Czy mamy jeszcze polską ligę piłkarską? Pośrednicy kasują najwięcej, a zawodników sprowadzają coraz gorszych

Nasi autorzy

Czy mamy jeszcze polską ligę piłkarską? Pośrednicy kasują najwięcej, a zawodników sprowadzają coraz gorszych

Początek lat 1970. – mecz Aktorzy-Dziennikarze. Na boisko Cracovii wkracza nie drużyna Wisły Kraków, jak można by sądzić po koszulkach, ale dziennikarzy; na czele idzie autor zamieszczonego tu artykułu, obok nieżyjący już red. Andrzej Szeląg. Mecze te rozgrywane były na poważnie, należały do krakowskiej tradycji, gromadziły ok. 15 tys. widzów (dwa razy tyle, co dziś drużyna zawodowa Cracovii). Grali w nich piłkarze uprawiający zawód dziennikarzy lub aktorów. Zwyczaj był taki, że aktorzy grali w koszulkach Cracovii a redaktorzy – Wisły. Dochód z meczów przeznaczany był na cele charytatywne. Fot. Wacław Klag Początek lat 1970. – mecz Aktorzy-Dziennikarze. Na boisko Cracovii wkracza nie drużyna Wisły Kraków, jak można by sądzić po koszulkach, ale dziennikarzy; na czele idzie autor zamieszczonego tu artykułu, obok nieżyjący już red. Andrzej Szeląg. Mecze te rozgrywane były na poważnie, należały do krakowskiej tradycji, gromadziły ok. 15 tys. widzów (dwa razy tyle, co dziś drużyna zawodowa Cracovii). Grali w nich piłkarze uprawiający zawód dziennikarzy lub aktorów. Zwyczaj był taki, że aktorzy grali w koszulkach Cracovii a redaktorzy – Wisły. Dochód z meczów przeznaczany był na cele charytatywne. Fot. Wacław Klag W ostatnim numerze „Wpisu” ukazała się w nawiązaniu do Mistrzostw Europy ciekawa analiza sytuacji w polskiej piłce nożnej zatytułowana „Zwierciadło kulite”. Ukazano analogie futbolu do polityki, a za katastrofalny poziom obwinieni zostali głównie pośrednicy transferowi (menedżerowie) i PZPN.

WPIS 06/2021 (e-wydanie)

WPIS 06/2021 (e-wydanie)

 

Ukazał się już najnowszy, czerwcowy numer miesięcznika „Wpis”. Jak co miesiąc przygotowaliśmy dla Państwa wyselekcjonowany zbiór felietonów na aktualne tematy, jak również serię artykułów poświęconych historycznym zagadnieniom. O pracy nad oczekiwanym z niecierpliwością przez miliony Polaków kolejnym tomem „Dziejów Polski” opowiada autor – wybitny historyk prof. Andrzej Nowak w rozmowie z red. Anną Popek.


Ponieważ futbol jest bardzo ważnym zjawiskiem społecznym, nie należy na jego stan machać ręką. Nie powinno się go też traktować lekceważąco, li tylko jako rozrywkę dla mas. Tą również jest, ale jest ponadto jakby zwierciadłem, w którym odbijają się nasze przywary i złe obyczaje, a nawet złe rządy.

Czyż nie powinno nas zastanawiać, jak to jest możliwe, że tylu wartościowych, mądrych, zaangażowanych patriotycznie Polaków ogląda mecze piłkarskie, a z naszą piłką jest coraz gorzej? Ci wartościowi ludzie ewidentnie mają coraz mniejszy wpływ, albo i żaden, na to, co dzieje się na boiskach oraz wokół nich. Można powiedzieć, że służą oni do oglądania. I tyle. Jesteśmy cyferkami w statystykach danych dla agencji reklamowych i domów mediowych. Cyferki nie mogą być i nie są podmiotem, lecz przedmiotem. Przedmiot z natury swej rzeczy nie ma nic do gadania. (…)

Pozostańmy jednak na razie przy naszym futbolu. Daje on duże możliwości snucia ogólniejszych refleksji. Ot, choćby w kwestii nauczania. Narzekamy, jak najbardziej zasadnie, na cały system szkolnictwa w Polsce, od podstawówki po wyższe uczelnie w szczególności. Dlaczego zatem nagle szkolenie piłkarskie miałoby być lepsze?

