Józef Gawłowicz: Wspomnienie o ministrze Zbigniewie Wysockim

Nasi autorzy

Józef Gawłowicz: Wspomnienie o ministrze Zbigniewie Wysockim

Minister Zbigniew Wysocki (z prawej) z autorem na meksykańskim statku „Cuahtemoc” podczas Zlotu Wielkich Żaglowców w Szczecinie (2007 rok). Minister Zbigniew Wysocki (z prawej) z autorem na meksykańskim statku „Cuahtemoc” podczas Zlotu Wielkich Żaglowców w Szczecinie (2007 rok). Inżynier Zbigniew Wysocki urodził się 12 lutego 1940 roku w Baranowiczach  (aktualnie na terytorium Białorusi). Miejsce jego urodzin znajdowało się od 17 września 1939 r. w tej części Rzeczypospolitej, którą po haniebnym, tajnym porozumieniu Ribbentrop – Mołotow wcielono do  ZSRR. Należy przypomnieć, że Kresowiacy, czyli urodzeni na Kresach, należeli do najbardziej patriotycznej części naszego narodu i to właśnie ich los najboleśniej doświadczył w XX stuleciu. Trudne lata dzieciństwa Zbigniewa były zdominowane marzeniem o pływaniu – stało się tak po wyborze Sopotu jako nowego miejsca zamieszkania. Dostał się do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni (przy konkurencji rzędu dziewięciu chętnych na jedno miejsce) i ukończył jej Wydział Mechaniczny w 1960 roku, po czym podjął pracę w Polskich Liniach Oceanicznych.

Poznałem Zbigniewa na początku roku akademickiego 1959, gdy był dowódcą kompanii naszej grupy w działającym wówczas Studium Wojskowym. Był dowódcą skrupulatnym i sprawiedliwym. Gdy zorientował się, że pełnię funkcję oświatową w Zrzeszeniu Studentów Polskich, skorzystał kilkakrotnie z biletów, które załatwiałem na kasowe filmy i spektakle teatralne oraz występy Opery Bałtyckiej.

W październiku 1960 r. zaprosiłem Zbigniewa, swego niedawnego szefa kompanii a teraz świeżo upieczonego absolwenta PSM na premierę „Krzyżaków” do kina „Warszawa” przy ul. Świętojańskiej w Gdyni. Byliśmy tak rozgrzani pierwszym polskim super-filmem, że usiedliśmy w sąsiednim Interklubie, aby przedyskutować ważniejsze sceny. Uwagę Zbigniewa przykuła rola Niemczyka grającego szlachcica zranionego zdradziecko przez Krzyżaków, który powiedział do króla Władysława Jagiełły: Wasza Wysokość wybaczy, że nie mogę złożyć należnego Ci pokłonu.

- To wielkopański sposób bycia! Znam takich ludzi z Kresów – rzekł wtedy Zbigniew.

Kierując się jego opinią zbliżyłem się później do dwu kapitanów o podobnym  sposobie bycia: Zbigniewa Szymańskiego (dyrektora konkurencyjnej PSM w Szczecinie) i Józefa Miłobędzkiego, wybitnego conradysty.

Podczas kolejnej z rozmów zapytał mnie dlaczego nie przyjąłem funkcji kulturalno - oświatowej w Związku Młodzieży Socjalistycznej, więc odpowiedziałem, że ta organizacja jest przedsionkiem PZPR a poza tym służy ogłupianiu młodzieży, więc nigdy nie zapiszę się do ZMS. On też zastrzegł, że nie będzie nigdy należał do żadnej partii.

