Straciliśmy Prezydenta, Generałów, wielu polskich patriotów. Już 11 lat minęło od Tragedii Smoleńskiej

Nasi autorzy

Straciliśmy Prezydenta, Generałów, wielu polskich patriotów. Już 11 lat minęło od Tragedii Smoleńskiej

Na wieść o tragedii smoleńskiej mieszkańcy Warszawy zaczęli spontanicznie zbierać się i wspólnie modlić przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Polacy znów jednoczyli się pod znakiem krzyża. Fot. Adam Bujak, „Pogrzebana prawda”. Na wieść o tragedii smoleńskiej mieszkańcy Warszawy zaczęli spontanicznie zbierać się i wspólnie modlić przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Polacy znów jednoczyli się pod znakiem krzyża. Fot. Adam Bujak, „Pogrzebana prawda”. Pamiętając o tragedii, jaka spotkała Polskę przed 11 laty publikujemy fragment rozmowy z generałową Krystyną Kwiatkowską, wdową po generale Bronisławie Kwiatkowskim. Rozmowa pochodzi z przejmującej publikacji "Pogrzebana prawda". W książce tej dziennikarz Marek Pyza rozmawia z kilkoma rodzinami tragicznie zmarłych nad Smoleńskiem.

Pogrzebana prawda

Pogrzebana prawda

Marek Pyza

Gen. Andrzej Błasik. Natalia Januszko. Janusz Kurtyka. Gen. Bronisław Kwiatkowski. Anna Walentynowicz. Ewa Bąkowska. Szóstka z dziewięćdziesięciu sześciu, którzy polegli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Ich krewni, którzy w tej książce ze łzami w oczach o nich opowiadają, bliżej poznali się ze sobą w okolicznościach najtragiczniejszych z możliwych. Polskie państwo nie szczędziło im katuszy, a mainstreamowe media zalały nieprawdopodobną wprost falą nienawiści i pogardy.


 

Wspólny czas miał się zacząć dla Państwa już w poniedziałek 12 kwiet­nia 2010 r. Wyjazd do Katynia był jego ostatnim dniem pracy.

Tak, od poniedziałku mąż miał być już na urlopie, a niecały miesiąc póź­niej, 5 maja 2010 r., pan prezydent Lech Kaczyński miał go pożegnać w Warsza­wie. 6 maja mieliśmy przyjechać do Krakowa, a 7 maja miało się odbyć przyjęcie z okazji 60. urodzin męża połączone z pożegnaniem z mundurem. Bronek wziął nawet ze sobą zaproszenia, które rozdał w samolocie. Część osób z delegacji –m.in. pana ministra Szczygłę, pana ministra Szmajdzińskiego i kilku posłów – chciał zaprosić do Krakowa na tę uroczystość. I pewnie zdążył to zrobić…

Czy te zaproszenia zostały znalezione na miejscu katastrofy?

Tak, choć wiadomo, że niewiele z nich zostało… Samodzielnie je zrobili­śmy. Są na nich zdjęcia męża z wielu lat służby, od czasów technikum leśnego i szkoły oficerskiej, cały przebieg kariery i wspomniane już przez Pana wcze­śniej motto. Było już gotowe menu na przyjęcie, zamówiona orkiestra, córki haftowały chustę rezerwisty, którą miały mu wręczyć. Kamila i Edyta pisały nam wiersze przy wielu okazjach, przygotowywały przemówienia. Teraz też tak miało być. Po katastrofie zmieniłyśmy „Zaproszenie” na „Pożegnanie”, na którym widnieje motto „To nie tak miało być, zupełnie nie tak…”. Stało się ono formą podziękowania dla tych wszystkich, którzy wspierali nas w tych ciężkich chwilach na pogrzebie i w późniejszym czasie.

Wyjazd do Smoleńska mógł być pięknym ukoronowaniem służby.

Tak, 41 lat służby w armii miało być zakończone hołdem dla żołnierzy za­mordowanych przed 70 laty. Mąż nigdy wcześniej nie był w Rosji, była to jego pierwsza i zarazem ostatnia podróż na tę ziemię. Pamiętam, że przed wyjaz­dem powiedział do mnie: „Popatrz, teraz nikt mi już nie powie, że nie byłem w Rosji”. Odpowiedziałam: „Tatuś, tyle lat służyłeś w Układzie Warszawskim, że pewnie nikt by ci w to nie uwierzył…”.

