Adam Sosnowski: Tegoroczni nobliści z literatury – jego goni polityka, a ona goni politykę.
Olga Tokarczuk i Peter Handke Fot. miesięcznik „Wpis”.
Połączyła ich najważniejsza nagroda w świecie literatury, ale dzieli ich nie tylko kunszt i warsztat, lecz także podejście do polityki. Podczas gdy Handke od wielu dekad ucieka od niej, aby skupić się na swojej twórczości, Tokarczuk już po ogłoszeniu werdyktu Szwedzkiej Akademii wykorzystała swą nagłą sławę do politycznej krucjaty.
Cały tekst ukazał się w aktualnym wydaniu miesięcznika „Wpis”.
Z jego strony: „Nagle przed moim ogródkiem pojawia się 50 dziennikarzy i zadają tylko takie pytania, jak Pan! [o Srebrenicę i Miloševica – przyp. red.]. Nikt do mnie nie podejdzie i nie powie, że czytał którąś z moich książek, że chciałby porozmawiać o literaturze czy o tym, jak piszę. Tylko pytania o to, jak reaguje świat. Reakcja na reakcję. Nie po to tutaj jestem, aby odpowiadać na tak gówniane pytania! A teraz proszę zejść mi z oczu. Jestem pisarzem. Pochodzę od Tołstoja, pochodzę od Homera, pochodzę od Cervantesa. Zostawcie mnie w spokoju i nie zadawajcie mi takich pytań! Nie będę więcej z Wami rozmawiał”.
Z jej strony: „Ta nagroda idzie do Europy Centralnej, co jest nietypowe, wręcz niesamowite. Dla mnie jako Polki to znak, że mimo wszystkich problemów z demokracją w moim kraju wciąż mamy coś do powiedzenia światu”. Oraz: „Żyjemy w takim świecie, w którym trudno być tylko pisarką i zaraz jest się w oku cyklonu politycznego. Nie uważam się za pisarkę polityczną, ale jestem obywatelką. Polityka nie jest domeną polityków, polityka jest domeną ludzi, którzy żyją w systemach politycznych i ponoszą konsekwencje wyborów politycznych. Jako obywatelka martwię się o sytuację w swoim kraju. W tę niedzielę mamy wybory, uważam, że to są najważniejsze wybory od 1989 r. i od nich będzie zależało, w jakim miejscu znajdzie się mój kraj. Czy będzie to kraj rządzony demokratycznie. Czy będzie to kraj, który należy do Europy, czy taki, który oddziela się od tej demokratycznej wspólnoty europejskiej i idzie w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku”.
Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej
Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.
***
Są to wypowiedzi tegorocznych laureatów literackiej nagrody Nobla. Autorem pierwszej jest Austriak Peter Handke, drugiej zaś Polka Olga Tokarczuk. Połączyła ich najważniejsza nagroda w świecie literatury, ale dzieli ich nie tylko kunszt i warsztat, lecz także podejście do polityki. Podczas gdy Handke od wielu dekad ucieka od niej, aby skupić się na swojej twórczości, Tokarczuk już po ogłoszeniu werdyktu Szwedzkiej Akademii wykorzystała swą nagłą sławę do politycznej krucjaty chcąc niewątpliwie wpłynąć jeszcze na wynik wyborów 13 października.
O autorce „Ksiąg Jakubowych” w ostatnich tygodniach było głośno, głównie jednak za sprawą jej komentarzy do spraw bieżących, a nie jej twórczości. Dlatego warto w pierwszej kolejności bliżej przyjrzeć się Handkemu, który stroni od tego typu instrumentalizacji i w Polsce jest praktycznie nieznany, a w mojej ocenie jest o klasę (albo i dwie) lepszym pisarzem niż Tokarczuk.
Ojciec Adolf, matka ze Słowenii i zdrada małżeńska
Handke urodził się w dniu wspomnienia św. Mikołaja w 1942 r. i choć sam II wojny światowej już nie mógł pamiętać, to jednak wywarła ona na niego kolosalny wpływ, także w życiu osobistym. Jego matka Maria należała do grupy etnicznej tzw. Słoweńców karynckich mieszkających – zresztą do dziś – na południu Austrii. Jego biologicznym ojcem był niemiecki żołnierz, którego wiry wojenne zaprowadziły do Karyntii i w ramiona Marii. Owocem tej chwilowej namiętności stał się późniejszy noblista. Jego prawdziwy ojciec nie został z nim i jego matką, lecz wrócił do Niemiec, gdzie czekała na niego… żona. Maria, będąc jeszcze w ciąży, poznała innego niemieckiego żołnierza, Adolfa Handkego, i to z nim wzięła ślub. Austriacki pisarz nosi zatem nazwisko swego ojczyma, o czym dowiedział się dopiero wtedy, gdy osiągnął pełnoletność.
