Janusz Szewczak ostrzega: nowoczesny imperializm odżywa w Niemczech. Koncerny jako narzędzie walki politycznej!
Janusz Szewczak. Fot.: Biały Kruk
W ostatnim numerze „Wpisu” fascynującą rozmowę przeprowadził Leszek Sosnowski z wybitnym ekspertem gospodarczym, posłem PiS Januszem Szewczakiem. Poniżej jej obszerne fragmenty. Skóra cierpnie z niepokoju, gdy to się czyta…
Leszek Sosnowski: Można chyba powiedzieć, że imperializm niemiecki pokazuje dziś inne oblicze, ale cele ma te same w XIX i XX wieku?
Janusz Szewczak: To prawda. Kilkanaście miesięcy temu jeden z ważnych polityków niemieckich powiedział, że nie wszystkich w Europie da się nauczyć praworządności – bo nie wszędzie da się wysłać czołgi. Chwała Bogu, że niemiecka armia jest dziś w dość opłakanym stanie, bo silna niemiecka armia zawsze stanowi zagrożenie dal Europy, a zwłaszcza dla Polski.
Chyba jednak biorą się za odbudowę tej armii; kilka miesięcy temu Niemcy ogłosiły nową doktrynę wojskową dla swego kraju, według której przechodzą od systemu biernej obrony, do aktywnej, będą rozbudowywać armię, a nawet szykują się do ataku. Nie sprecyzowano, kogo mogliby zaatakować, ale można się tego domyśleć. Stwierdzono, że Niemcy nie mają już wszystkich granic bezpiecznych, że nie są już otoczeni tylko krajami, które im nie zagrażają. Ich polityka zagraniczna spośród wszystkich sąsiadów tylko Polskę wskazuje jako swego potencjalnego wroga, oczywiście chodzi o Polskę pod obecnymi rządami, bo poprzednia władza bardzo im odpowiadała.
Do 2024 r. będą podobno wydawać tylko 1,5 proc. PKB na armię. Część ich samolotów, helikopterów, okrętów kończy już swój żywot. Najbardziej obawiam się jednak, że Niemcy Europę wydoją finansowo, kraj po kraju, bo czynią to od dawna. Blokują de facto solidarny rozwój, skoncentrowani są tylko i wyłącznie na swoich interesach, a partnerstwo jest dla nich słowem coś wartym tylko w propagandzie. Niszczą prawdziwą konkurencję m.in. poprzez stosowanie prawa unijnego, na którego powstanie mieli decydujący wpływ, więc zostało ułożone tak, aby im służyło.
A jeśli, w którymś momencie, coś mogło okazać się dla nich niekorzystne, załatwiali sobie zwolnienia od takich przepisów. Na przykład w Unii kraje byłego bloku sowieckiego zostały brutalnie pozbawione możliwości wspomagania rodzimego przemysłu i handlu państwowymi pieniędzmi, ale od tej zasady zwolniona została pomoc dla NRD i tym sposobem półtora biliona (!) pomocy publicznej najpierw marek potem euro popłynęło do wschodnich landów. To zaś oznaczało totalne zachwianie podstawami konkurencyjności w stosunku dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Inaczej nie mieliby dziś np. 250 mld euro czystego zysku w eksporcie. Również odejście od Unii Wielkiej Brytanie to w dużej mierze „zasługa” Niemców, które pozbyły się ze wspólnoty największego konkurenta, wykonując mokrą robotę rękami Donalda Tuska, którego nawet prasa niemiecka określiła mianem totumfackiego Angeli Merkel. Przy okazji trzeba sprostować, że straszenie przez niemieckie media mętnego nurtu działające w naszym kraju, iż brexit ma jakoby najbardziej zaszkodzić Polakom, to brednie. Władze niemieckie nie zdają sobie sprawy, że to ich kraj zostanie główną ofiarą wystąpienia Brytyjczyków z Unii; są tu tak samo świetnie przewidujący, jak w przypadku wywołania fali imigracyjnej. Miała uratować ich rynek pracy, a sprowadziła na cały kontynent fale zamachów, zamętu i degradację polityki, im samym natomiast całkowicie podkopała system socjalny (60 proc. imigrantów żyje z "socjalu"). Już zaczęło się mówić, że po Brexicie padnie w Niemczech tysiące zakładów pracy, które produkowały na rynki brytyjskie. Tak naprawdę ich wspaniała prosperity gospodarcza ma miejsce dzięki imperialnej daninie płaconej na różne sposoby przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej, a głównie przez Polskę. Niemcy mają w Polsce już ok. 6 tysięcy aktywnych firm.
