Czas walki z Bogiem
liczba stron: | 256 |
obwoluta: | nie |
format: | 16,5 cm x 23,5 cm |
papier: | offset |
oprawa: | twarda |
data wydania: | 12.05.2025 |
ISBN: | ISBN 978-83-7553-429-0 |
EAN: | 978-83-7553-429-0 |

Od XIX wieku, od czasu legalizacji partii lewicowych, toczy się oficjalna walka z Bogiem. Można nawet mówić o permanentnej wojnie z wiarą chrześcijańską. Walki rozpoczęte w sposób niezwykle krwawy jeszcze podczas rewolucji francuskiej znalazły potem swoje rozwinięcie w quasi-naukowych pracach quasi-filozofów, ideologów i zbuntowanych wobec Boga artystów. Następnie do roboty ateizacyjnej włączyli się politycy, czyniąc z wyznawania bezbożności obowiązek dla całych społeczeństw w niektórych krajach. Tak stało się na przykład w Polsce po 1945 r. Kto nie chciał akceptować systemu i życia bez Boga, był prześladowany, często okrutnie, niektórzy nawet musieli oddać za to życie.
W obronie Boga i człowieka wierzącego stawał zawsze Kościół. Szczególnie w Polsce, gdzie od końca XVIII wieku trzeba było walczyć nie tylko o wiarę katolicką, ale także o narodową niepodległość. Była to za każdym razem również walka o ludzką godność. Po czasach rosyjskich i austriackich represji, po niemieckim Kulturkampfie przyszła chwila wytchnienia w II Rzeczypospolitej. Ale potem znów nastała okrutna i wyniszczająca wojna, a po jej zakończeniu – stalinowska okupacja cechująca się szczególną nienawiścią do Boga i Kościoła. Po przetrwaniu nieszczęsnego okresu PRL-u wydawało się na początku lat 1990., że zwalczanie religii pozostanie tylko ponurym wspomnieniem. Niestety, bezbożnictwo – zawsze przynoszące tylko krwawe ofiary – odżyło, szczególnie po śmierci św. Jana Pawła II. W wieku XXI, który uchodzi za tak postępowy, ateizacja ponownie nabiera rozpędu i okrucieństwa, czego doświadczamy także w katolickiej Polsce.
Dzieje najnowszej walki z Bogiem, ale także dzieje obrony Boga w XX i XXI w., opisuje w niniejszej książce wybitny historyk i myśliciel prof. Andrzej Nowak. Powstał opis wstrząsający, uzupełniony nie mniej poruszającymi ilustracjami. To nie tylko bardzo ważna książka, lektura dla każdego Polaka, ale także memento, które niestety nic nie traci na aktualności – wprost przeciwnie…
Wstęp: Ataki na polskość zaczynały się zawsze od ataków na wiarę |
7 |
1. Niepodległość – w cieniu czerwonej gwiazdy |
13 |
2. Czas wojny – świadectwo Kościoła męczeńskiego w umęczonej Polsce |
55 |
3. „Non possumus” – Kościół wobec naporu stalinizmu |
99 |
4. Prymas Tysiąclecia – na drodze do wolności narodu |
131 |
5. Pod opieką Jana Pawła II – droga przez uniesienia i krzyże |
173 |
6. Będą płacić za wierność Kościołowi, ale |
235 |
Święto niepodległości obchodzimy 11 listopada – na pamiątkę przekazania władzy wojskowej oraz złożenia propozycji utworzenia rządu narodowego Józefowi Piłsudskiemu. W ten sposób kończył się symbolicznie pewien etap dochodzenia do suwerenności Polski. Instytucje stopniowo poszerzające przestrzeń autonomii nadawanej przez zaborców, powoływane jeszcze za ich zgodą, zastąpił ktoś, kto miał już reprezentować suwerenną wolność Polaków. Tę władzę przekazywała Piłsudskiemu trzyosobowa Rada Regencyjna Królestwa Polskiego. W centrum owego aktu, jaki dokonał się na wieczornym posiedzeniu Rady 11 listopada 1918 roku w warszawskim mieszkaniu jednego z regentów, Józefa Ostrowskiego, był przedstawiciel Kościoła katolickiego, arcybiskup