Leszek Sosnowski: Zaczadzeni politycy i niektórzy hierarchowie chcą otworzyć granicę, ale swoich domów otwierać nie zamierzają
15 listopada br. migranci opuścili obozowisko, przemieścili się – pod kontrolą białoruskich służb – pod przejście graniczne w Kuźnicy i rozpoczęli szturm. Fot. niebywalesuwalki.pl Można byłoby się spodziewać, że skutki wykrytej i udowodnionej zdrady „orleańskiej” – szło o detronizację legalnie obranego przez szlachtę władcy największego wówczas kraju europejskiego, króla Zygmunta III Wazy! – będą dla zamachowców bardzo poważne, że dosięgnie ich co najmniej infamia, pozbawienie czci, praw i majątku oraz bezpowrotne wygnanie z kraju, o ile nie śmierć. Przecież niewiele wcześniej, przed 40 laty, ścięto wówczas na Wawelu tak wielkiego magnata jak Samuel Zborowski – za zdradę. Dodatkowo jego brata skazano na banicję, bardzo surową wówczas karę (pojawiając się nielegalnie w kraju, banita mógł zostać zabity). Dowody, po rozszyfrowaniu listów przemycanych przez Arciszewskiego, były niepodważalne, czarno na białym. Jednak na przełomie wieków XVI i XVII czasy i obyczaje dość mocno już się zmieniły – tolerancja dla zdrajców wzrosła do chorych rozmiarów, czego tragiczne skutki będziemy obserwować aż do targowicy. A właściwie trzeba by powiedzieć: do roku 2021. I Pan Bóg jeden wie, jak długo jeszcze.
Krzysztof Arciszewski, winien w sumie tylko jako posłaniec, świadomy, co prawda, swej roli, nie odważył się wrócić na tereny Rzeczypospolitej (choć po latach uda mu się wstąpić na jej służbę…), bo zaciążyła na nim banicja. Natomiast Krzysztof Radziwiłł, wielki i bogaty, praktycznie w ogóle nie ucierpiał. Król nie odważył się postawić go przed sądem, okazywał mu tylko niechęć. Władca, co prawda, ujawnił posłom i senatorom zdradzieckie listy, wymierzone de facto w Rzeczpospolitą, ale, niestety, nie był to już czas, aby móc tym naprawdę zaszkodzić człowiekowi tak ustosunkowanemu i bogatemu jak przedstawiciel możnego rodu Radziwiłłów.
Tacy osobnicy bronili się zasadniczym „argumentem” – że są w opozycji. No, a opozycji wszystko było wolno! Już wtedy. Dlaczego? Po prostu dlatego, że była opozycją – ta sama argumentacja co dziś. Tak jakby z definicji opozycji wynikało, że musi być nieustannie wrogiem władcy/państwa. Bo co innego być krytycznym i konstruktywnym, a co innego permanentnym, wyzbytym obiektywizmu agresorem. Zresztą wobec kogo czy wobec czego potrzebował być w opozycji polski/litewski magnat, totalnie niezależny, posiadający nawet własne wojsko? Mienił się taki największym obrońcą wolności, złotej wolności. Nabierali się na to obywatele, a chodziło tylko o prywatę. Całkiem tak, jak dziś. Zdaniem magnata władza musiała być z definicji dyktatorska, totalitarna. No chyba, żeby przeszła w jego ręce, wtedy totalitarną by nie była. Czyż nie znamy dobrze tej „logiki” ze współczesnej debaty publicznej?
Czy taki sposób uprawiania polityki faktycznie gwarantuje wolność osobistą obywatelom (w XVII w. szlachcie), jak usiłowano, i dalej się usiłuje, wszystkim wmawiać? Opozycjonista z zasady, bez wdawania się w argumentację, ma być przeciwny najlepszym nawet posunięciom władzy, najrozsądniejszym nawet krokom rządu (króla). Właśnie historia nas uczy, że takie myślenie, takie postawy prowadzą tylko do anarchii, degenerują państwo i naród. Jeśli dodać do tego bezkarność, i to mimo istnienia stosownych paragrafów już od początku XVII w. aż po dziś, nie możemy oczekiwać niczego innego, jak utraty suwerenności i postronka na szyi. Postronek taki, rzecz jasna, wygląda dziś inaczej niż ten na szyi osobnika wziętego w jasyr przez Tatarów. Ale jest nie mniej skuteczny. Bezkarność natomiast dominowała i wciąż dominuje oraz rujnuje życie publiczne, będąc przy tym fatalnym przykładem dla młodzieży.
