„Niezatapialny!” Najsłynniejsza morska katastrofa świata; 110 lat temu RMS „Titanic” spoczął na zawsze na dnie Oceanu Atlantyckiego
RMS "Titanic" wyruszający w swój dziewiczy rejs. 3 kwietnia Roku Pańskiego 1912 RMS „Titanic”, niedawno oddany do użytku transatlantyk oceanicznej kompanii żeglugowej White Star Line, stanął przy nadbrzeżu portowym w Southampton; rozpoczęły się przygotowania do dziewiczego rejsu. Wielka Brytania – najpotężniejsze imperium morskie świata – miała powody do dumy; oto powstał największy ruchomy obiekt zbudowany ludzkimi rękami, istny cud inżynierii okrętowej. Tłokowe silniki parowe „Titanica”, wprawiające w ruch potężne śruby, były największymi maszynami tego typu, jakie do tej pory skonstruowano; kotły dostarczające pary miały wysokość kilkupiętrowej kamienicy. Na statku nie zabrakło żadnego z najnowocześniejszych wynalazków z czasów niebywałego postępu technicznego belle époque; cztery windy obsługiwały pokłady klas pierwszej i drugiej, radiostację Marconi wyposażono w najnowocześniejsze urządzenia nadawczo-odbiorcze o potężnej mocy, nie mówiąc już o czterech ogromnych generatorach prądu. Zapewniały one energię elektryczną dla 10 tys. żarówek, nie licząc pozostałych urządzeń. Liniowiec olśniewał także niewyobrażalnym przepychem; w luksusowych apartamentach, kawiarniach i salonach pierwszej klasy można było znaleźć wszystko, co w epoce edwardiańskiej uchodziło za eleganckie i kosztowne. Najbardziej reprezentatywną wizytówką „Titanica” stała się wielka dębowa klatka schodowa zaprojektowana w stylu króla Wilhelma i królowej Marii, z balustradą w stylu Ludwika XIV. Centralne miejsce zajmował kunsztownie rzeźbiony panel zegarowy – kopia słynnego zegara z Wersalu; nimfy wyobrażające Honor i Chwałę koronowały Czas. Wieńczący wspaniałe wnętrze westybulu ogromny świetlik ze szkła i kutego żelaza w nocy podświetlały kryształowe kandelabry. Wyposażenie pomieszczeń dla drugiej klasy przewyższało luksusem to, co oferowano pasażerom klasy pierwszej na innych statkach. Nawet podróżujący klasą trzecią, chociaż nie mieli prawa przebywać w miejscach przeznaczonych dla najbogatszych pasażerów, mogli liczyć na wygodniejszą podróż niż na innych jednostkach.
„Titanic” mógł rozwinąć prędkość do 25 węzłów (nie zdążył takowej osiągnąć), co dawało mu spore szanse na zdobycie pożądanej przez załogi wszystkich liniowców prestiżowej Błękitnej wstęgi oceanów – nagrody dla statku, który najszybciej przepłynie nazywany „wielką sadzawką” Atlantyk. Poprzednie rekordy należały do „Mauretanii” i „Lusitanii” – dwóch reprezentacyjnych transatlantyków kompanii Cunard, groźnego konkurenta firmy White Star Line. Nie należy także zapominać, iż całkiem niedawno przed zbudowaniem tych ostatnich Niemcom udało się upokorzyć Wielką Brytanię pod względem szybkości liniowców – na przełomie XIX i XX stulecia przez pewien czas po Błękitną wstęgę sięgały jednostki niemieckie, w tym „Kaiser Wilhelm II”. Było to zwycięstwo symboliczne – cesarz Prus Wilhelm II, którego imię nosił niemiecki transatlantyk, uważał Wielką Brytanię za główną przeszkodę w osiągnięciu przez Rzeszę dominującej pozycji w Europie. Powstanie „Titanica” było więc także wyzwaniem rzuconym Niemcom przez Wielką Brytanię. Nieprzypadkowo wyjściu w morze luksusowego liniowca White Star Line towarzyszyła pieśń Rule, Britannia!
