Leszek Sosnowski: Wstąpiliśmy do unii, a jesteśmy w dyktaturze!

Nasi autorzy

Leszek Sosnowski: Wstąpiliśmy do unii, a jesteśmy w dyktaturze!

Powabna panna Unia Europejska dorosła i okazała się drapieżną harpią... Na ilustracji „Harpie w lesie samobójców”, ilustracja Gustave’a Doré do „Boskiej komedii” Dantego. Powabna panna Unia Europejska dorosła i okazała się drapieżną harpią... Na ilustracji „Harpie w lesie samobójców”, ilustracja Gustave’a Doré do „Boskiej komedii” Dantego.

Artykuł Leszka Sosnowskiego ukazał się w aktualnym numerze miesięcznika Wpis (3/2019):

Podobno żyjemy wszyscy, my dumni Europejczycy, w krajowych systemach demokratycznych, a szczytowym wytworem tych demokracji, jakby naddemokracją, jest Unia Europejska i Parlament Europejski. Dlatego właśnie postawiłem sobie pytanie: jak można odwołać z urzędu Timmermansa, który sprawuje go w sposób tak haniebny? Jeśli nawet nie uda się odwołać go od razu, trzeba przynajmniej sprowokować poważną debatę publiczną na jego temat; niechby się miarkował w zapędach ziejących do nas nienawiścią.

Myślałem o wotum nieufności, jednym z podstawowych, niezbędnych narzędzi w każdej demokracji.

Sięgnąłem zatem do skonsolidowanej wersji „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”. Nie była to sprawa prosta, bo znalazłem się de facto w obliczu sporej książki (elektronicznej): części, rozdziały, sekcje, 358 artykułów z setkami punktów i podpunktów, 147 stron, 42 tys. słów. Została stworzona taka konstrukcja, żeby zwykły obywatel nie miał szans jej poznać, a tym samym ewentualnie zakwestionować. Ale zawziąłem się i wydawało mi się, że w końcu znalazłem to, o co mi chodziło. Art. 246 i 247 traktowały ponoć o odwołaniu unijnego zarządu. O odwołaniu? To by było za dużo powiedziane. Okazało się, że Traktat de factonie przewiduje żadnych procedur odwoławczych w stosunku do unijnych autokratów!

Art. 246 stanowił, że „Poza przypadkami normalnej wymiany lub śmierci, funkcje członka Komisji kończą się z chwilą jego rezygnacji lub dymisji”. Rozumowałem, że „normalna wymiana” dotyczy końca kadencji, no, a śmierć to śmierć. Rezygnacja – też sprawa jasna. W rzeczywistości więc o możliwości odwołania takich gości jak Timmermans – ani słowa. Tak samo nic na temat wotum zaufania. Ale artykuł 246 przewiduje przynajmniej dymisję! Czemuż zatem Polska nie wystąpi o dymisję takiego szkodnika jak Timmermans?

Odpowiedź dał mi artykuł następny, 247, z którego wynika jasno, że państwa narodowe nie mają kompletnie nic do gadania, jeśli chodzi o wysokich urzędników Unii, mimo że im wolno mieszać się w każdą sprawę każdego z 28 krajów członkowskich – oczywiście, jak wiemy z wieloletnich obserwacji, poza hegemonami. O ewentualnej dymisji komisarzy może orzekać Trybunał Sprawiedliwości, jednakże nie na wniosek państw członkowskich, lecz… samej Komisji. Jeśli więc np. Timmermans sam zawnioskuje, by go zdymisjonować, to Trybunał może, choć nie musi, to zrobić. To coś tak, jak w tym dowcipie o regulaminie pracy, w którym punkt 1 stanowi, że szef ma zawsze rację, zaś punkt 2, że jeśli szef nie ma racji, to patrz punkt 1.

