W 10. rocznicę tragedii ukazała się antologia smoleńska z 96 wierszami. Wstęp napisał prof. Andrzej Nowak.
Zaprzyjaźnieni z wydawnictwem Biały Kruk Solidarni2010 z okazji 10. rocznicy Katastrofy Smoleńskiej wydali drugą część "Antologii smoleńskiej. 96 wierszy". Publikujemy krótki komunikat Solidarnych:
„Wszystkim Poetom, którzy podarowali swoje utwory na rzecz tej edycji - wyrażamy głęboką wdzięczność! Panu Profesorowi Andrzejowi Nowakowi składamy podziękowanie za napisanie Przedmowy do Antologii.
Z uwagi na zagrożenie epidemiologiczne byliśmy zmuszeni odłożyć Wieczornicę Smoleńską i premierę książki, co nie oznacza, iż nie chcemy udostępnić tej edycji Czytelnikom.
Zachęcamy do osobistej refleksji nad poetycką, religijną i patriotyczną wizją wydarzeń, jaką w swoich utworach zawarli Twórcy 96 wierszy, zamieszczonych w książce.
Informacji o możliwości pozyskania egzemplarzy książki udzielamy drogą mailową: antologiasmolenska2@gmail.com”
Specjalnie dla Państwa publikujemy także wstęp prof. Andrzeja Nowaka do antologii:
Prof. Andrzej Nowak
Pamiętać czy zapomnieć?
Zapominamy coraz szybciej, niesieni wartkim nurtem kultury (może nawet kultu) chwili bieżącej. Zanurzeni w niej po uszy, powyżej oczu nawet, nie mamy czasu zawracać sobie głowy tym, co było, a już zwłaszcza tym, „co naprawdę było”. Przeszłość może być co najwyżej przedmiotem rozrywki – w serialu, który ma nas zabawić albo nastraszyć (zabawić strachem), że kiedyś było tak inaczej albo tak okropnie. Ale to było kiedyś, to nas nie dotyczy. Nie ma się co przejmować. Za chwilę nowy serial, tym razem łączący zombie z powieściami Jane Austen.
Niektórzy jednak, owinięci w togę mędrców, traktują przeszłość, pamięć o niej, ze śmiertelną powagą: jako zagrożenie dla naszego wygodnego miejsca w teraźniejszości. Mówią, że nie możemy ograniczyć się do oczekiwania, aż dobroczynny wpływ ogłupiającej kultury masowej pozbawi nas pamięci. Pewien historyk myśli politycznej, doradca pierwszego premiera III RP, sformułował swoisty obowiązek pedagogiki zapomnienia: „Polska w swej najnowszej historii liczącej 200 lat krajem normalnym nie była, a więc po to, żeby stać się krajem normalnym – Polska musi zapomnieć samą siebie” (Marcin Król, „Res Publika Nowa”, 3/1991). „Terapeutów”, którzy chcą wyleczyć polską pacjentkę ze „złej pamięci”, namnożyło się w ostatnich dekadach. Wystarczy zajrzeć na portale, zwane informacyjnymi, by zobaczyć jak tłumy celebrytów przepychają się do wypowiedzi w wytrwale organizowanej nagonce medialnej na fatalną przeszłość narodu, od której trzeba się odciąć.
Takie „leczenie” okazuje się jednak trudnym zadaniem. Nawet jeśli do pomocy krajowym autorytetom medialnym przychodzi sam Władimir Putin i jego podwładni, gromko potępiający polską, faszystowską, zbrodniczo antysemicką „nienormalność” jako źródło wszelkiego zła w świecie. Jednak nie wszyscy chcą przyjąć ten obraz polskiej przeszłości, który ma wywołać jeden tylko odruch: wstrętu. Nie wszyscy chcą zapomnieć, że jest w naszej przeszłości coś innego jeszcze niż owa „nienormalność” i obrzydliwość.
Wciąż wiemy, wielu z nas wie, zostało nauczonych tego – przez rodziców, przez kulturę, w której wyrośli, przez osobiste doświadczenia – że jest w naszej przeszłości także pewien dług, który spłacamy pamięcią. To dług wobec tych, którym coś mamy do zawdzięczenia, którzy coś dla nas, dla naszej wspólnoty zrobili. Dla wielu z nas pamięć jest najważniejszym sposobem posiadania tożsamości, osobowości, a nawet – godności. Jeśli się wyrzekniemy tej pamięci, co dostaniemy w zamian? „Normalność”? Ale kto określa, co to jest „normalność”? Jaki rodzaj powszechnej amnezji możemy nazwać stanem normalnym?
Czy cmentarz i jego cisza może być najlepszym symbolem takiej normalności? Nie! Wręcz przeciwnie: nasza indywidualna pamięć zaczyna się często właśnie na cmentarzu, kiedy ktoś – bliski czy emocjonalnie ważny dla nas – umiera i kiedy świadomość tego dociera do nas. To dla wielu z nas pierwsze ważne wspomnienie: pogrzeb kogoś bliskiego. Albo wspomnienie śmierci kogoś ważnego dla większej wspólnoty – jak choćby pamięć 2 kwietnia 2005 roku, istotna dla kilku przynajmniej milionów Polaków, którzy wtedy odczuwali, może ostatni raz, wspólnotę w chwili osierocenia. 10 kwietnia, pięć lat później, poczuliśmy to inaczej. Może bardziej dotkliwie, bo cios był nagły, niespodziewany. Ale także dlatego, że natychmiast, głośniej niż po śmierci Jana Pawła II, usłyszeliśmy przestrogę: dość tej polskiej patologii! Zapomnijcie czym prędzej o tym, co się stało. Nie myślcie o tym. W ogóle nie myślcie. Jeśli ktoś był winny, to ci, którzy tam, w Smoleńsku, zginęli. Nie dochodźcie tego, jak to naprawdę było. Zapomnijcie co prędzej.
