Dramatyczny apel Leszka Sosnowskiego. Czy Senat i Minister Finansów uratują polską książkę?
Targi Książki Katolickiej w Warszawie. Fot.: Biały Kruk
W naszym kraju narosło ostatnimi laty kilka fałszywych mitów na temat książki i czytelnictwa. Wszystkie zostały sfabrykowane, żaden nie jest efektem zbiorowej wiedzy i społecznego doświadczenia, lecz wynikiem zamierzonej manipulacji świadomością obywateli i opinią publiczną. To manipulowanie jest możliwe, i to na wielką skalę, ponieważ jak wiadomo mass media znajdują się w olbrzymiej większości w antypolskich rękach.
Tak więc praktycznie bez przeszkód i coraz intensywniej pracuje się nad tym, aby Polacy sami o sobie myśleli jak najgorzej. Ba!, aby sami sobą pogardzali. Trudno nieraz wyjść ze zdumienia, jak skądinąd porządni ludzie, na pewno patrioci, z prawdziwym smutkiem konstatują o własnej nacji, że ma tyle grzechów na sumieniu, że popełniła tyle zła, że jest tak daleka od doskonałości, jak żaden inny naród. A cóż pozytywnego można by powiedzieć o Polakach? Otóż można by bardzo dużo, ale trzeba byłoby przede wszystkim czytać książki, dobre książki, uczciwe, prawdziwe, polskie. Tymczasem czytamy coraz mniej – 64 proc. społeczeństwa nie czyta nawet jednej książki w roku!, a jeszcze mniej z nas czyta pozycje sławiące polskość.
Automatycznie rodzi się pytanie, czy sternicy naszej polityki zdają sobie sprawę z tego, jak daleko sięga ten narodowy masochizm, jak mocno ludzie przesiąkli już propagandą wstydu za swój naród?
Na początku, zaraz po objęciu władzy przez obóz patriotyczny, zadęcie było wielkie. Nie milkły słowa o konieczności zupełnie nowej polityki historycznej, o odnowieniu narodowego etosu itp. Chciano robić wielkie filmy w stylu hollywoodzkim, które podbiją świat lansując nasze wielkie postaci i wspaniałe wydarzenia historyczne. Skończyło się na skromniutkim serialu „Korona królów”, ubogim pod każdym względem. Chciano robić wspaniałe widowiska i przedstawienia narodowe, a skończyło się na wyjątkowo chamskim i na dodatek bezkarnym wyszydzaniu na deskach teatralnych Papieża Polaka, Wyspiańskiego i innych klasyków. Propolskich książek ukazuje się coraz mniej, choć to najtańszy, ale jakże skuteczny środek popularyzowania naszej wspaniałej tradycji. Książki takiej nie życzą sobie nawet najwyższe urzędy państwowe z Ministerstwem Spraw Zagranicznych na czele, co jest ewidentnie spadkiem po rządach koalicji PO-PSL.
Tu trzeba wrócić do fałszywych mitów o książce. Najpodlejszy z nich, to twierdzenie, że Polacy czytać nie chcą, że książek nie lubią. Tacy po prostu są – ciemna masa i tyle. Co gorsza, postanowili nią pozostać, co dotyczy, jak donoszą mass media, w szczególności wyborców PiS-u, a więc milionów ludzi! Prawda jest zupełnie inna. Rzecz jasna nie brakuje ciemniaków z własnej woli, i to po obu stronach, przy czym stopień ogłupienia po stronie lewej osiąga tragiczne rozmiary. Najlepszym tego dowodem jest głosowanie na człowieka, który tworzy program polityczny (o ile można to tak nazwać) wokół de facto legalizacji zboczonego seksu. Prawda jest natomiast taka, że Polakom mocno ograniczono dostępność do książki. Już widzę w tym momencie oburzenie wielu osób, bo przecież od 1989 r. żadnej cenzury nie mamy, a internet podobno spowodował, że każdy produkt dostępny jest praktycznie wszędzie.
Tu zderzamy się z kolejnym, groźnym mitem na temat książki, a mianowicie, że sprzedaż internetowa zastąpi, a nawet powinna zastąpić tradycyjne księgarnie. Nigdzie na świecie jednak tak się do dziś nie stało. Owszem, na Zachodzie internet uzupełnił sprzedaż, zintensyfikował działania marketingowe, ale w żadnym wypadku nie zastąpił tradycyjnej formy, czyli księgarni. Nie należy zapominać, że internet ze swej natury nigdy nie zastąpi osobistego kontaktu między ludźmi, a przecież sprzedaż książek na nim się właśnie opiera.
Jeden z przedstawicieli wielkiego handlu internetowego stwierdził nie tak dawno, że: „Połowa książek jest kupowana w internecie, więc w każde miejsce Polski dany tytuł może dotrzeć. Zaciera się sens istnienia księgarń tradycyjnych”. Karygodne sformułowanie. Słowa te ukazały się na wyjątkowo niechętnym Polsce niemieckim portalu onet.pl. Trudno nie zapytać: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?!
