Aby dodawać produkty do przechowalni musisz być zalogowany

Pierwsza pełna biografia Ojca Świętego Franciszka na polskim rynku. Od włoskich przodków rodziny Bergoglio aż po koniec pierwszego roku pontyfikatu! Agnieszka Gracz i Adam Sosnowski przewędrowali ścieżki jego życia: od Piemontu poprzez Buenos Aires aż po Watykan. Opisują koleje życia Ojca Świętego, ale i argentyńską rzeczywistość, krańcowo odbiegającą od europejskiej – bez tego nie sposób zrozumieć fenomenu papieża Franciszka. Autorzy zapuścili się nawet w niebezpieczne dzielnice nędzy Buenos Aires, do których padre Jorge Bergoglio nigdy nie bał się wejść. Prostują wiele błędnych informacji przekazywanych przez media.

Książka bogato ilustrowana (ok. 100 zdjęć, w tym archiwalne), wydana na najwyższym poziomie edytorskim.

Od autorów      6

Rozdział I Jorge      9

Rozdział II Jezuita      49

Rozdział III Biskup      73

Rozdział IV Kardynał      119

Rozdział V Papież      161

Rozdział VI Nadzieja świata      195

Poszedł za Nim      256

Rozdział II - Jezuita

Formacja

Upalne lato 1958 roku dobiegło już końca. Delikatny powiew zbliżającej się argentyńskiej jesieni, przychodzącej tu z początkiem marca, powoli przenikał wilgotne ciepłe powietrze, wypełniając przyjemnym chłodem uliczki miasta Córdoba. Jorge szedł właśnie ulicami dzielnicy Barrio Ingles, znanej dziś jako Pueyrredón, gdzie mieścił się nowicjat jezuitów. Mijając żywo gestykulujących przechodniów i biegnące do szkoły dzieci, wypatrywał ulicy Buchardo i znajdującego się obok niej kościoła Świętej Rodziny, nieopodal, którego znajdował się nowicjat św. Ignacego Loyoli. W Towarzystwie Jezusowym młody mężczyzna miał rozpocząć kolejny etap życia. Formacja u jezuitów zakładała zwykle czternastoletni czas przygotowań i studiów, który w niektórych przypadkach, za zgodą przełożonych mógł być skrócony. Zacząć trzeba było jednak od nowicjatu.

Kiedy 11 marca 1958 roku Jorge stanął przed bramą klasztoru, na myśl przyszły mu czasy, gdy do Ameryki Łacińskiej przyjechali pierwsi jezuici. Misjonarze przypłynęli na te ziemie zaledwie kilkadziesiąt lat po tym, gdy w 1540 roku papież Paweł III zatwierdził zakon założony przez św. Ignacego Loyolę (1491-1556). Chcieli objąć opieką duszpasterską przybywających tu coraz liczniej mieszkańców europejskich państw.

Wypalona żarem południowego słońca czerwona ziemia zdobywanego przez nich kontynentu zroszona była krwią i potem indiańskich plemion. Tubylczy Indianie zostali zdziesiątkowani przez przywleczone z Europy nieznane dotąd choroby, byli zniewalani przez kolonizatorów i wykorzystywani do pracy ponad ludzkie siły - przeżywali prawdziwą gehennę kolonizacji. Jezuici pospieszyli więc z pomocą także im, ofiarowując opiekę medyczną i edukacyjną, organizując życie społeczne, a także prowadząc ewangelizację z poszanowaniem języka, kultury i tradycji Indian.

Pierwsi jezuici przyjechali do Argentyny z Peru w 1585 roku. Rozpoczęli swą misję na terenach obejmujących dzisiejszą prowincję Santiago del Estero stopniowo rozszerzając działalność na Río de la Platę, Saltę i Tucuman; w 1587 roku usytuowali się w Córdobie. Tutaj właśnie, w samym sercu Argentyny powstał w 1622 roku uniwersytet (dziś Uniwersytet Narodowy, Universidad Nacional de Córdoba, najstarsza uczelnia w Argentynie), który zyskał ogromną popularność. Największe uznanie przyniosły jednak jezuitom słynne redukcje (reducciones). Były to budowane przez misjonarzy osiedla, które powstawały nieopodal gęstych lasów, dżungli czy w sąsiedztwie suchych stepów pampy na terenach Urugwaju, Brazylii i Paragwaju.

Wyrastające w szybkim tempie redukcje były wioskami opartymi na tym samym, bardzo precyzyjnym schemacie urbanistycznym. Zamieszkiwało je nawet do kilkudziesięciu tysięcy osób - rdzennej ludności. W centrum każdej redukcji wznosił się kościół, usytuowany przy placu, gdzie skupiało się życie mieszkańców, a tuż obok znajdował się dom zakonników. Domostwa mieszkańców tubylczych plemion oraz ich warsztaty pracy rozmieszczone były dookoła. Jezuici prowadzili szkołę, zajmowali się leczeniem, przygotowywali miejsca opieki nad osobami starszymi i dziećmi. Właśnie w takich osadach indiańskie plemiona, wypędzane przez kolonizatorów ze swoich dotychczasowych miejsc bytowania, mogły czuć się dość bezpiecznie. Obecność misjonarzy w wioskach nie powstrzymywała jednak niektórych konkwistadorów przed atakami. Uprowadzali Indian i sprzedawali ich do niewoli. Dla ocalenia swego życia mieszkańcy wiosek tworzyli oddziały obronne, które - za zgodą Watykanu - mogły być uzbrojone.