Jakie obroty i zyski osiągają te firmy licząc je wszystkie razem?
Oto jest pytanie! Okazuje się, że na ten temat nie ma żadnych, ale to żadnych danych. Przygotowując się do naszej rozmowy, ku memu wielkiemu zdziwieniu, spostrzegłem, że nigdzie nie mogę wyszperać danych na ten temat. Przekopałem opracowania naukowe, portale internetowe i nic, kompletnie nic. Tajemnica. Zaczęło mi świtać, że to musi być jakieś świadome działanie, iż nie ma tych danych.
Ale wiadomo np. ile Niemcy zainwestowały w ciągu ostatnich 25 lat w Polsce?
Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej
Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.
Owszem, to jest znana liczba, ale ona wcale, wbrew pozorom, nie powala z nóg; to jest zaledwie ok. 30 mld euro. Tymczasem rocznie z Polski wypływa, całkiem zgodnie z obowiązującym prawem, ok. 100 mld złotych. Od czasu naszego wejścia do Unii wyjechało od nas ponad 700 mld zł.
To są gigantyczne pieniądze…
Oczywiście. Mimo braku zbiorczych danych, pewne rzeczy da się jednak wyliczyć, choćby pobieżnie; wg moich obliczeń tylko w ramach współpracy unijnej wypłynęło z Polski do niemieckich firm, banków i instytucji finansowych, także na prywatne konta, co najmniej 120-150 mld zł. Nie wliczam w to pieniędzy, które popłynęły do jakże licznych firm mieszanych z udziałem kapitału niemieckiego, np. firm niemiecko-holenderskich.
A do tego blisko dwa miliony polskich par rąk wspomagających niemiecki rynek pracy.
Oczywiście, to jest osobna, olbrzymia wartość przekazana całkiem za darmo Niemcom. Jak by nie patrzeć, ich inwestycje w naszym kraju dawno już się zwróciły i to wielokrotnie. W Polsce obecne są praktycznie wszystkie ważniejsze firmy niemieckie, we wszystkich działach gospodarczych, w przemyśle budowlanym, w technologiach, informatyce, komunikacji, motoryzacji, transporcie, usługach, chemii, w nieruchomościach komercyjno-biurowych, a nawet w obsłudze firm kurierskich, co przecież wydaje się rzeczą prostą do zorganizowania, nie potrzeba tu wielkiej myśli technologicznej. Mówiliśmy w naszych rozmowach nie raz o niemieckiej własności banków działających w Polsce. Niemiecki jest np. m-Bank, który zasłynął sprzedażą kredytów frankowych gnębiących od lat tysiące polskich rodzin, chociaż w Niemczech te kredyty były i są zabronione.
Polska jest niebezpiecznie blisko związana handlowo z Niemcami; 30 proc. naszych obrotów handlowych przypada na ten kraj. Jesteśmy jak mała łódka mocno przywiązana do wielkiego wieloryba; dopóki ten wieloryb płynie po powierzchni, to wszystko jest jako tako w porządku, ale kiedy on zanurzy się pod wodę, to i my pójdziemy za nim pod wodę. Wieloryb pod wodą wytrzymuje jednak do 2 godzin, człowiek – do dwóch minut…
Słowem – wszędzie, gdzie da się coś zarobić, staje nam na drodze Niemiec, czemu sprzyja od początku przemian ustrojowych polskie państwo – bez niego nie mogliby tak się tu panoszyć. Wielki kawał Polski, nie wiedzieć kiedy, stał się już własnością Niemców.
