Mateusz Matyszkowicz: Za czasów PO-PSL nastąpił demontaż telewizji publicznej!

Nasi autorzy

Mateusz Matyszkowicz: Za czasów PO-PSL nastąpił demontaż telewizji publicznej!

Mateusz Matyszkowicz, wiceprezes Zarządu TVP. Fot.: TVP Mateusz Matyszkowicz, wiceprezes Zarządu TVP. Fot.: TVP

W aktualnym wydaniu miesięcznika „Wpis” ukazała się rozmowa Adama Sosnowskiego z Mateuszem Matyszkowiczem, wiceprezesem Zarządu Telewizji Polskiej, o przyszłości TVP, nowych planach programowych oraz roli kultury w debacie publicznej. Prezentujemy obszerne fragmenty tej rozmowy:

Adam Sosnowski, miesięcznik „Wpis”: Telewizja Polska to medium, które znajduje się pod ciągłym ostrzałem z różnych stron sporu politycznego. Od zeszłego roku jest Pan wiceprezesem TVP; proszę powiedzieć, czy ataki te prowokują zmianę strategii TVP.

Mateusz Matyszkowicz, wiceprezes Zarządu TVP: Telewizja publiczna jest atakowana, bo miliony ludzi ją oglądają. Jest medium wzbudzającym zainteresowanie i emocje. Gdybyśmy byli nijacy albo nieistotni, nie wzbudzalibyśmy żadnej kontrowersji. Z drugiej strony, TVP jest również obiektem zazdrości, ponieważ w ostatnich latach udało się zbudować coś niezwykłego – odbudowaliśmy na rynku medialnym pozycję i znaczenie tej marki. W 2016 r. Jacek Kurski wyznaczył cele i podniósł TVP do rangi lidera oglądalności. Nabraliśmy nie tylko większej wyrazistości programowej, ale i odbiliśmy udziały w rynku, a przede wszystkim przyciągnęliśmy widzów. Gdy obejmowałem funkcję dyrektora TVP 1 w 2017 r., byliśmy w kraju czwartą anteną, a i to zagrożoną spadkiem na piąte miejsce. Dziś „Jedynka” coraz częściej jest najchętniej oglądanym kanałem.

Mówi Pan o statystykach oglądalności?

Tak. Półtora temu mieliśmy już stabilną drugą pozycję, dziś wymiennie z TVP 2 oraz z Polsatem bijemy się o pozycję lidera.

Z pewnością należy uznać to za sukces, powstaje jednak pytanie, czy oglądalność jest najważniejszym kryterium, zwłaszcza w odniesieniu do mediów publicznych.

Nie, ale żeby móc prowadzić misję, trzeba najpierw dotrzeć do ludzi i mieć na to środki. Musimy więc budować stabilną bazę odbiorców. Można sobie wyobrazić taki model działania, jak w USA, gdzie PBS, czyli Public Broadcasting Service – odpowiednik europejskich mediów publicznych, ma jedynie 3 proc. udziału w rynku, ale jest za to telewizją bardzo ambitną. Model działania publicznej telewizji w Europie Zachodniej, do której przecież też się zaliczamy, jest jednak inny. Opiera się na pełnej ofercie programowej, która funkcjonuje równocześnie jako dźwignia dla treści ambitnych. Udział tych telewizji w rynku waha się między 30 a 50 proc., podobnie jak w Polsce. TVP produkuje więc formaty popularne czy rozrywkowe, ale to pozwala z drugiej strony na produkcję świetnego Teatru Telewizji, który emitujemy w tzw. prime time. Żadna komercyjna telewizja nie decyduje się, żeby pod treści „ambitne” oddawać swój najcenniejszy czas. Dzięki tej działalności utrzymujemy ponadto takie anteny jak TVP Historia czy TVP Kultura, realizujemy ambitne produkcje filmów dokumentalnych; w tej chwili pracujemy nad kanałem TVP Dokument, w którym przez całą dobę nadawane będą tylko filmy dokumentalne. Proszę pamiętać, że TVP jest też bardzo ważnym uczestnikiem rodzimej produkcji filmów fabularnych; w tym roku wydamy na ten cel ok. 25 milionów złotych. Poza tym wydaje mi się, że wobec TVP są stosowane podwójne standardy. Z jednej strony oczekuje się od nas realizacji misji, z drugiej każdy spadek oglądalności programów TVP urasta do rangi fetyszu, który z lubością jest pokazywany przez kolejne serwisy i portale.