Życie jezuitów na tamtych terenach nie było łatwe. Mimo ogromnych zasług na niwie duszpasterskiej i intelektualnej, mimo intensywnej, owocnej działalności misyjnej, mimo prowadzenia na wysokim poziomie wielu szkół i uniwersytetów na całym świecie, zakonnicy Towarzystwa Jezusowego wielokrotnie doświadczali fałszywych oskarżeń i przejawów ostracyzmu. Ostatecznie w 1773 roku pod naciskiem władz świeckich papież Klemens XIV podjął decyzję o rozwiązaniu zakonu; istniał on jedynie na ziemiach rosyjskich.

Na wznowienie swych misji jezuici musieli czekać aż do 1814 roku, kiedy Pius VII reaktywował ich działalność.
Zakonnicy Towarzystwa Jezusowego do Argentyny powrócili dopiero w 1836 roku, przystępując ponownie do edukacji i formacji ewangelicznej tutejszych ludów. Ich misje rozciągały się od stolicy aż po peryferie, ale w miarę oddalania się od Buenos Aires rosły również potrzeby. Dziś po słynnych jezuickich redukcjach pozostały już tylko nieliczne fragmenty kościołów.

Życie wspólnotowe, dyscyplina i misyjny charakter zakonu, który z zapałem niósł pomoc tubylczym mieszkańcom amerykańskiego kontynentu, w tym i Argentyny, przyciągnęły uwagę młodego Jorge Bergoglio. Jego serce wypełniało pragnienie wyjazdu na misje, a marzenia realizacji tego powołania podążały aż ku odległej Japonii. Misja, jaką właśnie tam, zaledwie kilka lat po powstaniu zakonu w 1549 roku, zapoczątkował św. Franciszek Ksawery (1506-1552), jezuita i przyjaciel św. Ignacego Loyoli, była niezwykle owocna. Liczba osób przyjmujących w Japonii wiarę chrześcijańską szybko wzrastała i mimo późniejszych prześladowań oraz zejścia do katakumb chrześcijaństwo jednak tam przetrwało. W Kraju Kwitnącej Wiśni w latach 1954-1961 liczba jezuitów szybko wzrosła z 125 do 426. Działalność zakonników owocowała wieloma inicjatywami, zachęcając niewątpliwie jezuitów, zafascynowanych kulturą azjatycką, do włączenia się w misje na kontynencie. Jorge z pewnością słyszał o działalności Hiszpana, o. Pedro Aruppe (1907-1991; od 1954 r. był przez osiem lat prowincjałem zakonu w Japonii, a w latach 1965-1983 przełożonym generalnym Towarzystwa Jezusowego; zrezygnował z pełnienia tej posługi z powodu wylewu i paraliżu.) Misja o. Aruppe w Japonii rozpoczęła się w 1938 roku i obejmowała też trudny czas II wojny światowej. Jezuita z wykształcenia był lekarzem, dlatego po nalotach atomowych na Hiroszimę i Nagasaki jako jeden z pierwszych dotarł do poszkodowanych, organizował dla nich pomoc medyczną, a dom dla nowicjuszy zaadaptował na szpital dla poparzonych i umierających Japończyków.

Wstąpiwszy do nowicjatu w Córdobie Jorge Bergoglio zaczął poznawać z bliska duchowość ignacjańską. Modlitwa i kontemplacja, nieustanne ubogacanie swego wnętrza pobożną lekturą, żelazna dyscyplina ducha i ciała kształtowały w odpowiedni sposób życie wewnętrzne, pomagały budować trwałe relacje z Bogiem, pozwalały rozeznawać, przyjmować i rozumieć Jego wolę. "Wyróżniała go inteligencja, skromność i głęboka duchowość" - wspominają koledzy Jorge z tamtych lat, którzy wówczas odbywali z nim nowicjat. Pierwsze śluby wieczyste czystości, posłuszeństwa i ubóstwa Jorge Bergoglio mógł złożyć już po zakończeniu nowicjatu. Zakon jezuitów przewiduje jeszcze czwarty ślub - szczególnego posłuszeństwa Ojcu Świętemu, jednak jest on składany w późniejszym czasie, po święceniach kapłańskich i po zakończeniu trzeciej probacji. Składa go się uroczyście na zakończenie formacji.

Dwuletni nowicjat minął szybko, ale w sercu Jorge nadal pozostawało pragnienie wyjazdu do Japonii. Skierował więc prośbę do przełożonego o możliwość udania się tam na misje. Spotkał się jednak z odmową - powodem, jak się można domyślać, były względy zdrowotne. Owo "nie" stało się więc kolejną próbą po przebytej niedawno ciężkiej chorobie, która miała ćwiczyć Jorge w pokorze i akceptacji woli przełożonych. Zakon zdecydował inaczej niż on to sobie wymarzył. W 1960 roku młody zakonnik skierowany został na kolejny etap formacji, jakim był juniorat i studia humanistyczne w Chile. Temat Japonii jeszcze w życiu Jorge powróci i wtedy okaże się, że przyszły papież nie daje łatwo za wygraną.

W tym samym roku dość wcześnie, bo w wieku 52 lat zmarł Mario Bergoglio, ojciec przyszłego papieża. Zarówno żona Regina, jak i piątka dzieci bardzo mocno przeżyły tę śmierć; María Elena miała wówczas zaledwie 13 lat, a Jorge 24. Strata ta nie złamała ich, ale zacieśniła więzi pomiędzy pozostałymi członkami rodziny. Owe doświadczenia bliskości i obecności najbliższych sprawiły, że padre Jorge Bergoglio zwracał potem w swej pracy duszpasterskiej szczególną uwagę na relacje oraz więzi między rodzicami i dziećmi, a także rodzeństwem. Wielu młodych ojców zaskakiwał niekiedy pytaniami, jakie stawiał w konfesjonale: "Ile czasu spędzasz ze swoimi dziećmi? Czy bawisz się z nimi?".