Zdecydowanie tak. Nawet półtusze mięsne przerabiane w Polsce, najczęściej mrożone, w 60 procentach pochodzą zza Odry. Produkcja mąki jest w olbrzymim procencie w rękach niemieckich. Z 70 polskich cukrowni tzw. zagraniczni inwestorzy wykupili prawie wszystkie, dziś zostało ich tylko 18, w tym polskich jest 7. Stwierdzono, że cukrownie niemieckie lub z udziałem kapitału niemieckiego często sprzedają cukier poniżej kosztów. Dlaczego? Żeby wykończyć istniejące jeszcze polskie firmy, które nie mają za Odrą bogatych firm-matek dopłacających swoim filiom nad Wisłą. Ten mechanizm dotyczy zresztą całego przemysłu przetwórstwa spożywczego. Dochodzi do takich paradoksów, jak w ubiegłym roku, kiedy mieliśmy do czynienia z tzw. klęską urodzaju i polski rząd, żeby jabłka się nie zmarnowały, zapowiedział, że dopłaci ich przetwórcom, jeśli zdecydują się na większy zakup i przerób owoców. Firmy niemieckie i inne odmówiły – nawet za dopłatą nie chciały przerobić tych jabłek. Kolejna wielka dziedzina opanowana w dużym stopniu przez Niemców to handel wielkopowierzchniowy – np. Lidl, Kaufland, Rossmann, Aldi – jakby Polacy sami nie umieli sprzedawać. Firmy te, hojnie subsydiowane niemal zerowym oprocentowaniem kredytów dla niemieckiej firmy Schwarz, która jest właścicielem tych różnych sieci handlowych, osiągają miliardowe obroty.
Mając już wypchane do olbrzymich rozmiarów konta, firmy te biorą się teraz nie tylko za interesy, ale za robotę polityczną i światopoglądową. Ci wszyscy mędrcy, którzy tak głośno pyszczyli, że kapitał nie ma narodowości, powinni teraz włazić pod stoły i odszczekiwać swe głupoty. Jak na dłoni widać, że kapitał ma nie tylko narodowość, ale nawet światopogląd. Pierwszy głośny przypadek potwierdzający narodowość i afiliację polityczną kapitału wykryto w Rossmannie, który w nakładzie setek tysięcy wydawał gazetę jakoby handlową, w której bez żenady robił reklamę politykom polskim, ale takim, którzy sprzyjają niemieckim interesom w Polsce. Kieszenie nasze już opanowali, teraz przyszła kolej na nasze dusze i umysły.
Okazuje się, że imperialny charakter Niemiec, wywodzący się z pruskiej dążności do hegemonii w Europie, zawładnął także sferą gospodarczą. Teraz nie trzeba dywizji pancernych, ani nalotów dywanowych Luftwaffe, wystarczy użycie dużych koncernów. Przykład z ostatnich tygodni jest tyleż charakterystyczny, co oburzający i powinien dać dużo do myślenia rządzącym w Polsce. Chodzi o publiczną wypowiedź na forum w Brukseli członka zarządu koncernu Volkswagena, Gunnara Kiliana, człowieka odpowiedzialnego za kadry we wszystkich strukturach Volkswagena, który na całym świecie zatrudnia blisko pół miliona ludzi. Człowiek ten wygłosił przemówienie noworoczne w imieniu całej firmy, stwierdzając, że „Unia Europejska musi pokonać ruchy separatystyczne”, czyli wszystkie partie nie tylko eurosceptyczne, ale po prostu krytyczne wobec zaniechania koncepcji Europy ojczyzn na rzecz zdominowanej przez Berlin bezojczyźnianej federacji. Powiedział: „musimy znów uczynić Unię Europejską atrakcyjną dla państw członkowskich, Europa musi być postępowa i cieszyć obywateli”. Żeby to było możliwe, koncern Volkswagena będzie wspierał te partie, które startując w wyborach do Parlamentu Europejskiego będą za dalszą integracją, za wartościami europejskimi, które jak wiadomo na pewno nie są identyfikowane z wartościami tradycyjnymi i chrześcijańskimi, w ogóle nie wiadomo czym są. Jest to jawne wkroczenie firmy w politykę, firmy która, przypomnijmy, ma bardzo podejrzaną historią, a ostatnimi laty oszukiwała na masową, światową skalę przy wskaźnikach emisji spalin w produkowanych przez siebie autach. Miała potężne procesy w Ameryce, gdzie bez zmrużenia oka zapłaciła miliardowe kary. W Polsce, gdzie po drogach wciąż jeszcze jeździ bardzo dużo volkswagenów, temat oszustwa na spalinach jest tabu.
Bo w Polsce wszystko wolno, jeśli tylko jest się cudzoziemską firmą, otrzymuje się nawet specjalną nie tylko pomoc ze strony państwa, ale i ochronę.
Państwo w ogóle w tym przypadku nie zadziałało, zebrała się jedynie prywatnie grupa, licząca bodajże ok. tysiąca osób, i próbuje coś wywalczyć od koncernu. Marne ma jednak szanse na odszkodowania przy obecnym stanie prawnym funkcjonującym w Polsce.