Czy te 25 milionów to faktycznie dużo w odniesieniu do produkcji kinowej?

Wiadomo, że to wielkość względna, ale jako koproducent jesteśmy jednym z najsilniejszych uczestników rynku, zwłaszcza że dochodzą do tego seriale, których jesteśmy dominującym producentem. Przez ostatnie cztery lata staliśmy się wreszcie w tej dziedzinie podmiotem, a przestaliśmy być przepompownią. Udało się uruchomić „Koronę królów”, która jest produkcją w stu procentach wewnętrzną.

Ale z ręką na sercu, podoba się Panu „Korona królów”?

Cieszę się, że do szerokiego odbioru trafił serial dotykający polskiej historii, ale przez najbliższą jesień „Korona królów” sobie „odpocznie”. Nie będziemy emitować nowych odcinków, gdyż pracujemy nad nową odsłoną tego serialu – z lepszym budżetem i mocnym sezonem mówiącym o przygotowaniach do wojny z Krzyżakami. Pojawi się w nim silna postać Jagiełły. Ale też nie oszukujmy się – wciąż będzie to telenowela, ponieważ taki jest zamysł tej produkcji.

Skoro mówimy już o koronach – czy oglądał Pan brytyjski serial „The Crown” o Elżbiecie II?

Owszem, ale to zupełnie inny rodzaj produkcji oraz inny format telewizji. Rozumiem pragnienie Polaków, że chcą zobaczyć podobny serial o Piastach czy Jagiellonach. Prowadzimy już prace w obu tych kierunkach, ale budżety tych pomysłów wielokrotnie przewyższają na ten moment nasze możliwości. Jednak swoim pytaniem uderzył Pan w sedno sprawy – produkując dzisiaj serial, konkurujemy z produkcją platform międzynarodowych. To prawda, że telewizja publiczna jest spółką mającą zadanie misyjne i wspieraną środkami publicznymi. Ale nadal jest spółką, tak więc jest rozliczana pod kątem racjonalności oraz gospodarności działań. Dlatego przyjęliśmy, że w przypadku współczesnych seriali obyczajowych dokładamy do każdego odcinka maksymalnie 50 proc. środków, zaś w przypadku produkcji historycznych – 20 lub 30 proc. W liczbach oznacza to, że na odcinek możemy dać milion złotych, a drugi milion należy pozyskać z instytucji publicznych, tak jak to było choćby w przypadku „Młodego Piłsudskiego”.

Dwa miliony złotych na odcinek? Dla mnie brzmi to całkiem dużo i mówiąc całkiem szczerze – w „Koronie królów” tych pieniędzy nie widać…

Pierwszy sezon „The Crown” kosztował 130 mln dolarów. To tyle w kwestii porównywania budżetów i seriali. Im jest jednak łatwiej, bo mają do dyspozycji dystrybucję międzynarodową, więc ich produkt natychmiast amortyzuje się na międzynarodowych rynkach. Uniwersalny język angielski również im w tym pomaga.

Owszem, ale z drugiej strony także u nas w Polsce – i na antenie TVP – pojawiają się produkcje tureckie czy ukraińskie znacznie bogatsze w warstwie wizualnej.