Sprzedaż książek w samym internecie faktycznie rośnie, jednak ogólnie, summa summarum, sprzedaż ta spada i to bardzo, gdyż drastyczny spadek notowany jest w księgarniach. Sformułowanie „w księgarniach” nie jest może właściwe, bowiem spadek w tym segmencie ma miejsce nie tyle w poszczególnych placówkach, co następuje poprzez ich likwidowanie. Likwidację wymusiły i nadal wymuszają gwałtownie rosnące koszty zewnętrzne, jak np. czynsze. Kosztów tych nie dało się zrekompensować podniesieniem cen na książki. Księgarze i wydawcy mieli jednak pewną ulgę w postaci zerowego VAT-u, ale ten handicap został bezpardonowo zlikwidowany z dniem 1 stycznia 2011 r. przez ówczesną władzę PO-PSL. Ów nowowprowadzony VAT wydawał się niewysoki, 5 proc., ale mimo to okazał się dla branży zabójczy.
Władza ówczesna bardzo pokrętnie tłumaczyła, że to nie ona, że to Unia kazała. Faktem jest, że VAT na książki ma być, ale jak wysoki, kraje same sobie ustalają. Może być i stawka zero, jak np. w Anglii czy Irlandii, a we Włoszech np. wynosi 3 proc.
Idea VAT-u jest taka, że podatek ten powinien obciążać odbiorcę końcowego (czytelnika w tym przypadku), co oznaczało, że ceny książek należało jeszcze podnieść. Księgarze oraz wydawcy i tak musieli je podnosić z uwagi na coraz droższe prąd, wodę i gaz (ceny za media są dla sfery gospodarczej wyższe niż dla osób prywatnych), wspomniane już czynsze (dramatyczny wzrost), niebywale podskoczyły też ceny papieru (o kilkadziesiąt procent) – długo by wszystko wymieniać. Do tego doszedł jeszcze wtedy VAT, którego, jak się dziś okazuje, nie musieli uiszczać milionerzy i mafiosi, a który bezwzględnie egzekwowano od takich pionków jak księgarz, czy wydawca.
Czytelnicy jednak odmówili płacenia więcej za książki; istnieje jakaś niepisana, ale jednak działająca granica, po przekroczeniu której książka zaczyna się sprzedawać coraz gorzej, nawet gdy jest chwalona. Założenie twórców VAT, że podatek ten płaci zawsze odbiorca końcowy, nie sprawdziło się w przypadku książki. Przy i tak minimalnych zyskach interes przestawał się opłacać, więc księgarnie zamykano. Dziś przyszła kolej na wydawców – mniejsi padają po cichu, ale za to systematycznie. Nikt się nimi nie przejmuje, nikt ich nie liczy – znajdą sobie inną robotę, bo tej teraz już nie brakuje. Dziura w ofercie kulturalnej zaś rośnie.
Władza i tzw. eksperci dalej wskazują na internet: tam niech ludzie sobie książki kupują, tam jest tanio, po co im księgarnie. Doskonałość tej sprzedaży zweryfikował czas: rabaty żądane od wydawców przez dystrybutorów, także internetowych, wzrosły od 40 do nieraz 60 procent! Jeśli widzicie Państwo na książce cenę 60 zł, to proszę pamiętać, że wydawca, czyli producent, otrzyma z tego zaledwie ok. 25 zł, z czego musi pokryć koszty utrzymania firmy, druku, papieru, podatki razem z VAT-em, po prostu wszystko.
Po okresie władzy, która na nic pieniędzy nie miała, przyszła władza, która środki ma niemal na wszystko. Jednak w przypadku książki przejęto sposób myślenia pokonanej w wyborach koalicji. Nie można powiedzieć, że państwo w ogóle nie oferuje środków pomocowych, ale te 5-6 mln zł rocznie pomoże kilkunastu podmiotom w bieżących wydatkach, ale na cały kraj i na działania strategiczne to jest suma po prostu żadna. Tymczasem na remont jednego cmentarza, co prawda żydowskiego, potrafiono dać lekką ręką 100 mln zł…
Te same media drwiące z Polaków, że jakoby gardzą książką i dlatego coraz mniej czytają, podkreślają, że w takich na przykład Niemczech książka ma się świetnie. I to jest prawda, sprzedaż tam nawet rośnie. Jednakże w Niemczech normalne księgarnie kwitną, a w Polsce znikają w oszałamiającym tempie; trudno doliczyć się choćby jednego tysiąca, a jeszcze 7-8 lat temu było ich blisko 4 tysiące. Te prezentowane przeze mnie po raz pierwszy rok temu dane oprotestowało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, prezentując listę ponad 1 700 księgarń.