W powojennej Austrii Peter Handke dobrze się uczył i jako młody chłopak fascynował się katolicyzmem. W 1954 r., w wieku 12 lat, sam załatwił sobie zmianę szkoły i przy pomocy miejscowego proboszcza zapisał się do niższego seminarium duchownego w Maria Saal oraz połączonego z nim katolickiego gimnazjum w zamku Tanzenberg. Dorastając wśród przyszłych księży i wchodząc w okres buntu Handkego zaczęły drażnić po kilku latach reguły panujące w katolickim internacie, szczególnie zaś codzienne poranne Msze św. oraz zakaz czytania niektórych lektur, w tym Greene’a czy Faulknera. Po pięciu latach ponownie zmienił szkołę. Ostatnie półtora roku przed maturą spędził w Klagenfurcie, stolicy Karyntii. Następnie rozpoczął studia prawnicze w Grazu, które co prawda nie sprawiały mu większej przyjemności, ale podchodził do nich sumiennie i systematycznie. Wybór tego kierunku był już całkowicie podporządkowany literaturze – Handke chcąc mieć jak najwięcej czasu na pisanie wybrał prawo, albowiem doszedł do wniosku, że w razie czego to dobry fach, który nie wymaga innych umiejętności ponad uczenie się na pamięć. W czasie trwania sesji egzaminacyjnej intensywnie zatem się uczył, ale poza tym bez reszty oddał się kulturze.
Rękawica rzucona idiotycznej literaturze
Przełomowy dla Handkego był rok 1966. Wówczas ukazała się jego pierwsza powieść „Szerszenie” (Die Hornissen), dzieło postmodernistyczne i fragmentaryczne, które zmaga się z tematami typowymi dla niemieckojęzycznych twórców powojennych: pamięć, tożsamość, prawda i iluzja. O sławie Handkego zdecydowała jednak nie sama książka, ale jego udział w spotkaniu Grupy 47, do której należeli wtedy między innymi Günter Grass, Heinrich Böll, Ingeborg Bachmann, Ilse Aichinger, Paul Celan czy Siegfried Lenz. Polskim czytelnikom te nazwiska zapewne niewiele mówią, ale Grass i Böll to nobliści, Celan napisał słynną „Fugę śmierci”, a Lenz z uwagi na miłość do Mazur jest ciekawy również dla polskiego odbiorcy. Tak czy inaczej, byli to uznani pisarze, którzy regularnie się spotykali, by dyskutować o swoich dziełach. W 1966 r. na spotkanie zaproszono również Handkego, który wysłuchawszy kilku odczytów wybuchł gniewem i zwyzywał zaprezentowaną literaturę jako marną, nudną i nieistotną. To był szok. Towarzystwo wzajemnej adoracji literackiej nie spodziewało się, że 23-latek bez dorobku z taką złością obrzuci obelgami tuzy niemieckiej kultury, że nazwie słynnych pisarzy hipokrytami i kreatywnymi impotentami.
Młody mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych z fryzurą Ringo Starra z dnia na dzień stał się gwiazdą mediów i ożywił niemieckojęzyczny dyskurs pisarski. Sukces odniesiony w tym niezwykłym roku w życiu Handkego dopełnił spektakl „Publiczność zwymyślana” (Publikumsbeschimpfung), który do dziś jest jego najbardziej znanym dziełem. Trudno je sklasyfikować w tradycyjnych pojęciach literaturoznawczych, w Polsce często bywa określane dramatem, choć tak naprawdę „Publiczność zwymyślana” jest monologiem czterech aktorów. Handke nie chciał, aby jego spektakl mógł zostać przypisany do jakiegoś konkretnego nurtu, przez co równocześnie staje się wzorowym reprezentantem postmodernizmu. To miał być antyteatr już nawet nie z antybohaterami, ale w ogóle bez bohaterów i bez treści. W przeciwieństwie jednak do niektórych przed nim i wielu po nim, Handke nie tylko chciał być przeciw, lecz także za czymś. Od najwcześniejszych dzieł najbardziej denerwuje go ludzka głupota; już w „Publiczności zwymyślanej” mobilizuje widza do refleksji i zmusza go do tego, aby wziął się za bary z pytaniem: czym jest sztuka i dlaczego chce się z nią mierzyć? Dlatego właśnie 53 lata później zareaguje z nieskrywaną irytacją na powtarzająca się wciąż dociekania mediów, które nie dotyczą sztuki, lecz spraw bieżących czy błahych.
