Mimo deklaracji o „szeroko zakrojonych działaniach” nie ma zmiany kursu niemieckiej polityki w sprawie pomocy dla walczącej Ukrainy
Nie ma wątpliwości, że Niemcy, mimo wymuszonej presją dyplomatyczną Polski i Stanów Zjednoczonych decyzji o wysłaniu na Ukrainę 14 czołgów typu Leopard 2, dalekie są od zmiany frontu politycznego w kwestii wsparcia walczącej z inwazją rosyjską Ukrainy. Nie zmieniają tego także deklaracje kanclerza Olafa Scholza o tym że „żaden kraj nie wspiera Ukrainy bardziej niż Niemcy” i że „nie powinno być licytacją, kto wysyła najwięcej broni”. Jak bowiem podaje francuski dziennik „Le Figaro”, w niedzielę 29 stycznia kanclerz Olaf Scholz zajął jednoznaczne stanowisko w kwestii dalszej pomocy militarnej dla Kijowa, oświadczając, iż Niemcy nie wyślą na Ukrainę samolotów bojowych. Jak wiadomo, wpływ na decyzję o wysłaniu niemieckich Leopardów i udzieleniu zezwolenia innym krajom europejskim na reeksport tych czołgów [premier Mateusz Morawiecki zapowiadał, iż w razie odmowy Niemiec „będziemy budować mniejszą koalicję państw gotowych przekazać część swoich nowoczesnych czołgów dla walczącej Ukrainy”] miała także amerykańska decyzja o przekazaniu walczącej Ukrainie 31 czołgów Abrams.
W niedzielę 29 stycznia podczas wywiadu udzielanego przez Olafa Scholza dziennikowi Tagesspiegel [na który powołuje się „Le Figaro”] padło pytanie o dalszą niemiecką pomoc militarną dla Ukrainy, w tym o dostarczenie samolotów bojowych, W tej kwestii Scholz zajął jednoznaczne stanowisko: „wysłanie [na Ukrainę] samolotów bojowych nie wchodzi w grę. Jedyne, co mogę zrobić, to odradzić wdawanie się w ciągłe wojny przetargowe dotyczące systemów uzbrojenia”, dodając, iż „nie chce dopuścić do eskalacji konfliktu”. Niestety, kanclerz Niemiec przyznał także, iż „zamierza na nowo podjąć rozmowy z Putinem”, co już jest jawną kpiną z ofiar rosyjskiej agresji. „Jest jednak jasne, że dopóki Rosja nadal będzie prowadzić wojnę, atakując Ukrainę, sytuacja nie ulegnie zmianie”, mówi Olaf Scholz.
Źródło: Le Figaro, MM
Wojna. Reportaż z Ukrainy
Ta wojna jest blisko. Kilkanaście kilometrów od polskiej granicy znajdują się w pełni uzbrojone posterunki wojskowe, a w nich żołnierze gotowi walczyć z rosyjskim najeźdźcą aż do śmierci. Ale oprócz geografii chowa się w bliskości tej wojny jeszcze inna, upiorna prawda. Niemiłosiernie bombardowana charkowska dzielnica Sałtiwka łudząco przypomina przecież blokowiska łódzkiego Widzewa czy warszawskiego Ursusa.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.