Turcy inwestują ogromne sumy w produkcję oraz promocję swoich seriali, to część ich polityki historycznej. Pragnę jednak podkreślić, że u nas także pojawiają się wartościowe produkcje, z których jesteśmy dumni, jak np. właśnie „Młody Piłsudski” czy „Ludzie i bogowie” – serial, którego premiera odbędzie się jesienią. Jest to brudny western wojenny o likwidatorach z Kedywu. Każdy odcinek będzie dotyczył jednego wyroku wykonanego przez Polskie Państwo Podziemne. Jest to serial na wysokim poziomie artystycznym ze świetną obsadą aktorską. Chcemy wbrew kłamliwej narracji pokazać, że Polacy to naród, który masowo ratował Żydów przed zagładą, i że funkcjonowało u nas podczas okupacji prawdziwe państwo, choć podziemne, które za pomocą legalnych wyroków rozprawiało się ze szmalcownikami. Ten przekaz powinien się przebić. „Ludzie i bogowie” będzie mocnym tożsamościowo serialem w stylu dobrego kina akcji. Zadowoli widza bardzo wymagającego.

Czy jest szansa, że ten serial albo wspomnianego „Młodego Piłsudskiego” zobaczymy też w zagranicznych stacjach telewizyjnych, na Netfliksie lub na HBO GO?

Zwrócił Pan uwagę na ważną rzecz. Przez długi czas w Polsce myślano, że kluczem do dotarcia do międzynarodowej opinii jest produkcja wysokobudżetowej fabuły historycznej. A to jest bardzo trudne, tym bardziej, że zagranica często nie rozumie polskich emocji historycznych. Tymczasem dzisiaj kluczem szerokiego dotarcia jest serial. Tu tkwi prawdziwy potencjał.

Teraz chciałbym wrócić na nasze polskie podwórko. Myślę tu o ośrodkach regionalnych telewizji publicznej. Jestem z Krakowa i smutno mi patrzeć na to, jak słynne Krzemionki, kiedyś jedno z centrów życia kulturalnego w Polsce, stoją w dużej mierze puste i niewykorzystane. W Polsce dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, także w obszarze kultury. Ale masowy przekaz na ten temat jest marny; czemu w głównym nurcie TVP jest tak mało kultury? Tak mało regionów?

Rewitalizacja ośrodków regionalnych trwa, ale podzielam Pańską diagnozę, że w tych ośrodkach nastąpiła zapaść pod wieloma względami, chociażby technologicznym, gdyż przez wiele lat nie były one modernizowane i dziś nie są w stanie udźwignąć produkcji w jakości HD. Studio widowisk artystycznych w krakowskim Łęgu było kiedyś chlubą TVP, dziś jednak musi tam stanąć wóz transmisyjny wyposażony w technologię HD, aby można było zrealizować poważną audycję.

Żartuje Pan?

Niestety nie, gdyż wóz ze studiem łączymy kablami. Dlatego właśnie prace modernizacyjne są potrzebne i bardzo się obecnie do nich przykładamy. Także z tych względów staramy się niektóre stałe produkcje kręcić poza Warszawą, bo to stanowi pewien impuls dla regionów. I tak „Krzyżówkę” realizujemy we Wrocławiu, „Jeden z dziesięciu” w Lublinie, a „To był rok” w Krakowie, właśnie w Łęgu. Daje nam to także podstawy formalne, aby w tych miejscach inwestować w technologię. Niestety, wielu doświadczonych realizatorów czy operatorów już z tych ośrodków regionalnych wyszło i zasiliło szeregi stacji komercyjnych. Stąd proces przywracania do życia regionów jest żmudny i długofalowy. Dobra wiadomość natomiast jest taka, że proces ten trwa, a jego efekty już widać. W ciągu ostatnich trzech lat TVP 3 potroiła swoją oglądalność.

Wejdę Panu na chwilę w słowo, bo nie do końca wiem, co ma Pan ma na myśli, mówiąc o TVP3. TVP Kraków widzę u siebie tylko w przypadku łącza naziemnego, natomiast, gdy oglądam np. przez nc+, to mam obraz z Warszawy.

To jest niestety nasz ogromny spór z płatnymi platformami cyfrowymi, które nie chcą się zgodzić na rozszczepienie sygnału lokalnego. To nie jest wina Telewizji Polskiej, tylko operatorów, którzy nie chcą emitować naszych telewizji regionalnych.

