i nie rozpowiada na ulicy, co lubi robić w łóżku. To byłoby tak samo gorszące, bez względu na to czy robiłby to homo czy heteroseksualista. O kulturze człowieka świadczy to, czy obnosi się publicznie ze swoją seksualnością, czy też chroni tej prywatnej, intymnej sfery życia człowieka. Co do choroby, to nie jestem medykiem, ale warto odnotować, że jeszcze nie tak dawno temu podręczniki medyczne wskazywały, że istnieją cztery rodzaje zboczeń: popęd seksualny do dziecka, rzeczy, zwierząt i osób tej samej płci. Ostatni punkt skreślono – pytanie, kto to zrobił i pod wpływem jakiej ideologii. Patrząc jednak na ruch LGBT widać, że taką mieli taktykę – stopniowo normalizować rzeczy nienormalne. To jest droga do zniewolenia, a my chcemy pełnej wolności, która wymaga odpowiedzialności.
Z drugiej strony jednak osoby homoseksualne nie mogą adoptować dzieci, ani nie mogą zawierać małżeństw, co jest logiczne biorąc pod uwagę, że małżeństwo jest związkiem między kobietą a mężczyzną. Oni jednak również takich praw się domagają.
To nie są prawa, bo prawo nie może prowadzić do zła. Ponadto nie ma w tym dyskryminacji. My dwaj jesteśmy osobami heteroseksualnymi, a też nie możemy zawrzeć ze sobą małżeństwa. Czyjś kaprys nie jest podstawą do tego, aby tworzyć prawo. Jak Pan powiedział, małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny. Osoba homoseksualna nie ma prawa do małżeństwa z osobą tej samej płci, bo nie istnieje coś takiego jak małżeństwo homoseksualne. Tak samo jak nie istnieje morze bez wody, albo las bez drzew. Nie ma prawa do adopcji, bo ja z Panem też nie możemy tego zrobić, więc to teraz jesteśmy równi w prawie wobec osób homoseksualnych. Tak samo prawem nie jest chodzenie na nago, z genitaliami na wierzchu po ulicy, wręcz przeciwnie, to jest naruszenie prawa. Nie tylko w sensie legalistycznym, ale także moralnym. Wielkim problemem jest to, że w nauce odeszliśmy od holistycznego spojrzenia na prawo i już się nie zastanawiamy nad tym, czym ono jest. Interesują nas już tylko reguły, ale zaginęła podmiotowa strona prawa. A przecież norma prawna (zakaz) „nie zabijaj” nie wynika tylko z tego, że taką ją ustanowiliśmy w art. 148 KK, lecz z natury człowieka. „Nie czyń zła” jest postawą naturalną, o czym dziś mało kto pamięta. Są nawet takie tendencje akademickie, żeby już w ogóle nie wspominać prawa naturalnego, a zastąpić to pojęcie np. prawem międzynarodowym. To błąd logiczny, bo prawo stanowione nie istnieje w sposób ostatecznie wiążący bez prawa naturalnego.
Kiedy mniejszość usiłuje narzucić swoje poglądy większości można mówić o dyktaturze. Ten ważny wątek podejmują znakomici autorzy w ważnej książce Białego Kruka:
Dyktatura gender
Z obrony skrajnej mniejszości zrodził się atak na olbrzymią większość. Z tolerancji dla odmienności - gloryfikacja dewiacji i wszelkich zaburzeń. Z badań nad wpływem kultury na zachowania człowieka - koncepcja inżynierii biologicznej. Z nowoczesnego wychowania - seksualizacja dzieci i to już od przedszkola. Ze swobody światopoglądowej - obowiązkowa ateizacja. Kompletna swawola przedstawiana jest jako prawdziwa wolność. Tak oto na naszych oczach rodzi się dyktatura ideologii gender.