Zadałem sobie trud i sprawdziłem, co mamy na tej liście. Okazało się, że do księgarń zaliczono także liczne punkty sprzedaży np. przy muzeach, oferujące po ok. 30 tytułów, najczęściej własnych, kawiarnie z dwoma, trzema regałami książek, zapyziały kiosk przy Rondzie Matecznego w Krakowie, ale z napisem „Księgarnia” itd. Tym sposobem można by takich „księgarń” znaleźć więcej. Ewidentnie ktoś tu pana ministra oszukał. Proszę mi wierzyć, prowadzimy monitoring, możemy się pomylić o 30, może 40 placówek. Zresztą, gdyby nawet faktycznie działało w Polsce 1 700 prawdziwych księgarń, to i tak byłoby to bardzo, bardzo mało. Warto to zestawić choćby z ilością punktów sprzedaży alkoholu, najczęściej całodobowych – w samym Krakowie jest ich 2 500 (słownie: dwa tysiące pięćset). I to się nazywa dostępność!
Czy ktoś zastanawia się, jakie książki sprzedają się najlepiej w internecie? Otóż na pierwszym miejscu są thrillery erotyczne (nieraz totalnie zboczone), potem publikacje erotyczne oraz thillery. Bardzo często wulgarne, bluźniercze. Takie książki są też najbardziej w internecie promowane.
To fakt, że poprzez internet można łatwo i wszędzie kupić książkę. Ale tylko wtedy, kiedy się dokładnie wie, jakiego tytułu się szuka. Wtedy wyszukiwarka znajduje nam bez trudu znany nam dokładnie tytuł. Jednak poznanie go jest w internecie barierą najczęściej nie dla przebycia, poza nielicznymi pozycjami. Wypromowanie książki jest w internecie kosztowne. Przez internet sprzedać można nawet 70 proc. nakładu, ale… kodeksów prawnych, bo ci, co ich poszukują, wiedzą dokładnie, o jaki tytuł im chodzi.
Spotkanie z książką w księgarni i w internecie to nieporównywalne zjawiska. W księgarni klient może mieć do czynienia z 5 albo i 10 tysiącami tytułów, ma księgarza do porady, bierze egzemplarze do ręki itd. Proszę zwrócić uwagę, że w internecie zupełnie poległa książka ilustrowana, albumowa, tak samo książka dla turystów, w tym obcojęzyczna, a to oznacza przecież totalne osłabienie promocji naszego kraju.
A co z tysiącami książek, które nie mają szans na wielkie nakłady, a są zdecydowanie bardziej potrzebne od pospolitych czytadeł? Bez nich ewidentnie nastąpi zapaść cywilizacyjna. Już następuje. Ofensywa zła znajduje mało przeszkód.
I tu dochodzimy do trzeciego mitu, a mianowicie, że książka jest produktem handlowym, takim samym jak każdy inny funkcjonujący na rynku. Takie podejście do książki eliminuje jej wartość i zadania kulturowe, jakie spełniała od stuleci. Oczywiście książka jest również towarem rynkowym, ale nie tylko i nie przede wszystkim. Najdziwniejsze jest, że do tego, zdawałoby się oczywistego, stwierdzenia trzeba od lat przekonywać ludzi kultury, wykształconych, na książce wychowanych.
Funkcje wychowawcze to kolejna właściwość książki, która nie pozwala szufladkować jej na równi z jajami lub cebulą.
Co zatem zrobić, aby Polacy czytali więcej? Musi być spełnionych kilka warunków. Przede wszystkim nie należy zastanawiać się jedynie jak podnieść czytelnictwo, lecz jak zwiększyć sprzedaż książek. Żeby bowiem książkę przeczytać, trzeba ją najpierw nie tylko napisać, ale i wyprodukować, a następnie sprzedać, w celu pokrycia kosztów tej produkcji i żeby mieć pieniądze na następną. Przypominam tę niby oczywistość, która jednak przestała być oczywistością w okresie „światłych” rządów PO-PSL. Wtedy to władza, a za nią dwór medialny, zaczęła szermować ambitnym pojęciem „czytelnictwa”, zamiast odnosić się po prostu do sprzedaży. Jednak za słabnącą sprzedaż można winić nie tylko klienta, lecz np. złe regulacje prawne, a za słabnące czytelnictwo kogo winić – no, czytelnika rzecz jasna. Polaka, który odwraca się tyłem do książki i nie chce jechać 50 km do najbliższej księgarni; wielu ma jeszcze dalej.
(…) Degradacja kulturalna dokonuje się poprzez demolowanie wnętrza człowieka, jego duszy i umysłu, które wyremontować i odbudować niełatwo nawet w kolejnym pokoleniu. Co też widać. Dzieła kultury, w tym dzieła edytorskie, nie powstają na zamówienie w fabrykach.