Czy Państwo wiecie, dlaczego się nie godzą?

Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej

Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej

Wojciech Roszkowski

Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.


Zapewne taniej jest im ciągnąć jeden sygnał na całą Polskę. Prowadzimy ten spór z nimi od dawna, bo w naszym interesie jest rozwój telewizji lokalnej. Mówiąc o potrojonej oglądalności, miałem na myśli TVP 3 rozumianą jako odrębna regionalna antena z pasmem wspólnym. Największą popularnością cieszą się tu serwisy lokalne oraz wiadomości z regionu. Polacy coraz bardziej łakną wiedzy o swoim najbliższym otoczeniu.

Mówiąc o tym otoczeniu – czy TVP myśli np. o transmisjach sportowych imprez lokalnych? Powrócę tu do swego krakowskiego przykładu – jestem przekonany, że wielu w naszym regionie z chęcią oglądałoby mecze np. Hutnika czy Garbarni, klubów z wielkimi tradycjami.

Pojawiają się już transmisje lokalnych wydarzeń sportowych w pasmach regionalnych i jest to z pewnością kierunek, w którym warto iść. Żużel, przykładowo, cieszy się dużą popularnością na antenach regionalnych.

Ta sytuacja pokazuje jednak jeszcze jedno – zależność TVP od podmiotów zewnętrznych, czyli właśnie platform cyfrowych.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że kilkanaście lat temu popełniono tu wielki błąd; kiedy Polsat i TVN tworzyły swoje platformy, TVP tego nie zrobiła, czy też mówiąc dokładniej, nie dokończyła.

Tak, we wrześniu 2009 r. rozprowadzono nawet po Polsce 60 tys. specjalnych dekoderów, ale akcja ta została nagle przerwana pod dwóch miesiącach, z dnia na dzień wycofano się z projektu, nie bacząc na koszty. Za rządów PO-PSL nie powstała przez to konkurencyjna TVP ani na rynku reklamowym, ani w zakresie oglądalności.

Konsekwencje tego odczuwalne są do dziś, chociażby w sporze o pasma lokalne. Jest to także jeden z powodów, dla których ciężko nam odbudować pozycję na rynku. Wiadomo, że każda platforma pozycjonuje najlepiej swoje kanały, a nasze gorzej. Rozwijają oni również swoje kanały tematyczne, a w nich leży przyszłość telewizji. Wreszcie, wielcy dystrybutorzy filmowi preferują tych, którzy dają im więcej pól eksploatacji, a takim narzędziem jest właśnie platforma z dedykowanymi kanałami. Brakuje nam tej przewagi i fakt, że lata temu TVP nie zbudowała własnej platformy, jest dziś dla nas dyskryminujący. Może to opóźnienie jednak uda się przekuć w naszą przewagę, gdyż według mnie rozwój platform płatnych się powoli kończy, a dynamicznie rozwija się telewizja naziemna. Za dwa lata odbędzie się tzw. refarming w ramach naziemnej telewizji cyfrowej, co pozwoli poprawić jakość oraz zwiększyć liczbę kanałów dostępnych drogą naziemną. Klient będzie miał wówczas do wyboru płatną platformę kablową albo dostęp do kilkudziesięciu wyselekcjonowanych, różnorodnych kanałów poprzez telewizor z podłączoną anteną naziemną. A dodatkowe podłączenie telewizora do internetu, poprzez tzw. telewizję hybrydową (HbbTV), pozwoli korzystać z bogatej oferty VOD, w tym klasyki telewizyjnej. Jestem przekonany, że klienci wybiorą wówczas tę drugą opcję.

Minusem jest to, że kanałów będzie jednak mniej, a własna platforma dałaby ponadto możliwość efektywnego pobierania opłat, bo wiadomo przecież, że abonamentu bardzo wielu ludzi nie płaci. Niemiecka czy austriacka telewizja publiczna stworzyły takie rozwiązania z platformą.