"To ważne, by pozwalać dziecku mówić. Ono potrzebuje czyichś uszu, choć często może nam się wydawać, że mówi rzeczy bez znaczenia. Ale spośród tego tysiąca rzeczy, o których mówi, jedna określa go jako osobę wyjątkową. A dziecko właśnie tego w głębi swego serca szuka. Chce, żeby inni rozpoznali jego odrębność, niepowtarzalną osobowość" - wyjaśniał o. Jorge będąc już kardynałem.

Kolegium jezuickie noszące imię św. o. Alberto Hurtado położone było w odległości ponad 20 kilometrów na południowy wschód od Santiago de Chile. Oddalony od zgiełku stołecznego miasta i otulony ciszą zielonych, rozłożystych drzew ośrodek jezuitów jest dziś miejscem rekolekcji. Chociaż okolica nieco się zmieniła, a wielkie miasto bardzo się tu przybliżyło, to jednak, podobnie jak przed wieloma laty, dominuje tu cisza i spokój. Ośrodek powołał do życia w 1938 roku, zorganizował i zdobył nań środki jezuita, o. Alberto Hurtado Cruchaga (1901-1952), beatyfikowany w 1994 roku przez Jana Pawła II; Papież nazwał go wówczas "jasnym znakiem nowej ewangelizacji". 11 lat później o. Hurtado został kanonizowany, a jego rodacy nazywają go "apostołem Chile". Alberto Hurtado doświadczył w młodości losu ludzi ubogich, dlatego też poza młodzieżą to właśnie ubodzy mieli w jego sercu miejsce szczególne. Dzięki działalności zapoczątkowanego przez niego ruchu El Hogar de Cristo (Ognisko Chrystusa) powstawały domy dla biednych, dla samotnych kobiet i dzieci. Także dzielnica zawdzięcza ojcu Alberto Hurtado swoją nazwę.

Ówczesny kompleks budynków kolegium jezuickiego to dziś Centro de Espiritualidad de Loyola (Centrum Duchowości św. Ignacego Loyoli), zwane też po prostu Casa Loyola (Dom św. Ignacego Loyoli). Dziś u wielu argentyńskich zakonników przywołuje wspomnienia z lat ich młodości. "Było nas wówczas około 130. Mieszkaliśmy i studiowaliśmy razem, zarówno nowicjusze, jak i junioryści" - wraca wspomnieniami do lat 60. o. Juan Valdés, który do nowicjatu wstąpił pod koniec czerwca 1960 roku. Obecnie jest wikariuszem w parafii św. Ignacego Loyoli. "Jorge Bergoglio przybył do kolegium przede mną. Studiował historię kultury, historię, sztukę, interesował się literaturą i teatrem… Uczył się łaciny, greki, języka angielskiego i francuskiego. Przebywał z nami blisko półtora roku, ponieważ ukończył już pewien etap studiów".

W odróżnieniu od pięknego otoczenia kolegium, pokoje studentów były bardzo skromne. Zwykłe wąskie łóżko, stolik do nauki i pracy oraz mały drewniany krzyż tworzyły klimat sprzyjający skupieniu i nie pozwalały przywiązywać się do rzeczy materialnych. Życie we wspólnocie miało ściśle określone, dość surowe reguły. Był to wszak przede wszystkim czas budowania życia duchowego, wyciszenia, modlitwy i nauki, skupienia się bardziej na Bogu niż na sobie. Każdy dzień rozpoczynał się podobnie. Już koło godziny szóstej rano alumni gromadzili się w kaplicy na Mszy św., by potem uczestniczyć w przewidzianych planem zajęciach przerywanych drobnymi obowiązkami porządkowymi, np. dyżurami w kuchni. Studenci mieli również czas na rekreację. Do ich dyspozycji było boisko i pływalnia. W ramach czasu wolnego słuchali też muzyki klasycznej. Przyjęta zasada precyzowała, iż nawet podczas posiłków nowicjusze i junioryści nie mogli ze sobą rozmawiać; w tym czasie jeden ze studentów czytał zwykle fragment żywotów świętych lub innej książki o tematyce religijnej. "Wówczas tylko pięć razy w roku wszyscy mogli wspólnie się spotykać, wypić razem herbatę i mniej więcej pół godziny porozmawiać" - mówi o. Juan Valdés.

Już w czasie formacji w zakonie jezuitów Jorge odwiedzał dzielnice, gdzie mieszkali najubożsi. W tamtejszych szkołach katechizował dzieci, uczniów trzeciej i czwartej klasy. Często nie miały one ciepłych ubrań, były zmarznięte, głodne, ale przede wszystkim nie znały Chrystusa. Widok cierpiących fizycznie i ubogich duchowo dzieci nie pozwalał mu być obojętnym na ich los. Tym bardziej że ksiądz był częstokroć jedyną osobą, do której mogły zwrócić się ze swoimi problemami i potrzebami. Jorge chciał też otwierać oczy innym na sprawy tych najuboższych, za których w społeczeństwie wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. W jednym z listów do swej najmłodszej siostry Maríi Eleny opisał dramatyczną sytuację najmłodszych prosząc: "Chciałbym, abyś pomogła mi w moim apostolacie pośród tych dzieci. Możesz to uczynić. Co sądzisz o tym, aby na przykład, każdego dnia modlić się na różańcu w ich intencji?".

