Leszek Sosnowski: Tragiczne skutki wypierania dobrych idei przez idee złe.
Artykuł w całości ukazał się w miesięczniku Wpis (12/2019).
Ludzie w ocenie tez i zapatrywań w olbrzymiej większości (ok. 95%) zawierzają innym osobom. Osobom najczęściej zupełnie sobie obcym, choć wydają im się one dobrze znajome, bo kontaktują się z nimi nawet codziennie – ale za pośrednictwem telewizora lub innych mediów. Dzięki temu otwiera się cały ocean możliwości manipulowania ludzkimi poglądami, czyli wypierania dobrej idei przez ideę złą. Warto zatem uczynić pewien wysiłek, by dokonywać jednak bardziej samodzielnego wartościowania, by bronić się przed podpowiedziami i zachętami ze strony złych doradców. Pomocnym nam będzie tu… Mikołaj Kopernik. Można bowiem różne idee oceniać analogicznie do tego, jak kanonik warmiński zalecał szacowanie pieniądza, a dokładnie rzecz biorąc monet, bo tylko one wówczas były w obiegu (papierowe banknoty wprowadzono w Europie pod koniec XVII wieku, w Rzeczypospolitej w 1794 r.). Jak wiemy Kopernik stwierdził, że zły pieniądz zawsze wypiera dobry. To prawo jest aktualne do dziś.
Monety, występujące najczęściej w postaci stopu, zawierały przez całe wieki wyraźnie określone ilości, mniejsze lub większe, kruszcu – złota albo srebra – i według tego były wartościowane. Ten mechanizm oceny praktycznie funkcjonuje do dziś, choć szlachetne metale nie są już stosowane. Nie będziemy się tu wdawać w historię pieniądza, powiemy tylko, że oprócz wycierania się kruszców w monetach poprzez ich stałe używanie, zawartość złota lub srebra malała w wyniku zwykłych fałszerstw, w wyniku świadomego zmniejszania kruszcu w monecie bez zmiany jej nominału, który określała wciśnięta na niej pieczęć władcy. (…) Puszczanie w obieg osłabionego pieniądza, zwłaszcza wielokrotnie powtarzane, dawało panującym sukces tylko chwilowy, iluzoryczny, prowadziło do coraz bardziej dramatycznego zaniżania siły nabywczej monet, a w konsekwencji do klęski gospodarczej danego kraju. Ten proceder obserwowało wielu, bardzo wielu też dawało się nabrać (frankowicze mieli, jak widać, swoich poprzedników już przed wiekami). Zjawisko obserwował też Mikołaj Kopernik, który z właściwą sobie inteligencją stwierdził, że osłabiony pieniądz nie tylko krzywdzi i zubaża jego posiadacza, to widział każdy, ale w ogóle wypiera z rynku pieniądz dobry, nieoszukany lub niezniszczony (niestarty), zmniejsza jego ilość w obrocie nieraz prawie do zera, co już oznaczało ruinę gospodarczą. Dlaczego tak się działo i to zawsze, gdy zły pieniądz się pojawiał? Gdzieś te dobre monety znikały, co pozwało złym bez problemu dominować (ale dominować tylko ilościowo, bo przecież nie wartościowo).
Dlaczego przestałem być lewakiem
Napisana żywym językiem, niepozbawiona ironii książka niemieckiego autora Manfreda Kleine-Hartlage to barwny opis jego drogi od zagorzałego socjalisty, działacza SPD, do wyznawcy wartości konserwatywnych i chrześcijańskich. Od groteski do normalności. Od oszustwa do prawdy.
Kopernik stwierdził, że pełnowartościowe monety były całkiem dobrowolnie i jakby instynktownie wycofywane z obiegu przez ich właścicieli, gdy tylko narastała ilość monet gorszych. Zmieniały one wtedy swoją funkcję, już nie pracowały: byłych chowane w skarbcach. Jako zabezpieczenie, co ekonomiści już dawno temu nazwali tezauryzacją (od gr. thesauros – skarbiec). Zabezpieczenie może było, ale na jak długo, skoro de facto trzymane w ukryciu pieniądze nie przynosiły korzyści ani ich posiadaczowi, ani nie zasilały gospodarki kraju lub regionu? Tak to zły pieniądz zawsze wypierał z o biegu dobry.