Zamiar koncernu Volkswagen wpływania na opinie polityczne, a tym samym światopoglądowe kogokolwiek na świecie, powinna budzić po pierwsze jak najgorsze skojarzenia, a po drugie, natychmiastowy sprzeciw i opór. Rozmawiamy tu dziś o rodowodach; pamiętajmy, jaki jest rodowód Volkswagena. To przecież sztandarowa firma Niemiec czasów Hitlera, który osobiście wymyślił i ustanowił nazwę dla pierwszego modelu auta przyszłego światowego koncernu: „Ludowe auto” (po niemiecku właśnie der Volkswagen), auto dla mas, niemieckich mas, które Führer pragnął uszczęśliwić i na wieki zabezpieczyć dzięki międzynarodowym podbojom, mordom i grabieżom. Inżynier Porsche, który stworzył wiele modeli Volkswagena, w tym pierwszego „garbusa”, był w najbliższej komitywie z Hitlerem, był jego pupilem. Koncern, który w czasie wojny produkował także czołgi, pełnym garściami czerpał z pracy robotników przymusowych – tak Volkswagen dochodził do swej wielkości i sławy.
Tych firm, które świetnie prosperowały w czasach nazistowskich i świetnie prosperują dziś jest znacznie więcej. To jest, powiedziałbym, klasyczna kontynuacja niemieckiego imperializmu gospodarczego. Jeszcze do tego opowiadają brednie, jak to nas wspomagają poprzez dotacje unijne „zapominając”, że i my niemało wpłacamy do kasy unijnej. A poza tym produkcja w Polsce, wykonana polskimi rękami i na polskiej ziemi, części zamiennych do ich aut, stanowi wartość ok. 6 mld euro, zaś do wszystkich krajów unijnych – ok. 16 - 17 mld. No więc nikt tu nikomu nie robi łaski, dostajemy i na różne sposoby oddajemy. W ubiegłym roku nasz eksport do Niemiec wyniósł 264 mld zł i w stosunku do importu z Niemiec mamy ok. 50 mld zł nadwyżki. Czy jest to jednak powód do radości? Niezupełnie, bowiem w tych 264 mld eksportu za Odrę większość stanowi taki niby-eksport, czyli produkcja firm niemieckich kierowana do ich macierzystego kraju. To wszystko się wlicza statystycznie do PKB, nie zaś do Produktu Narodowego Brutto, którego obliczania w Polsce niestety zaniechano. A tu trzeba by porównać np. wartość niemieckiej obsługi projektów infrastrukturalnych w Polsce, szacowanej na 20 mld euro, z podobnymi osiągnięciami polskich przedsiębiorstw za Odrą, szacowanymi na 200 mln euro.
Trzeba powiedzieć wprost, że uczestniczymy w czymś, co stanowi rodzaj wojny hybrydowej z Niemcami.
Hybrydowej i handlowej. Dziś Niemcy są niezwykle utwierdzeni w swej megalomanii, w swej wyższości na innym krajami Europy i świata – a to jest niebywale groźne zjawisko dla wszystkich, wiemy z historii czym to się kończyło. Z badań, jakie przeprowadzono ostatnio w Niemczech wynika, że Niemcy najbardziej boją się… swego sojusznika i partnera – a mianowicie Amerykanów. USA to ich główny wróg.
Wystarczy wejść do byle księgarni w Niemczech, by zobaczyć, ile wrogich wobec Ameryki i Amerykanów ukazuje się tam publikacji. Nic dziwnego, że takie są wyniki wspominanego przez Ciebie sondażu, bowiem to społeczeństwo od wielu lat jest kształtowane we wrogości wobec kraju potężniejszego od nich, kraju, który ich pokonał – tego Niemcy wybaczyć nie mogą. Tak samo jak i tego nie wybaczą, że ktoś ma inne zdanie od nich, jak choćby ostatnio Polacy.
Cóż się temu dziwić, skoro od prawie trzech lat najlepiej sprzedającą się w Niemczech książką jest znów „Mein Kampf” Adolfa Hitlera. (…). Zacytuję na koniec jeszcze raz Feliksa Konecznego, wielkiego myśliciela, historyka: „Niemiec w życiu prywatnym, indywidualnym, jest czymś zgoła innym, niż w publicznym. Cichy zamienia się w butnego, solidny w zbrodniarza, sympatyczny w ‘zmorę’ – bo przechodzi do metody bizantyńskiej. Tak jest! Z cywilizacji łacińskiej pozostało w Niemczech tylko życie prywatne”.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.