Będąc ciągle z dala od domu, Jorge utrzymywał stały kontakt listowny z rodzeństwem i rodziną, szczególnie z najmłodszą siostrą, za którą po śmierci ojca, choć nie mógł być blisko niej, czuł się odpowiedzialny.

Niewątpliwie ten czas katechizowania pośród najuboższych pozwolił mu bacznie obserwować i rozumieć cierpienie, które niesie ze sobą zarówno bieda materialna, jak i duchowa człowieka. Dostrzegał jednak mimo wszystko możliwości wzajemnego ubogacania się, nabierał pewności, że modlitwa połączona z działaniem może zmienić los biednych ludzi. W czasie studiów w Chile Jorge przyjaźnił się m.in. z Luisem Eduardo Brescianim. Dziś Bresciani jest profesorem architektury na Papieskim Uniwersytecie Katolickim w Chile. Wspomina, że gdy 13 marca 2013 roku wszedł do gmachu uczelni, koledzy poinformowali go, że z komina Kaplicy Sykstyńskiej wydobywa się biały dym. Wbiegł więc szybko po schodach do biura i natychmiast uruchomił komputer, by sprawdzić, kto został papieżem. "Nie mogłem uwierzyć - opisuje swe zaskoczenie prof. Bresciani, kiedy usłyszał, że padło tak bliskie mu nazwisko. - Ależ tak, to był ten 22-letni, szczupły mężczyzna, z którym pod jednym dachem mieszkałem półtora roku w Domu Padre Hurtado. Pamiętam, że Jorge był zawsze skromny i uśmiechnięty, a jednocześnie otwarty i bardzo chętny do pomocy. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek odmówił poświęcenia swego czasu. Nie był osobą podejmującą wielkie inicjatywy czy szukającą poklasku. Wyróżniały go raczej skromność i pewna nieśmiałość, ale nie taka, która oddala od człowieka czy skłania do unikania kontaktu. Jorge był zawsze gotów do bezwarunkowej pomocy. Do tego potrzeba wielkiej prostoty serca. I on taki właśnie był".

W styczniu 1961 roku pod koniec pobytu w seminarium jezuitów, Luis i Jorge zapisali się jeszcze na zajęcia z literatury na Uniwersytet Valparaíso. "Zajęcia prowadził prof. Ernesto Rodríguez. Pamiętam, że Jorge miał bardzo dobre pióro, pomagał mi, gdy nie wiedziałem, jak przygotować swoją pracę" - wspomina Luis Bresciani.

"Był to bardzo intersujący i dość złożony czas. 25 stycznia 1959 roku papież Jan XXIII ogłosił zwołanie Soboru Watykańskiego II. Nasza formacja dokonywała się w Kościele przedsoborowym, a więc jeszcze nieco restrykcyjnym, ale jednocześnie próbującym działać już w duchu postanowień soborowych" - opowiada o. Juan Valdés. Wielkie wydarzenie, jakim było Vaticanum II, miało zarówno ożywić Kościół, jak i odpowiedzieć na dynamiczne przemiany społeczne dokonujące się w świecie. Lata 60. i 70. były okresem nie tylko przemian na płaszczyźnie religijnej i kulturowej, ale też społeczno-politycznej. Kiedy w 1973 roku siły zbrojne Chile dokonały zamachu stanu, kolegium jezuitów przez trzy kolejne lata udzielało schronienia potrzebującym pomocy. "Zdarzało się, że w kolegium jezuitów ukrywało się od 300 do nawet 500 osób" - dodaje o. Juan Valdés.

W 1961 roku Jorge powrócił do Argentyny, by kontynuować studia filozoficzne w kolegium jezuickim św. Józefa w San Miguel (Colegio Maximo San José) w prowincji Buenos Aires. Ukończył je w 1963 roku. Jezuici formując zakonników kładli nacisk nie tylko na rozwój intelektu, zdobywanie doświadczenia w posłudze duszpasterskiej, także pośród ubogich i nauczanie w szkole, dlatego też w 1964 roku na trzy kolejne lata Jorge został skierowany do szkół jezuickich w Santa Fe (1964-1965) i San Salvador (1966-1967), gdzie wykładał literaturę i psychologię.

Nauczyciel i mistrz

Prowadzone przez jezuitów w Santa Fe kolegium Niepokalanego Poczęcia (Colegio Inmaculada Concepción) było w latach 60. jedną z najbardziej prestiżowych placówek w Argentynie. Stało za nią 200 lat bogatej tradycji. Dysponowała wyspecjalizowaną kadrą, doskonale zaopatrzoną biblioteką, nowoczesnym zapleczem do przeprowadzania badań oraz infrastrukturą rekreacyjno-wypoczynkową dla uczniów. Nic więc dziwnego, że do tego znakomitego ośrodka edukacyjnego, znajdującego się na północny wschód od Buenos Aires, położonego pięknie przy rzece Salado, przyjeżdżali uczniowie z tzw. dobrych rodzin. Wysoki poziom nauczania i warunki kształcenia były atrakcyjne nie tylko dla dzieci i młodzieży z Argentyny, ale też z sąsiednich państw. Uczniowie przybywający z odległych miejsc mogli zakwaterować się w internacie. W tym czasie instytut kształcił około 200 chłopców, a zajęcia prowadziły także osoby świeckie, choć przede wszystkim zakonnicy.