warszawski, Aleksander Kakowski, członek i duchowy patron Rady Regencyjnej. Przekazanie władzy niedawnemu socjaliście, organizatorowi i uczestnikowi akcji bojowych PPS, wzmocnione autorytetem Kościoła, miało ogromne znaczenie dla legitymizacji nowego Naczelnika Państwa, dla podtrzymania kruchej jeszcze jedności narodu tworzącego swą państwowość od nowa. Także dla samego Józefa Piłsudskiego rangę symbolu miał fakt, że władzę przekazywał mu arcybiskup, który był synem bohaterskiego uczestnika powstania styczniowego – tego powstania, które dla nowego Naczelnika było najświętszym wyrazem polskiego dążenia do wolności. Arcybiskup Kakowski, następnego dnia po spotkaniu z Piłsudskim, ogłosił odezwę do duchowieństwa, z entuzjazmem wzywającą do wspierania odnowionego państwa: „Zwiastuję Wam, Bracia Kapłani, wesele wielkie. […] Z łaski Boga jesteśmy wolni w wolnej Polsce”1.
Różnie ludzie rozumieli wolność, nie wszyscy w 1918 roku dostrzegali jej związek z Kościołem, a jednak było oczywiste, że młode instytucje nowego państwa nie mogłyby się zakorzenić nie mając oparcia w sile społecznego autorytetu duchowieństwa i hierarchii katolickiej. I Kościół tego oparcia udzielił. Najpierw miało ono charakter przede wszystkim symboliczny, ale także organizacyjny. Bez pomocy, a nawet można wprost powiedzieć – bez agitacji księży nie byłoby tak masowego udziału wyborców w pierwszych wyborach do Sejmu Ustawodawczego. Wybory przeprowadzono pierwszy raz wedle ordynacji umożliwiającej udział wszystkim obywatelom – bez różnicy płci: kobiety uzyskały prawa wyborcze w Polsce o dwa lata wcześniej niż w Stanach Zjednoczonych, 10 lat przed Wielką Brytanią, 26 lat przed Francją… Fakt, że w styczniowych wyborach w 1919 roku wzięło w Królestwie Polskim i Galicji Zachodniej udział 70 do 80 procent uprawnionych, był wielkim sukcesem polskiej wolności. Kościół temu sukcesowi nie tylko nie przeszkadzał, ale mu błogosławił. Otwarcie sejmu poprzedziło 9 lutego uroczyste nabożeństwo w katedrze św. Jana w Warszawie – tej samej, która pamiętała ostatni triumf polskiej wolności przed rozbiorami: Konstytucję 3 maja. Mszę św. celebrował arcybiskup Kakowski (wkrótce nominowany kardynałem), patriotyczne kazanie wygłosił jeden z najbardziej zaangażowanych patriotycznie członków episkopatu, arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego, Józef Teodorowicz. Prymas, arcybiskup gnieźnieński, kardynał Edmund Dalbor, poświęcił w tym samym dniu gmach sejmu – w obecności Naczelnika Państwa, premiera Ignacego Paderewskiego i posłów.
W tym samym czasie nieco ponad dwieście kilometrów na wschód od Warszawy rozpoczynała się wojna sowiecko- -polska. 9 lutego grupa operacyjna pod dowództwem gen. Antoniego Listowskiego przejęła po ustępujących z byłego Frontu Wschodniego oddziałach niemieckich Terespol i Brześć Litewski. 14 lutego w rejonie miejscowości Mosty nad Niemnem rozpoczęły się regularne walki jednostek Wojska Polskiego z Armią Czerwoną. Od wschodu nacierała ofensywa projektowana od chwili zdobycia władzy nad Rosją przez bolszewików. Wolność zbiorowa Polski i wolność indywidualna jej obywateli niemal natychmiast po rozpoczęciu procesu odbudowy własnego państwa po 123 latach niewoli znalazła się w cieniu nowego, śmiertelnego zagrożenia. Polska znalazła się w cieniu czerwonej gwiazdy, która zatriumfowała w centrum niedawnego Imperium Rosyjskiego.