I zapytajmy teraz: czyż nie tak samo dzieje się z ideami? Czyż nie obserwujemy jak na naszych oczach, gdy pojawiają się w większej ilości fałszywe doktryny i reguły myślenia a także postępowania, to idee dobre, prezentujące sprawdzone wartości, stabilne i bezpieczne usuwane są powoli w mrok, w niebyt nawet? To działa jak automat, jak prawidłowość.
Odpowiedź na pytanie, po czym należy poznawać dobrą ideę, odróżniać ją od złej, staje się kluczowa. Jak już wspomnieliśmy na początku, nie jest to wbrew pozorom zadanie ani oczywiste, ani łatwe, jeżeli nie jest się do tego przygotowanym. Pomoże nam znów Mikołaj Kopernik. Posłużmy się jego metodami weryfikowania pieniądza przy weryfikacji różnych, atakujących nas ze wszystkich stron, koncepcji urządzania świata. Oto główne podstawy koncepcji:
1. Wartość (valor). – Wartość monety mierzono zawartością kruszcu, który w przypadku idei trzeba zastąpić prawdą. Niepodważalna, sprawdzona wiekami funkcjonowania prawda, jest jak złoto w monecie. Im jej mniej, tym lichsza dana doktryna, dany pogląd czy reguła. Nie tak dawno wprowadzono do obiegu wyjątkowo marną ideę, a mianowicie postprawdę; ta stojąca na głowie koncepcja charakteryzuje się brakiem choćby ziarnka prawdy, bowiem prawda już jest post, za nami, za naszymi czasami, jest przestarzała i niepotrzebna. Skoro jednak, jak zauważył Dostojewski, gdy Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone, to analogicznie, gdy prawdy nie ma, to dozwolone jest głoszenie największych nawet głupstw. Strzeżmy się takiej koncepcji, bo to jest narzędzie prowadzące do hiperinflacji na rynku idei.
2. Oszacowanie (estimacio). – Kiedy następuje duża rozbieżność między faktyczną zawartością prawdy w jakiejś koncepcji funkcjonowania człowieka i społeczeństwa, a jej oszacowaniem przez ogół – zawyżonym lub zaniżonym – to również powinniśmy czuć niepokój. Istnieją dziś medialne metody podnoszenia estimacio dużo ponad valor. Spostrzegł to już Kopernik; nie na przykładzie mediowym rzecz jasna, ale odnosił się w swoich rozważaniach do analizy i oceny wszelkiego dobra, nie tylko monety. Widział jak dobro jest wypierane i psute przez głoszenie albo głupoty, albo kłamstwa, co prowadzi nawet do wojen. Optymalna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy występuje równowaga między wartością idei a jej oszacowaniem. Innymi słowy, jeśli dany pogląd jest nic niewart, to i jego oszacowanie powinno być marne albo wprost zerowe. Lub odwrotnie.
3. Cena (precium). – Ktoś się może zdziwi, bo czy można ustalić cenę idei? Oczywiście, można. Np. można ją mierzyć wysokościami grantów (darowizn państwowych) na badanie i propagowanie jakiejś koncepcji. Ale to będzie cena wyznaczona przez panującego, nie wolnorynkowa. To bardzo istotne rozróżnienie nie tylko w sferze finansów, ale także na rynku idei. Panujący – rządy, parlamenty, Komisja Europejska etc. – w przypadku koncepcji światopoglądowych jakże często w ogóle nie przejmują się prawdziwą cenę np. ideologii LGBT. Zastanówmy się jednak ile obywatele chcieliby faktycznie przeznaczyć ze swego prywatnego portfela np. na badania genderowe, na ordynarne maskarady uliczne zwane przewrotnie paradami równości itp. Ilu takich by się znalazło, co dałoby na ten cel dobrowolnie choć złotówkę? Retoryczne pytanie...