To prawda, ale dzisiaj sygnał tam dociera już często technologią naziemną. Według mnie to jest przyszłość tradycyjnej telewizji. Jesteśmy obecnie zmuszeni nadrabiać zaległości, bo za czasów rządu Platformy Obywatelskiej mieliśmy do czynienia z faktycznym rozbiorem telewizji publicznej. Po pierwsze, o czym już mówiliśmy, nie nastąpiło wejście na rynek telewizji cyfrowej, a po drugie, zaczęto ograniczać zasoby własne TVP oraz inwestycje we własny park technologiczny, co powierzono firmom zewnętrznym, a to z kolei uzależniło TVP od tych firm, które na tej zależności zarabiały spore pieniądze. Interesy tych firm często były powiązane z interesami innych telewizji, prywatnych. Po trzecie, w TVP uderzyła również tzw. reforma Brauna. Postanowiono wówczas, że outsourcingowi podlegać będą usługi… dziennikarskie.

Czyli kluczowa działalność stacji telewizyjnej…

Spowodowało to największą czystkę polityczną w historii TVP, ponieważ zlikwidowano etaty dziennikarskie. Ludzie zostali wyekspediowani do firmy Leasing Team, z którą podpisywali umowy jako samodzielne firmy. Była to decyzja nieracjonalna, ponieważ w normalnych przedsiębiorstwach trzon zostawia się zawsze wewnątrz firmy, zaś usługi transferuje się na zewnątrz. Tu zrobiono dokładnie odwrotnie i serce TVP nagle znalazło się pod kontrolą obcej firmy. Wypuszczono z firmy dziennikarzy, reżyserów, scenarzystów i innych twórców, a przy okazji zmieniono skład personalny. Skutki tego czujemy do dziś. Tymczasem silne telewizje publiczne będą coraz bardziej potrzebne, gdyż informacja stała się narzędziem strategicznym. Musi ona zatem być prawdziwa, a taką gwarancję daje tylko medium publiczne. Inaczej stoimy otworem przed fake newsem i manipulacją społeczną, bo to są elementy wojny hybrydowej. Dlatego silne media publiczne są narzędziem obrony państwa. Ponadto w mediach komercyjnych dla kultury nie ma już praktycznie miejsca, a u nadawcy publicznego jednak tak. Przecież żadna stacja komercyjna nie porwałaby się na realizowanie spektakli Teatru Telewizji, nie dałaby 25 milionów złotych na filmy fabularne. Owszem, TVN i Polsat inwestują takie pieniądze, ale w komedie romantyczne.

Nie lekceważyłbym tych komedii romantycznych, bo one również są nośnikiem światopoglądu. TVN-owska produkcja i jeden z największych hitów polskiego kina po 1989 r., czyli „Listy do M.”, są niby lekkim filmem o świętach, ale skutecznie przekonują do swego. To film o Bożym Narodzeniu, gdzie narodzenia Boga nie ma, św. Mikołaj jest wyśmiany i pojawia się „sympatyczny” wątek gejowski. A mnie się marzy produkcja o świętach, w której głównym bohaterem jest tradycyjna rodzina podczas prawdziwie polskiej Wigilii. Bez łopatologii, ale zwykle opowiedziana historia rodzinna.

Jeżeli zgłosi się do nas twórca i scenarzysta z takim pomysłem, na pewno go zrealizujemy… Bowiem naszą bolączką jest również to, że takich propozycji nie mamy albo mamy ich bardzo mało. Uważam, że przy takich projektach trzeba trzymać się zasady, którą znany malarz przełomu XIX i XX wieku Jan Styka miał usłyszeć od Pana Jezusa: „Styka, Ty mnie nie maluj na kolanach. Ty mnie maluj dobrze”. Polska prawica polityczna przez wiele lat nie doceniała kultury. Owszem, światowa kultura jest lewicowa, ale w Polsce mamy przecież społeczeństwo w przeważającej mierze konserwatywne.