„Publiczność zwymyślana” zachwyca jednakże czymś jeszcze – pięknem języka. Handke, który pierwsze lata życia spędził w Berlinie, a dopiero później dorastał na austriackiej wsi, posługuje się pełnym spektrum możliwości, jakie stwarza język niemiecki. Pełen gorzkiej ironii spektakl jest w wielu aspektach swej formy kontestacją, ale warstwa językowa zdradza wielką wrażliwość autora i jego kunszt literacki.
Dzieło literackie
jak liturgia
Najbardziej znane z dzieł Handkego jest ciekawe również dlatego, że odzwierciedla katolicką przeszłość autora. Stwierdzenie, że Handke jest pisarzem katolickim czy chrześcijańskim, byłoby nadużyciem. On nie mówi, czy wierzy w Boga, określa siebie mianem człowieka szukającego. W ramach protestu wystąpił z Kościoła katolickiego, ale został członkiem wspólnoty prawosławnej. Równocześnie w wywiadach przyznaje, że regularne uczestnictwo w Mszy św. jest dla niego ważne. Dosłownie mówi tak: „Kiedy słyszę słowa Pisma Świętego, czytania, Listy Apostolskie czy Ewangelie, kiedy doświadczam Przeistoczenia i uczestniczę w Komunii św., kiedy wreszcie na końcu otrzymuję błogosławieństwo i słyszę ‘Idźcie w pokoju!’, to wtedy wydaje mi się, że wierzę w Mszę św. Nie wiem, czy wierzę w Boga, ale wierzę w Mszę św.”.
W didaskaliach „Publiczności…” zaznacza, żeby aktorzy zachowywali się niczym księża głoszący kazania, wskazując tym samym na odwieczne pokrewieństwo liturgii i teatru, których linią demarkacyjną jest pogranicze sacrum i profanum, a cechą wspólną szukanie prawdy. Tak rozumiana sztuka jest bliska Handkemu i choć bez wątpienia również on jest dzieckiem rewolucji 1968 r., to nie popadł w skrajny nihilizm, relatywizm i dekonstrukcjonizm cechujący literaturę nurtu poststrukturalnego. Odrzuca materializm jako banalny i głupi. Z tych właśnie powodów nagroda Nobla dla Handkego była zaskoczeniem, a jej przyznanie nazwane wręcz zostało przez niektórych „niepoprawnym politycznie”. Zauważył to również austriacki bp Egon Kapellari, który w latach 1982–2015 był ordynariuszem diecezji Graz-Seckau, w granicach której znajduje się rodzinna miejscowość Handkego. Zna noblistę i w 2014 r. napisał książkę o religijnym wymiarze jego dzieł. Bp Kapellari podkreśla, że Handke jest pisarzem niezależnym, który co prawda nie jest narzędziem Kościoła katolickiego, ale tym bardziej nie jest narzędziem panujących mód, instytucji czy mediów. Pod tym kątem należy także zinterpretować pierwszą reakcję Handkego po ogłoszeniu nagrody. W kilka chwil dziennikarze zjechali się pod jego dom w Chaville koło Paryża (Handke już od dziesięcioleci nie mieszka w Austrii), ale musieli obejść się smakiem – pisarz udał się bowiem na wielogodzinny spacer do lasu. Przyzwyczajone do błyskawicznych newsów i tweetów media zmuszone były czekać. Gdy Handke wreszcie wrócił, powiedział: „To była odważna decyzja Szwedzkiej Akademii, jestem zdumiony. Nie jestem też zwycięzcą, to nie moja natura, ja niczego nie wygrałem. To ktoś wybrał moje dzieło. Czuję się dziwnie wolny, jakbym był niewinny, choć to oczywiście nie jest prawdą, bo pisarz zawsze jest winny. Dlatego nie potrzebuję uznania”.