Gdy wypływał na Daleki Wschód w charakterze zwykłego  motorzysty (pomimo świetnych wyników w nauce nie dawano bezpartyjnym stanowisk oficerskich) życzyłem mu szczęśliwych podróży. Po dwóch latach spotkał mnie podobny los -  na „zaszczytnym”  stanowisku marynarskim (pomimo piątej lokaty z PSM) popłynąłem w październiku 1962 r., podczas tzw. rewolucji kulturalnej, starym, zapluskwionym i pozbawionym klimatyzacji „Reymontem” do Chin. Po powrocie z siedmiomiesięcznego rejsu złożyliśmy z serdecznym kolegą Piotrem Kalusem wycyzelowane prace dyplomowe, a w PLO podania o należny ustawowo urlop na ich obronę, lecz go nie dostaliśmy – zbliżały się wakacje, na korytarzach PLO było pustawo. Zwierzyłem się Zbyszkowi, że kadrowiec dał nam szansę wyokrętowania za łapówkę, ale odesłaliśmy go do wszystkich diabłów. Zbyszek przyznał, że miał zupełnie podobny problem. Zły na świat wypłynąłem znów do Chin, w krótszy rejs „tylko” na pięć i pół miesiąca, a po drodze nawiązałem z Londynu kontakt z Giedroyciem zostając tajnym kurierem na kraj. Pracę obroniłem w grudniu, zaś kadrowiec za czerwcową odmowę łapówki dał mi złośliwie urlop 12 dni na koniec roku i 12 dni w styczniu następnego roku. Potraktował mnie w ten sposób jako starszego marynarza, który przecież był „pracownikiem fizycznym”, czyli częścią ludu pracującego miast i wsi.

Spotkaliśmy się ponownie ze Zbyszkiem dopiero 6 lat później, kiedy stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni przerabiała mały rybacki statek na statek motorowy „Nawigator” dla PSM w Szczecinie. Był czwartym mechanikiem, a ja byłem trzecim oficerem, gdyż nie należeliśmy nadal do żadnej organizacji. Podarowałem mu swój artykuł Pamiętnik znaleziony w Bochni  z krytyką ogłupiającego wpływu ZMS na młodzież zamieszczony pod pseudonimem w dwóch numerach paryskiego miesięcznika. Zbigniew wyraził uznanie wobec mojego tekstu, więc pokazałem mu jeszcze nie wydaną, lecz  zainspirowaną działaniem Juliusza Mieroszewskiego (prawej ręki Giedroycia) obronę dobrego imienia Mikołaja Kopernika przed haniebnym atakiem pisarza Arthura Koestlera o wybitnie rozdętym ego. Zbigniew patriotycznie  oburzył się, że nikt nie chce w Polsce repliki wydrukować, a wspomnianą obroną zajął się tylko wybitny amerykański astrofizyk Owen Gingerich. Patriotyzm i wierność swoim zasadom towarzyszyły Zbigniewowi przez całe życie.

Po wypłynięciu „Nawigatorem” ze stoczni nie spotkaliśmy się przez kolejne kilkanaście lat, ale nasze drogi zawodowe były podobne. Zbigniew w dumnym PLO pomimo świetnej opinii do końca pływania – będąc bezpartyjnym - nie awansował na Chiefa, odszedł jako drugi mechanik. Pod obcą banderą od razu poznano się na jego kwalifikacjach i po jednym rejsie w charakterze drugiego mechanika został na statku cenionym kierownikiem działu, czyli Chiefem. Osiągnął wiek emerytalny dokładnie z końcem XX wieku, a ja, schodząc w lutym 2000 r. ze statku „Belgrano” pokazałem mu dokument podpisany przez Lecha Falandysza, który gotów był podjąć się obsługi prawnej inwestycji regulacji Odry, której żeglowność degradowała się z miesiąca na miesiąc. Niestety w kraju „zauważono” Zbigniewa dopiero w roku 2005 i po kilku miesiącach „przymiarek” został 8 lutego 2006 Podsekretarzem Stanu w Ministerstwie Infrastruktury odpowiedzialnym za Żeglugę i Transport Morski.