Ustaliliśmy, że w sobotę, po jego powrocie z Katynia, przyjadę do Warsza­wy. Mieliśmy pojechać razem na poniedziałkowy pogrzeb znajomego. Pomię­dzy 12 kwietnia a 5 maja Bronek miał jeszcze rozliczyć się z pracą.

Czyli 10 kwietnia rano była Pani zajęta pakowaniem się na wyjazd do Warszawy?

W kuchni grał telewizor, a ja byłam już niemal w progu. Walizka stała przy drzwiach. Zadzwoniła starsza córka, Kamila: „Mamusiu, co robisz?”. „Szykuję się do wyjazdu” – odparłam. „Oglądasz telewizję?”. „Telewizor jest włączony, ale nie słucham” – mówiłam spokojnie. „Słyszałaś, co się stało z samolotem, podobno była jakaś awaria?” – córka nie ustępowała. Odpowiedziałam: „Daj spokój, Kamileczka, tatuś tyle razy był w Iraku, w Afganistanie, nie martw się, nic się nie stało. Przecież to prezydencki samolot”. Nic do mnie nie docierało. Córka poprosiła, bym nigdzie nie wychodziła, że ona zaraz przyjedzie. W ogóle nie zwróciłam na to uwagi, wciąż szykowałam się na pociąg. Gdy przyszła Ka­mila, usiadłyśmy przed telewizorem. Nagle, ni stąd ni zowąd, w domu pojawiło się bardzo dużo ludzi. Zdziwiłam się – czyżby rzeczywiście stało się coś strasz­nego? Wcześniej jeszcze zadzwonił ktoś z dowództwa operacyjnego, żebym się nie martwiła, bo generałowie polecieli innym samolotem.

O której godzinie był ten telefon?

Zaraz po katastrofie, gdy nie było jeszcze konkretnej informacji, co się wy­darzyło. To wszystko w ogóle do mnie nie docierało. I jeszcze ta informacja, że trzy osoby przeżyły… Rozmawiałam o tym z rodzinami. Każdy wierzył, że to na pewno ocalał ich bliski…

Rozmawiała Pani z mężem o samolocie, którym miał lecieć?

Mąż bardzo dużo czasu spędzał w powietrzu, w samolotach i helikopterach. Kiedyś obliczył, że było to pięć tysięcy godzin – w większości w warunkach bo­jowych. Gdy go zapytałam, który samolot jest najbezpieczniejszy, odpowiedział zdecydowanie, że „tutka”, jak popularnie zwano TU-154. W tę pamiętną sobotę byłyśmy przekonane, że to już koniec niebezpiecznych wypraw na misje. Lot do Katynia wydawał nam się pod kątem bezpieczeństwa niemalże jak tury­styczny. Swą obecność w delegacji z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim na taką uroczystość mąż traktował jako zaszczyt.

Chciał lecieć? Po raz pierwszy do Rosji, właśnie w to miejsce?

Oczywiście. To było dla niego bardzo ważne. Mówił: „Jak pięknie zakończę służbę. Oddam jeszcze hołd żołnierzom, którzy zginęli 70 lat temu w Katyniu”.

Rozmawialiście Państwo o składzie delegacji? Wiedziała Pani, że jadą dowódcy wszystkich rodzajów wojsk?

Tak. Ale wojskowi nigdy się nad tym nie zastanawiali, to była służba. Mąż latał przez 41 lat z wszystkimi prezydentami, ministrami obrony narodowej, premierami i wieloma innymi osobami. Latali tym, co państwo polskie im zabezpieczało.

Jednak opinia publiczna wówczas nie wiedziała, że aż tylu oficjeli, sze­fów urzędów, dowódców leciało tym samolotem. Dziennikarze też byli za­skoczeni listą wspaniałych osobistości, które wsiadły do tupolewa.

