Głębokie bagno, czyli rok 1648
Bohdan Chmielnicki z Tuhaj-bejem pod Lwowem. Obraz Jana Matejki. Fot. MNW
29 kwietnia 1648 roku rozpoczęła się bitwa pod Żółtymi Wodami. Bitwa była pierwszym starciem podczas powstania Chmielnickiego i zakończyła się 16 maja 1648 roku klęską wojsk polskich i śmiercią dowodzącego nimi syna hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Potockiego – Stefana.
„Głębokie bagno – Natan Hannower, żydowski historyk i kabalista, tak właśnie zatytułował kronikę klęsk Rzeczypospolitej. Mieszkaniec Zasławia na Wołyniu był naocznym ich świadkiem w 1648–1649 roku. Zdołał uciec z piekła, jakim stały się województwa ruskie w tych latach, i opisał je w dziele wydanym po hebrajsku w Wenecji pięć lat po wybuchu powstania Chmielnickiego. Wracamy do owych wydarzeń z nieco większego dystansu. Metafora Natana Hannowera wciąż jednak wydaje się najtrafniejsza.
Rzeczpospolita, jak wiemy, zaczęła się pogrążać w kryzysie już wcześniej, choć tylko nieliczni to dostrzegali. Schodzenie na bagno nie jest jak skok w przepaść. Trudno wskazać ściśle początek nieszczęścia. W pewnym momencie jednak pojawia się poczucie, że brakuje już twardego gruntu pod nogami. Ten moment nadszedł wiosną roku 1648, w błotach nad rzeką Żółtą, lewym dopływem Ingulca, wpadającego do Dniepru już na samym południu jego biegu. Tam, między 29 kwietnia a 16 maja, została osaczona i doszczętnie rozbita awangarda wojska koronnego, wysłana przez hetmana wielkiego Mikołaja Potockiego, by zatrzymać wzbierający bunt Kozaków. Nie zatrzymała. Bitwa pod Żółtymi Wodami zainaugurowała serię klęsk, niekiedy haniebnych, zawsze dotkliwych, jakie w wojnie z domowym przeciwnikiem ponosić będą tak wsławione wcześniej swą bitnością wojska Rzeczypospolitej. Przyjdą i zwycięstwa, ale okazaną słabość wykorzystają w końcu wrogowie z zewnątrz. Zacznie się walka o przeżycie tej politycznej wspólnoty, która już siedem wieków trwała i poszerzała się dotąd, z Polski obejmując Litwę i złączoną z nią Ruś. A teraz się zapadała. Wciągało ją bagno. Niespełna osiem lat po Żółtych Wodach, na progu roku 1656, całe niemal, tak ogromne terytorium państwa polsko-litewskiego będzie już pod wodą „potopu” kozacko-moskiewsko-szwedzkiego. Ale nie utonie jeszcze. Rzeczpospolita wyjdzie z tego bagna niepojętym dla jej nieprzyjaciół wysiłkiem własnym, dyplomatycznym, militarnym, poświęceniem osobistym dziesiątków tysięcy swoich obywateli i poddanych. Wyjdzie jednak wycieńczona, obcięta od wschodu, z krwawiącą boleśnie ruską raną; pomniejszona o kilka milionów istnień ludzkich, które ta tragiczna walka pochłonie.
O niej, o tej walce przede wszystkim, jest ta część mojej opowieści. Dla tych, których krew i nadzieje wsiąkały w błoto i nieszczęścia tamtego czasu, to nie była opowieść, ale koniec świata, a przynajmniej początek końca. Nie możemy zapomnieć o tej osobistej perspektywie uczestników – najczęściej ofiar – tragedii Europy Wschodniej. Zaczęła się zaraz po święcie Zmartwychwstania Pańskiego, w roku 1648 obchodzonym przez katolickich mieszkańców Rzeczypospolitej 12 kwietnia. Dla prawosławnych trwał również okres wielkanocny, ale roku 7156 – liczonego od stworzenia świata. Żydzi, w momencie następującej po Żółtych Wodach kolejnej klęski wojsk koronnych pod Korsuniem (26 maja), przeżywali akurat swoje święto religijne – Szawuot, roku 5408. Dla większości Ormian, wzbogacających gospodarcze i kulturalne życie wielu miast koronnej Rusi, trwał rok 1097 (ormiański kalendarz zaczynał się od lipca 552 roku po Chrystusie, gdy synod ich Kościoła zerwał z Kościołem katolickim). Wyznawcy Allaha, zarówno osiedli od ponad dwóch wieków na Litwie wierni jej Tatarzy nazwani później Lipkami (od tureckiej nazwy Litwy), jak i najeźdźcy z chanatu krymskiego, święto ramadanu roku 1058 od wyjścia Mahometa z Mekki zaczynać powinni w czasie, gdy na wojsko koronne spadała trzecia, najbardziej haniebna klęska tego roku – pod Piławcami (23 września 1648 roku wedle naszej rachuby). Dla nich wszystkich ów rok, niezależnie od tego, jak był obliczany, był rokiem pamiętnym”.
Powyższy fragment znajdą Państwo w książce „Dzieje Polski. Tom 6. Potop i ogień” prof. Andrzeja Nowaka. W tomie 6. wraz z Autorem śledzimy, jak zmienia się Rzeczpospolita szlachecka. Nie zmienia się na lepsze. Przekształca się w Rzeczpospolitą magnacką. Słabnie pozycja króla, a królować zaczyna swawola, sobiepaństwo, a nawet zdrada. Powoli degeneruje się szlachta, na której przez tyle wieków opierała się obrona Ojczyzny. Degeneruje się wolna elekcja, ten symbol, już tylko pozorny, szlacheckiej wolności albo, jak byśmy dziś powiedzieli, demokracji. Osłabienie kraju natychmiast skłania sąsiadów do najazdów i łupiestwa – istny potop! Pierwszy raz mamy do czynienia z poważnym planowaniem rozbioru Rzeczypospolitej. Król Jan Kazimierz abdykuje i „na odchodnym” rzuca sejmowi i senatowi prorocze słowa: „Moskal i Ruś przy ludach swojego języka opowiedzą się i W. Ks. Lit. sobie przeznaczą. Brandenburczykowi staną otworem granice Wielkopolski i o Prusy z Szwedami albo się zgodzi, albo rozerwą na kawałki. Dom rakuski [Austria] choćby najświętsze miał intencyje, przy takiej szarpaninie Krakowa dla siebie nie pominie, bo każdy będzie wolał mieć część Polski zbrojnie pozyskaną niżeli całą, dawnymi wolnościami przeciw obcym – bezpieczną.
TP
Dzieje Polski. Tom 6. Potop i ogień
Oj, działo się, działo! Kolejny tom „Dziejów Polski” prof. Andrzeja Nowaka obejmuje krótszy okres czasu. Ale biorąc pod uwagę natłok ważnych dla narodu oraz państwa wydarzeń, niektórych brzemiennych w skutki na całe wieki, łatwo zrozumieć, dlaczego Autor poświęcił tym latom tak dużo miejsca. To nie Autor spowolnił pisanie, lecz w omawianym czasie historia bardzo przyspieszyła.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.