W tym imperium – które zagarnęło 82 procent przedrozbiorowego obszaru Rzeczypospolitej – Kościół katolicki i wolność Polaków zostały połączone razem w roli prześladowanych wrogów. Rewolucja lutowa, która obaliła carat w 1917 roku, przyniosła krótkotrwałą zmianę: najpierw wydaną 29 marca przez Rząd Tymczasowy obietnicę niepodległości dla Polski, a 14 września rozporządzenie przyznające Kościołowi katolickiemu pełnię swobody wyznania i działalności duszpasterskiej2. Kiedy 7 listopada 1917 roku stosunkowo niewielka, ale zorganizowana z wojskową dyscypliną partia bolszewików dokonała skutecznego przewrotu w stolicy Rosji, Piotrogrodzie, a wkrótce potem zdołała opanować także inne, wraz z Moskwą, centra życia politycznego Rosji, przewrót ten nie wydawał się wpływać bezpośrednio na kwestię polskiej wolności. Na drodze do owej wolności stała wówczas przede wszystkim osiągnięta w toku działań na froncie wschodnim I wojny światowej hegemonia II Rzeszy. Już jednak po roku, w listopadzie 1918 roku, fantom Pax Germanica ulotnił się z całej Europy Wschodniej. Niemcy i Austro-Węgry przegrały ostatecznie wojnę z zachodnimi aliantami. Polska sięgnęła w tej tak sprzyjającej sytuacji po niepodległość.
Wtedy właśnie, niemal od razu, okazało się, że polska wolność i Kościół katolicki są nadal dramatycznie połączone węzłem wspólnego, znów zagrożonego losu. Owo zagrożenie, idące od wschodu, z Rosji, w której utrwalił swą władzę system komunistyczny, było tym razem bez porównania głębsze, bardziej niebezpieczne od tego, co pamiętano z niedawnych czasów Imperium Romanowów.
Wektor geopolityczny nowej władzy w Rosji był w stosunku do Polski ten sam: wolna, odzyskująca suwerenność Polska była przeszkodą na drodze ekspansji Moskwy do centrum Europy, do Niemiec przede wszystkim. Ten sposób rozumowania wyraził najlepiej Józef Stalin – już w listopadzie 1918 roku, jeszcze jako ludowy komisarz do spraw narodowości (wśród owych narodowości, którymi się z urzędu zajmował, na pierwszym miejscu była narodowość polska) w rządzie Włodzimierza Lenina. W artykule opublikowanym wówczas w organie swojego komisariatu nazwał Polskę przepierzeniem – cienką ścianką działową (po rosyjsku: sriedostienije), którą ofensywa Armii Czerwonej przebije z łatwością, by wejść do środka Europy, do Niemiec. Polska leży na najkrótszej drodze do Europy, na głównym, absolutnie najważniejszym szlaku ekspansji imperium, które ma swoje centrum w Petersburgu/Piotrogrodzie i w Moskwie. Dodatkowo motywowana ideologią komunistyczną ekspansja ta miała za swój cel połączenie sił rosyjskiego komunizmu z potęgą niemieckiego przemysłu i proletariatu, „ojczyzny” Lenina z „ojczyzną” Marksa: aby wspólna „ojczyzna” światowej rewolucji stała się niezwyciężona. Polskie „przepierzenie” najbardziej przeszkadzało w tym dążeniu. „Kontrrewolucyjne przepierzenie pomiędzy rewolucyjnym Zachodem a socjalistyczną Rosją zostanie zniesione” – stawiał kropkę nad „i” Stalin. Armia Czerwona, wspierana dywersją komunistów zorganizowanych w komisariacie Stalina, zdawała się zapewniać błyskawiczne spełnianie jego przepowiedni3. Do połowy grudnia 1918 roku istniały już sowieckie rządy nie tylko Ukrainy, ale także Estonii, Łotwy, Litwy i Białorusi. Jak konstatował 15 grudnia sam przewodniczący Komisariatu Narodowości w kolejnym artykule pod symbolicznym tytułem Światło ze wschodu, „przepierzenie między Rosją a Niemcami upada, topnieje”4.