Sándor Petőfi – Lutnia i miecz
Sándor Petőfi żył krótko, niespełna 27 lat. Zginął jako adiutant gen. Józefa Bema w okrutnej bitwie z przeważającymi wojskami rosyjskimi pod Szegeszwarem, w gorący lipcowy dzień 1849 roku. Ten młody bohater nie odszedł jednak w zapomnienie, bowiem pozostawił po sobie obfitą spuściznę literacką, która do dziś stanowi tyleż patriotyczną, co romantyczną inspirację Węgrów. Zważywszy na wiek poety, bogactwo jego twórczości jest zdumiewające.
Słuchając rozmów z Peterem Handkem czuje się już po kilku słowach bijący od niego artyzm, szczególnie widoczny w ostatnich dekadach jego życia. Młody Handke był głosem zachodniego pokolenia i symbolem prowokacji, choć nigdy w zupełności do tego pokolenia nie należał. Z wiekiem rewolucjonista stał się jednak wieszczem – sceptycznie wierzącym, wciąż szukającym, ostrym i w żadnym stopniu nietolerującym głupoty. Kiedy dziennikarka zapytała go, co zrobi z pieniędzmi za Nobla, odparł niemal instynktownie, że jest niesubtelna i głupia. Handke kocha spacery po swoich rozległych włościach. Przechadza się z malutkim notesem w ręku i zapisuje swoje myśli, zapełnia szkicami otaczającej go natury kolejne karty. Napędza go ciągła refleksja i zachwyt nad światem. W sposobie bycia, wypowiedzi i pisania czuć wpływ mistrza austriackiej literatury, Thomasa Bernharda, w Polsce praktycznie nieznanego koryfeusza słowa pisanego. Handke we wczesnych latach szczerze podziwiał Bernharda, ale gdy już sam doszedł do sławy, drogi obu pisarzy rozeszły się. Bernhard przedwcześnie zmarł w 1989 r. nie doczekawszy się Nobla, choć bez wątpienia jest największym austriackim pisarzem powojennym. 30 lat później nagroda powędrowała do jego ucznia, choć obaj z pewnością mocno oprotestowaliby to określenie.
Pierwsze kroki w wielkiej polityce i bliskość zbrodniarza
A jednak w relacjach medialnych po ogłoszeniu werdyktu Szwedzkiej Akademii dominował całkiem inny temat – Srebrenica. Przypomnijmy, że podczas wojny w Bośni w 1995 r. doszło tam do masakry dokonanej przez serbskie oddziały paramilitarne na bośniackich mężczyznach, liczba ofiar sięga ok. 8 tys. Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii w Hadze uznał, że w Srebrenicy wydarzyła się zbrodnia ludobójstwa, aczkolwiek w przestrzeni publicznej pojawiały się również głosy, jakoby w Bośni doszło do rozrachunku zwaśnionych grup muzułmańskich, a bierna postawa ONZ – której żołnierze byli na miejscu – oraz NATO do dziś nie jest w tej sprawie wyjaśniona.
W 1996 r. Handke objechawszy tereny jugosłowiańskie napisał reportaż „Podróż zimowa nad Dunaj, Sawę, Morawę i Drinę albo sprawiedliwość dla Serbii”, w którym opowiedział się po stronie Serbów i domagał się bardziej zrównoważonego podejścia przez media i sądy do trudnego tematu wojen bałkańskich. Co więcej, w 2004 r. publicznie stanął w obronie Slobodana Miloševica, zaś w 2006 r. wygłosił mowę na jego pogrzebie, a wcześniej odwiedzał w więzieniu kontrowersyjnego prezydenta Serbii. Podczas uroczystości pogrzebowych Handke powiedział między innymi: „Używam słabych słów, ale słabe dziś jest sprawiedliwe. Dzisiaj jest dniem nie tylko dla mocnych słów, ale również dla słabych. Świat, ten tak zwany świat, wie wszystko o Jugosławii i Serbii. Świat, ten tak zwany świat, wie wszystko o Slobodanie Miloševicu. Ten tak zwany świat zna prawdę. Dlatego ten tak zwany świat dziś jest nieobecny, i to nie tylko dziś, i nie tylko tutaj. Ten tak zwany świat nie jest światem. Wiem, że nic nie wiem. Nie znam prawdy. Ale przyglądam się. Słucham. Czuję. Pamiętam. Pytam. Dlatego ja dzisiaj jestem obecny, blisko Jugosławii, blisko Serbii, blisko Slobodana Miloševica”.