Kryteria ewentualnego dymisjonowania też brzmią raczej jak dowcip, a nie poważny dokument prawny. Usunąć wysokiego urzędnika ze stanowiska można „jeśli członek Komisji nie spełnia już warunków koniecznych do wykonywania swych funkcji lub dopuścił się poważnego uchybienia”. Według mnie i milionów Polaków taki Timmermans dopuścił się już nie jednego, ale dziesiątek, o ile nie setek, poważnych uchybień. Jednak nigdzie nie jest sprecyzowane, czym faktycznie są te „uchybienia” oraz co oznaczają „warunki konieczne do wykonywania swych funkcji” – dzięki temu wszechwładza komisarzy jest tym samym równa niemal wszechwładzy komisarzy z Rosji Sowieckiej. Co prawda nie strzelają w głowy z nagana, ale nie przebierając w środkach usiłując doprowadzić do śmierci politycznej swoich przeciwników, czyli faktycznie milionów ludzi w Europie, w wielu krajach. Bo jakże inaczej nazwać zwalczanie przez Brukselę wszelkimi sposobami, głównie z zastosowaniem stronniczych mediów, legalnie wybranej władzy w Polsce? Wszak to jest atak nie tylko na bezpośrednio rządzących, ale również na te miliony obywateli, którzy owych rządzących ustanowili i wytyczyli im kierunki działania. Zupełnie odwrotnie niż w strukturach unijnych, gdzie rządzący pochodzą tak naprawdę z nadania, nie mają mandatu społecznego, nie uczestniczyli w żadnych wyborach, lecz wyłonili się z gier politycznych.

Obecnie na europejskiej scenie politycznej nie prowadzi się prawdziwych debat, wymiany argumentów i koncepcji, poszukiwania prawdy, w to miejsce urządzane są masowe mordy; morduje się przede wszystkim prawdę. Frontalne ataki na ludzi broniących tradycji, ojczyzn, rodziny, normalności, prawa naturalnego, swojej historii, to przecież nic innego, jak terror polityczny. Terror, który przy zastosowaniu mediów nabiera dramatycznych rozmiarów. Doświadczenie historyczne, także naszego kraju, uczy, że taki rozpędzający się terror polityczny jest początkiem czegoś jeszcze znacznie gorszego. (…)

Jakże zatem nie mówić o dyktaturze, skoro „Członkowie Komisji są wybierani ze względu na swe ogólne kwalifikacje i zaangażowanie w sprawy europejskie spośród osób, których niezależność jest niekwestionowana” – jak stanowi Traktat. Ale, pytam, przez kogo jest ta niezależność niekwestionowana?! Przez mnie, czy przez miliony takich jak ja? Czy może jednak raczej przez panią Merkel i jeszcze, choć w znacznie mniejszym stopniu, przez prezydenta Francji?

Władza członków Komisji jest większa niż niejednego dyktatora, bowiem – proszę uważnie przeczytać ! – oni „nie zwracają się o instrukcje ani ich nie przyjmują od żadnego rządu, instytucji, organu lub jednostki organizacyjnej.” Tak czytamy w Traktacie. I tak też się zachowują każdego dnia: wg Brukselskiego pojęcia niezależności. Nie liczą się z niczyim zdaniem, poza zdaniem hegemona, bo tylko ten jest w stanie ich zmieść z posad, choć oczywiście Traktat nic na ten temat nie mówi. Ale prawo siły działa zawsze i wszędzie. Tak więc jeśli mamy pretensje np. do komisarz Bieńkowskiej, że delegowana przez nasz kraj nie chce reprezentować stanowiska polskiego rządu, to proszę pamiętać, że nie jest to tylko kwestia jej serdecznego przywiązania do układów Platformy. Jej postawa wynika także z litery i ducha „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”. Jeżeli prawo nakazuje unijnym władcom uniezależnić się całkowicie od wszelkich organów ustanowionych na drodze demokratycznej, to czy w ogóle możemy mówić o jakiejś unii wolnych państw? Czy jednak o rygorystycznej dyktaturze? Dyktaturze zanurzonej w niezmiernym gąszczu przepisów, co pozoruje wolnościowe struktury brukselskiej organizacji, dla której jednak forma unii to tylko atrapa, a za nią – satrapa.

O, jakaż powabna była ta Unia jeszcze w roku 2003, kiedy Polacy w referendum ubiegali się o jej względy. Nie było jednak aż takiego entuzjazmu, jak to się teraz przedstawia, bo jednak 41,15 proc. Polaków w ogóle nie skorzystało z prawa wypowiedzenia się o urodzie Unii i nie głosowało. W sumie aż 12,4 mln Polaków było obojętnych lub przeciwnych Unii. (…)

Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej

Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej

Wojciech Roszkowski

Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.