Jak już wspominałam, mąż ciągle gdzieś latał służbowo. Gdy leciał sam, bez VIP-ów, 18 godzin CASĄ do Iraku lub Afganistanu, nikt nie dyskutował, że generał broni jest tyle godzin w samolocie. Każda podróż była wcześniej zatwierdzona przez przełożonych. Tak samo było z wylotem do Smoleńska, któ­ry został zatwierdzony przez ministra Bogdana Klicha. Pamiętajmy, że w woj­sku nikt, niezależnie od stopnia, niczego nie może zrobić bez decyzji swego przełożonego. Pan prezydent wystosował pismo do ministra obrony narodowej z prośbą o reprezentowanie wojska na tej uroczystości i to MON wyraził zgodę. Bogdan Klich zamiast polecić generałom wybranie różnych środków transpor­tu, wysłał jednym samolotem Szefa Sztabu, Dowódcę Operacyjnego, Dowódcę Wojsk Specjalnych, wszystkich dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Dlatego cały czas pytam, jakie wnioski zostały wyciągnięte po katastrofie CASY w Mirosławcu w 2008 r.? Jak działa cywilna kontrola nad wojskiem, jeśli jedne­go dnia, w czasie pokoju, może zginąć tak wielu, tak wysokiej rangi generałów, pozostawiając Wojsko Polskie praktycznie bez dowództwa?

Kto powiadomił Panią oficjalnie o katastrofie pod Smoleńskiem?

Przyszło dwóch generałów. Poinformowali o katastrofie, złożyli mi kondo­lencje i poszli. Trwało to może 5-10 minut. Natychmiast po podaniu listy ofiar miałam mnóstwo telefonów. Dzwoniło wielu kolegów i przyjaciół męża. Sporo znajomych przyszło do nas do domu, wszyscy płakali. Znałam osobiście więk­szość osób znajdujących się na pokładzie TU-154M.

Zapewniono Pani opiekę psychologiczną?

Nie uwierzy pan, jak ona wyglądała. Razem z owymi dwoma generałami przyszła też pani psycholog z brygady. Siedziała u nas w domu przez kilka dni, zwykle przy stole, i cały czas mnie obserwowała. Nie odzywała się ani słowem, tylko obserwowała, co robię. Gdy zaczynałam płakać, pani psycholog klepała mnie po ramieniu i powtarzała: „kwestia czasu, kwestia czasu”. Taką miałam pomoc, za którą po kilku dniach podziękowałam. Ktoś z ministerstwa obro­ny mówił później, że miałam wspaniałe wsparcie psychologiczne. Chciałabym wiedzieć, na czym ono polegało.

Kto w takim razie był dla Pani realną pomocą? Córki, przyjaciele?

Mam wspaniałe córki, każdemu bym życzyła takich dzieci. Są kochane. Najcenniejsza była obecność Kamili i jej męża, a mego zięcia. Córka dwa mie­siące po katastrofie zaszła w ciążę. Dziś wiem, że radość z tego faktu powinna była wówczas wyglądać nieco inaczej.

Ale może właśnie dzięki temu łatwiej było otrząsnąć się po katastrofie?

Na pewno. Cieszyłam się, że zostanę babcią. Dzisiaj już wiem, że wnuczka jest najlepszym lekarstwem.

Gdy wraca Pani do wizji tego upragnionego czasu, która nagle prysła, to myśli Pani, że nie warto niczego odkładać na później?

Z pewnością tak. Ale wiem również, że trudno jest to wszystko pogodzić. Z jednej strony być wspaniałym, doskonałym, oddanym żołnierzem, godzić się na wyjazdy, szkolenia, służyć Ojczyźnie tak jak to robił mój mąż, nie licząc cza­su swego i rodziny, narażając się na tyle nieprzespanych nocy, telefony, stres – a z drugiej strony spędzać czas z rodziną. Życie tak szybko umyka i pozostaje ogromny żal, że Bronek nie skorzystał z ani jednego dnia emerytury.

Lot do Moskwy na identyfikację odradzili Pani lekarze. Nie żałowała Pani, że się nie zdecydowała?

W niedzielę o 6 rano otrzymałam informację o możliwości wyjazdu do Moskwy. Chciałam jechać natychmiast. Chciałam go chociaż dotknąć przed włożeniem do trumny. Strasznie tego potrzebowałam.