Polscy piłkarze i polscy uczniowie – co przecież co najmniej do końca wieku juniora jest równoznaczne – są niedouczeni w podstawowych kwestiach. Zawodnicy w ogromnej większości mają na przykład poważne problemy z przyjęciem piłki, która im odskakuje od nogi na parę metrów przy najprostszych zagraniach. I tak dalej. Nie będę wdawał się w szczegóły (wyjaśnię tylko Czytelnikom, że był czas, gdy przeszedłem piłkarską szkołę trenerską i parę ładnych lat dodatkowo uprawiałem ten zawód). Kiedy młodzi piłkarze przechodzą do zagranicznych drużyn dorosłych, bo wyróżniają się talentem, w tamtych klubach następuje zderzenie z inną rzeczywistością. Pytani potem, jak im się za granicą wiedzie, za każdym razem odpowiadają tak samo: tam się trenuje inaczej i dużo więcej, tam jest ciężka praca. W Polsce ciężka praca, zwłaszcza w szkole, nie budzi szacunku. Panuje mniemanie, że jest ona przeznaczona dla durniów. Uczniów zaś trzeba chronić przed jakimkolwiek przemęczeniem. Samo uczenie się nie ma poważania tak wśród młodych, jak i wśród ich rodziców.

Gdyby Robertowi Lewandowskiemu nie dopisało szczęście i nie znalazłby się w dobrym zachodnim klubie pod okiem wybitnego szkoleniowca Jürgena Kloppa, nie brylowałby nigdy na światowych boiskach. Wyjechał z Polski jako bardzo zdolny, ale jednak niedouczony dwudziestodwulatek. Talent plus ciężka praca, której się poddał z ochotą, uczyniły z niego po kilku latach wybitnego zawodnika. Wielu młodych polskich piłkarzy, nienauczonych odpowiednio wcześnie szacunku dla ciężkiej pracy, nie wytrzymuje większych obciążeń i rezygnuje, przenosząc się do słabszych klubów, gdzie nie trzeba harować. Sam talent nikomu nie wystarczy, w żadnej dziedzinie.

Trzeba podkreślić, że młodzi zawodnicy przechodzą do silniejszych klubów na zasadach komercyjnych. Lepsze czy gorsze szkolenie piłkarskie trzeba przejść i trwa to co najmniej 10 lat. To kosztuje. Te koszty musi pokryć ten, który „kupuje” zawodnika. I to jest chyba jedyny dobry przykład, jaki daje polska piłka polskiemu państwu. Państwo nasze bowiem od lat zupełnie beztrosko macha ręką na rekompensatę za szkolenie paru milionów młodych fachowców w przeróżnych dziedzinach, którzy zasilili w ciągu ostatnich 30 lat rynki pracy krajów znacznie bogatszych od nas. Osobiście uważam to za poważny i nieodkupiony do dziś grzech zarówno gospodarczy, jak i moralny.

Było już wyliczane, ile kosztuje wykształcenie maturzysty, magistra, inżyniera, lekarza, pielęgniarki, elektryka itd. W przypadku paru milionów osób, które na dłużej lub krócej, albo i na stałe, wyemigrowały z wolnej Polski, daje to w sumie gigantyczne kwoty. Wykształcili się w Polsce, a zagraniczne firmy korzystają z tego zupełnie za darmo. Rekompensata ze strony pracodawcy – jak w przypadku piłkarzy – byłaby na pewno lepszym interesem niż nieustanne żebranie w Unii o dotacje i kredyty.

Wyprzedaż narodowego majątku przez Balcerowicza i jemu podobnych została już potępiona i podsumowana przez prawicową władzę, choć nikogo oczywiście nie pociągnęła ona do odpowiedzialności. Ale dokonano przecież wyprzedaży jeszcze większego skarbu, jakim są ludzie. Polska lekką ręką pozbyła się milionów ludzi. Albo lepiej to powiedzieć w liczbie mnogiej: pozbyła się lekkimi rękami, bo do tego procederu przykładali swoje łapy politycy każdej maści.

