„Porzucenie Ukraińców byłoby zwykłym tchórzostwem”. Francuscy ochotnicy na froncie w Donbasie
Zniszczony czołg rosyjski w okolicach Mariupola. Fot.: Mvs.gov.ua
Franck (François) i Nicolas mają po 30 lat. Są francuskimi żołnierzami, którzy ochotniczo postanowili pomóc Ukraińcom w ich heroicznej walce z Rosjanami. W czwartek 17 czerwca 31-letni Franck, były spadochroniarz francuskich sił zbrojnych, korzystając z chwilowego „urlopu” (służy w ramach Międzynarodowego Legionu Ochotniczego, walczy w okolicach Charkowa), wysyła do redakcji France Info ostatnie nagrania z frontu: na jednym z materiałów widzimy, jak Franck nagle pada na ziemię i wczołguje się do widniejącego w ziemi rowu. Kilka sekund później przeciągły gwizd i warkot niemal rozrywają telefon: potężny pocisk działowy uderza dziesięć metrów od francuskiego żołnierza. Franck szybko robi znak krzyża: „na szczęście był tu ten rów” [więc mogłem się w nim schować].
Ilu Francuzów, takich jak Franck, walczy na Ukrainie, pomagając Ukraińcom stawiać opór najeźdźcom? Na początku marca prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że do Międzynarodowego Legionu zgłosiło się ponad 20 tys. ochotników z 52 krajów. Od tej pory – cisza w mediach na ten temat. „Legion nie podał więcej żadnej informacji na temat liczby ochotników”.
Francuski minister spraw zagranicznych mówi, że „cała Ukraina jest strefą wojny. Odradzamy wszelkie podróże bez względu na powód”. Jednak, jak mówi pracownik francuskiego biura rekrutacyjnego, który ze względów bezpieczeństwa woli pozostać anonimowy, „do Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej zgłosiło się kilkuset Francuzów – w większości są to byli wojskowi. Na początku spontanicznie zgłosiło się ich bardzo wielu, później systematycznie ta fala ochotników się zmniejszała. Jednak do tej pory zgłaszają się przez cały czas”.
Franck dołączył do oddziału przeznaczonego do zadań specjalnych, podobnie jak jego kolega Nicolas. Obaj walczą w Donbasie, życie pod rosyjskimi bombami stało się dla nich codziennością. „Zostałem przydzielony do budowy i umocnień okopów w strefie walk. To wygląda tak: codziennie pracujesz z łopatą, kopiesz i kopiesz, i masz nadzieję, że nie znajdziesz się w najgorszym miejscu w najgorszym czasie”. Nicolas przyznaje, że jeszcze nigdy nie strzelał, poza oczywiście treningami, ale Rosjanie nie pozostawiają mu wyboru: „Jeśli jednego dnia my posyłamy w kierunku Rosjan dziesięć pocisków rakietowych, oni mogą odpowiedzieć nam setką”. Nicolas przyznaje, że ta wojna przypomina mu pod wieloma względami walki znane z I wojny światowej: „To jest wojna pozycyjna, mamy okopy dokładnie takie jak pod Verdun, tylko broń jest wyprodukowana według technologii z 2022 r.”.
Po 116 dniach wojny Nicolas stwierdził, że „przyzwyczaił się do nowej rzeczywistości”. „Kiedy pociski przelatują nad głową po raz pierwszy, nie rozumiałem co się dzieje, wydawało mi się to niemożliwe. Teraz potrafię nawet spać przy ich dźwięku; Rosjanie fatalnie strzelają, rzadko kiedy trafiają w cel. O wiele bardziej w spaniu przeszkadza, jeśli któryś z nas chrapie”, mówi Nicolas. Jednak, jak podkreśla, cały czas czuje się fatalnie, kiedy widzi rannych kolegów: „dużo mówimy o śmierci; w większości przypadków chłopcy przeżywają, jednak te rany często powodują kalectwo; wiele już było przypadków ciężkich ran w ręce i nogi. Pociski rakietowe najczęściej nie zabijają, ale powodują poważne rany – często jedynym rozwiązaniem jest amputacja”. Jednak, mimo tak licznych niebezpieczeństw ani Franck, ani Nicolas nie myślą o powrocie do Francji. Obaj też są przekonani, że wojna niedługo się skończy – zwycięstwem Ukrainy. „Porzucenie Ukraińców zwłaszcza w takim momencie byłoby po prostu tchórzostwem”, mówi Franck. „Świat najbardziej niszczą ci, którzy patrzą, jak inni robią coś złego i pozwalają im na to”, dodaje Nicolas.
Źródło: France Info/Pierre-Louis Caron et Raphaël Godet, MM
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.