Autor „Dziejów Polski”, prof. Andrzej Nowak, opisuje w najnowszym, piątym tomie wiele przypadków zdrady XVII-wiecznych „opozycjonistów”, którzy z założenia, z definicji, byli permanentnie nastawieni wrogo do każdego działania króla i torpedowali de facto nawet postępowania stricte obronne królestwa/państwa. W tle oczywiście zawsze stały/stoją prywatne lub powiązane z prywatnymi interesy partyjne.
Czy trzeba przypominać, ileż to razy Polacy stawali się mięsem armatnim? Np. w czasie I wojny światowej zginęło ich co najmniej pół miliona w obronie całkowicie nie swoich spraw, w obronie cudzych interesów i idei. Dziś za pomocą inwazji na granicy białoruskiej usiłuje się Polaków przetworzyć na nowoczesne, hybrydowe mięso armatnie XXI w. Pogrywa się z nami i nami niczym piłką w siatkówce przerzucaną raz w prawo, raz w lewo, obijaną bezlitośnie. Bardziej uczenie nazywa się to być przedmiotem, a nie podmiotem w grze politycznej.
Dziś tysięczne hordy muzułmanów szturmują nasze granice, a w polskim parlamencie, który jako żywo przypomina menażerię (niech mi wybaczą normalni posłowie i senatorowie, bo na szczęście są jeszcze tacy), grupa wściekłych małp drze się z całych sił, by wpuścić „biedaków”! By granicę otworzyć dla tych „nieszczęśników”, dla tych wypasionych, wytrenowanych i solidnie ubranych młodych ludzi zdolnych dźwigać wielkie kłody drzewa i miotać gruzem w polskich żołnierzy! Zaczadzeni/przekupieni politycy chcą otworzyć granicę, ale swoich domów jakoś otworzyć się nie kwapią. Dobrodzieje na cudzy rachunek. A rachunek może być słony!
Wspierają tych targowickich durniów niektóre (na szczęście tylko niektóre) kurie biskupie, choćby w Koszalinie, Gnieźnie, Warszawie lub Łodzi, dostrzegając w hordzie na granicy… Chrystusa! Oj, wydaje mi się, że ktoś tu będzie w piekle się smażył. Hierarchiczni dobrodzieje oczywiście także nie gwarantują migrantom żadnej przyszłości i nie kwapią się, by choć na jakiś czas udostępnić im swoje wytworne jadalnie i wygodne sypialnie. Oni nie, to wierni mają wszystko załatwiać, poświęcać siebie, rodziny, domy, ostatnie grosze. Wybaczy im się nawet zrezygnowanie z Chrystusowej wiary – byle tylko dogodzić muzułmańskim „biedakom”. Niektórzy apelują o składki na przybyszów! Na przykład kard. Nycz z Schudrichem i Trzaskowskim. Cóż za urocza trójca: metropolita katolicki z naczelnym rabinem i wojującym ateistą, prezydentem stolicy. Tego nie wymyśliłby nawet najlepszy scenarzysta hollywoodzki. Ja jednak apeluję do tej trójcy: panowie, dajcie najpierw swoje! Pomieszkajcie także trochę wspólnie z tymi przybyszami, poznajcie ich bliżej, sądzę, że na pewno się zaprzyjaźnicie. Podpiszcie prawomocne zobowiązanie, że bierzecie odpowiedzialność za „adoptowanych” przez siebie synów Mahometa, że spełnicie ich oczekiwania. Dajcie po prostu osobisty przykład, a wtedy lud pójdzie za wami. A jakże, wszak gadać to każdy głupi potrafi, a przykłady pociągają.
Prawda jest taka, że świat muzułmański dzięki posiadaniu wielkich złóż ropy naftowej stał się dużo bogatszy od świata chrześcijan. Jednak ci bogacze, skupujący dobra po całym świecie (niechby ktoś policzył, ile kamienic mają choćby tylko w Polsce), nie zamierzają wspomagać swoich braci. No chyba, że są antychrześcijańskimi, antyeuropejskimi terrorystami, to co innego, wtedy pieniędzy się nie żałuje. Do muzułmańskich bogaczy apeli jednak nie ma, do skromnych ludzi w Polsce są, i to nieustannie. Nie apelują zresztą do bogatych muzułmanów także politycy, bankierzy, posiadacze wielkich korporacji, w tym mediowych – bezkonfliktowa współpraca jest przecież dużo przyjemniejsza i owocniejsza.