Był wybitnym wiceministrem, całkowicie zrośniętym ze swoją dyscypliną i poważnie traktującym swoje obowiązki. Dobierał sobie współpracowników wyłącznie według kompetencji. Wiedząc, że od października 1962 byłem pół roku kapitanem portu a następnie do grudnia 1964 dyrektorem naczelnym szczecińskiego Urzędu Morskiego powołał mnie na to samo stanowisko. Swoim zwyczajem sprawdził u posła Stanisława Wądołowskiego, czy się w ciągu ostatnich lat nie zmieniłem. Pan poseł jest żywą legendą zachodniego wybrzeża i twardym opozycjonistą, był wielokrotnie aresztowany i cudem przeżył zamachy na swoje życie, ale się nie dał złamać, więc jego opinia miała swoją wagę.

- Nie zmienił się – odparł Zbigniewowi – ale to jest także poeta, więc musisz wziąć małą poprawkę – dodał żartobliwie.

To ministrowi wystarczyło i dostałem angaż. Formalnie powinienem był objąć obowiązki po wygranych wyborach, ale mój poprzednik był radnym i korzystał kilkakrotnie z kruczka prawnego oczekując rzekomo akceptacji sejmiku. Pomagał mu aktywnie lewicowy wicewojewoda i w końcu przyszedłem objąć swoje obowiązki dopiero w połowie kwietnia 2006. Zdążyłem wcześniej ze Zbigniewem odwiedzić w naszym wolnym czasie wszystkie mniejsze porty i placówki Urzędu oraz przekazałem mu dodatkowo dokumenty dotyczące starań Wojewody Dolnośląskiego i specjalisty doktora Wintera wskazujące na konieczność regulacji Odry po fatalnej powodzi z roku 1997. Ze swej pozycji nie zgodził się na przekazanie części atrakcyjnych gruntów Stoczni Gdańskiej dla mafii deweloperskiej, przysparzając sobie wielu wrogów.

Oficjalnie krótko  pracowaliśmy wspólnie, gdyż w maju resort żeglugi dostała Liga Polskich Rodzin, a ministrem został 28-letni prawnik o psychice kaprala. Podczas pierwszej wizyty u mnie zaznaczył, że jego gabinet w Warszawie ma czterokrotnie mniejszy metraż niż mój w Szczecinie, oraz że ma kandydata na stanowisko dyrektora technicznego. Po niespełna miesiącu tenże kandydat objął obowiązki, ale nie miał żadnej praktyki zawodowej – po studiach handlował damskimi pończochami, ale należał do partii LPR.  W kolejnym miesiącu pan minister wymienił dyrektorkę pionu gospodarczego również na członka swojej partii, więc uprzedziłem go, że zwolniona pani dyrektor samotnie wychowuje syna i jak to się ma do zasad Ligi Polskich Rodzin. Udał, że nie słyszy.

Po wakacjach nowy minister aluzyjnie wspomniał, że mnie również wkrótce wymieni. W tym czasie jednak byłem już zatwierdzonym delegatem na wizytę w Lizbonie, dokąd Josė Baroso zaprosił dyrektorów Urzędów Morskich po przeniesieniu Agencji Bezpieczeństwa Żeglugi z Brukseli do stolicy Portugalii. Przywiozłem stamtąd do zaadoptowania plany portugalskiego gazoportu w Sinas, ale minister tylko zerknął na niego w roztargnieniu, pomimo przydatności projektu dla Świnoujścia. Natomiast Zbigniew przestudiował całość szczegółowo i poradził modyfikację projektu uzgodnić ze szczecińskim Biurem Inwestycji Morskich i zatwierdzić u notariusza. Uczyniłem to, dobierając jako konsultanta inżyniera Gazińskiego z BIMORu, a rektor Akademii Morskiej profesor Stanisław Gucma skorzystał z opracowania robiąc analizę nawigacyjną  inwestycji.