W imię tego wezwania, które wzmocniła nowa władza polityczna, budująca swoją praktykę wojny domowej w Polsce na jednoczesnej zgodzie z kłamstwami reżimu Putina, podjęto nie tylko próbę systematycznej walki z pamięcią, ale także z dochodzeniem do prawdy o tym, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku, co do tej tragedii doprowadziło. Praktycznie, wspólną decyzją premierów Tuska i Putina, wykluczono możliwość takiego dochodzenia, oddając wszystkie niemal istotne dowody i świadectwa w sprawie Smoleńska w ręce generał Anodiny i jej pomocników.
Dowody i świadectwa – to najważniejsze podstawy pracy historyka. Trzeba je zbierać, żeby wygrać z kłamstwem i z zapomnieniem. Te dwie kategorie wprowadzili do swojego opisu poznawania przeszłości ojcowie założyciele historiografii, Herodot i Tukidydes. Żeby pokonać sofistów, tych, którzy manipulują prawdą, próbują wykazać, że jej w istocie nie ma, trzeba dysponować właśnie dowodami i świadectwami. Po grecku pojecie świadectwa wyraża słowo martyria. Męczennik to świadek prawdy. Martyrologia to w istocie nauka o świadkach prawdy. Dowody w sprawie Smoleńska zostały nam zabrane. Pozostają jednak ofiary, świadkowie prawdy.
„Dowodem na istnienie potwora są jego ofiary” – to zdroworozsądkowa konstatacja Pana Cogito (Zbigniew Herbert, Potwór Pana Cogito). Bywa, że do tak prostej obserwacji łatwiej dotrzeć poecie niż historykowi. I tak jest w Polsce po 10 kwietnia 2010 roku. Druga już Antologia smoleńska zbiera kolejne wyrazy tej specyficznej wrażliwości na ofiary, których nie wolno zapomnieć. Jest jeszcze jednym w naszej tradycji zapisem sprzeciwu wobec narzucanego odgórnie obowiązku niepamięci. I przywołaniem świadomości, że potwory istnieją. Nie tylko w serialach o dinozaurach czy smokach, ale w rzeczywistej grze o tron tego świata.
„Historia zawsze przedstawia wersję Kaina”, napisał wielki rosyjski poeta (Josif Brodski, Profil Klio). Przesadził. Chcieliby do takiego stanu zredukować historię ci, którzy uważają się za jej władców, którzy gospodarują imperialną polityką zapomnienia. Chcieli tego w sprawie Katynia. I chcą nadal. Ale przecież niezupełnie im się to udaje. Historyk myśli politycznej, Marcin Król, napisał w połowie lat 1980 (w eseju Podróż romantyczna), by Polacy przestali się beznadziejnie upominać o prawdę o Katyniu – bo to nierealistyczne oczekiwanie, szkodliwe dla polskiej racji stanu, która wymaga zgody z Moskwą. Przecież nie zmusimy silniejszego, żeby przyznał się do zbrodni… Kilka lat po tym apelu jednak nastąpił pewien przełom w sprawie kłamstwa katyńskiego. Upierający się przez 45 lat, że pamiętać trzeba, że ofiary nie mogą być zapomniane, że świadectwa wołają o uznanie prawdy o potworze – uzyskali w końcu satysfakcję: przyznanie, że jednak Katyń nie jest reakcyjnym wymysłem Polaków pielęgnujących własną nienormalną pamięć, martyrologię, ale jest zbrodnią naprawdę dokonaną, przez rzeczywistych sprawców. Widzimy dziś, że kłamstwo nie kapituluje. Wersja Kaina i w tej sprawie ma znowu swoich silnych rzeczników. Ale nie wygrają, jak długo są ci, którzy upierają się, by trwać przy tym, co wspomniany poeta rosyjski, Brodski, nazwał kiedyś samym sednem polskości. Odbierając doktorat honorowy Uniwersytetu Śląskiego, autor Uranii powiedział, że w odpowiedzi na pytanie o sens polskości „rozwiązanie przynosi sam polski język, a wręcz jedno polskie słowo. To słowo – niepodległość. W dosłownym znaczeniu tego rzeczownika jest odmowa podporządkowania się komukolwiek i czemukolwiek. […] W istocie samo to «nie», rozciągające usta w rodzaj antyuśmiechu, powinno było dać sobie radę z systemem komunistycznym. I być może tak się stało, ponieważ człowiek, który czerpie zmysłowe przyjemności z negacji, jest może zniszczalny, ale niezdobywalny” (Elżbieta Tosza, Stan serca. Trzy dni z Josifem Brodskim, Katowice 1993, s. 64).
Nie każda negacja jest dobrem. Ale negacja propagandowej nierzeczywistości, kłamstwa zapomnienia, negacja Kainowej wersji historii – jest. Ci, którzy lecieli 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska, mieli tam do wykonania tę właśnie misję. Stali się, nie chcąc tego zapewne, świadkami wyjątkowej powagi tej misji, najwyższej ceny, jaką można w niej zapłacić.
Wiersze zebrane w tym tomie są nie tylko spłatą elementarnego długu pamięci o nich. Są także kontynuacją owej misji: specyficznie polskiej niepodległości i ogólnoludzkiego obowiązku Antygony.
Więcej informacji o książce na http://solidarni2010.pl/39361-w-holdzie-ofiarom---ukazala-sie-antologia-smolenska-ii-96-wierszy.html
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.