Pogrzebana prawda

Pogrzebana prawda

Marek Pyza

Gen. Andrzej Błasik. Natalia Januszko. Janusz Kurtyka. Gen. Bronisław Kwiatkowski. Anna Walentynowicz. Ewa Bąkowska. Szóstka z dziewięćdziesięciu sześciu, którzy polegli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Ich krewni, którzy w tej książce ze łzami w oczach o nich opowiadają, bliżej poznali się ze sobą w okolicznościach najtragiczniejszych z możliwych. Polskie państwo nie szczędziło im katuszy, a mainstreamowe media zalały nieprawdopodobną wprost falą nienawiści i pogardy.

 

Żeby się pożegnać?

Tak. Ubrałyśmy się szybko i ruszyłyśmy do Warszawy. Jednak lekarz widząc, w jakim jestem stanie, powiedział, że absolutnie nie powinnam jechać. Prosił też córki, by mnie nie puszczały. A ja nie pozwoliłam, żeby dziewczyny leciały same. Wróciłyśmy więc do Krakowa. Po tygodniu miałam telefon od jednego z generałów z pytaniem, kiedy mają przywieźć męża. Odparłam, że wtedy, gdy znajdą go całego. Nie chciałam jakichś dochówków. Bronek przyleciał ostatnim samolotem. Później trochę żałowałam, że zrezygnowałam z tej Moskwy.

(…)

Rozważała Pani otwarcie trumny w Polsce przed pogrzebem?

Nie. Dookoła słyszałam, że nie wolno, bo przepisy sanitarne zabraniają. Nikt nas nie zapytał, czy mamy takie życzenie. Pamiętam pierwsze spotkanie z panem Tuskiem, była tam też pani Kopacz. Jedna z rodzin zapytała, jak może być pewna, że w grobie jest na pewno ich córka. Pani Kopacz powiedziała roz­brajająco, że przecież nikt nam nie zabraniał otwierać trumien. Na sali zrobił się ogromny szum.

Bo to nieprawda. Wszyscy powtarzają, że ministrowie mówili o zakazie, co zresztą nie pokrywało się z przepisami. Jedna z rodzin dostała nawet po­zwolenie na otwarcie trumny, ale się nie zdecydowała.

No właśnie. Gdyby ktoś zaproponował mi taką możliwość, nie wiem, jaką ostatecznie podjęłabym decyzję. Ale dziś pretensje mogłabym mieć tylko do siebie. Przynajmniej wiedziałabym, że państwo zrobiło wszystko jak należy. Dziś, z perspektywy czasu i wobec tak wielu niewyjaśnionych elementów, czu­ję, że zbyt wiele rzeczy i procedur nie zostało wykonanych jak należy.

Czuje się Pani oszukana?

Strasznie. I to bardzo boli.

Przez kogo?

Zawiniło wielu urzędników w kilku resortach. Pan Tomasz Arabski, który był odpowiedzialny za organizację delegacji VIP-ów, pan Marian Janicki, który powinien był zadbać o ich bezpieczeństwo, minister obrony narodowej, który napisał: „Zgoda” i wysłał wszystkich dowódców jednym samolotem, pan Tusk, który oddał Rosji prowadzenie śledztwa. Wszystkie te osoby, które powin­ny poczuwać się za to do odpowiedzialności, zostały awansowane. Wszyscy! Żeby mój mąż mógł otrzymać awans, ciągle wymagano od niego dodatkowych studiów, kursów (znał np. bardzo dobrze procedury NATO-wskie), wyjazdów w miejsca, w których trwały walki. Nie do pomyślenia było, żeby nie znał języ­ka angielskiego, a znał też niemiecki i rosyjski, i żeby miał tłumaczy przy roz­mowach. Jakże byłam zdziwiona, gdy pan prezydent Komorowski awansował po katastrofie pana Janickiego, który nie miał nawet tytułu magistra…