Wkrótce odbyła się uroczystość 60 - lecia Urzędu, na którą wydrukowano już broszury z moim wstępem, poza tym w okresie Świąt Bożego Narodzenia ministrowi z LPR nie wypadało usuwać ze stanowiska dyrektora jednego z trzech Urzędów Morskich w Polsce. W styczniu 2007 prologiem do usunięcia było wezwanie mnie przed gremium zwane Komitetem Politycznym LPR w Warszawie. Ta wizyta mogłaby służyć w całości jako scenariusz filmu Barei, ale brak miejsca nie pozwala mi jej opisać. Złożyłem w tym miesiącu podanie o 3 dni urlopu na wizytę w Paryżu, ale pan minister długo nie odpowiadał, zaś w przeddzień wyjazdu wręczył mi odwołanie z funkcji. Żegnając się wspomniałem, że płaci mi miesięcznie 5 800 PLN „na rękę”, natomiast jako doświadczony kapitan u każdego zagranicznego armatora dostanję dokładnie taką samą sumę, tylko w euro, więc kto tu komu robi grzeczność?

Skorzystałem z wizyty w Paryżu, a wracając przywiozłem 293 strony mojej korespondencji z Giedroyciem na przestrzeni 26 lat przemytu paryskiej Kultury (rekord Polski i Układu Warszawskiego). Zatrzymałem się w Warszawie przez tydzień i wtedy Zbigniew zaproponował mi wspólną wizytę u  premiera Jarosława Kaczyńskiego. Jednak po przemyśleniach doszliśmy do wniosku, ze będzie to kłopot dla koalicji, która i tak już dyskretnie się chwiała. W efekcie zaprowadził mnie do pani Adamus,  redaktor naczelnej pisma „Nasza Polska”, gdzie udzieliłem wywiadu, aby po incydencie został ślad na piśmie. Nie składałem odwołania, aby nie dać satysfakcji przekazania mi odmowy przez – pożal się Boże - wicepremiera Giertycha.  Zbigniew pracował wtedy już jako ceniony specjalista od spraw morskich w warszawskiej Agencji Rozwoju Przemysłu, gdzie jego duże doświadczenie było dobrze wykorzystywane. Za jego sugestią zrobiłem wtedy w telewizji Trwam cztery 50-minutowe programy o sztuce sakralnej czterech kontynentów, darując Uczelni eksponaty wykorzystane w tych audycjach, zaś w Radio Maryja prowadziłem przez dwa miesiące audycje o podróżach Św. Pawła ze znakomitej pracy kapitana Miłobędzkiego.

Zbigniew namówił mnie też do członkostwa w pozarządowym Polskim Stowarzyszeniu Morskim - Gospodarczym im. Eugeniusza Kwiatkowskiego, którego był przewodniczącym. Założycielem z kolei był kpt. ż. w. inż. Zbigniew Sulatycki, również były minister żeglugi i człowiek ogromnie zasłużony dla gospodarki morskiej. Ich współpraca była wzorcowa – Zbigniew żartował, że zamiast świętych wojen pokład – siłownia tak winna wyglądać współpraca na statkach. Mostek i kapitan to mózg statku, a siłownia i chief inżynier to jego serce, zaś te dwa organy winny perfekcyjnie współpracować.

Co roku 10 lutego, w rocznicę zaślubin Polski z morzem w 1919 r. oraz wywózki Polaków na Sybir w 1940, odbywały się uroczystości. Wyróżniano w każdym roku pierścieniem i srebrną statuetką z łacińskim napisem ANIMUS  ET SEMPER FIDELIS (Odważny i zawsze wierny) jednego wybitnego polityka, jedną znaczącą osobę duchowną i jednego emigranta. Lista tych osobistości jest przykładem wielkiego patriotyzmu pomysłodawców. Każde spotkania czy to na KUL-u w Lublinie, czy w Warszawskim ośrodku Pasta, czy u Grochowalskiego w Łodzi, czy muzeum w Kołobrzegu były prawdziwie patriotycznymi wydarzeniami. Miały taką sławę, że kilka zjazdów odbyło się zagranicą – m.in. w Oslo i w Wilnie. Wspólnie z toruńską WSKSiM Stowarzyszenie organizowało też doroczne zjazdy Polonii, korzystając z gościnności Ojca doktora Tadeusza Rydzyka.