Ten lewicowy przechył w świecie też przecież nie będzie wieczny, jest on aktualnie wypromowany przez media głównego nurtu czy świat akademicki.

W lewicowych czasopismach działy z recenzjami i kulturą są znacznie obszerniejsze i lepsze niż w prawicowych. Lewicowy twórca teatralny podczas premiery swego najnowszego dzieła dostaje pełną obsługę medialną tamtej strony i jego praca jest omawiana przez wiele tygodni lub miesięcy; tamte media rozumieją, że dzieło potrzebuje promocji. Natomiast wydarzenia kulturalne prawicy są przemilczane, zarówno przez media lewicy, jak i prawicy. Polscy konserwatyści popełniają wielki błąd, że oddają kulturę bez walki. Owszem, mobilizujemy się, kiedy trzeba ogłosić bojkot bluźnierczej sztuki, ale milczymy, gdy pojawią się dobra książka lub dobry film o podłożu chrześcijańskim i patriotycznym. Brakuje sił lub chęci na pozytywną promocję. Nie ma także miejsca dla młodych twórców, którzy nie otrzymując wsparcia od nas, często znajdują je u innych i innym z czasem ulegają. Tracimy ich wtedy na zawsze, podczas gdy w każdym pokoleniu poprzez kulturę powinniśmy przekonywać do naszych wartości. Kościół katolicki dominował kulturę europejską przez kilkanaście wieków i była to kultura niezwykle wysokiej jakości.

Zgadza się, nie było lepszego mecenasa kultury w dziejach niż Kościół.

Otóż to. Papież Juliusz II mimo błędów w życiu prywatnym wiele zrobił dla kultury. On nie wybierał najgorszych artystów, tylko najlepszych. Nie jest sztuką stworzyć coś, co jest tylko pobożne i słuszne. Prawdziwą sztuką jest przekazać istotne dla nas wartości w formie, która jest najwyższej jakości. Transcendentalia bywają ujęte w trzy pojęcia: prawda, dobro i piękno. Wydaje się, że prawica często zapomina o tym ostatnim, czyli o pięknie. Tymczasem tych trzech pojęć nie wolno rozdzielać, zwłaszcza, że piękno przyciąga. Powinniśmy też przemyśleć nasz stosunek do niektórych wątków historycznych, aby pokazać atrakcyjność polskości. Pamiętajmy o tym, że historia Polski nie zaczęła się w XX w. Proszę spojrzeć na srebrny czy złoty wiek Polski. To pełny zasób wartości, które pociągają do dziś. Proszę pomyśleć np. o elekcji Henryka Walezego; wtedy okazało się, jak wysoko cywilizowanym krajem europejskim była Rzeczpospolita. Gdy nasi notable jeździli wówczas do Francji, zdumiewali się, że tamtejsze elity mają tak niski poziom higieny. Tymczasem dziś stereotyp Polski jest wręcz odwrotny i bardzo krzywdzący. Kultura ma moc formowania, dlatego powinniśmy się na niej opierać. Staniemy się tacy, jakimi chcemy się widzieć. Jeżeli chcemy na siebie patrzeć jako na bitych, ciemiężonych i niedouczonych, takimi się w końcu staniemy. Ten obraz należy odwrócić, bo kultura to również wychowanie. Przez kulturę człowiek wzrasta.

Właśnie przez pryzmat kultury, którą Pan teraz tak pięknie zdefiniował, spoglądam na Pana działalność na rzecz TVP. Mam nadzieję, że miejsce dla kultury w telewizji publicznej w końcu będzie większe, nie tylko na antenie TVP Kultura, ale też na głównych kanałach, w Wiadomościach oraz w innych kanałach informacyjnych. Mało mnie, a pewnie także innych, interesuje, co powiedzieli p. Budka czy p. Schetyna. Pozytywny przekaz o polskich twórcach i polskich dziełach, dawnych i nowych, interesowałby mnie o wiele bardziej. Czy możemy na to liczyć?