Skoro w piłce można żądać rekompensaty za szkolenie i wszyscy to rozumieją, nikt nie protestuje, to tym bardziej trzeba stosować tę zasadę w stosunku do innych zawodów. I to nim Polska się wyludni. Bo Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Holendrzy i inni z wielką ochotą sięgają po naszych fachowców; wszak mają ich za darmo…

Jako kraj niewątpliwie rozwijamy się. Ostatnimi laty powstało w Polsce dużo świetnych stadionów wraz z infrastrukturą. Pytanie jednak: dla kogo? Można bowiem odnieść wrażenie, iż wielka poprawa bazy boiskowej i treningowej, dokonana w olbrzymim stopniu pieniędzmi polskiego podatnika, spowodowała eksmisję… Polaków. Nie mówię tu o niższych ligach, ale o Ekstraklasie i I Lidze. Występujące tam kluby nie są przecież de facto polskimi organizacjami, w tych klubach ciężko jest nieraz nawet porozumieć się po polsku.

Problemem są składy drużyn wybiegających na boisko. Bywały w ostatnich sezonach takie mecze, że nawet w tak niegdyś silnych duchem patriotyzmu i tradycji klubach jak Cracovia i Wisła Kraków pierwsze jedenastki składały się w stu procentach z cudzoziemców! Klub, w którym pojawia się na boisku trzech, czterech Polaków, już się wyróżnia… polskością. Gdyby jeszcze ci cudzoziemcy naprawdę coś wnosili do klubowej piłki, ale gdzie tam! Cóż mogą wnieść gracze np. z hiszpańskiej trzeciej ligi albo z pierwszej ligi, ale albańskiej lub somalijskiej?! A już i takich „dziadów” się kupuje. Wielu z nich dożywa w Polsce piłkarskiej emerytury. Właśnie przeróżni cudzoziemcy tragicznie zaniżyli poziom polskiej piłki klubowej. Wiadomo, że międzynarodowy handel zawodnikami kwitnie, ale zawodników, by się wzmacniać, kupuje się gdzie indziej. Polska stała się tymczasem jednym wielkim futbolowej domem opieki społecznej. Tyle że pensjonariusze nie tylko nie wnoszą żadnych opłat za pobyt, ale jeszcze kasują po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Nasi ministrowie i inni dygnitarze mogą tylko pomarzyć o takich zarobkach.

Znów pytanie, dlaczego i komu może się to opłacać. Ano są tacy, którym się właśnie opłaca, i to jak! To menedżerowie, stojący zawsze w cieniu, królowie interesu zwanego futbolem. Każdy zawodnik ma swojego menedżera, bo bez niego nie dostanie się do żadnego klubu zawodowego – nie reguluje tego żaden przepis, jest to prawo niepisane. PZPN udostępnił dane za sezon 2018/19, z których wynika, że menedżerowie w Ekstraklasie zarobili w tym okresie, bagatela!, 32 mln zł. Oznacza to kilka milionów złotych na głowę, bo mowa praktycznie o kilkuosobowej grupie. Lech Poznań futrował owych pośredników transakcyjnych (taka jest ich oficjalna nazwa) kwotą prawie 7 mln zł, Legia Warszawa – 5,9 mln. Zarząd Cracovii przechwala się nieustannie, że może pozyskuje nie najlepszych zawodników, ale za to bardzo tanich lub zgoła za darmo, logicznie więc rozumując i prowizje od transferów powinny być w tym klubie znikome. Tymczasem w jednym sezonie Cracovia wydała na menedżerów aż 1,6 mln zł. Być może wliczona jest w to gigantyczna pensja obecnego trenera, specjalisty od rugowania Polaków ze składu, Michała Probierza; wieść gminna niesie, że zarabia miesięcznie 120 tys. zł. Ani klub, ani sam zainteresowany nigdy tego nie dementowali. Tymczasem Cracovia w tym sezonie cudem uratowała się od spadku, a w jej pierwszej jedenastce prawie nigdy nie widzieliśmy więcej niż jednego Polaka, czyli młodzieżowca, bo tyle wymuszają przepisy. (…)