Można powiedzieć, że zaszczyty spotkały ludzi małego formatu, podczas gdy my straciliśmy tych największych. To, że w Smoleńsku zginęli najlepsi dowódcy – to dziś niemal truizm, ale nabiera on wagi, gdy zajrzy się w do­ssier tych wszystkich generałów, a w przypadku Pani męża – żołnierza nr 2 po szefie Sztabu Generalnego – w szczególności. Gen. Bronisław Kwiatkowski był jednym z najbardziej doświadczonych polskich żołnierzy. 41 lat służby, wiele stanowisk dowódczych w Polsce, w Syrii, a także zawiadywanie naszy­mi kontyngentami w Bośni i Hercegowinie, w Kosowie. Trzykrotna służba w Iraku – jako zastępca dowódcy Wielonarodowej Dywizji Centrum-Połu­dnie, Szef Szkolenia Misji Szkoleniowej NATO i wreszcie dowódca Wielona­rodowej Dywizji Centrum-Południe, liczne najwyższe odznaczenia polskie, NATO-wskie, amerykańskie. Pierwszy polski oficer na studiach w Akademii Dowodzenia Bundeswehry – o czym Pani już wspominała, jedyny wówczas polski dowódca nieszkolony w ZSRR, pierwszy wyróżniony Orderem Krzyża Wojskowego, czyli Virtuti Militari czasu pokoju, pierwszy – już pośmiertnie – powojenny czterogwiazdkowy generał-spadochroniarz. A to tylko część zasług. Duma musiała Panią rozpierać na co dzień…

Bardzo byłam dumna z mojego męża. Radowałam się z wszystkich jego osią­gnięć, wspierałam we wszystkich przedsięwzięciach, nie stwarzałam żadnych problemów. Mąż cieszył się, że choć pochodził z małej miejscowości, zaszedł tak wysoko. Był dumny z tego, że nigdy nie wykonał żadnego telefonu i nigdy nikogo w swojej sprawie o nic nie poprosił. Wszystko, co w życiu zdobył i osią­gnął, zawdzięczał tylko własnej pracy. A mnie duma rozpierała na myśl o tym, że będąc pierwszym polskim oficerem wyszkolonym na Zachodzie, 47 lat po zakończeniu II wojny światowej przekazał komendantowi Akademii Dowodze­nia Bundeswehry w Hamburgu polską flagę, która jest tam osadzona do dzisiaj. Zapoczątkowało to trwającą do chwili obecnej wymianę doświadczeń wojsko­wych. Bronek będąc dowódcą brygady desantowo-szturmowej w Krakowie w la­tach 1996-2000 przyjął ponad 100 delegacji wysokiego szczebla z różnych krajów. Wiązały się z tym setki ćwiczeń i pokazów. Odwiedzający byli zachwyceni pozio­mem wyszkolenia naszych żołnierzy. Dlatego jego brygada jako pierwsza z Polski (18. Batalion Bielsko-Biała) weszła do struktur NATO. Za wysokie wyniki w szko­leniu jednostka została w tym czasie odznaczona dwukrotnie „Znakiem Hono­rowym Sił Zbrojnych” wręczonym przez prezydenta RP. Bronek pracował też rok w ONZ, na Wzgórzach Golan, nie wspominając wszystkich późniejszych misji.

Mój mąż osiągnął wszystko, co możliwe było do osiągnięcia w Wojsku Pol­skim. Przeszedł wszystkie dowódcze stanowiska, otrzymał możliwe wszystkie awanse i odznaczenia – m.in. Krzyż Komandorski Orderu Krzyża Wojskowego nr 0001, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Oficerski Orde­ru Odrodzenia Polski, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Poza tym wiele wyróżnień przyznano mu zagranicą, m.in. Legion of Merit (Legia Zasłu­gi) Dowództwa Centralnego USA (CENTCOM), portugalskie odznaczenie Wiel­ki Oficer Orderu Zasługi, Medal Misji Szkoleniowej NATO-IRAK za pierwszą i siódmą zmianę. Wiele ciepłych słów na temat mojego męża – jak wspaniałym i skromnym był człowiekiem oraz dowódcą o ogromnej wiedzy i autorytecie – usłyszałam 28 maja 2011 r. podczas wizyty w Polsce prezydenta USA Baracka Obamy, który spotkał się wtedy z wdowami po generałach. Miałam prawo być dumna z takiego żołnierza i męża, jakim był Bronek.

Jak generał zapatrywał się na propozycję prezydenta Lecha Kaczyńskie­go, by objąć stanowisko szefa Sztabu Generalnego?

Był bardzo dumny, że może zostać pierwszym żołnierzem w Polsce.

W kancelarii głowy państwa pojawił się wówczas plan modyfikacji prze­pisów, by podwyższyć dopuszczalny wiek dla szefa sztabu.