*
Pozostańmy przy Polsce. Trudno nie pytać, skąd u paru milionów naszych rodaków taka głupota, taki fałszywy ogląd rzeczywistości? Sprawa jest w gruncie rzeczy prosta: miliony ludzi mają namieszane w głowach przez wrogie Polsce i chrześcijanom media. Paranoją stało się, że te agresywne wobec całego obozu patriotów i destrukcyjne w stosunku do państwa korporacje mediowe mają nieustającą zgodę na działanie na terenie naszego kraju. Jeśli chodzi o wolność słowa i przekazu, to niech zainstalują tu swoich korespondentów, którym da się pełną swobodę działania – dla wolności słowa wystarczy. Oni tymczasem potworzyli giganty mediowe; przecież nie w celu szerzenia jakiejkolwiek wolności, lecz w celu ściągania z polskiego rynku miliardów – licząc w skali jednego roku! Miliardów odsyłanych regularnie do swoich krajów macierzystych.
Taki TVN na przykład, firma amerykańska, osiągnął w 2019 r. zysk 540 mln zł! Netto. Oczywiście nie chwali się tym, że w tymże samym roku zatrudniał ok. 1800 (jeden tysiąc osiemset) pracowników na umowach zwanych śmieciowymi; wykazała to kontrola Państwowej Inspekcji Pracy. Nie chwali się również tym, że dzięki śmieciowym umowom, jak wyliczono, polski ZUS stracił ok. 430 mln zł. Proszę zwrócić uwagę, gdyby ta amerykańska firma sprawiedliwie postępowała wobec polskich obywateli i wzbogacała nie tylko siebie oraz amerykański system skarbowy, lecz również polski ZUS, to i tak byłaby sporo na plusie – ponad 100 mln zł. Ale 100 milionów byłoby pewnie stanowczo za mało, żeby TVN mógł być królestwem wolnego słowa. Ironia ironią, ale trzeba zapytać jeszcze raz: jakim prawem tej firmie przydziela się, a potem przedłuża koncesję na działalność w naszym kraju? Albo za ile? To jest po prostu haniebne! Czyż nie należałoby odpowiedzialnej za to Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji uznać za organizację przestępczą? Nie w całości, bo jeden z jej członków, prof. Janusz Kawecki, nie głosował za tą koncesją i tłumaczył jak długo mógł, jakie paragrafy łamie KRRiT, podejmując taką decyzję.
Jeśli do codziennego manipulowania przez mainstream dużą częścią narodu doda się kompletną nieznajomość historii wśród Polaków, staje się jasne, dlaczego sejmowa menażeria znajduje jeszcze poparcie u paru milionów obywateli. Historia może i powinna być nauczycielką życia. Jeśli jednak jej nie znamy, to jakże mamy z niej korzystać i jakże uczyć się na dawnych błędach? (…)
W czym pokładać nadzieję? Zapewne w nowym przedmiocie w szkołach średnich, nazwanym bardzo udanie „Historia i teraźniejszość” (HiT), który być może zostanie wprowadzony (oby!) już od następnego roku szkolnego. Jednak prace się ślimaczą, a pod nogi ministra Przemysława Czarnka i jego ekipy pada coraz więcej kłód.
Treść obecnych podręczników do historii w pewnych swoich fragmentach woła o pomstę do nieba, tak jest załgana albo tak… milcząca w niektórych, dla lewactwa niekorzystnych, kwestiach i tematach. Jak z takiej książki się uczyć, skoro z co drugiej jej strony wyziera polskość jako nienormalność (zgodnie z tym, co już dawno zaordynował wódz totalsów Tusk), skoro bohaterstwo jest przedmiotem krytyki, a całość ma za zadanie sianie zwątpienia w sens istnienia takiego kraju jak Polska. Kogo to ma pociągać? Może wspomnianą wyżej trójcę warszawską, ale młodzież na pewno nie.
Na dodatek historia w tych podręcznikach, także od strony zewnętrznej, prezentuje się niczym jakiś dziwaczny i paskudny rysunek geometryczny. Prostokąty, kwadraty, wyróżniki, wyrzucenia na marginesy, różne czcionki, wszystko pokolorowane jak przedszkolna malowanka. Mnóstwo nie zdjęć, ale zdjątek, koślawych na dodatek, niewyraźnych – po prostu zaprogramowane niechlujstwo. Treść rozsypana na drobne elementy: daty, nazwiska, wydarzenia, postaci – owszem z tego wszystkiego składa się historia, ale rozczłonkowanie jej na czynniki pierwsze oznacza zagubienie logiki dziejów, niezrozumienie sensu wydarzeń, bo zostały oderwane od siebie. Nie wiadomo, co z czego wynika, skutki nie są bezpośrednio powiązane z przyczynami – jakże to może być ciekawe?