Egzaminy przeprowadzane były zazwyczaj w formie pisemnej, jednak w 1964 roku młody nauczyciel literatury hiszpańskiej i argentyńskiej - o. Jorge Bergoglio postanowił zmienić formę i ustnie sprawdzić wiedzę uczniów z zakresu swego przedmiotu. Było to podyktowane również względami praktycznymi, gdyż jego podopieczni mieli niebawem pójść na studia. Oczekując przed salą na wejście na egzamin, uczniowie rozmawiali półgłosem, próbując odgadnąć pytania, które mogą paść. Niektórzy trochę żartowali, a inni z obawą wpatrywali się w mające otworzyć się lada moment drzwi. Kiedy Mario Diez wszedł wraz z kolegą na salę egzaminacyjną, przywitały ich poważne, ale przyjazne twarze profesorów. Za dość długim, przykrytym suknem stołem siedziało kilka osób, pośród nich młody nauczyciel literatury. Jeszcze coś notowali i panująca w sali cisza znacznie się przedłużała. O. Bergoglio, na którego niektórzy z sympatią mówili carucha (buźka), półszeptem konsultował coś z siedzącym obok egzaminatorem. Nagle ciszę przerwał zniecierpliwiony kolega Maria, choć absolutnie nie było to w zwyczaju, bo w szkole panowała surowa dyscyplina, z uśmiechem zwrócił się profesorów. "Ach… państwo chcą również uczestniczyć w naszym egzaminie, prawda?". Wywołało to zaskoczenie i chwilową konsternację członków komisji, ale nie pociągnęło żadnych złych skutków.

"Przed blisko pięćdziesięciu laty atmosfera zarówno w szkole, jak i podczas egzaminów ustnych była przyjazna, choć wymagania wysokie" - wspomina Mario Diez, uczeń o. Jorge Bergoglio, który w latach 1961-1965 uczęszczał do jezuickiego kolegium w Santa Fe. Spotkaliśmy go w Buenos Aires. Mario, od wielu lat związany z mediami, pracował jako operator telewizyjny, jest obecnie dziennikarzem prasowym. "Poznaliśmy o. Jorge w 1964 roku - wspomina. - Mieliśmy wówczas 16-17 lat, on był trochę od nas starszy, miał 28 lat".

Przychodząc do Santa Fe w 1964 roku padre Jorge Bergoglio uczył najpierw literatury hiszpańskiej, a rok później argentyńskiej, prowadził też wykłady z psychologii. Kiedy w 1966 roku przyszły papież powrócił do Buenos Aires, przez dwa lata wykładał tam w kolejnym kolegium jezuickim - Colegio del Salvador, prowadząc zajęcia z literatury i psychologii. Zawsze był doskonale przygotowany i podobnej postawy wymagał od swoich uczniów. Potrafił też zainteresować ich przedmiotem, który wykładał. Duża otwartość na ucznia, rozwijanie jego indywidualnych zainteresowań, pogłębione podejście do prezentowanej tematyki oraz nowatorskie metody wykładów, na których pojawiali się także ciekawi pisarze, pozwoliły szybko nawiązać z wychowankami porozumienie i zyskać ich sympatię.

Były uczeń i przyjaciel Ojca Świętego Franciszka, Mario Diez pragnął szerzej podzielić się z nami wspomnieniami z młodzieńczych lat. - "Przede wszystkim Jorge Bergoglio dawał nam dużą swobodę w korzystaniu z literatury i zdobywaniu wiedzy, prezentował też nowości wydawnicze. To, że dziś uczniowie rozmawiają o wszystkich publikacjach, wydaje się normalne, ale wówczas, przed 50 laty wcale tak nie było. Jorge zawsze miał szerokie spojrzenie na literaturę. Dbał o nasz wszechstronny rozwój, uczył prowadzenia rozmów i dyskusji. Starał się nie tworzyć napięć czy podziałów między uczniami. Jeśli postąpiliśmy w niewłaściwy sposób, rozmawiał z każdym z nas jeszcze po zajęciach. Jest to oznaka wielkiej klasy nie tylko samej szkoły, ale i nauczyciela".

Niezapomnianym wydarzeniem stała się w szkole wizyta jednego z najpopularniejszych wówczas pisarzy - nie tylko w Argentynie, ale na całym świecie - Jorge Luisa Borgesa. Młody nauczyciel, sympatyk pisarza, zaprezentował gościowi niektóre prace swoich uczniów. Podjął też działania, aby mogły zostać opublikowane. Przedsięwzięcie powiodło się, a przedmowę do tego zbioru tekstów zatytułowanego Cuentos originales (Oryginalne opowiadania) napisał sam Borges. "To była dla nas ogromna niespodzianka, a przebywanie z takim pisarzem stało się niezwykłym doświadczeniem i przeżyciem. Pozostało to w naszej pamięci, gdyż wówczas zajęcia prowadzone były w sposób tradycyjny, nie zapraszano też znanych osób" - wspomina inny wychowanek jezuickiego kolegium, Jorge Milia, który później poszedł w ślady Borgesa, a lata młodości, w tym pobyt w szkole w Santa Fe, opisał we wspomnieniach zatytułowanych De la edad feliz (Szczęśliwe lata). O napisanie do nich przedmowy poprosił swego dawnego nauczyciela padre Jorge Bergoglio.