Tak, Unia przyciągała wówczas niemal wszystkich w Europie. Ale np. Norwegów nie; w referendum dwukrotnie odrzucili członkostwo. Byli tacy, którzy już wtedy dostrzegali groźne rysy na brukselskiej konstrukcji. Tym niemniej 1 maja 2004 roku Polacy się radowali – dowartościowali się swym członkostwem. Byliśmy Europejczykami! Wreszcie! Niektórzy trwają w tej euforii do dziś…

Polacy w referendum odpowiadali na proste pytanie: „Czy wyraża Pan/Pani zgodę na przystąpienie Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej?” Co to jednak naprawdę znaczyło, co się kryło z tymi słowami? Kto to wiedział? Z zapałem odwoływano się w debacie przedakcesyjnej do słów św. Jana Pawła II, wygłoszonych w Sejmie parę lat wcześniej, 11 czerwca w 1999 roku. Ojciec Święty był wówczas bezdyskusyjnym autorytetem Polaków, jednakże już wtedy manipulowano jego słowami. Zwolennicy przystąpienia do Unii cytowali następującą frazę:

„Przy okazji dzisiejszego spotkania pragnę jeszcze raz wyrazić moje uznanie dla podejmowanych konsekwentnie i solidarnie wysiłków, których celem, od chwili odzyskania suwerenności, jest poszukiwanie i utrwalanie należnego i bezpiecznego miejsca Polski w jednoczącej się Europie i świecie. Polska ma pełne prawo, aby uczestniczyć w ogólnym procesie postępu i rozwoju świata, zwłaszcza Europy. Integracja Polski z Unią Europejską jest od samego początku wspierana przez Stolicę Apostolską. Doświadczenie dziejowe, jakie posiada Naród polski, jego bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza do umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie.” Jasne stanowisko: papież był za członkostwem swej Ojczyzny. Wszakże nie bezwarunkowo i nie bez pouczenia, które jakże często pyszałkowate elity polityczne, jak i powiązane z nimi media, pomijały. A tego pomijać po prostu nie wolno, jeśli jest się człowiekiem myślącym, dbałym o dobro wspólne oraz zatroskanym o jutro.

Oto pomijane papieskie słowa:

„Wydarzenia w Polsce sprzed dziesięciu lat [rok 1989 – przyp. red.] stworzyły historyczną szansę, by kontynent europejski, porzuciwszy ostatecznie ideologiczne bariery, odnalazł drogę ku jedności. Mówiłem o tym wielokrotnie, rozwijając metaforę «dwóch płuc», którymi winna oddychać Europa zespalając w sobie tradycje Wschodu i Zachodu. Zamiast jednak oczekiwanej wspólnoty ducha dostrzegamy nowe podziały i konflikty. Sytuacja ta niesie dla polityków, dla ludzi nauki i kultury i dla wszystkich chrześcijan pilną potrzebę nowych działań służących integracji Europy.

(…) Duchowe oblicze Europy kształtowało się dzięki wysiłkowi wielkich misjonarzy i dzięki świadectwu męczenników. Kształtowano je w świątyniach wznoszonych z wielkim poświęceniem i w ośrodkach życia kontemplacyjnego, w humanistycznym przesłaniu uniwersytetów. Kościół powołany do troski o duchowy wzrost człowieka jako istoty społecznej, wnosił w europejską kulturę jednolity zbiór wartości. Zawsze trwał w przekonaniu, że autentyczna polityka kulturalna powinna ujmować człowieka w jego całości, to znaczy we wszystkich jego wymiarach osobowych - bez pomijania wymiaru etycznego i religijnego. Jakże uboga pozostałaby kultura europejska, gdyby zabrakło w niej chrześcijańskiej inspiracji!

Dlatego Kościół przestrzega przed redukowaniem wizji zjednoczonej Europy wyłącznie do jej aspektów ekonomicznych, politycznych i przed bezkrytycznym stosunkiem do konsumpcyjnego modelu życia. Nową jedność Europy, jeżeli chcemy, by była ona trwała, winniśmy budować na tych duchowych wartościach, które ją kiedyś kształtowały, z uwzględnieniem bogactwa i różnorodności kultur i tradycji poszczególnych narodów. Ma to być bowiem wielka Europejska Wspólnota Ducha. Również w tym miejscu ponawiam mój apel, skierowany do Starego Kontynentu: «Europo, otwórz drzwi Chrystusowi!»”