Najbardziej wolnorynkowa cena funkcjonuje tam, gdzie wg. lewicowej propagandy panuje największa ciemnota umysłowa, a mianowicie w Kościele; tam ludzie płacą za wszystko wg. własnego uznania; bo księża tylko teoretycznie mogą wyznaczyć ceny za swe usługi, np. za chrzest czy pogrzeb. Mogą jakieś ceny zasugerować, owszem, ale wierny i tak da tyle, ile uważa i na ile go stać, a ksiądz ochrzcić i pogrzebać musi. Tak samo na tacę – wierny rzuci albo nie. Bardziej wolnorynkowego działania i bardziej wolnorynkowych cen niż w Kościele, nie ma w żadnej innej większej instytucji na świecie. Polecam ten fakt uwadze wszystkich nowoczesnych, liberalnych mądrali szydzących z chrześcijańskiego sposobu życia i rozumowania oraz zmuszających całe społeczeństwa do coraz większych danin na rzecz kosmopolitycznych korporacji.
Tam zaś, gdzie hierarchowie nie zachowali swobody cen, jak np. w Niemczech (za Hitlera ustalono pensje i ceny państwowe w Kościele, które funkcjonują do dziś, a tzw. ofiara zbierana w świątyniach starcza na kwiatek do kożucha), tam Kościół się degeneruje i przeistacza w dziwaczny stwór przydatny ewentualnie tylko do działań charytatywnych – to właśnie skutek hiperinflacji na rynku idei.
Żądanie posiadania dzieci przez homoseksualistów trzeba oczywiście uznać za ideę z gruntu fałszywą, tymczasem jak wiemy jest ona forsowana na wszystkich szczeblach władzy w krajach mających się za bardzo rozwinięte. W tych samych krajach taki pomysł jeszcze 30 – 40 lat temu uznano by nie za przejaw ekstrawagancji, ale po prostu przejaw choroby umysłowej. Zła, tragicznie zła idea wyparła dobrą, wyparła normalność. (…)
Nie wiadomo, co bardziej: przepisy państwowe i samorządowe, czy presja mediów zmuszają ludzi do przyjmowania złych idei na równi z dobrymi, jakby były tej samej wartości monetami. Pierwszy i zasadniczy krok do wyparcia dobrej idei to uczynić równoprawnym pogląd z gruntu zły. Normalni ludzie godzą się na to dla świętego spokoju, lekceważąc zagrożenie. Coś takiego obserwowaliśmy, kiedy domagano się równouprawnienia na uczelniach wszelakich genderowych pomysłów i wymysłów, w ramach pluralizmu oczywiście, wolności nauki itd. Tak więc wprowadzono na uniwersytetach gender studies, najpierw przeważnie na marginesie filologii polskiej, potem coraz śmielej, żądano coraz więcej dotacji (nazywanych dla niepoznaki grantami), aż doszło dziś na niektórych kierunkach humanistycznych do zmuszania ludzi piszących prace magisterskie i doktorskie do cytowania i odwoływania się do całej genderowej ideologii pod rygorem nieprzyjęcia pracy. Dobra idea pozostała w skarbcu, a zła panoszy się w sposób bezczelny już nie tylko na uczelniach, ale w mediach oraz na ulicach.
Wydawać by się mogło, że nie ma czegoś takiego jak skarbiec z ideami, a jeśli nawet, to nic tam się nie ukrywa, bo i po co – przecież idei nikt nam nie ukradnie. A jednak… Kto starszy, niech przypomni sobie nie tak dawne czasy PRL-u. Czyż nie musieliśmy ukrywać się z wieloma naszymi poglądami? Czyż kościoły nie były wówczas naszymi skarbcami przechowującymi najlepsze, najszlachetniejsze idee zwalczane przez komunistów? Czyż nie tworzyliśmy z własnych domów takich skarbców?
Nie sądźmy, że odwołanie się do okresu PRL-u jest nieadekwatne do dzisiejszych warunków; za naszymi plecami czają się genderowi terroryści, a diabli wiedza kto stoi za nimi. Wyciągają łapy już nawet po nasze dzieci i nasze wnuki, posyłają nas do sądów za krytykę ruchu LGBT (oczywiście w ramach wolności słowa i nauki…), garściami czerpią pieniądze z naszych podatków, zmieniają prawo pod kątem swoich dewiacji seksualnych (w Polsce na razie idzie im z tym ciężko), opluwają najpiękniejszą tradycję narodową, kultywują zdradę (to w Polsce kwitnie). Opanowali media. Wdzierają się nawet do kościołów.