Podobnie jest w każdym sezonie. My się zżymamy na poziom klubów, reprezentacji, ale dla niektórych jest to prawdziwe Eldorado! Są jak tzw. opozycja: im gorzej w Polsce się dzieje, tym dla nich lepiej. Bo złe wyniki wymuszają stałą rotację zawodników i trenerów, a licznik bije od każdego transferu. Byłoby inaczej, gdyby kluby płaciły za efekty transferów, ale o tym mowy nawet nie ma. Zapytałem kiedyś zaprzyjaźnionego trenera Ekstraklasy, czemu wszyscy poddają się dyktatowi pośredników. Usłyszałem w odpowiedzi taką oto opowiastkę: „Odsunąłem od gry gościa, który totalnie lekceważył treningi, dawał fatalny przykład. Niebawem otrzymałem telefon od menedżera z zapytaniem, czemu jego zawodnik nie gra. Zapytał ponadto, czy ja wiem, że w mojej drużynie jest jeszcze pięciu jego zawodników i czy chcę, aby wszyscy poszli na zwolnienia lekarskie”.

Prenumerata próbna miesięcznika WPIS (wydanie papierowe)

Prenumerata próbna miesięcznika WPIS (wydanie papierowe)

 

.

 

Skutki takiej polityki kadrowej i finansowej są opłakane pod każdy względem. Szkolona w klubie młodzież (czego wymagają przepisy) nie widzi dla siebie perspektyw w macierzystym klubie, więc nieraz po kilku latach po prostu porzuca treningi i znika z klubu. Siłą rzeczy maleje przywiązanie do tzw. barw klubowych. Starsi kibice jeszcze czują sentyment do samej nazwy, żyją wspomnieniami, ale nastolatkowie nie garną się już zbytnio na stadiony. Chyba że w grupach chuligańskich. Tylko najmocniejsze marki, jak Legia Warszawa czy Lech Poznań, posiadające silne organizacje widowni, mogą od czasu do czasu zapełnić swe nowe stadiony. Nawet Cracovia, najstarszy polski klub piłkarski o bardzo bogatych tradycjach, który ma nowoczesny, ale stosunkowo niewielki stadion (trybuny na 15 tys. osób) z trudem zapełnia go w połowie. Ale nie frekwencja jest tu zasadniczym problemem. Problemem jest zahamowanie rozwoju polskiej piłki, najpierw klubowej, teraz reprezentacyjnej.

Dlaczego tak jest? Kto mógłby coś na to zaradzić? Na pewno Polski Związek Piłki Nożnej, ale to, zdziwicie się Państwo, nie leży w jego interesie. Otóż PZPN kasuje od każdego zagranicznego transferu w Ekstraklasie i w I Lidze – zgodnie z przepisami międzynarodowych władz piłkarskich – po kilka tysięcy dolarów! W niższych ligach też kasują, ale mniej. Płacą kluby. Stawka jest stała, niezależnie od tego, czy kupuje się patałacha, czy naprawdę dobrego zawodnika. Patałach jest nieraz nawet za darmo, ale PZPN-owi i tak trzeba zapłacić. Dobrzy gracze z zagranicy prawie się już u nas nie trafiają.

Rozumowanie związku jest proste, takie samo jak menedżerów: im więcej transferów, tym większa kasa. I faktycznie – PZPN dysponuje już budżetem wysokości ok. 300 milionów zł. Ale cóż z tego ma polska piłka? Na pewno prezes Zbigniew Boniek mógłby w tym momencie zrobić wyliczankę, jak to dają pieniądze na szkolenie młodzieży albo dofinansowują infrastrukturę w terenie. I na pewno tak jest. Ale jak to jednak się dzieje, że tylko bilans finansowy się zgadza, bowiem bilans czysto sportowy, jakość gry – a o to przecież summa summarum chodzi – jest po prostu katastrofalny.