Po rozpadzie koalicji powołano mnie w wakacje 2007 na stanowisko dyrektora Urzędu Morskiego w Słupsku, gdzie sytuacja za LPR była wręcz patologiczna. Wszystkie „uzdrawiające” posunięcia konsultowałem ze Zbigniewem,  ale 31 marca 2008 minister Cezary Grabarczyk wręczył mi odwołanie, gdyż powszechnie takie stanowiska były już łupami partyjnymi.

Wkrótce Zbigniew opatentował swoją wersję przekopu Zalewu Wiślanego, będąca jego pracą ze studiów podyplomowych, a po kilku analizach w roku 2014 zaprosił do swego domu przyszłych członków fundacji Polskie Rzeki. W demokratycznym głosowaniu wybrano władze fundacji, własnym sumptem opracowano statut i dziś możemy z przykrością stwierdzić, że przez 6 lat nie udało się tak ważnej fundacji zarejestrować.  Gdy powstały Polskie Wody przyjęliśmy ze zdziwieniem to, że naszej fundacji nie można tam dołączyć. Nowi, młodzi i bez doświadczenia ludzie z Polskich Wód byli zapewne blokadą dla fundacji jako źle rozumianej konkurencji. Rezultatem tej sytuacji są niestety nieopanowane susze w ubiegłych latach i aktualna powódź w Płocku, która w XXI wieku jest hańbą dla rozwiniętego państwa.

Zbigniew nieustannie działał dalej dla dobra państwa i gospodarki morskiej organizując wiele konferencji naukowych z różnych dziedzin. Znamienne były jego rozliczne przyjaźnie z wybitnymi  naukowcami, w tym z profesorem Janem Szyszką. Polskie Stowarzyszenie Morskie pracuje wspólnie w dziedzinie zrównoważonego rozwoju. Zbigniew kochał ojczyznę i rodzinę. W rozlicznych podróżach towarzyszyła mu jego żona Maria dając przykład wzorowego katolickiego małżeństwa. Państwo Wysoccy wychowali córkę i dwóch synów, doczekali się ośmiorga wnucząt i czterech prawnuków.

Zbigniewa dopadł w 2015 roku wylew krwi do mózgu, z którego wyszedł prawie bez szwanku, ale drugi z końca stycznia 2021 był już śmiertelny. W Katedrze Oliwskiej mszę świętą za jego duszę celebrował 30 stycznia 2021 J.E. Ks.  Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, Żegnał go Ojciec Tadeusz Rydzyk i dostojnicy kościelni, jak również przyjaciele zmarłego. Homilię wygłosił Redemptorysta Ojciec Waldemar.

Niech Dobry Bóg udzieli Ci swojej łaski na wiecznej wachcie po pracowitym, godnym i przykładnym życiu. Śpij nam drogi Przyjacielu Zbyszku, aby w ojczystej ziemi przyśniły Ci się lądy dalekie.                

                                                                                          Józef Gawłowicz

***

Patriotyzm można znaleźć także m.in. w słowach i postawach autorów tekstów zebranych w wyjątkowej publikacji Białego Kruka: 

Chluba i zguba. Antologia najnowszej publicystyki patriotycznej

Chluba i zguba. Antologia najnowszej publicystyki patriotycznej

 

Bogactwo publicystyki miesięcznika kulturalnego „WPiS. Wiara, Patriotyzm i Sztuka” jest olbrzymie. Prezentowana tu antologia zawiera wybrane eseje, artykuły i rozmowy 30 autorów z okresu 2016 – 2019. To tylko mały, ale reprezentatywny wycinek dorobku miesięcznika, który w tym roku świętuje 10-lecie istnienia. Łamy czasopisma zapełniali od początku tacy wielcy twórcy, jak Adam Bujak, ks. prof.

                                                                                     

 

 

 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.