Ale przecież o to chodziło, tak naprawdę, poprzednim sternikom naszego państwa – żeby historia nie tylko była nieciekawa, ale żeby była po prostu nudna. Ach te daty, te nazwiska, po co to komu, po co to wszystko wkuwać na pamięć – zewsząd słychać dziś takie narzekania. Jakże jednak fascynować się tak bezsensownie prezentowaną historią?
Jakiś idiota zapodał przed laty, że tak właśnie łatwiej będzie zapamiętywać; łatwiej będzie się uczyć, gdy historię poszarpie się na kawałki. Bo niby logicznym jest, że jeden fragmencik łatwiej jest zapamiętać niż np. cały rozdział. Twórca tej teorii założył, iż uczenie się polega na wkuwaniu na pamięć. Kompletnie pomylona teza. Uczenie się polega na zrozumieniu. Oczywiście, można i wkuwać, ale po co, skoro są znacznie przyjemniejsze sposoby zdobywania wiedzy.
Dobrze napisany i starannie wydany podręcznik do historii powinien dać się przeczytać jednym tchem, niczym dramatyczna powieść – bo historia taka właśnie jest. A wówczas w głowie czytelnika pozostanie automatycznie tyle faktów, że przy obecnym poziomie wymogów szkolnych będzie mógł bez problemu, bez wkuwania formułek, napisać każdy sprawdzian lub podejść do każdego egzaminu bez obawy o stopień. (…)
PAKIET Dzieje Polski tomy 1 - 4 w cenie 235 zł
PAKIET Dzieje Polski, Tomy do 1 do 4 - zamiast za 334,90 zł oferujemy nasz bestseller w specjalnej promocji za 235 zł!
Trzy kolejne tomy Dziejów Polski;
Tom 1. Skąd nasz ród
Tom 2. Od rozbicia do nowej Polski
Tom 3. Królestwo zwycięskiego orła
Tom 4. Trudny złoty wiek.
Poznanie i polubienie historii, zwłaszcza historii rodzimej, niewątpliwie wywoła u odbiorcy sceptycyzm wobec wciskanych ostatnimi laty przez światowych, ale także i polskich producentów filmowych, wydawców i redaktorów, „postępowych” opowieści. Nowy przedmiot, „Historia i Teraźniejszość”, o ile ma być skuteczny, nie może tych treści pomijać, lecz musi objaśniać, na czym polega ich fałsz, jaki jest ich rodowód, na czym w ogóle zasadza się manipulacja historią. To winno właśnie zawierać się w określeniu „i Teraźniejszość”. Unikaniu błędów przeszłości, dzięki ich poznaniu, to jedno. „Historia i Teraźniejszość” winna także kształtować postawy patriotyczne i moralne.
Paru największych producentów polskich podręczników (wszyscy zagraniczni), potentaci finansowi, zmajoryzowali totalnie rynek, już dawno doprowadzili do upadku lub wykupili mniejszych wydawców. Dyktują nie tylko formę, ale i treści. Wymagali od autorów podręczników genderyzacji także w zakresie historii. Tak jak w PRL-u wszystko musiało być przesiąknięte walką klas, tak teraz wszystko musi być genderowe. Ale wówczas przynajmniej nie żądano od odpłciowienia postaci historycznych oraz przekonywania, że pod Grunwaldem lepiej byłoby się poddać Krzyżakom, czyli w efekcie żyć na postronku.
Moim zdaniem na podręczniki historii (o innych się nie wypowiadam) bardzo źle wpływa także ich anonimowość. Ich autorzy, zawsze kilku do jednego podręcznika, są podpisani, co prawda, małymi literami, ale nikt ich nie zna, nie kojarzy z większymi dokonaniami. Tak jak młodych sportowców najlepiej szkolą dawni mistrzowie, tak samo podręczniki do historii powinni pisać najwięksi nasi historiografowie. Mamy takich! Są to ludzie obdarzeni autorytetem, co w nauczaniu odgrywa istotną rolę, nawet jeśli ktoś twierdzi, że czas autorytetów już minął. Jest to równie prawdziwe jak twierdzenie tego „wielkiego” myśliciela/hochsztaplera, który obwieścił, że historia już się skończyła raz na zawsze (Fukuyama).
Sądzę, że z biegiem czasu HiT ma szanse, o ile będzie pogłębiany i kontrolowany przez mądrych patriotów, na uczynienie z historii prawdziwej nauczycielki życia.
Leszek Sosnowski
Powyższy artykuł można w całości przeczytać w ostatnim numerze miesięcznika „Wpis“.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.