"Jorge był wymagający w stosunku do innych, ale także wobec siebie - Milia potwierdza tę opinię o przyszłym papieżu jako wykładowcy i nauczycielu. - Miał określone zasady i nimi się kierował. Prowadzone przez niego zajęcia stały na wysokim poziomie. Wiele nam oferował. Chciał, byśmy korzystali z wszelkich możliwości zdobywania wiedzy, ale przede wszystkim wiele dawał z siebie. Myślę, że zdobył nas swoją otwartością i serdecznością, a także umiejętnością motywowania do czytania literatury i poszukiwania ulubionych jej rodzajów. Był dla nas wielkim nauczycielem i mistrzem".

Mario Diez zachęcony otwartością o. Bergoglio opowiedział mu o swych szczególnych zainteresowaniach literaturą zwaną gauchesca (od sł. gauchos - pasterze bydła). Pasterze zamieszkiwali tzw. interior, czyli wnętrze kraju, m.in. rozległe tereny argentyńskiej Pampy. Gauchos można było też spotkać na bezkresnych łąkach i stepach Urugwaju, Paragwaju czy na południu Brazylii. Kształtowani przez trudne warunki natury, byli postrzegani jako nieprzewidywalni, waleczni, trochę wybuchowi, niezależni, a czasem wchodzący w konflikt z prawem. Z upływem wieków obraz ten ulegał w oczach mieszkańców miast zmianie. Zaczęto dostrzegać i doceniać pozytywne cechy gauchos, a przede wszystkim ich przywiązanie do ojczystej ziemi, gościnność, barwną kulturę pasterską, jak również niezwykłą sztukę interpretacji poezji, zwaną payada, której towarzyszyły dźwięki gitary. Na obrazach malarze przedstawiali pasterza niczym amerykańskiego kowboja - siedzącego na koniu, ubranego najczęściej w ponczo i charakterystyczny kapelusz. Nieodłącznymi atrybutami gaucho była trzymana w dłoni gitara, rodzaj lassa lub po prostu mate. Pojawił się również w literaturze. Jednym z popularnych poematów jest El Gaucho Martin Fierro, argentyńskiego pisarza José Hernandeza. To ludowe opowiadanie z 1872 roku zyskało rangę eposu narodowego. Łączy on opis utraconego przez gauchos raju z trafną oceną rzeczywistości, w której deptana jest godność człowieka, a dziedzictwo przodków zacierane przez mijający czas, skazane na zapomnienie. Zwracając uwagę na znaczenie godności i tożsamości, pamięci o przeszłości autor proponuje więc refleksję nad wartościami, które pozwolą zbudować dobrze funkcjonujące społeczeństwo.

Pewnego dnia, na krótko przed wakacjami, w 1965 roku Mario Diez wybrał się na mecz piłki nożnej w jezuickiej szkole. Wcześniej wstąpił do biblioteki, gdzie spotkał o. Jorge, który od przyszłego roku szkolnego miał prowadzić wykłady z literatury argentyńskiej, w tym omawiać właśnie literaturę zwaną gauchesca. Nauczyciel, który dobrze znał zainteresowania Maria, zapytał go nieoczekiwanie, czy nie przygotowałby referatu i nie poprowadził zajęć na ten temat? "To mnie dopiero zaskoczyło! - Mario Diez opisuje swoją pierwszą reakcję na te słowa. - Jorge był profesorem wielkiego formatu, wykształconym, utalentowanym, a obdarzył mnie, ucznia takim zaufaniem. Wydawało mi się to niewiarygodne! Dziś doceniam tę współpracę i okazywane nam, ogromne zaufanie. Ze spokojem powierzał nam liczne zadania, mając pewność, że je wypełnimy. Obserwuję te cechy jego charakteru także dziś. Franciszek działa w Kościele tak, jak niegdyś Jorge Bergoglio w szkole w Santa Fe, w ten sam sposób - obdarzając innych swym zaufaniem".

50 lat po opuszczeniu przez Maria Dieza szkoły jezuitów "mistrz i jego uczniowie" spotkali się ponownie 28 sierpnia 2010 roku, tym razem w Buenos Aires. Uczniowie dawno już pozakładali własne rodziny, natomiast mistrz został kardynałem. Wspólnie wspominali wtedy stare dobre czasy spędzone w Santa Fe, opowiadali o tym, jak ułożyło im się życie, mówili o pracy, wymieniali się doświadczeniami, ale przede wszystkim cieszyli się wzajemną obecnością. "Jorge, wówczas już arcybiskup metropolita Buenos Aires i prymas Argentyny, przyszedł do nas, nie tyle by mówić, ile by nas wysłuchać, dowiedzieć się, co nas trapi, z czym się zmagamy, czym się radujemy. Podczas tego spotkania każdy z nas miał możliwość podzielić się z nim, naszym dawnym nauczycielem, swymi refleksjami" - mówi Mario Diez, mając dobrze w pamięci nie tylko zajęcia prowadzone przez padre Jorge Bergoglio w Santa Fe, ale też jego późniejszą, pełną oddania posługę kapłańską w Buenos Aires. Podczas tego spotkania po latach szukał alegorycznego obrazu, za pomocą którego mógłby najtrafniej przedstawić, opisać swego mistrza. Ponieważ przez wiele lat pracował jako operator telewizyjny i wiele podróżował, przypomniał mu się wyjazd w północne, częściowo opustoszałe tereny Argentyny, gdzie napotkał pasterza z owcami. Długo go wtedy obserwował. Właśnie ten zapamiętany obraz - śpiewającego pasterza grającego na instrumencie i idącego za owcami odniósł Mario do posługi o. Jorge. Nurtowała go tylko wątpliwość: kto kogo tak naprawdę prowadzi? Pasterz owce czy one jego? Zadał więc to pytanie swemu dawnemu wychowawcy, a wtedy już prymasowi Argentyny. W odpowiedzi usłyszał: "Czasami pasterz prowadzi swe owce, a czasami owce prowadzą swego pasterza".