Rodzi się w związku z tym pytanie – jak długo jeszcze będą mogły powstawać książki niezależne, mądre, piękne, eksperymentalne, unikatowe? Jeżeli państwo nie podejmie stosownych kroków ochronnych – niedługo. Mówię to nie jako publicysta, ale jako doświadczony wydawca, specjalista właśnie od książki pięknej, obdarzonej cennymi wartościami, trwałej, po którą będą mogły sięgać także następne pokolenia. Książki, która daje świadectwo dorobku naszej dawnej i najnowszej kultury, budzi sumienia, skłania do refleksji intelektualnych.
Trzeba sobie uświadomić jeszcze jeden aspekt zjawiska degradującego wartościową książkę. Otóż eliminacji z rynku podlegają nie tylko książki mądre, ważne i piękne, ale przede wszystkim –polskie. Książka jako ostoja polskości i spoiwo naszej tożsamości narodowej, nie jest czytadłem pożądanym przez gigantyczne sklepy internetowe czy stacjonarne. Wprost przeciwnie. Eliminowanie bogactwa wydawniczego, różnorodności wydawniczej jest elementem wspomnianej na wstępie walki z polskością.
Nie jest to jednak sytuacja bez wyjścia. Są środki naprawcze – w ręku państwa. Konieczna jest interwencja władzy i to interwencja ustawodawcza. Nie jest niestety procedowana ustawa (choć dawno opracowana, gotowa) o stałej cenie książki, co by unormowało rynek, ustawa stosowana od lat na Zachodzie. Ale przywrócenie stawki zerowej VAT też poratowałoby, może nawet odrodziło, prawdziwe księgarnie oraz wydawców, zwłaszcza mniejszych, ambitniejszych.
W tych dniach zrodziła się taka nadzieja przy okazji nowelizacji ustawy VAT-owskiej. Pochylono się w końcu i nad książką. Ale obniżenie VAT-u ma objąć tylko książki elektroniczne – z 23 proc. na 5 proc. Tymczasem e-booki stanowią zaledwie 1-2 proc. rynku! To będzie działanie uznane słusznie za kosmetyczne, pozorowane. Bo oczywiście te 23 proc. na e-book to skandal, ale to maleńki wycinek rzeczywistości.
Nie tak miało być. Przedstawiciele środowiska zajmującego się książką rozmawiali trzy, cztery miesiące temu (w tym i ja) z posłanką Elżbietą Kruk, przewodniczącą Sejmowej Komisji Kultury. Byłą przewodniczącą, która wystartowawszy do Europarlamentu nie dokończyła rozmów o książce ani z Ministerstwem Finansów, ani ze stosowną komisją sejmową. Obecnie ustawa o nowelizacji VAT-u znalazła się w Senacie – jeszcze jest zatem czas (do środy!) na wniesienie stosownej poprawki przywracającej wszystkim książkom stawkę zerową. Apeluję zatem tak do senackiej Komisji Budżetu i Finansów Publicznych, jak i nowego Ministra Finansów Mariana Banasia, by się sprężyli i ratowali polską książkę, nie przekładając tej jakże ważnej dla narodowej kultury sprawy na następne kadencje.
Leszek Sosnowski
Autor jest polonistą, germanistą, dziennikarzem, artystą fotografikiem (laureat 57 międzynarodowych nagród), wydawcą i publicystą. Wydawał i rozprowadzał książki, płyty i filmy w podziemiu w latach 1980. Autor scenariuszy filmów dokumentalnych w tym pełnometrażowego „Przyjaciel Boga”. Organizator kilkudziesięciu wystaw plenerowych poświęconych św. Janowi Pawłowi II, Krakowowi i Polsce. Autor kilkunastu książek z zakresu kultury, religii i polityki. Laureat m.in. „Książki Roku” za „Krainę Benedykta XVI”. Wieloletni działacz katolicki i patriotyczny. Znawca rynku mediów, spraw krajów niemieckojęzycznych oraz życia i dzieła św. Jana Pawła II, redaktor blisko 100 książek Jemu poświęconych. Autor ponad tysiąca artykułów i esejów. Założyciel (przed 25 laty) i prezes Białego Kruka. Pomysłodawca i publicysta miesięcznika „Wpis”. Odznaczony m.in. medalem „Pro Patria” oraz Orderem Odrodzenia Rzeczypospolitej.
Roztrzaskane Lustro - Upadek cywilizacji zachodniej
Czy to już koniec naszej cywilizacji?
Trzymamy w ręku książkę, która jest jednym z najważniejszych dzieł współczesnej humanistyki, nie tylko polskiej. Wybitny uczony i pisarz, wielki erudyta, prof. Wojciech Roszkowski, dokonuje w niej bilansu naszej cywilizacji. Bilans to dramatyczny.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.