Zwróćmy uwagę, że chowamy do skarbca wszystko, co mamy najcenniejszego nie tylko z racjonalnej kalkulacji ryzyka, ale także ze zwykłego, ludzkiego, irracjonalnego strachu. I dzieje się wówczas dokładnie tak, jak z tymi złotymi monetami; ukryte co prawda istnieją, i ta świadomość nas uspakaja, ale nie możemy za nie cokolwiek kupić, nie działają, nie pracują. Zamykanie się w skarbcu powoduje, że triumfuje zły pieniądz i zła idea.
Dlatego tak wielki niepokój budzić musi trend reprezentowany w Kościele przez coraz większą liczbę tak hierarchów oraz księży profesorów, jak i szeregowych pracowników winnicy Pańskiej, trend chowania dobrych idei w skarbcach, a tym samym ustępowania pola ideom złym, fałszywym, pozbawionym cennego kruszcu: prawdy. Dla niektórych, na szczęście nielicznych, kończy się to nawet współpracą z agresywnym złem. W imię czego współpracują, skoro nie w imię prawdy? Świętego spokoju? Nie zapominajmy, że to co nazywamy świętym spokojem, de facto bardzo dalekie jest od idei świętości.
Trafiają się też różni reprezentanci Kościoła, przeważnie uczeni teologowie lub osobnicy, którzy zrezygnowali ze stanu kapłańskiego, znajdują fora medialne typu np. „Tygodnik powszechny” i chcąc uczynić Kościół instytucją elitarną, gromadzącą jakoby najsilniejszych w wierze, najnowocześniejszych, chcą stworzyć swoisty thesauroschrześcijańskich idei i osób. Pomijając już fakt, że jest to zupełnie przeciw Chrystusowym zaleceniom ewangelizacji świata, trzeba zapytać: co można zdziałać siedząc zamkniętym nawet w najpiękniejszym i najlepiej obwarowanym skarbcu? Ty się zamkniesz, a zło będzie swobodnie hulać wokół ciebie.
Odwrotnym trendem – ale też ochoczo prezentowanym na łamach lewackich mediów podszywających się nieraz pod katolicyzm – trendem przynoszącym ten sam skutek, jest otworzenie na oścież Kościoła na wszelkie możliwe wpływy ideologiczne. To nic innego, jak dobrowolne oddanie pola w wojnie światopoglądowej, to praktycznie rzecz ujmując rejterada przed złymi ideami.
Analogiczna sytuacja, co w niektórych kręgach kościelnych, występuje obecnie w partiach politycznych, także w Polsce. Partie zawsze były nośnikami idei. Nieraz idei pięknych, nieraz tragicznie złych. Dziś dochodzi w partaich do skrajności: zamykania się w skarbcach, albo przeciwnie, do pełnego, bezkrytycznego otwierania się na wpływ obcych poglądów. Niektórzy otwierają swe umysły tak szeroko i ochoczo, że w końcu wypada z nich mózg – jak to obrazowo przedstawia znakomity publicysta Janusz Szewczak, specjalizujący się w kapitalnych alegoriach. Przeciwieństwem tej otwartości jest trwanie w świętym spokoju, siedzenie w zapyziałym skarbcu nazywanym partia kadrowa, co w praktyce oznacza rezygnację nie tylko z poszerzania swoich szeregów, ale i z upowszechniania idei, do których partia się odwołuje w kampanii wyborczej. To jest, moim zdaniem, aktualny przypadek naszego PiS-u (o ile nie postanowi teraz otworzyć się na lewactwo, czego symptomy już były, a wtedy nie będzie to trwanie w świętym spokoju, ale rejterada…). Jeżeli partia ma w swym kanonie idee dobre, oznacza to, że powinna je rzucić na rynek idei, kupować za nie, a nie tylko je posiadać. Tak będzie zdrowo nie tylko dla niej, ale dla całego rynku, dla całej gospodarki światopoglądowej.