Motyw pasterza zdaje się być niezwykle silny i charakterystyczny dla posługi arcybiskupa Buenos Aires. Nie zmienił się także w czasie papieskiej posługi. Bardzo dobrze podkreśla to pektorał Ojca Świętego Franciszka - na srebrnym krzyżu umieszczony jest wizerunek pasterza z owcami, który na ramionach trzyma tę jedną, której tak długo szukał, tę odnalezioną.

Rozmowa z Mario Diezem była dla nas bardzo ciekawym doświadczeniem. Dawny uczeń mówił o papieżu per "Jorge", gdyż już w szkole tak się do niego zwracali i nie powodowało to wcale utraty autorytetu. Gdy ponownie spotkali się prawie 50 lat później w Buenos Aires, kard. Bergoglio poprosił, aby nadal mówili do niego po imieniu. Mario Diez wspominał padre Bergoglio z niezwykłą emfazą i wielkim szacunkiem. Nasza rozmowa o latach młodości, o wykładowcy i wychowawcy Jorge Bergoglio trwała dosyć długo. Zdążył już zapaść zmierzch, kiedy Mario na chwilę wyszedł. Gdy powrócił, zaczął znienacka całkiem inny wątek i podzielił się z nami jeszcze jednym, tym razem bardzo osobistym świadectwem. "W moim życiu zaistniały w pewnym momencie dwie bardzo trudne okoliczności. Jestem bowiem rozwiedziony. Z tego małżeństwa mam dzieci, w tym syna, który jest homoseksualistą" - rozpoczął Mario zmienionym głosem swą niespodziewaną opowieść. Pewnego dnia syn poprosił go o chwilę rozmowy i zakomunikował, że jest odmiennej orientacji seksualnej. Mario nie spodziewał się takiej wiadomości, spadła ona nań jak grom z jasnego nieba. Gdy ją usłyszał, miał tylko chwilę, by zastanowić się, jak postąpić i w jaki sposób na nią odpowiedzieć. Co uczynił? "Wstałem, przytuliłem go i powiedziałem: 'Dzieci są po to, by otaczać je miłością i troską'. Dla mnie, jako dla rodzica, był to bardzo trudny moment. W takiej sytuacji mamy albo możliwość dialogu z własnym dzieckiem i podania mu pomocnej dłoni, albo też zamknięcia się, odrzucenia dziecka i w konsekwencji jego utraty. W tej bardzo trudnej sytuacji, w jakiej się niespodziewanie znalazłem, do której zupełnie nie byłem przygotowany, najbardziej odpowiednim wydawało mi się jednak zatrzymanie mego syna blisko siebie i rodziny, a potem próba zrozumienia tego stanu, którego nigdy nie rozumiałem - i wreszcie udzielenia pomocy".

Jak owa osobista opowieść ma się do naszej narracji o życiu papieża Franciszka? Jest to wszak historia Maria Dieza, dla niego bardzo ciężka i też krępująca, z wielkim trudem ją nam opowiedział. Ale jest w niej pewien związek z postacią padre Bergoglio, bowiem podczas spotkania w 2010 roku, Mario podzielił się tym życiowym doświadczeniem ze swoim przyjacielem i duszpasterzem. Przypomnijmy, że w tym samym roku kard. Bergoglio kilkakrotnie publicznie występował przeciwko prezydent Argentyny Cristinie de Kirchner, która chciała zalegalizować małżeństwa homoseksualne. Metropolita Buenos Aires zwalczał to z całą mocą, nazywając te związki dziełem szatana. Mimo to Mario Diez zdecydował się opowiedzieć kardynałowi o swoich problemach. Po tych jakże osobistych i wstrząsających zwierzeniach zapadła długa i głęboka cisza. Wysłuchawszy ich arcybiskup Bergoglio powiedział tylko: "Nie możesz odrzucić własnego dziecka, gdyż tym charakteryzuje się duch chrześcijański". "Znalazłem zrozumienie u Jorge" - wspomina dziś ze wzruszeniem Mario. "Nie wybierałem sobie takiego wariantu życia, ono tak się ułożyło…" - wyznaje na koniec.

Co jeszcze poza wieloma wzruszającymi wspomnieniami ze szkolnych lat najmocniej odcisnęło się w sercu dawnego ucznia obecnego papieża? "Szczęśliwy jest człowiek, który cieszy się z tego, co ma - mówi Mario Diez. - W szkole przepełnionej duchem chrześcijańskim uczono i przypominano, że nie potrzeba posiadać wielu rzeczy, aby być szczęśliwym. Myślę, że papież Franciszek chce, abyśmy tę ewangeliczną prawdę odkryli w nas na nowo".