Mówi się, że dobry aktor zawsze gra. Dobry pisarz zaś zawsze tworzy, nawet jeżeli jest to tylko kilka linijek wygłoszonych na pogrzebie. Abstrahując od umiejętności pisarskich Handkego ten fragment zawiera też sedno jego życiowego przekonania, które można określić uczciwym szukaniem. Handke domagał się, aby w debacie publicznej na kwestię rozpadu Jugosławii spojrzeć również z perspektywy narodu serbskiego, który pragnął samostanowienia oraz utworzenia własnego państwa. Pisarz przyznaje, że nie może wiedzieć, jak było naprawdę i ta kapitulacja epistemologiczna wpisuje go w nurt postmodernizmu, ale równocześnie mówi przecież, że istnieje jedna prawda historyczna, do której należy dążyć, co go znów z tego nurtu wyrywa. Za biedę w Belgradzie oskarża bezduszny kapitalizm, jednocześnie jednak wspiera mocno narodowe tendencje Serbów. Wydaje się być niejednoznaczny, ale pozostaje wierny wytyczonej przez siebie linii. Ostatecznie pewnie o to Handkemu chodzi, który nigdy nie chciał być przypisany do żadnej grupy czy definicji genologicznej.
Mimo kolejnych sukcesów literackich i coraz większej ilości nagród kwestia serbska miała stać się od tej chwili dominującą narracją wobec Handkego. Po Noblu zaś jeszcze bardziej przybrało to na sile. W przeciągu kilkudziesięciu godzin austriacki pisarz musiał zmierzyć się z tym samym pytaniem niezliczoną ilość razy. Aż wreszcie się wkurzył i zaczął krzyczeć na dziennikarza słowami, które przywołałem na początku artykułu. I rzeczywiście od tego momentu Handke publicznie nie zabrał już głosu.
Fakt, że media ograniczają wielkiego pisarza do tej jednej kwestii politycznej świadczy o tych dziennikarzach, a nie o Handkem, który zresztą – jak sądzę – dziś już trochę żałuje, że lata temu wypowiedział się na temat Serbii, co nie oznacza, że zmienił zdanie. Handke nie widzi siebie jednak jako komentatora bieżączki. Nie krytykował Austriaków w 2017 r., kiedy wybrali prawicowy rząd, nie lamentował, że to koniec demokracji, nie domagał się zagranicznych interwencji, nie demonizuje Kaczyńskiego czy Orbana. Myślę, że Handke odbiera świat w zupełnie innych kategoriach.
Polska to fajny kraj, ale też strasznie wkurza…
Między innymi także tym różni się od polskiej noblistki, Olgi Tokarczuk. Zresztą rozbrajająco szczera była reakcja Handkego na pytanie o Nobla dla Tokarczuk: „Jak się nazywa” – zapytał. – „Olga? Nigdy o niej nie słyszałem”.
Artykuł ten miał być w zamyśle przeciwstawieniem dwojga noblistów. Jednak, gdy bliżej przyjrzałem się ich twórczości, stwierdziłem, że taka konfrontacja byłaby dla Handkego uwłaczająca. Tam, gdzie u niego jest głębia, u Tokarczuk jest pustka. Gdzie u niego artyzm, u niej grafomania. Handkego goni polityka, zaś Tokarczuk goni politykę. Sława związana z Noblem poruszyła u austriackiego pisarza – schowane nieraz, to trzeba przyznać – pokłady pokory, gdy jego odpowiedniczka z Polski stała się marionetką w rękach mediów. Jeszcze w ostatniej chwili próbowała desperacko wpłynąć na sytuację polityczną nad Wisłą. Myślę, że można zadać sobie pytanie, czy Tokarczuk dostałaby Nobla, gdyby nie fakt, że kilka dni po ogłoszeniu werdyktu Akademii, miały się odbyć w Polsce wybory parlamentarne.