Nic dodać, nic ująć. Gotowy program wyborczy dla prawicowej partii, jeśli faktycznie chce ona budować swój program na odwiecznych wartościach chrześcijańskich. Czyż nie odnosimy jednak wrażenie, że nasi polityczni liderzy i przedstawiciele w znacznym stopniu redukują wizję zjednoczonej Europy, w tym i Polski, do jej aspektów ekonomicznych i politycznych? W środowisku, w którym się znajduję, jest to odczucie powszechne. Naprawdę nie samym chlebem człowiek żyje, i to nawet wtedy, gdy jest tak biednie, jak było w naszym kraju w latach 1980.

Wczytując się w słowa Ojca Świętego i traktując je programowo należy koniecznie zwrócić uwagę na kluczowe stwierdzenie: „Doświadczenie dziejowe, jakie posiada Naród polski, jego bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza do umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie.” To jest dla nas, Polaków, jedni powiedzą misja, ja powiem – zadanie! Zadanie, którego jeszcze nie wypełniamy, a którego realizacja umocni naszą pozycję pod każdym względem oraz uczyni liderem odnowy na kontynencie.

Węgiel tak, gazoport tak, innowacje tak, ale to „bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej”. To bogactwo mamy, czas więc najwyższy je wydobywać nie szczędząc sił i środków. Tymczasem w beznamiętnych przemówieniach naszych polityków duch i kultura w zasadzie nie istnieją. Czymże zatem chcecie panowie i panie porwać rzesze ludzi – kromką chleba, choćby solidnie posmarowaną? Ta strawa, choć konieczna, jest jednak chwilowa i wydalana. Nie to co strawa duchowa, która pozostaje w człowieku na zawsze. A wtedy zniesie on największe trudy, wtedy nie ulęknie się żadnego przeciwnika.

Przeciwnik jest znacznie bardziej perfidny niż dawniej i właśnie przystąpił do generalnego ataku na naszego ducha! Już nie opowiada o ciepłej wodzie z kranu, to przeżytek. Mami nas ideą europejską i europejskim wartościami, podkładając wszakże pod te pojęcia dziwne treści, de facto nie mające w Europie żadnej tradycji, treści i obce, i złe.

O tym, że formuła wyabstrahowanej idei europejskiej na Polaków zadziała, Niemcy wiedzieli już w 1943 i 1944 roku. Przypomnę (bo pisałem o tym obszernie jakieś dwa lata temu, we Wpisie nr 83), że idea europejska była dyskutowana i formowana w gabinetach niemieckich dygnitarzy, gdy wojna jeszcze trwała. SS-Untersturmführerdr Friedrich Gollert, z wykształcenia prawnik, przewidując rychły koniec wojny, pisał w grudniu 1944 r. w raporcie do Hansa Franka:

„Idea europejska jest szeroko rozpowszechniona wśród narodu polskiego. Dotychczas jednak Polacy obawiali się stale, że nie będzie dla nich miejsca w tej zjednoczonej Europie. Jeśli teraz damy im nadzieję, że w tej nowej Europie będą mogli prowadzić i rozwijać życie zgodnie ze swym charakterem i kulturą, to przeważająca większość narodu polskiego przyjmie tę politykę niemiecką z największym zrozumieniem. Z biegiem czasu będzie się też stawało sprawą coraz bardziej oczywistą, że w interesie Zachodu Rzesza niemiecka musi być politycznym, gospodarczym, duchowym i kulturalnym ośrodkiem tej przyszłej Europy.” Przewidując był ten dr Gollert…

Bardzo błędne jest „kupowanie” niemiecko-unijnego poglądu, że to po 1945 r., w reakcji na tragiczne doświadczenia II wojny światowej zrodziły się pomysły integracji europejskiej. Tak hitlerowcy, jak i pozostali faszyści w Europie ideę politycznej oraz i gospodarczej integracji europejskiej wykorzystywali do argumentacji w obronie swych agresywnych, wojennych poczynań. Czynili to tak wobec wroga, jak i wobec swoich obywateli. Np. francuscy naziści skupieni wokół kolaboracyjnego rządu Vichy też odwoływali się do idei jednej Europy. (…)

PAKIET Imigranci u bram + Utopia europejska w cenie 85 zł

PAKIET Imigranci u bram + Utopia europejska w cenie 85 zł

Krzysztof Szczerski, Paweł Stachnik, ks. Waldemar Cisło

Imigranci u bram. Kryzys uchodźczy i męczeństwo chrześcijan XXI w. + Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy w promocyjnej cenie 85 zł zamiast 118 zł
Książki, które otwierają oczy!
 