Główny konstruktor „Titanica”, znany z perfekcjonizmu Thomas Andrews, wyposażył statek w podwójne dno oraz w system szesnastu grodzi wodoszczelnych, umożliwiających utrzymanie się jednostki na wodzie nawet w przypadku uszkodzenia i zalania czterech z nich. „Titanic” mógł zabrać na pokład ponad 3000 pasażerów, jednak wyposażono go jedynie w 20 szalup ratunkowych (16 drewnianych i 4 składane), zdolnych pomieścić niewiele ponad 1000 osób. Kiedy jednak Andrews i jego asystent Alexander Carlisle zaproponowali wyposażenie statku w dodatkowe łodzie ratunkowe, dyrektor kompanii White Star Line Bruce Ismay i członkowie zarządu stoczni Harland and Wolff w Belfaście, w której powstał „Titanic”, odrzucili ten projekt, tłumacząc się kosztami i… możliwością zniszczenia prasowego wizerunku „Titanica”. Odkąd bowiem podłożono stępkę pod jego budowę, reklamowano go jako statek PRAKTYCZNIE NIEZATAPIALNY!!! Agresywna reklama zrobiła swoje. Na obu burtach „Titanica” pojawiły się bluźniercze napisy sporządzone rękami nieznanych do dziś sprawców: „Ani Boga, ani pana”, „Sam Chrystus nie da rady zatopić tego statku”… W podobnym tonie wypowiedział się jeden z chłopców okrętowych, kiedy wsiadająca na pokład madame Caldwell zapytała go, czy liniowiec istotnie jest niezatapialny: „tak proszę pani. Nawet sam Pan Bóg nie da rady go zatopić” . Jeszcze przed rozpoczęciem dziewiczego rejsu, na pokładzie „niezatapialnego” odbywało się uroczyste przyjęcie w obecności mera i municypalności miasta Southampton. „Titanic” stanął w pełnej gali, efektownie udekorowany na przyjęcie tak znakomitych gości. A miało to miejsce 5 kwietnia, dokładnie w Wielki Piątek Roku Pańskiego 1912…
W pięć dni później, 10 kwietnia 1914 r., w porcie w Southampton tysiące ludzi świętowało wyruszenie w morze gigantycznego transatlantyku, który miał, jak się spodziewano, zapisać kolejną chlubną kartę morskiej historii imperium Wielkiej Brytanii, o czym przypominał dumny łopot bandery. Kapitanem „Titanica” był cieszący się nieposzlakowaną opinią doświadczony wilk morski Edward J. Smith, który podczas próbnego rejsu najnowszego liniowca White Star Line dał popis zadziwiających umiejętności nawigacyjnych. Miał to być jego ostatni rejs przed przejściem w stan spoczynku. Pierwszą klasą podróżowali najwybitniejsi przedstawiciele elity arystokratycznej i finansowej doby edwardiańskiej. Nie zabrakło m.in. milionera Johna Jacoba Astora z małżonką Madeleine, magnata stalowego Benjamina Guggenheima, majora Archibalda Butta, doradcy wojskowego prezydenta Williama Howarda Tafta, pułkownika Archibalda Grazie, państwa Idy i Isidora Strausów, właścicieli sieci domów towarowych Macy, czy też ekscentrycznego dziennikarza Williama T. Steada. Wśród dam prym wiodły m.in. hrabina de Rothes, lady Lucille Duff Gordon, projektantka eleganckich strojów uchodząca za arbitra mody damskiej (podróżowała z małżonkiem, sir Cosmo Duff Gordonem), znana pisarka Helen Churchill Candee oraz gwiazda filmowa Dorothy Gibson. W Cherbourgu miała dołączyć do pasażerów legendarna Molly Brown. W Southampton na pokład „Titanica” wsiadł także 33-letni wówczas nowicjusz zakonu jezuitów Francis M. Browne, któremu wuj ufundował prezent w postaci biletu pierwszej klasy na trasie Southampton-Cherbourg--Queenstown. Zafascynowany zarówno zapierającym dech w piersiach pięknem transatlantyku, jak i niezwykłymi spotkaniami z przedstawicielami eleganckiej socjety, młody zakonnik zrobił mnóstwo zdjęć. Pewne bogate małżeństwo podróżujące pierwszą klasą tak go polubiło, że zaproponowało mu nawet ufundowanie biletu do Nowego Jorku i z powrotem do Anglii. Posłuszny regułom swojego zgromadzenia, Francis wysłał z radiostacji „Titanica” depeszę do ojca przełożonego z prośbą o pozwolenie. Odpowiedź jednak była jednoznaczna: Get off that ship – „opuść natychmiast ten statek”. Tak też się stało; Francis ocalał, a zdjęcia zrobione przez niego należą do najsłynniejszych fotografii „Titanica”. Kiedy statek wypłynął z Queenstown, biorąc kurs na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, na jego pokładzie znajdowało się ponad 2.500 osób…
Nocą z 14 na 15 kwietnia 1912 r. „Titanic”, mimo otrzymanych siedmiu ostrzeżeń o polu lodowym znajdującym się dokładnie na jego trasie, pędził z zawrotną szybkością przez Atlantyk. Około 21.30 kapitan Smith udał się na spoczynek; wartę objął pierwszy oficer William Murdoch. W bocianim gnieździe marynarze Fleet i Lee bacznie wpatrywali się w rozciągającą się przed nimi przestrzeń oceanu. Noc była bezwietrzna i bezksiężycowa, co niezmiernie utrudniało obserwację, tym bardziej, iż w gnieździe nie było lornetek. Dwadzieścia minut przed północą Fleet dostrzegł zdawałoby się niewielki obiekt, dokładnie przed dziobem statku… Trzykrotne uderzenie w dzwon, telefon na mostek kapitański – góra lodowa na wprost! Padły komendy: „Obie maszyny cała wstecz!”, „Ster prawo na burtę!” Pierwszy oficer zrobił wszystko, co było w jego mocy, niestety na „Titanica” zapadł już wyrok; zderzenie z górą lodową uszkodziło kadłub na długości 90 metrów, woda wdarła się do pięciu grodzi. „Niezatapialnemu” pozostały niecałe dwie i pół godziny, zanim miał na zawsze spocząć na dnie oceanu...