Nie znam filozofii prawa, ale ogólny trend filozoficzny co najmniej od czasów Nietschego skręca ostro w stronę markistowsko-liberalną, która podważa to, co było wcześniej. W tym też sensie historia nie powinna nas interesować. Dzięki takiemu myśleniu łatwo potem pominąć w dyskusji prawo naturalne. Co więcej, o ile prawo naturalne byłoby dla nas, obywateli, zrozumiałe, to współczesne systemy prawne są machinami ustawotwórczymi, które istnieją chyba tylko po to, aby rzesze prawników miały pracę. Tymczasem św. Tomasz z Akwinu mówił, że prawo może obowiązywać tylko w tym stopniu, na ile jest zrozumiałe dla poddanego, a dziś byśmy powiedzieli – obywatela.
Ma Pan rację, św. Tomasz mówił, że prawo to rozporządzenie rozumu nadane publicznie dla dobra wspólnego. Społeczeństwo musi rozumieć prawodawstwo, w przeciwnym razie brakuje podstaw, aby je zaaplikować. W 2006 r. podczas wykładu na KUL prymas Węgier kard. Péter Erdő powiedział, że prawo może być regulatorem ludzkich zachowań, jeżeli odzwierciedla rzeczywistość człowieka, czyli jest społecznie akceptowalne. Dlaczego na KUL nie ma posągów Buddy zamiast Krzyży? My tego nie zabraniamy, ale byłoby to zupełnie nieadekwatne do otaczającej nas tam rzeczywistości, a więc byłoby to nienaturalne. Podobnie nie domagamy się, aby w buddyjskim uniwersytecie wisiały krzyże, ani nie domagamy się kar za ekshibicjonizm wobec rdzennych ludów Amazonki w ich przestrzeni życiowej, w Amazonii. Prawo musi być odzwierciedleniem rzeczywistości naturalnej, do tworzenia prawa nie wystarczy jedynie większość parlamentarna. A co, gdyby taka większość nagle ustaliła, że twarde narkotyki są zdrowe i należy je zażywać? Gdzie w tym procesie byłoby miejsce dla prawa naturalnego i dobra człowieka? Jak widać, prawo musi opierać się nie tylko na przesłankach legalistycznych, ale także na moralnych i naturalnych.
W tej sferze konserwatyści przegrali, niestety, także bitwę o język. Wspomniał Pan, że nie ma czegoś takiego jak „małżeństwa homoseksualne”, a jednak to określenie się pojawia. Pojęcie „sodomita” jest już dziś prawie nieużywane, mówimy natomiast o „gejach”, czyli takich niegroźnych wesołkach, gdy słowa „narodowy” czy „konserwatywny” kojarzą się – zwłaszcza na Zachodzie – jednoznacznie pejoratywnie.
Przegrywamy tę bitwę na własne życzenie. Fakt, że nawet prawicowi dziennikarze padają ofiarą tych manipulacji językowych, jest zwycięstwem lewicy oraz ideologii LGBT. Na szczęście w Konstytucji zapisano, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. W 1997 r. dla całego spektrum politycznego było to oczywiste, choć przecież to SLD, UP i UD – czyli dzisiaj skrajna lewica – tworzyła tę ustawę zasadniczą i nie miała żadnego problemu z tym, aby małżeństwo, czyli związek kobiety i mężczyzny otoczyć szczególną ochroną prawną. Dziś byłoby to nie do pomyślenia, choć minęło tylko jedno pokolenie. Podobnie należy dodać, że nie istnieje coś takiego jak „rodzic homoseksualny”, bo ze związku homoseksualnego mogą zrodzić się co najwyżej kamienie nerkowe, ale nie dzieci. Słusznie Pan zauważył, że ta manipulacja językowa leży u podstaw przemian społecznych. Jeżeli bowiem wmówi się ludziom, że istnieją „małżeństwa homoseksualne”, to zaraz potem pojawi się kwestia równości między tymi bytami i ideolodzy LGBT będą się domagać swoistych „praw”. To jest ten prymitywny egalitaryzm, o którym mówiliśmy na początku naszej rozmowy. Rzeczywiście metodą ideologii LGBT jest wypaczanie pojęć oraz nadawanie im nowej treści, odmiennej od dotychczasowej. A przecież, jak mówi mądra sentencja, „kiedy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność”.