Odkładając jednak na bok teorie spiskowe należy stwierdzić, że porównywanie twórczości tych dwóch noblistów nie ma sensu. Handke jest literackim prowokatorem w prawdziwym tego słowa znaczeniu (co ma dobre i złe strony), Tokarczuk zaś jest pieszczoszkiem lewicowego salonu. Szwedzka Akademia miała nawet trudności ze znalezieniem uzasadnienia dla Nobla dla Tokarczuk. Gdy Handkego chwalono za „lingwistyczną pomysłowość, która bada obrzeża i specyfikę ludzkich doświadczeń” to w przypadku Tokarczuk napisano o „przekraczaniu granic jako formę życia”, co jest po prostu bełkotem.
Mam jednak wrażenie, że w sferze symbolicznej ważne jest to, co wydarzyło się kilka dni po przyznaniu nagrody Nobla. Jedną z wypowiedzi Tokarczuk zacząłem ten tekst, ale podobnych cytatów można znaleźć wiele. Polska pisarka mało rozmawiała o swojej twórczości, chciała się bawić w politykę. A jeżeli tak, to należy ją również w tych kategoriach oceniać. W TVN 24 Tokarczuk dokonała literackiej analizy naszej ojczyzny: „Polska to jest fajny kraj, ale też mnie strasznie wkurza”. We Wrocławiu zaś stwierdziła: „Granica między człowiekiem i zwierzęciem jest postawiona w sztuczny sposób. Żyjemy w czasach, które te granice przesuwają. Cudownie jest wiedzieć, że Nowa Zelandia ustanowiła dekretem, że zwierzęta czują i mają swoje prawa. Wydaje mi się, że wszyscy będziemy szli w kierunku Nowej Zelandii i za 50 lat będziemy wstydzili się, że jedliśmy mięso. Jestem pewna, że tak się stanie. Myślę, że mięso będzie obłożone ogromną akcyzą i tylko najbogatsi ludzie będą sobie mogli na to pozwolić”. Wypowiedzi Tokarczuk o Polakach mordujących Żydów były z kolei szeroko komentowane, a sama zainteresowana podtrzymała je także po otrzymaniu Nobla. Polska niby ma obowiązek cieszyć się z tego Nobla, tymczasem sama Tokarczuk w wywiadzie dla niemieckojęzycznej telewizji 3sat stwierdza, że się urodziła w Zielonej Górze, czyli – jaka sama podkreśla – byłym niemieckim mieście Grünberg, które „po II wojnie światowej przypadło Polsce”. Pierwsze konferencja prasowe po ogłoszeniu werdyktu Szwedzkiej Akademii Tokarczuk również zorganizowała w Niemczech. Bardzo trafny obraz Tokarczuk przedstawia jej sylwetka na Wikipedii. Nie chodzi o twórczość, sztukę, literaturę, nieprzemijające wartości, dążenie do prawdy, podniesienie człowieka czy pracę nad sobą. Wikipedia o Tokarczuk pisze tak: „Jest feministką. Wspiera działania na rzecz ochrony środowiska, praw zwierząt oraz regularnie bierze udział w paradach równości. Jej działalność, poglądy oraz twórczość były wielokrotnie obiektami krytyki ze strony działaczy Prawa i Sprawiedliwości i przedstawicieli niektórych środowisk prawicowych”.
Feminizm, ekologia, LGBT oraz krytykowanie wszystkich, którzy myślą inaczej. To zdaje się być najważniejszym wyznacznikiem współczesnej literatury i krytyki literackiej.
***
Modiano, Le Clézio, Jelinek, Saramago czy Fo – komu dzisiaj mówią jeszcze coś te nazwiska? A to przecież laureaci literackiej nagrody Nobla z ostatnich 20 lat. Nikt o nich nie pamięta, ponieważ klucz przyznania był polityczny, a ci autorzy nie są w stanie obronić się swoją literaturą. Olga Tokarczuk dołączy do grona tych zapomnianych noblistów, którzy otrzymali nagrodę razem z gorsetem politycznej poprawności. Stąd nie ma powodu, aby dołączać jej twórczość do kanonu lektur szkolnych. Ich spis powinno się jednak poszerzyć o dzieła Petera Handkego.
Adam Sosnowski
Autor jest germanistą i literaturoznawcą.
Cały tekst ukazał się w aktualnym wydaniu miesięcznika „Wpis”.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.