Imigranci u bram. Kryzys uchodźczy i męczeństwo chrześcijan XXI w.
Co trzy minuty gdzieś na świecie ginie jeden chrześcijanin; nie umiera naturalną śmiercią; ginie męczeńsko za to, że nie chciał wyrzec się Pana Jezusa.


Kiedy św. Jan Paweł II występował w polskim parlamencie cytowany tu aktualnie obowiązujący „Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”, zwany też lizbońskim, jeszcze nie istniał; mija niespełna 10 lat od momentu jego wejścia w życie. Aby dokument ten w pełni mógł funkcjonować musiały go akceptować wszystkie kraje członkowskie. Przypomnijmy sobie jakie w tej sprawie toczono boje, przeciwników było wielu. Wielokrotnie posługiwano się wobec przeciwników Traktatu szantażem politycznym, wielokrotnie wymuszono powtarzanie głosowań parlamentarnych, nawet referendów (Irlandia), jeśli były niekorzystne. A coraz bardziej lewackie na naszym kontynencie media mieszały z błotem każdego, kto ośmielał się być innego zdania niż eurokraci.

Traktat lizboński był merytorycznie oddalony o lata świetlne od dokumentu założycielskiego z 1951 r., a więc od pierwotnych idei wspólnotowych utrzymanych w duchu sprawdzonych przez wieki wartości chrześcijańskich. Od tych wartości odchodzono sukcesywnie, krok po kroku, od traktatu do traktatu. Cały czas oczywiście pogłębiano integrację – w duchu zaordynowanym jeszcze przez dr. Gollerta. W końcu tak ją głęboko pogłębiono, że dziś znaleźliśmy się w jakimś okropnym dole, zwłaszcza politycznym i moralnym, z którego nie wiadomo jak się wygrzebać…

Integracja sprowadza się faktycznie do podstawowej idei: ograniczania swobód krajów członkowskich i pomniejszania roli demokracji, a zwiększania przywilejów dla przeróżnych mniejszości (głównie seksualnych) a zarazem zwiększania uprawnień eurokratów. O dyktatorskich zapisach traktatowych oczywiście nie informowano wyborców. Milczały także publikatory wyczuwające skąd wieje korzystny dla nich wiatr, a któż by bez ich pomocy dał radę samemu się przedrzeć przez te setki paragrafów i dziesiątki tysięcy słów, by zrozumieć co nam się szykuje… Nie informowano o niczym ważnym, w tym o wszechwładzy i nieusuwalności komisarzy. Nic bowiem nie miało być istotne, poza faktem, że możemy nazywać się Europejczykami! Tak jak przewidział to w 1944 r. dr Friedrich Gollert, SS-Untersturmführer. (…)

Za wybuch wszelkich wojen ideolodzy unijni, demagodzy najwyższej klasy, obarczyli winą narody, sam fakt ich istnienia. Nie fakt istnienia imperiów, które z natury swej rzeczy były zachłanne, krwiożercze i posługiwały się narodami, czyniąc z nich narzędzia wojenne. Równie dobrze można by np. zlikwidować samochody, po przecież powodują tyle wypadków, to taka sama logika. Eurokraci rzecz jasna potrafią logicznie myśleć, ale swoje całe rozumowanie podporządkowali jednemu celowi: stworzenie nowego imperium, które będzie zdolne pokonać Amerykę i Chiny. A my znów mamy być żywym narzędziem imperium, teraz oczywiście narzędziem nowocześniejszym, ale tak jak zawsze przeznaczonym ostatecznie na ofiarę.

*

W Polsce wciąż funkcjonuje przekonanie, że ojcami założycielami Unii - nazywającej się początkowo, od 1951 r., jak wiadomo, Europejską Wspólnotą Węgla i Stali, później Europejską Wspólnotą Gospodarczą – byli Robert Schuman, Alcide De Gasperi, Konrad Adenauer. Otóż są to przestarzałe poglądy. Trzeba iść z duchem postępu, a ten nakazuje spacyfikować to chrześcijańskie towarzystwo, zminimalizować jego znaczenie, a potem w ogóle odstawić na bocznicę historii. Kiedy wejdziecie Państwo na stronę internetową Unii i Komisji Europejskiej nie zobaczycie tam już dawnych samotnych bohaterów, ojców założycieli, zobaczycie większe nowe grono pionierów integracji. To oni „utorowali drogę do utworzenia UE”.