Pionierami w tym fałszowaniu rzeczywistości są niestety uniwersytety, które zamiast skupiać się na swojej misji szerzeniu prawdy uganiają się za nowinkami postmarksistowskimi jak nastolatki za Justinem Bieberem.
Jest źle, naprawdę źle. Pamiętam słowa O. Tadeusza Rydzyka na jednej z Pielgrzymek Radia Maryja: wy wszyscy – ojcowie, matki, dziadkowie, bracia, siostry – macie teraz jedno zadanie; wrócić do domu i poważnie porozmawiać z dziećmi i wnukami o tym, co jest dobre, a co złe. Podpisuję się pod tymi słowami. Bez tego rewolucja ideologiczna zmieni nasze dzieci za 10 lat nie do poznania. Widać to po uniwersytetach, także po moim macierzystym Katolickim Uniwersytecie Lubelskim; niektórzy jego wykładowcy znani z występów w lewackich mediach już dziś są daleko od nauki Kościoła. A przypomnijmy, że św. Jan Paweł II powiedział o KUL-u, że jest to uniwersytet o cechach uczelni w ogóle, z tym że jest on organiczne związany z wiarą wyznawaną i nauczaną przez Kościół, czyli z prawdą objawioną. Tymczasem spustoszenie w głowach dzieci sieją już szkoły podstawowe i średnie, niektórzy nauczyciele edukowani na uniwersytetach właśnie. Teraz jest ostatni moment, aby zmienić sposób kształcenia w szkołach i na uniwersytetach. W przeciwnym razie za 10 lat nie będzie czego zbierać i dojdziemy do tego, co jest w Szwecji, Niemczech, Hiszpanii czy Francji. Nie chodzi przy tym o rewolucję, lecz o konsekwentny powrót do klasycznego sposobu nauczania, do wartości chrześcijańskich i patriotycznych, do minimum dyscypliny, porządku. Proces lewackiej indoktrynacji osiągnął niestety bardzo wysoki stopień zaawansowania. Trzeba go zatrzymać.
Z pewnością pomógł w tym fakt, że ministrem szkolnictwa wyższego był przez długie lata człowiek mówiący, że będzie kładł się Rejtanem za ideologią gender na uczelniach.
To były nieodpowiedzialne zdania, które nie pomagają nam w szerzeniu misji czynienia dobra. Podobnie jako mało odpowiedzialne oceniam reakcje niektórych moich kolegów, którzy odcinali się ode mnie po moich wypowiedziach o ideologii LGBT, bo rzekomo atakuję ludzi. Powtarzam: nie atakuję człowieka, lecz ideologię i działania niemoralne. A tych nigdy nie zaakceptuję, co wynika z troski o człowieka. I nikt z nas działań jawnie niemoralnych, obiektywnie złych, akceptować nie może. „Zło zwycięża, gdy ludzie dobrzy nic nie robią”.
W atakach na ludzi celują za to środowiska LGBT, co widać chociażby po sprawach profesorów Aleksandra Nalaskowskiego, Wojciecha Polaka czy Ewy Budzyńskiej.
To są skandaliczne nagonki. Widać tu wyraźnie, że ta pseudo „wolność” działa tylko w jedną stronę. Można mnie do tego grona dołączyć, albowiem przeciwko mnie toczyły się i toczą trzy sprawy w ramach KUL, bo stwierdziłem publicznie, że nie wolno promować dewiacji, zboczeń i wynaturzeń. Co miałem powiedzieć? Promujmy? Ostatecznie umorzono sprawę, ale trwało to kilka miesięcy. Tymczasem jako chrześcijanin nie tylko nie mogę akceptować rzeczy niemoralnych, ale mam obowiązek zwracania uwagi na to w ramach miłości bliźniego. Kolejna sprawa toczy się teraz w sprawie mojej wypowiedzi o roznegliżowanym członku społeczności LGBT na ulicach Los Angeles, od której zaczęliśmy rozmowę. Tamta strona stosuje metody bolszewickie, aby zastraszyć tych, którzy mają odmienne zdanie. Tak więc wiem jak to jest, kiedy środowiska LGBT ruszają do ataku. Z drugiej strony mój spowiednik powiedział mi ostatnio z rozbrajającą szczerością: a czego się spodziewałeś? Zobacz na krzyż, Chrystus nie wisi tam dlatego, że ludzie kochają prawdę.