Pan minister Szczygło prosił pana ministra Klicha o zmiany w ustawie umożliwiające pozostawienie na najwyższych stanowiskach najlepszych i naj­bardziej doświadczonych dowódców. Szef MON kategorycznie się jednak temu sprzeciwił. Po Krakowie krążyła jednak po cichu informacja, że jak tylko Kwiat­kowski odejdzie, to dla innego generała – przyjaciela pana ministra – ten wiek zostanie podwyższony. I tak się też stało – zaraz po katastrofie.

Stale miała Pani tę świadomość, że towarzyszem Pani życia, ukocha­nym, jest jeden z najwybitniejszych polskich żołnierzy? Czy może to jednak Pani spowszedniało i przyzwyczaiła się Pani do tego?

Wie Pan…, jeśli mam być szczera, to na co dzień był on po prostu moim kochanym tatuśkiem.

Szef wielonarodowej dywizji – „mój kochany tatusiek”. Ciekawe, co by na to powiedzieli jego podkomendni…

Cóż, Bronek taki po prostu był – kochany, wrażliwy, dobry. W całym swym zabieganiu znajdował jeszcze czas na działalność charytatywną. Wspierał, również organizacyjnie, fundację „Prometeusz”, opiekującą się dziećmi do­świadczonymi przez los – niepełnosprawnymi, z rozbitych rodzin. Często też uczestniczyliśmy w balach Bractwa Kurkowego, podczas których mąż zawsze przekazywał przedmioty na licytację. Kiedyś oddał ręcznie tkany dywan przy­wieziony z Afganistanu. Został sprzedany za prawie 70 tys. złotych. To była rekordowa aukcja.

Jednakże najlepszym dowodem na to, jakim był dowódcą, żołnierzem i gene­rałem, jest to, co zrobili żołnierze i różne grupy społeczne po jego śmierci, by uczcić jego pamięć. Powstało wiele tablic ku jego czci, popiersi. Bronek został również pa­tronem szkoły podstawowej w Mazurach, do której chodził; sztandar szkoły zdobi jego wizerunek. W dowództwie operacyjnym w Warszawie oprócz popiersia i ta­blicy pamiątkowej znajduje się też sala konferencyjna jego imienia. Powtórzę tu może słowa, które napisał do mnie gen. dyw. pil. Sławomir Dygnatowski: „Postać Generała Kwiatkowskiego jest przykładem żołnierza szczególnie zasłużonego dla Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, zajmującego poczesne miejsce w tradycji oręża polskiego, który całe życie poświęcił dla służby i dla Ojczyzny. Generał Bro­nisław Kwiatkowski był jednym z najbardziej doświadczonych polskich dowód­ców, posiadającym wysoki autorytet wśród żołnierzy, jak również innych dowód­ców oraz swoich przełożonych, jest jedną z nielicznych osób, o której podwładni nigdy nie powiedzieli złego słowa. Swój autorytet zbudował na wysokiej kulturze osobistej, spokoju, opanowaniu i mądrości, które towarzyszyły mu zawsze, nawet w najtrudniejszych chwilach. Ponadto był żołnierzem niesamowicie skromnym, niedbającym o własną popularność. Nie sposób w tak krótkich słowach wyra­zić wszystkie przymioty Pani Męża – Naszego Wielkiego Dowódcy, który zajmu­je szczególne miejsce w naszych sercach i w naszej pamięci”. Takich informacji otrzymałam po śmierci Bronka bardzo dużo. Nie sposób tu wszystkich wymienić.

Pogrzebana prawda

Pogrzebana prawda

Marek Pyza

Gen. Andrzej Błasik. Natalia Januszko. Janusz Kurtyka. Gen. Bronisław Kwiatkowski. Anna Walentynowicz. Ewa Bąkowska. Szóstka z dziewięćdziesięciu sześciu, którzy polegli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Ich krewni, którzy w tej książce ze łzami w oczach o nich opowiadają, bliżej poznali się ze sobą w okolicznościach najtragiczniejszych z możliwych. Polskie państwo nie szczędziło im katuszy, a mainstreamowe media zalały nieprawdopodobną wprost falą nienawiści i pogardy.

 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.