Przeczytacie, że „To ci wizjonerscy liderzy zainspirowali powstanie Unii Europejskiej, w której dzisiaj żyjemy. Bez ich energii i motywacji nie mieszkalibyśmy w oazie pokoju i stabilności, która jest dla nas czymś normalnym.” Spójrzmy na rodowody tych nowoodkrytych „liderów” – dopiero Was zdumieją! I chyba zatrwożą.

Najpierw unijni propagandziści „starych” ojców założycieli, Schumana, De Gasperiego oraz Adenauera, odarli z jakichkolwiek szat chrześcijańskich. Szczególnie rolę i zasługi Roberta Schumana, dziś kandydata do chwały ołtarzy, usiłuje się pomniejszyć, odbierając mu częściowo autorstwo słynnego Planu Schumana, który stanowił pierwszy traktat wspólnotowy. Okazuje się, że opracował go jakoby w ścisłej współpracy z Jeanem Monnetem; to on jakoby „zainspirował prace nad planem”. Monnet, handlarz koniaku i bankier, umiał znaleźć się także w świecie polityki. Obwieścił już w 1943 r., że „Nie będzie nigdy pokoju w Europie, jeśli państwa zostaną zrekonstytuowane na bazie narodowej suwerenności...” To nie był apel o oddanie części krajowych uprawnień jakiemuś unijnemu tworowi, ale był atak wprost na suwerenność krajów Europy! W 1943 roku, gdy każdego dnia narody oddawały swych najlepszych synów w walce z niemieckim okupantem, w niektórych gabinetach, przy koniaczku kombinowano jakby tu stworzyć nowe imperium… Europejskie.

Kto słyszał nazwisko Joseph Bech? To reprezentant Luksemburga, polityk, który już przed wojną stał się zwolennikiem idei internacjonalizacji kontynentu. Przedstawiciele małych krajów bardzo się przydają, jak choćby rodak Becha, Jean-Claude Juncker, bo są dużo bardziej posłuszni hegemonom, są im wierni, bowiem sami nie mają za sobą silnego zaplecza społecznego, cieplej im więc, gdy są okryci cudzym płaszczem. Z nieznanego nikomu Becha zrobiono jednego z konkurentów „przestarzałych” ojców założycieli.

A wiecie Państwo, że to „Johan Willem Beyen, holenderski polityk, w połowie lat 1950., za sprawą swojego ‘planu Beyena’, tchnął nowe życie w projekt integracji europejskiej”? Na ile to tchnięcie bardzo bogatego bankiera i i biznesmena pobudziło nowe życie, trudno powiedzieć, ale zarządzał on przecież od 1946 r. Bankiem Światowym, potem Międzynarodowym Funduszem Walurowym, więc jako reprezentant kosmopolitycznej finansjery stał się dziś bardzo dobrą kontrą dla np. Schumana.

Francuzka Nicole Fontaine w chwili, gdy powstawał zalążek Unii była małą dziewczynką, miała dopiero 9 – 10 latek. To nie przeszkadza jednak, by zaliczyć ją do ojców, przepraszam, matek założycielek. Współpracowała przecież blisko z prezydentem Valérym Giscardaem d’Estainga, jednym z głównych masonów w powojennej Europie, usilnie zabiegającym o dechrystianizację wspólnoty.

A Ursula Hirschmann czym się zasłużyła? Niemka, pochodząca z rodziny średniozamożnych Żydów, już w wieku 19 lat została działaczką socjalistyczną, by potem reprezentować idee komunistyczne w czystej postaci. Bardzo jej pomógł w tym kontakt z przebywającym w odosobnieniu na wyspie Ventotene Altiero Spinellim. Ten wojujący, zagorzały komunista jest dziś głównym patronem Unii Europejskiej, wyżej notowanym w Brukseli od wszystkich innych. Jego imieniem nazwano najnowocześniejszą budowlę unijnych władz. Właśnie dzięki pomocy Ursuli Hirschmann udało mu się w 1941 r. z więzienia na wyspie rozkolportować słynny manifest, w którym domagał się likwidacji państw narodowych w Europie. Oczywiście nie dlatego, że byłoby to całkowicie w zgodzie z koncepcją bolszewickiej Rosji. Także nie dlatego, że Niemcy na naszym płonącym kontynencie właśnie już likwidowali państwa narodowe. Spinelli płodził antynarodowe idee dla naszego dobra, bo przecież to my, narody wywołujemy wojny, a biedne imperia z tego powodu tylko cierpią. Spinelli był także przeciwnikiem własności prywatnej i Europa marzyła mu się de facto jako jeden wielki kołchoz. Do tego kołchozu teraz prą z całych sił eurokraci różnej maści; spod znaku czerwonej gwiazdy, spod znaku berlińskiego maszerującego niedźwiedzia, spod znaku rewolucji roku 1968. A w tle za nim majaczą ponure symbole lat czterdziestych.