Polska piłka nożna znajduje się na równi pochyłej. Zbigniew Boniek, obejmując prezesurę blisko 10 lat temu, postawił sobie jeden zasadniczy cel: odbudować finansowo PZPN. Rozumował jednak dosyć prymitywnie, że pieniądze wszystko załatwią, że jak będzie kasa, to będą i automatycznie sukcesy. Ale takiego automatu nie było i nie ma, więc i nie ma sukcesów. (…)

Oczywiście problemów polski futbol ma więcej, np. niski poziom wyszkolenia trenerów, brak szkolenia mentalnego, bardzo słabe umocowanie w strukturach międzynarodowych. Na mistrzostwach Europy nie było np. żadnego polskiego sędziego boiskowego, choć oni stanowią dziś w polskiej piłce najsilniejsze ogniwo, odwrotnie niż jeszcze kilkanaście lat temu. W tym jednak sektorze zdecydowano się na drastyczne zmiany i po paru latach efekty są widoczne. Na pewno nasi sędziowie nie odstają od sędziów zagranicznych, to widać gołym okiem, ale w UEFA przebicia nie mają.

Przywołuję tylko kilka zasadniczych zagadnień, ponieważ po kompromitacji reprezentacji na mistrzostwach Europy od razu podniosły się głosy łagodzące. „Polacy, nic się nie stało” – to bezsensowne hasło znów zostało przywołane. Stało się, bo się przegrało. Kolejny raz! Ktoś powie, że w sporcie raz się przegrywa, raz się wygrywa. To prawda, ale polscy piłkarze zaczęli tylko przegrywać, już nawet z autentycznymi słabeuszami.

Równolegle do nieszczęsnych futbolowych mistrzostw Europy odbywały się mecze siatkarzy w ramach Ligi Narodów z udziałem Polaków. Były to zawody zupełnie w cieniu piłkarzy, ledwie o nich wspominano. A po pierwsze siatkówka, choć nie tak powszechna jak futbol, nie jest przecież żadną dyscypliną niszową, po drugie zaś Liga Narodów zgromadziła najlepszych z całego świata, nie tylko z naszego kontynentu. A po trzecie, i najważniejsze, Polacy tam okazywali siłę, męstwo, niezłomność i fantastyczne wyszkolenie, za którym kryła się bardzo ciężka praca. Wygrywali mecz za meczem! Na 17 spotkań – 13 zwycięstw!

Nie jest więc wcale tak, że przegrywanie jest jakimś naszym narodowym fatum i że trzeba nam się godzić z tym, że ciągle trafiamy na lepszych, bo sami przynależymy do kategorii najgorszych. To element pedagogiki słabości serwowany od lat Polakom przez kosmopolityczne i niemieckie media. Jak długo mamy przyjmować te lekcje serwilizmu i potulności? Może powinniśmy jeszcze klękać przed meczami razem z tymi zachodnimi durniami, by odpokutować winy cudzych ojców i praojców?

Oburzające jest to, że lekcje takie po przegranych meczach piłkarzy dostajemy także od naszych mediów, w tym od telewizji publicznej. Zamiast surowej krytyki, wytknięcia błędów, nie tylko meczowych, ale systemowych, zaprasza się do studia towarzystwo wzajemnej adoracji usiłujące zawracać Wisłę kijem.

Sytuacja przypomina mi wielkie zwierciadło, w którym odbijają się stosunki i zwyczaje społeczne, hierarchia wartości, cechy narodowe. Zwierciadło w kształcie wielkiej piłki – kuliste. Centralnie usytuowane, ściągające wzrok i skupiające na sobie uwagę. Kula jest prawdziwa, ale odbity w niej obraz zawsze fałszywy.

Leszek Sosnowski

Całość artykułu w nr 128 „Wpisu”.

Roczna prenumerata miesięcznika WPIS. Wydanie papierowe

Roczna prenumerata miesięcznika WPIS. Wydanie papierowe

 

"WPIS" to najciekawszy i najbogatszy miesięcznik na rynku. 
Najbogatszy – z uwagi na bogactwo treści i tematów, wspaniałą fotografię i grafikę, wyjątkowe edytorstwo. „Wpis” czytają i rekomendują największe autorytety w naszym kraju! Do grona naszych autorów należą m.in. Adam Bujak, ks. Waldemar Chrostowski, Marek Deszczyński, Marek Klecel, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Andrzej Nowak, ks.

 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.