Tej prawdy próżno szukać w polskich sądach, które opowiedziały się – przynajmniej w swej warstwie kierowniczej i medialnej – po jednej ze stron sporu politycznego. Z drugiej strony, system państwa działa tak, że bez sądów się nie da. Jakie wyjście widzi Pan z tego impasu?
Ten konflikt jest już w dużej mierze zasypywany i to dzięki naszej nieugiętej postawie. Jestem przekonany, że mamy ok. 20% wybitnych sędziów, którzy świetnie realizują swoje powołanie. Ok. 70% sędziów robi dobrą robotę i wykonuje swoją pracę. Natomiast ok. 10% sędziów kompletnie minęło się z powołaniem i oni nie są sędziami, lecz politykami postkomunistycznymi. Tych trzeba z systemu sędziowskiego usuwać, co najczęściej dzieje się nota bene w wyniku przejścia na emeryturę lub przez usuwanie w toku postępowań dyscyplinarnych, gdyż ten, kto orzeka politycznie, nie jest godnym, aby głosić wyroki w imieniu Rzeczypospolitej. W ciągu ostatnich czterech lat udało nam się zrobić dużo dobrego i to mimo histerii Unii Europejskiej, Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, mediów, opozycji czy Komisji Weneckiej, o której wcześniej niewielu wiedziało, że w ogóle istnieje. Niemniej Sąd Najwyższy jest już dzisiaj inną instytucją niż postkomunistyczny twór sprzed 26 maja. Bardzo dobrze działają Izba Dyscyplinarna oraz Izba Kontroli oraz Nadzwyczajnych Spraw Publicznych. Pojawiają się nowi sędziowie spoza postkomunistycznego układu, co bardzo dobrze działa na sędziów w całym kraju, którzy przecież w większości nie akceptują politycznego zaangażowania niektórych kolegów po fachu, jak Tuleya czy Żurek. Tego typu ludzie doprowadzili do tego, że autorytet sędziego w Polsce mocno podupadł. Musimy skończyć z politykami w togach sędziowskich. Udało nam się wprowadzić jeszcze jedną kluczową rzecz – losowe przydzielanie spraw. Wcześniej było tak, że często wyznaczano sędziego, który „dobrze” miał się zająć daną sprawą.
Czemu zatem nie słychać tych pozostałych sędziów? Jeżeli rzeczywiście jedynie 10-15% sędziów to politycy, którzy się minęli z powołaniem, czemu reszta nie protestuje?
A dlaczego tak mało ludzi głośno sprzeciwia się ideologii LGBT, skoro przytłaczająca większość Polaków jest temu przeciwna? Dlaczego na KUL-u niemal nikt nie wypowie głośnego sprzeciwu w sprawie skandalicznych postępowań dyscyplinarnych? Bo taka jest natura ludzka. Ludzie są lękliwi, a własny strach jest naszym największym wrogiem. Własnym lękom ulegają także ci sędziowie, którzy nie zgadzają się na polityczne wybryki swoich kolegów, ale żeby nie zaprzepaścić sobie szansy na awans wolą siedzieć cicho. Ten kult świętego spokoju, który niestety ogarnia także Kościół katolicki, jest bardzo szkodliwy.
Jak zatem możemy przeciwdziałać tej bierności i coraz bardziej szerzącej się politpoprawności?
Żeby przekopać to wielkie pole, trzeba wziąć odpowiednie narzędzia: traktor, z pługiem i całość przeorać. Inaczej się nie da. Należy mówić – tak, tak, nie, nie. Ktoś powie, że do tego trzeba odwagi. Odwrotnie – do bierności potrzeba odwagi, bo taka postawa powoduje, że nie wejdziemy do Królestwa Niebieskiego. Pan Bóg nie będzie nas przecież chwalił za to, że siedzieliśmy cicho w kącie i nie reagowaliśmy sprzeciwem widząc zło. To jest moje najgłębsze przekonanie. Bierność wobec zła jest złem samym w sobie.
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Wpis”:
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.