Jest pod tym względem coraz lepiej, ale wciąż niewystarczająco. Trzeba formować opiniotwórcze elity prawej strony – szeroko rozumiane, a nie tylko partyjne. Trzeba przekonywać, że kultura jest najważniejsza, ważniejsza nawet od gospodarki. Polska w ostatnich dekadach została poddana intensywnej kolonizacji, zarówno ekonomicznej, jak i mentalnej. Sprowadzono nas do roli wyrobników, którzy mają wykonać swoje zadania, a kulturą się nie interesować. Tymczasem, gdy byłem ostatnio w Berlinie, z podziwem patrzyłem na to, jak pod operę podjeżdżają autokary pełne ludzi chcących zanurzyć się w muzyce Wagnera i jeszcze płacących za to kilkaset euro. To właśnie pokazuje moc kultury. Trzeba jednak też uczciwie dodać, że po okresie transformacji wielkim zadaniem było również wyprostowanie zakłamywanej od dawna polskiej historii. Dlatego na prawicy duży nacisk położono na politykę historyczną i znaczną część elit konserwatywnych stanowią historycy. To odkłamanie się udało i jest ono jednym z największych osiągnięć prawicy.

Choć historycy twierdzą, że też nie do końca się udało…

Dlatego, że zaniedbano przy tym jednak istotną część kulturalną. Ale może korzenie tego problemu sięgają jeszcze głębiej niż II i III RP? Józef Czapski napisał na emigracji w Paryżu, że Polacy potrafią słuchać, ale nie potrafią widzieć. Być może rzeczywiście poprzez nasze historyczne uwarunkowanie jesteśmy bardziej narodem słowa aniżeli obrazu, ale z powodu zaborów nie mogło być u nas w XIX w. takich salonów malarskich jak w Paryżu. Wracając jednak jeszcze do Pana pytania z samego początku rozmowy: musimy przekonać elity konserwatywne, że kulturze należy się więcej uwagi. To ma też swój wymiar praktyczny: każdą zmianę polityczną poprzedza zmiana kulturowa. Jest to działanie długofalowe, które może nie da natychmiastowych efektów w następnych wyborach. Ale za 10 lat będzie już funkcjonować nowa rzesza ludzi o zupełnie innej wrażliwości kulturalnej opartej na wartościach konserwatywnych. Telewizja publiczna zbyt często zajmuje się bieżączką, która tak naprawdę jest jałowa. Tymczasem lewica dokładnie przeczytała Gramsciego i prowadzi świadomy proces społecznej inżynierii, maszerując przez instytucje kultury i oświaty. My, prawicowcy, nie powinniśmy się, co prawda, kierować Gramscim, gdyż odwołujemy się do innych kryteriów niż utopia społeczna, ale przydałby się nam silniejszy nacisk na kulturę. Bo wie Pan, czym powinna różnić się kultura prawicowa od lewicowej? Tym, że po prostu jest kulturą – bez żadnego przymiotnika. Konserwatyści powinni mówić o kulturze po prostu, bo ona od wieków ma swoje stałe i niezmienne wartości, które ją napędzają. W warstwie artystycznej jest nią piękno, bez którego nie ma kultury. Dla lewicy nie jest ono istotne, ponieważ dla nich decydującym kryterium jest zgodność z oczekiwaną zmianą społeczną, czyli mówiąc inaczej: czy dane dzieło sztuki prowadzi bliżej do rewolucji. Nie powinniśmy na tym się wzorować ani z tym konkurować. Najważniejsze jest to, co służy nieprzemijającym wartościom. Wielka kultura zawsze jest zawieszona między partykularyzmem a uniwersalizmem. Dlatego chrześcijańska Europa była idealnym ekosystemem dla tworzenia wielkiej kultury i pozostaje pod tym względem niedościgniona.

Cała rozmowa jest do przeczytania w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis” (6/2020).

Numer 6/2020

Wiara Patriotyzm i Sztuka

Numer 6/2020

 


Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.