Czy można jednak w ogóle zwalczyć złe idee, skoro tak łatwo pokonują dobro i piękno? Można, jak najbardziej – w przypadku spełnienia trzech warunków. Po pierwsze, o ile się faktycznie z nimi walczy, a nie trwa w świętym spokoju. Po drugie, o ile się samemu niechcący nie rozpowszechnia zła. Na przykład nieustannie je napiętnując, ale w sposób demonstrujący, bez równoczesnego pokazywania dobrej alternatywy. Po trzecie dobre idee trzeba nieustannie upowszechniać, przypominać je, tłumaczyć, odnawiać, wysoko szacować publicznie, a nie chować do skarbca, choćby to był skarbiec narodowy. Innym słowy nie wystarczy satysfakcja, że znamy prawdę i ją szanujemy, że dobrze ją schowaliśmy w skarbcu najcenniejszym – w naszych sercach. Idee dobra i piękna nie istnieją po to, żeby przynosić nam indywidualne satysfakcje, przynajmniej nie tylko po to, ale by pracować dla dobra wspólnoty i by wspinać się na szczyt w hierarchii idei. Same jednak, bez naszego udziału, się nie wespną. (…)
Kopernik zaleca także wstrzymanie bicia monety, jeśli jest jej za dużo. Ale kiedy jest jej za dużo? Gdy jest licha. Tak samo jest z ideami – nie powinno się ich mnożyć na potęgę. Nie powinno się, ale istnieje jednak motywpolityczny mnożenia idei. Dziś dla każdego błędu lub złej decyzji znajduje się ideę – fałszywą, pozornie nie różniąca się od prawdy. Np. domniemanie jest bardzo skutecznym sposobem osłabiania prawdy, wybierania kruszcu z monety.
Następuje też mieszanie podłych idei ze szlachetnymi – w celu fałszowania dobrej idei, by osiągnąć nieuczciwie korzyści polityczne, społeczne, finansowe. Te korzyści zawsze są chwilowe, ale cierpienie wspólnoty wywołane wyparciem dobra i piękna trwa długo i niełatwo je uleczyć.
Stałość dobrych idei jest niezwykle cenna, bowiem zapobiega zamętowi, chaosowi i oszustwom. Ta stałość winna stać się celem działalności nas wszystkich, którzy mamy świadomość zachodzących procesów na rynku idei. Bo czy w ogóle można żyć bez idei? Tak samo jak i bez pieniądza… powstaje pustka, którą trzeba zaraz czymś zapełnić, na szybkiego, przeważnie byle czym. Idea jest człowiekowi niezbędna, jak moneta, dlatego człowiek posłuży się i złą ideą, jak nie ma dobrej, jak nie zna dobrej.
Nie możemy lekceważyć istnienia złych idei, tolerować ich obecność, bo one na długo wyprą dobro i piękno z naszego życia. Trzeba się ich jak najszybciej pozbyć jak lichego, bezwartościowego pieniądza.
Leszek Sosnowski
Artykuł w całości ukazał się w miesięczniku Wpis (12/2019).
Autor jest polonistą, germanistą, dziennikarzem, artystą fotografikiem (laureat 57 międzynarodowych nagród), wydawcą i publicystą. Wydawał i rozprowadzał książki, płyty i filmy w podziemiu w latach 1980. Autor scenariuszy filmów dokumentalnych w tym pełnometrażowego „Przyjaciel Boga”. Organizator kilkudziesięciu wystaw plenerowych poświęconych św. Janowi Pawłowi II, Krakowowi i Polsce. Autor kilkunastu książek z zakresu kultury, religii i polityki. Laureat m.in. „Książki Roku” za „Krainę Benedykta XVI”. Wieloletni działacz katolicki i patriotyczny. Znawca rynku mediów, spraw krajów niemieckojęzycznych oraz życia i dzieła św. Jana Pawła II, redaktor blisko 100 książek Jemu poświęconych. Autor ponad tysiąca artykułów i esejów. Założyciel (przed 25 laty) i prezes Białego Kruka. Pomysłodawca i publicysta miesięcznika „Wpis”. Odznaczony m.in. medalem „Pro Patria” oraz Orderem Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.