W 1967 roku Jorge Bergoglio powrócił ponownie do kolegium w San Miguel, tym razem na trzyletnie studia teologiczne. 13 grudnia 1969 roku stał się w jego życiu dniem szczególnym, "w którym dane Ci jest trzymać w Twych wyświęconych dłoniach Chrystusa Zbawiciela, i w którym otwiera się przed Tobą szeroka droga do najgłębszego apostolatu" - jak napisała do niego babcia Rosa w liście z okazji święceń kapłańskich. Wzruszona, że doczekała tej chwili, wręczyła wnukowi drobny prezent z tym właśnie listem. Na podniosłej uroczystości, podczas której Jorge przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Ramona José Castellano, obecna była rodzina i przyjaciele. Także mama Jorge, której wciąż trudno było zaakceptować decyzję syna o wyborze stanu duchownego. Niemniej klęcząc przyjęła od niego błogosławieństwo prymicyjne. Za cztery dni Jorge miał ukończyć 33 lata.

O znaczeniu sakramentu święceń kapłańskich, o drodze, jaką rozpoczynał oraz o głębi duchowości padre Jorge, niech zaświadczą słowa modlitwy, którą przyszły prezbiter napisał na krótko przed święceniami, a która od tej pory już zawsze będzie mu towarzyszyć: "Chcę zawsze wierzyć w Boga Ojca, który kocha mnie jak syna. (…) Wierzę w sens mojej osobistej historii, która została przeniknięta kochającym spojrzeniem Boga. (…) Wierzę, że inni ludzie są dobrzy i że mam ich kochać bez lęku, i nigdy ich nie zdradzać, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. (…) I czekam z zachwytem na każdy dzień, w którym przejawia się zarówno miłość i moc, jak i podstęp i grzech, które będą obecne aż do ostatecznego spotkania z tym Cudownym Obliczem, które nie wiem jak wygląda, którego wciąż nie znam, ale które pragnę poznać i kochać". Te właśnie słowa młodego kapłana podczas jednej z Mszy świętych celebrowanych w Buenos Aires tuż po wyborze kard. Jorge Bergoglio na papieża, przeczytał ks. abp Emil Paul Tscherrig, nuncjusz apostolski w Argentynie.

Niedługo po święceniach ks. Jorge czekała kolejna podróż, tym razem do Europy. Położone w Hiszpanii, 30 km od Madrytu, Alcalá de Henares było i jest jednym z najważniejszych ośrodków jezuickich, potęgą uni

Robert Tekieli, „Gazeta Polska Codziennie”

Argentyńska lewicowość papieża Franciszka ma niewiele wspólnego ze znaną nam z Europy obyczajową lewicowością sytych maminsynków. Książka Agnieszki Gracz i Adama Sosnowskiego „Franciszek. Prawdziwa historia życia” pokazuje nam portret papieża zawadiaki, nieodrodnego syna argentyńskiej ziemi, ortodoksyjnego katolika.

Media mówią: dla Benedykta XVI głównym wrogiem Kościoła był relatywizm, dla Franciszka ma być hipokryzja. Ale to nieprawda. Tak mogą sądzić jedynie pierwszokomunijni duchowo publicyści mainstreamowych tygodników opinii. Papież Franciszek tkwi w głównym nurcie nauczania Kościoła. Powiedział: „Aborcja jest zabójstwem człowieka”. Napisał: „Ideologia marksistowska jest błędna”. Ale lewicowe i liberalne media próbują przeciwstawić go biskupom. By lepiej poznać i zrozumieć Piotra naszych czasów, autorzy książki na własne oczy chcieli się przekonać, gdzie i jak żył Jorge Bergoglio. Rozmawiali z członkami jego rodziny, przyjaciółmi, znajomymi. Poznali też klimat społeczny, w którym papież Franciszek wyrastał. Argentyna to potworne dysproporcje w dochodach, potężne obszary nędzy i wyzysku oraz związane z tym tragedie ludzkie. W takim kraju kształtowała się wrażliwość przyszłego papieża.

Joanna Szczerbińska, „Niedziela"

Dzięki tej podróży autorzy książki poczuli na własnej skórze, co to znaczy wychodzić do biednych – ale biednych inaczej niż w Europie, poznali argentyńską metropolię o zmierzchu, gdzie w niemal każdym zaułku koczują bezdomni cartoneros, zobaczyli manifestację słynnych na cały świat bohaterskich Matek z placu Majowego, których dzieci lub wnukowie od lat nie wracają do domów – zniknęli bez śladu… Dziennikarze obejrzeli dom rodziny Bergoglio w dzielnicy Flores, byli w budynku kurii, gdzie mieszkał biskup, a później kardynał Jorge Bergoglio i w wielu innych ważnych miejscach. Dlatego mogli np. sprostować medialne sensacje, jakoby arcybiskup Buenos Aires żył w mieszkaniu w bloku, sam sobie gotował, nie miał sekretarza i zajmował się tylko biednymi, zaniedbując posługę pośród innych diecezjan. Poznali zarówno cechy charakteru obecnego Papieża, jak i charakter jego duszpasterzowania. Wszystko to opisali niezwykle interesująco, z literacką swadą, nie szczędząc przy tym własnych przemyśleń, odczuć i refleksji.

Marcin Wolski, „Gazeta Polska"

Odpowiedzią na zainteresowanie osobą nowego papieża, który od początku prezentuje się jako człowiek wiary, a równocześnie podejmuje kontrowersyjne działania, są liczne publikacje, z których najobszerniejszą i najciekawszą jest pięknie ilustrowana praca Agnieszki Gracz i Adama Sosnowskiego „Franciszek – prawdziwa historia życia”.

Opinie o produkcie (1)

Piękna książka,wspaniale wydana, dużo nowych dotychczas nieznanych faktów na temat obecnego biskupa Rzymu.Bardzo przyjemna pozycja, z pewnością godna polecenia.

12 lutego 2020
do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl