Śmiech i złość
liczba stron: | 400 |
obwoluta: | tak |
format: | 168x238 mm |
papier: | offsetowy 120 g |
oprawa: | twarda lakierowana |
data wydania: | 19-06-2015 |
ISBN: | 978-83-7553-186-2 |
Gdyby ktoś nazwał tę książkę Felietonowa historia Polski 2008-2015, wcale nie mijałby się z prawdą. Ileż tu autentycznych postaci, wydarzeń, faktów – a wszystko opatrzone niebywale celnym, satyrycznym komentarzem. Felietony powstawały pod wpływem chwili (publikowane były najczęściej w "Tygodniku Solidarność", ale i w "Dzienniku Polskim", a ostatnio we "wSieci"). Mimo to inteligentne spostrzeżenia Autora nadal pozostają aktualne, a i dowcip, którym skrzą się poszczególne teksty, nie stracił na swej świeżości. Nie o sam dowcip, choćby najbłyskotliwszy, jednak tu chodzi, lecz o tak ukochaną przez Jana Pietrzaka Ojczyznę – o jej stan obecny i szanse na przyszłość. Pietrzak to niezwykle spostrzegawczy satyryk, który celnie potrafi wyśmiać, a nawet wyszydzić każde zło dotykające nasz kraj, każdego łotra sięgającego po władzę i publiczny grosz.
Śmiech i złość to książka dla przedstawicieli różnych pokoleń. Starsi ze wzruszeniem wspomną Jana Pietrzaka, który w mniej lub bardziej ponurym okresie PRL budził swymi estradowymi występami i popularnymi przebojami serca Polaków i zarażał śmiechem. Średnie pokolenie powinno bacznie prześledzić znakomicie zanalizowane w tej książce mechanizmy mataczenia, politycznego zakłamania, mydlenia oczu, hipokryzji wśród tzw. elit władzy. Najmłodsi mogą natomiast skorzystać z olbrzymiego doświadczenia i wiedzy Jana Pietrzaka jako bardzo ważnego świadka najnowszej historii. Wiedzy, którą przyswaja się błyskawicznie dzięki emocjonalnemu zaangażowaniu w czytany tekst. Wszyscy bowiem, niezależnie od wieku, mogą zachwycić się tyleż lapidarnym, co kunsztownym stylem felietonów Jana Pietrzaka. Książka, uzupełniona niemal setką świetnie korespondujących ze słowem dowcipnych rysunków Andrzeja Krauzego oraz dokumentalnych fotografii, jest ponadto wybitnym dziełem edytorskim.
Całości dopełnia błyskotliwy jak zawsze wstęp autorstwa znanego historyka i publicysty prof. Andrzeja Nowaka, który odkrywa w felietonach Jana Pietrzaka zaskakujące odniesienia historyczne.
Prof. Andrzej Nowak: Nowe kroniki saskie z optymistycznym zakończeniem
Rozdział I Rok 2008. Wynajęty premier kontra wybrany prezydent
Rozdział II Rok 2009. Niemiłosiernie panujący rząd i medialne młyny
Rozdział III Rok 2010. Katastrofa smoleńska, klęski, plagi i powodzie
Rozdział IV Rok 2011. Zakrzykiwanie biedy z nędzą ku uciesze właścicieli żłobu i koryta
Rozdział V Rok 2012. Rządowe pokazy siły i wojna z polskością
Rozdział VI Rok 2013. Strach przed odpowiedzialnością i pogarda dla demokracji
Rozdział VII Rok 2014. Demolki rządowej grupy przestępczej
Rozdział VIII Rok 2015. Pod egidą zwycięskiego Krakusa
7 maja 2013
Ożeł morze w rurzowym koloże
Jakiś tajny sztab wizerunkowo-marketingowo-propagandowy wymyślił, że Święto Flagi, jak wiadomo Biało-Czerwonej, trzeba urządzić w kolorze różowym. Nie byłoby o czym mówić, gdyby na taki pomysł wpadła np. ludność Różana albo Różowej Wólki (z całym szacunkiem dla tych miejscowości). Można by to potraktować jako koloryt lokalny, fantazję na temat regionalnych barw. Jednak święto odbywało się przed pałacem prezydenckim z udziałem prezydenta, prezydentowej, równie grubego ptaka z czekolady oraz kilkuset dworzan i dworaków po cywilnemu. Czyli róż zyskał rangę państwową, co jest oczywistym naruszeniem prawa, bo przepisy wyraźnie mówią o kolorach flagi.
Niemałą rolę w przekolorowaniu święta odegrali redaktorzy wiadomej gazety i radiowej Trójki. Tłumaczyli to potrzebą rozweselania Polaków, którzy podobno są za smutni na te ucieszne czasy. Złośliwie można by tę teorię skwitować tak, że smutek czytelników i słuchaczy powstaje pod wpływem kontaktu z nudnymi, ponurymi redaktorami. Tylko wyjątkowo smętne typy mogą myśleć, że jak się rozda różowe okulary i baloniki, to się ludziska rozweselą. Tego rodzaju infantylnym gaworzeniem półinteligenci przekonywali ćwierć-Polaków, że będzie fajnie, po prostu ubaw po pachy czeka nas na Krakowskim Przedmieściu z dodatkiem czekolady łupanej z orła. Reklama zapowiadała apolityczną kampanię społeczną "Orzeł może". Ponieważ głównym apolitycznym gościem był prezydent, powinno być napisane: "ożeł morze w rurzowym koloże", by sprostać ortograficznym upodobaniom głowy państwa.
Główny nasz problem polega na tym, że mamy władzę, która przy każdej rocznicowej okazji chce nam, Polakom, sprawić przykrość. Dlaczego oni to robią? Poza głupkowatą gadaniną o rozweselaniu musi być jakiś głębszy, ukrywany przed nami powód. Pamiętamy, jak w rocznicę Bitwy Warszawskiej postawili w Ossowie pomnik ruskim najeźdźcom, co jest wydarzeniem bez precedensu w skali światowej. Pamiętamy bandytów z Niemiec sprowadzonych na Marsz Niepodległości… No i każdego dnia pamiętamy, że polskiej historii w szkołach uczy się na poziomie szczątkowym. Wygląda na to, że rządzą nami jacyś narodowi renegaci, nieszanujący nawet godła i barwy. Dzielnie pomagają im różowe media. Co z tym fantem zrobić? Zastanówcie się Państwo w podgrupach, bo ja swoje wiem, ale nie chcę się narzucać.
14 maja 2013
Głupota czy sabotaż
Okazuje się, że kolejna nadzieja Polaków na jakiś korzystny obrót spraw - spaliła na panewce. Starodawne porzekadło o spaleniu na panewce jest o tyle trafne, że chodzi o gaz. Otóż rząd Tuska, niezawodny w psuciu Polski, skutecznie odstraszył kolejne firmy amerykańskie od poszukiwań gazu łupkowego na naszym terytorium. Argumentów, by czegoś dobrego dla kraju nie zrobić, rząd ma zawsze wiele. Że się nie opłaca, że ekologia, że klimat, itd. W związku z tym rząd nie przygotowuje niezbędnych ustaw i przepisów, co powoduje, że zainteresowane firmy się wycofują, dostarczając dowodów, że rzeczywiście nic się nie da zrobić. Tak się stało ze stoczniami, z FSO na Żeraniu, z Ursusem i setkami innych przedsięwzięć.
Naturalnie nie można wykluczać, że sprawa jest dużo prostsza, że w stosownym resorcie po prostu nie ma nikogo, kto jest w stanie ogarnąć umysłowo problemy techniczne, finansowe, ekologiczne związane z tak wymagającym projektem. Nie ma urzędnika, który by to potrafił zrobić. W naszym geopolitycznym przypadku nie jest to banalny towar, lecz broń w walce z Polską ze strony wiecznie zaborczej imperialnej Rosji. Jest tematem na odrębne rozważania, dlaczego te "Kacapy", jak mówiło się w moim dzieciństwie, muszą być ciągle takie wściekłe i agresywne. To przykre, głupie, ale tak jest. A to manewry urządzą dla przećwiczenia ataku atomowego na Polskę, a to łżą w sprawie tragedii smoleńskiej, a to podpisują memorandum o budowie rury Jamał II poza wiedzą polskich (?) władz.
W tej ostatniej sprawie doszło nawet do zwolnienia z PGNiG prezeski Piotrowskiej-Oliwy. Udzielając wywiadu, mówi ona m.in. o gazie łupkowym: "Brak regulacji prawnych i podatkowych powoduje, że zachodnie firmy wycofują się". Wrogiem gazu łupkowego jest "brak odpowiednich przepisów geologicznych i podatkowych". Powraca więc na tapetę mój stary refren - czy to tylko głupota, czy jednak sabotaż? Może ci urzędnicy i politycy nie formułujący latami potrzebnych przepisów nie są głupcami, lecz agentami Gazpromu sabotującymi tutejsze łupki? Czy można to wykluczyć? Gdyby w licznych Agencjach Bezpieczeństwa pracowali jacyś prawdziwi Polacy, mogliby to zbadać. Jak na razie, nie wolno nawet używać określenia "prawdziwi Polacy", bo nieprawdziwi Polacy się obrażają. To kto ma dbać o polskie interesy? Agenci Gazpromu?
Magdalena Kowalewska, „Nasza Polska”
Krótkie, zwięzłe i na temat. Pełne przekory, humoru i groteski. Proste i demaskujące prawdę o rządzącej od ośmiu lat tej samej władzy. Pełne trwogi i troski o Polskę, bacznie przyglądające się wydarzeniem polityczno-społecznym i posunięciom naszego największego wschodniego sąsiada. Mowa o najnowszym tomie felietonów Jana Pietrzaka z lat 2008–2015, zatytułowanym „Śmiech i złość”, który właśnie pojawił się na rynku wydawniczym nakładem Białego Kruka.
„Kiedy czytam felietony Jana Pietrzaka zebrane w tym tomie, mam nieodparte wrażenie, że czasy saskie w tych ostatnich ośmiu latach powróciły – w najgorszym wydaniu. Z butą i głupią możnych, lizusostwem czepiających się dworskiej klamki
Znany satyryk dostrzega rzeczywistość taką, jaką jest. Bez zbytniego słodzenia i próby przypodobania się komukolwiek. Jego felietony, które ukazywały się na łamach „Tygodnika Solidarność” i „Dziennika Polskiego”, nie są tylko dowcipną lekturą zajmującą chwile wolnego czasu, ale są dokładnym odzwierciedleniem wielu patologii, układów i absurdalnych niekiedy wydarzeń, które miały miejsce w naszej ojczyźnie i poza jej granicami. Jan Pietrzak w jednym z felietonów zauważa: „Powrót od komunizmu do świata normalnych wartości to: miał być powrót między innymi do elementarnej uczciwości. Niestety, kilkanaście lat naszej transformacji da się sprowadzić w gruncie rzeczy do historii korupcji, wyłudzeń, przekrętów, afer, nadużyć i tym podobnych przypadków, łącznie z najbardziej brutalnymi gangsterskimi metodami” („Przykre przyzwolenie”, 27 lutego 2008 r.). (…)
W swoich felietonach Pietrzak domaga się prawdy o tym, kto stoi za kampanią pomówień i nienawiści kierowanej pod adresem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Czytając felietony napisane w 2010 roku, odnosi się wrażenie, że frustracja Jana Pietrzaka polskim państwem rządzonym przez grupę, delikatnie mówiąc, ludzi nie potrafiących dotrzeć do prawdy o przyczynach katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku, wzrasta z każdym kolejnym felietonem. Jan Pietrzak przyznaje wprost, że nie miał nigdy zaufania do ludzi władzy z PO-PSL.
Jego felietony opatrzone są blisko setką – jak zawsze trafnych – rysunków Antoniego Krauzego oraz fotografiami dokumentującymi codzienne życie Jana Pietrzaka, który z humorem i dobrym słowem walczy i śpiewa nam do dziś: „Żeby Polska była Polską…”. Felietony twórcy działającego do dziś „Kabaretu pod Egidą” stanowią ważną lekcję historii dla każdego pokolenia. Demaskują prawdzie oblicze Polski, a zarazem przynoszą nadzieję na nową Polskę. Jan Pietrzak powtarza jak mantrę, że „nie ma wolności bez wolnych wyborów”, a jeśli chcemy powstrzymać degrengoladę Polski, musimy dopilnować rzetelności wyborów”.
Marcin Wolski, „Gazeta Polska”
Pietrzak nie ma wątpliwości, że życie jest zbyt krótkie, by zajmować się drobiazgami – trzeba mówić przede wszystkim o rzeczach ważnych i najważniejszych.
Publikowanie najzabawniejszych nawet felietonów obciążone jest sporym ryzykiem. Felieton to przeważnie jętka jednodniówka, a czas bywa bezlitosnym weryfikatorem naszych ocen, opinii i prognoz. Jan Pietrzak należy do nielicznych wyjątków. Swoje felietony z lat 2008-2015, ukazujące się na łamach „Tygodnika Solidarność” i „Dziennika Polskiego”, może przypominać śmiało bez korekt i komentarzy. Co więcej, składają się one na kronikarski obraz lat dla III RP najtrudniejszych, przełamanych tragedią smoleńską. Nie bez powodu w przedmowie prof. Andrzej Nowak porównuje lata rządów Platformy do czasów saskiego grillowania. W odróżnieniu od sarmackiej beztroski, w owym siedmioleciu dominuje klimat seansów nienawiści, przemysłu pogardy i powszechnego wykluczania z wiodących mediów ludzi już nie tyle „inaczej”, ile w ogóle myślących!
Ciekawych czasów dożyliśmy! Poza wczesnym stalinizmem, paroksyzmem Marca ‘68 i stanem wojennym trudno znaleźć okres, w którym władza i jej psiarnia dotkliwiej poniewierała milczącą większość.
Ale i tym razem Janek pozostał niezawodny, nie uciekł na wewnętrzną czy zewnętrzną emigrację, walcząc piórem i mikrofonem, z równą determinacją jak wtedy, kiedy z zawałem prowadził trzeciomajowego poloneza na pl. Zamkowym. Złość rozładowywał śmiechem, jak za komuny, mówiąc o sprawach, o których głucho było w szerokim eterze.
Po blisko półwieczu współpracy z Jankiem (okrągły jubileusz naszego spotkania będę świętował za dwa lata) nie mam wątpliwości, co jest głównym wyróżnikiem twórczości „ojca dyrektora polskiego kabaretu” – obywatelskość!
Pietrzak nie ma wątpliwości, że życie jest zbyt krótkie, żeby zajmować się drobiazgami – trzeba mówić przede wszystkim o rzeczach ważnych i najważniejszych. Oczywiście komunikatywnie, odważnie i śmiesznie. Treść nie może zapominać o formie, a głęboka myśl ścigać się z trafnym powiedzonkiem.
Będąc zdrowo wkurzony, Janek pozostaje niepoprawnym optymistą. Może nie takim, jakim był, śpiewając „Z PRL-u wracamy do Polski”. Wierzy jednak, że moment, kiedy nam wszystkim się uda, jest bliski. Mówi i śpiewa o przeszłości, ale myślami jest w przyszłości. Jego nadzieja jest zaraźliwa! Wierzę, że nasz wspólny zamysł – którego jest ambitnym chorążym – budowa Łuku Triumfalnego w Warszawie na setną rocznicę Bitwy Warszawskiej – doczeka się realizacji. Że Polska będzie Polską w najpiękniejszym sensie tego słowa. A kabaret Pod Egidą doczeka się na swoje 50-lecie jakiejś piwniczki, a może i całego teatru.
Kiedy zespół występował w Melodii vis a vis KC PZPR, mówiono, że kabaret pod baranami jest po drugiej stronie ulicy. Może więc, nie przenosząc nam stolicy do Krakowa, dałoby się zrobić dzisiaj kabaret Pod Dudą?
Pietrzak krzepi! Oby jak najdłużej!
Joanna Szczerbińska, „Niedziela”
Wiadomo, że przysłowia są mądrością narodów, zaś stare przysłowie mówi, że śmiech to zdrowie. Jak w tym kontekście odbierać tytuł najnowszego – i największego – dzieła książkowego Jana Pietrzaka „Śmiech i złość”, zbioru mistrzowskich felietonów, wydanego staraniem Białego Kruka?
Wzbudzanie śmiechu to jedno z najważniejszych zadań satyryka. Czy jednak najważniejsze? Każdy, kto zna Jana Pietrzaka (a kto go nie zna?!), z całym przekonaniem może stwierdzić, że zadaniem głównym, które postawił przed sobą ten wielce zasłużony dla naszej ojczyzny artysta, jest napiętnowanie politycznego szalbierstwa. Istnieje ono co prawda od zawsze, ale czasami przybiera wprost monstrualne rozmiary – jak w Polsce w ostatnich latach. Satyryk podkreśla, że w ciągu minionych ośmiu lat nie musiał męczyć się wyszukiwaniem tematów do swoich felietonów – same pchały się pod jego krytyczne i dowcipne pióro. A ostatnia prezydentura to po prostu ocean satyrycznych podpowiedzi. Namęczyć musiał się za to ten, kto chciał w tym czasie satyrę uprawiać, ale zarazem nie zaszkodzić władzy i omijać jej błędy, głupotę, nieuczciwość, hipokryzję, antypolskość, oderwanie od wartości i tradycji – czyli to wszystko, co wydobywa i napiętnuje Jan Pietrzak.
Nie brakuje w naszym kraju satyryków prawdopodobnie wielce umęczonych omijaniem prawdy. Ich „trud” usiłuje się wszakże wynagrodzić, permanentnie lansując głupawe kabarety np. w telewizji publicznej, która z kolei skrzętnie unika autora „Śmiechu i złości”. TVP po prostu boi się Jana Pietrzaka i nic dziwnego, bo ten z całą bezwzględnością rozprawia się z hipokryzją mediów.
Śmiech zatem nie jest dla Jana Pietrzaka celem samym w sobie – to jego broń w walce o to, „żeby Polska była Polską”. Ta piosenka, napisana przez niego jeszcze w 1976 r. (muzykę skomponował Włodzimierz Korcz), przez kilkanaście miesięcy walczyła z cenzurą, a do świadomości wszystkich Polaków przebiła się dopiero w roku prawdziwej, choć już przygotowanej do likwidacji, wolności, w roku 1981. Zdobyła wówczas główną nagrodę na festiwalu w Opolu i stała się nieformalnym hymnem Solidarności. Po stanie wojennym przebiła się również do świadomości międzynarodowej, przede wszystkim za sprawą prezydenta Ronalda Reagana, który cytował ją w swoich przemówieniach. I tu nieodparcie nasuwa się myśl, że dobrze by było, gdyby również teraz jakże aktualne spostrzeżenia Jana Pietrzaka trafiły do głów współczesnych polityków w różnych krajach, polityków tak chętnie poddających się uprawianej w Warszawie od ośmiu lat propagandzie sukcesu. Dopiero zwycięstwo Andrzeja Dudy niektórych trochę otrzeźwiło (że wspomnę choćby artykuły w niemieckim „Die Welt”).
Tak więc gdy będziemy czytać felietony Jana Pietrzaka, na pewno się uśmiechniemy, i to dziesiątki, a nawet setki razy. Ale jeszcze częściej ogarnie nas refleksja nad koniecznością zmian w Polsce i w świecie, a może i w nas samych. Nie chodzi tylko o zmiany polityczne, autor piętnuje bowiem także różne narodowe przywary, które pozwalają nieuczciwym hasać do woli zarówno po scenie politycznej, jak i po naszej kieszeni.
„Śmiech i złość” czyta się fantastycznie. Aż roi się tam od żartów, celnych powiedzeń, ciętych sformułowań. Czasem treści są sentymentalne, ale zawsze – patriotyczne. Świetne jest to, że książkę tę można zacząć czytać w zasadzie od każdego miejsca, nawet od końca do początku. Każdy z tych krótkich felietonów stanowi bowiem dziełko samo w sobie. W całości zaś jest to potężna porcja nie tylko satyry, ale też wiedzy. Bardzo trafnie nazwał wydawca dzieło Jana Pietrzaka „felietonową historią Polski 2008-2015”, bo mnóstwo tu konkretnych wydarzeń, faktów, nazwisk, symptomatycznych zjawisk. Zapis historii w takim ujęciu łatwo pozostaje w pamięci, gdyż podczas lektury pobudzane są również nasze emocje. Dlatego dzieło to jest godne polecenia także młodszej generacji jako swoisty podręcznik najnowszych dziejów.
Nic dziwnego, że napisania wstępu do „Śmiechu i złości” podjął się sam prof. Andrzej Nowak. Stwierdził on, że książka „jest życiorysem III RP w jej schyłkowej fazie – życiorysem nieuładzonym”. Wybitny historyk w innym miejscu stwierdza: „Zjawiska, które nazywa Jan Pietrzak, nie są przyjemne w smaku. Są, na ogół, dość paskudne. Tak, to gorzka lektura. Ale jednak z happy endem. Bo jest w tej książce nie tylko obraz sobiepaństwa i zaprzaństwa, ale także społecznego sprzeciwu wobec tych zjawisk, dążenia do reformy, do dobrej zmiany, jak to ujmuje Andrzej Duda”.
A książka sama w sobie – przeurocza! Wcale nie zniechęca to, że jest wielka objętościowo (400 stron), po pierwsze bowiem jej treść jest żywa, różnorodna, a po drugie – wydawca urozmaicił ją w typowy dla siebie sposób: ilustracjami. Kapitalnym komentarzem plastycznym do felietonów jest 35 satyrycznych rysunków Andrzeja Krauzego, zaś kilkadziesiąt fotografii przybliża postać autora, Jana Pietrzaka, którego widzimy i w czasie imprez patriotycznych, i w jego „Kabarecie pod Egidą” z innymi wybitnymi artystami, i z małżonką, i w domu… A wszystko to na najwyższym poziomie edytorskim. Zatem jeśli śmiech to zdrowie, to ta książka tym bardziej!
Opinie o produkcie (1)
Maria Trzecianowska
Super książka.