Początkowo ze skali niebezpieczeństwa zdawali sobie sprawę jedynie Thomas Andrews, kapitan Smith oraz kilku oficerów z załogi; pierwsze szalupy ratunkowe odbiły od burt „Titanica” prawie puste… Jednak statek w przerażającym tempie zaczął nabierać wody. Na wysłane w eter przez radiooperatora Jacka Philipsa komunikaty o śmiertelnym niebezpieczeństwie odpowiedziało kilka jednostek, w tym bliźniak „Titanica” „Olimpic”, jednak jedynie znajdująca się od niego o 58 mil morskich „Carpathia” była na tyle blisko, aby pospieszyć z pomocą. Radiooperator znajdującego się jeszcze bliżej „Californiana” wyłączył bowiem na noc radiostację… Na pokładzie „Titanica” dochodziło do rozdzierających serce scen, kiedy zgodnie z rozkazem kapitana Smitha do szalup ewakuowano w pierwszej kolejności kobiety i dzieci; większość z nich miała już nigdy więcej nie zobaczyć swoich mężów, braci i ojców. Wielu mężczyzn zachowało się z honorem i po bohatersku, pomagając damom zająć miejsce w łodziach. W tej tragicznej sytuacji angielski ksiądz katolicki Thomas Byles, mimo iż jeden z oficerów dwukrotnie proponował mu zejście do szalupy, postanowił pozostać wśród pasażerów, którzy nie mieli szans na ratunek. Spokojny głos kapłana czyniącego w powietrzu znak krzyża pozostał na długo w pamięci ocalonych pasażerek trzeciej klasy, które znały go osobiście. Na pokładzie tonącego statku rozbrzmiewały uroczyste tony hymnu Nearer, My God, to Thee; ten właśnie utwór jako ostatni pamiętnej nocy wybrał Wallace Henry Hartley, pierwszy skrzypek grającej do końca orkiestry… Księdza Bylesa po raz ostatni widziano na wynurzającej się coraz bardziej z wody rufie „Titanica”. Wokół dzielnego kapłana skupił się tłum pasażerów wszystkich klas; odmawiali różaniec, a niezłomny Sługa Boży do końca udzielał im rozgrzeszenia in articulo mortis.
Statek jęczał w agonii, jego kadłub z trudem wytrzymywał naprężenia wielekroć przewyższające to, co zgodnie z projektem miał wytrzymać – opisuje ostatnie chwile „Titanica” Daniel Allen Butler – Módl się za nami grzesznymi… W tym przerażającym momencie znikły wszystkie różnice między klasami społecznymi i nacjami, pasażerami i załogą. Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. Była godzina druga dwadzieścia 15 kwietnia 1912 r. RMS „Titanic”, symbol dobiegającej schyłku belle époque, spoczął na zawsze na dnie Oceanu Atlantyckiego. Zginęło ponad 1.500 osób.
MM
Człowiek łatwo może się zagubić otoczony pokusami dzisiejszego świata. Pisze o tym w swojej książce Czesław Ryszka:
Kto z Bogiem, a kto z diabłem
Czesław Ryszka należy do najpłodniejszych powojennych pisarzy polskich; opublikował ponad 80 książek! Konsekwentnie zajmuje się tematyką katolicką i narodową, także jako publicysta, stając zawsze w obronie wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Od pewnego czasu wyraża swój głęboki niepokój wobec tego, dokąd zmierza współczesny świat, w tym Polska – czemu daje wyraz w tej właśnie książce.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.