Prof. Andrzej Bryk z Uniwersytetu Jagiellońskiego prorokuje, że władze unijne będą niebawem w stanie unieważniać wybory. Niebawem? Już usiłują to robić! Zwłaszcza w Polsce i na Węgrzech. Miły okres się skończył, powabna panna dorosła i okazała się drapieżną kobietą, zaborczą i bezwzględną, istną harpią. (…) Polacy stają obecnie przed decyzją ważniejszą niż w czasie referendum w 2003 r. – niech pomną na słowa swego wielkiego rodaka, św. Jana Pawła II, tu przytoczone, ale i na wiele innych; on nas wiódł, dodawał sił, podtrzymywał nadzieję. Nadzieję nie tylko naszą, ale również milionów ludzi w innych krajach.

Zatem lękajmy się tylko jednego: wszystkiego, co zyskuje nagle przydomek „europejski”. Tym określeniem bowiem wycierano sobie od lat najpaskudniejsze pyski na kontynencie, z SS-Untersturmführerem dr. Gollertem na czele. W Polsce to także przykrywka do zdrady i zaprzedania.

Tłumaczono nam kilkanaście lat temu, że wstąpimy do organizacji o kształcie unii, teraz okazuje się, że tkwimy w dyktaturze! Czas zatem powrócić do idei prawdziwej unii i do Europy wolnych Ojczyzn. Nie odpuszczajmy tego; na razie wystarczy mały spacer do urn wyborczych 26 maja br. Nie wystarczy jednak nie przegrać, to byłoby za mało, musimy odnieść druzgocące zwycięstwo. Tego potrzebuje Polska i Europa. Unię trzeba wyrwać z rąk zboczeńców i dyktatorów! Nie słuchajcie także ludzi, być może i z naszego obozu patriotycznego, którzy wieszczą naszą słabość. Nasi politycy mogą sobie być słabi, i niektórzy faktycznie są, ale po pierwsze przeciwnik reprezentuje zero wartości, a po drugie podczas samych wyborów to tylko siła kartki do głosowania w waszej dłoni się liczy, ona jest najważniejsza, ona ma moc sprawczą. Jeśli nie odbędziemy masowo tego spaceru 26 maja, to później masowo pomaszerujemy tam, gdzie nam wskażą obcy i odegramy tę role, którą nam obcy napiszą. To już ćwiczyliśmy i chyba nie chcemy tych ćwiczeń powtarzać…

Leszek Sosnowski

Cały artykuł ukazał się w aktualnym wydaniu miesięcznika Wpis (3/2019).

Autor jest polonistą, germanistą, dziennikarzem, artystą fotografikiem (laureat 57 międzynarodowych nagród), wydawcą i publicystą. Wydawał i rozprowadzał książki, płyty i filmy w podziemiu w latach 1980. Autor scenariuszy filmów dokumentalnych w tym pełnometrażowego „Przyjaciel Boga”. Organizator kilkudziesięciu wystaw plenerowych poświęconych św. Janowi Pawłowi II, Krakowowi i Polsce. Autor kilkunastu książek z zakresu kultury, religii i polityki. Laureat m.in. „Książki Roku” za „Krainę Benedykta XVI”. Wieloletni działacz katolicki i patriotyczny. Znawca rynku mediów, spraw krajów niemieckojęzycznych oraz życia i dzieła św. Jana Pawła II, redaktor blisko 100 książek Jemu poświęconych. Autor ponad tysiąca artykułów i esejów. Założyciel (przed 25 laty) i prezes Białego Kruka. Pomysłodawca i publicysta miesięcznika „Wpis”. Odznaczony m.in. medalem „Pro Patria” oraz Orderem Odrodzenia Rzeczypospolitej.

Numer 3/2019

Wiara Patriotyzm i Sztuka

Numer 3/2019

 


Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.