Na początku 1919 roku był już gotowy pierwszy rząd sowiecki dla Warszawy: Rewolucyjna Rada Wojenna Polski (w składzie Samuel Łazowert, Adam Śliwiński-Kaczorowski i Stefan Brodowski-Bratman). Posuwała się ona na zachód, przez Wilno, w taborach Armii Czerwonej. 12 stycznia 1919 roku „Izwiestja”, organ władzy Lenina, pisały w artykule pod znamiennym tytułem Rewolucyjne perspektywy w Polsce, że „najbliższy okres w Polsce będzie czasem zanikania z błyskawiczną szybkością tkwiącej w szerokich masach chłopów i robotników ideologii państwa narodowego”5.
Polskie „przepierzenie” jednak stało jeszcze i uporczywie nie chciało upaść. „Ideologia państwa narodowego”, czyli polska tożsamość – nie tylko narodowa i polityczna, ale także kulturowa i cywilizacyjna, oparta w swym najgłębszym rdzeniu na chrześcijaństwie w jego łacińskiej postaci – nie chciała się poddać bez walki komunistycznej ideologii i sowieckiej przemocy. Tak: przemocy.
Przemoc pierwszego państwa, w którym doszli do władzy wyznawcy komunistycznej ideologii, musiała się zwrócić przeciw tym wszystkim, którzy nie pasowali do jej planów. Nierzeczywistość ideologii mogła tylko przemocą zastąpić rzeczywistość ludzi, ich wartości, ich życia. Ta przemoc uderzała w każdą jednostkę, wspólnotę, społeczność, która znalazła się w jej zasięgu. Najpierw i najdłużej była to zatem wspólnota samych Rosjan, potem kolejnych narodów i narodowości dawnego Imperium Romanowów, odbudowywanego przez Lenina i jego towarzyszy. Polska i Polacy mieli jednak na szlaku tej przemocy miejsce, niestety, „uprzywilejowane”.
Powody były dwa. Jeden już wymieniliśmy: centralne położenie na strategicznie najważniejszym szlaku ekspansji odnowionego przez komunistyczną ideologię imperium. Drugim było wyjątkowo uporczywe przywiązanie większości Polaków do narodowej tożsamości. Trudniej niż w przypadku wielu Rosjan, Ukraińców czy Białorusinów było tę tożsamość podważyć przez odwołanie do klasowej nienawiści; trudniej było ją rozbić. Oparcie owej tożsamości na chrześcijańskim, łacińskim fundamencie jeszcze bardziej utrudniało zadanie jej złamania przychodzącym ze wschodu „wyzwolicielom”. Z tym silniejszą furią uderzali oni w ów fundament.
Fala pogromów polskich dworów na Kresach, idąca już od 1917 roku, biła zawsze także w katolickie kościoły, w znak łacińskiego krzyża. Ku Kościołowi w miastach garnęli się uciekinierzy z dworów rozbitych przez chłopską przemoc, rozbudzoną przez ideologów „klasowej zemsty”6. Bolszewickie kierownictwo, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że właśnie religia, silna tożsamość duchowa oparta na wierze w Boga, blokuje drogę do postępów nowej, ideologicznej „wiary”, przekształciło ten niszczycielski żywioł w zorganizowany system walki z religią. Ten system, nawiązujący do antychrześcijańskich, najbardziej brutalnych praktyk rewolucji francuskiej (zwłaszcza z lat 1792–1794) oraz komuny paryskiej (1871), a także do koncepcji ideologów komunizmu z Karolem Marksem i Fryderykiem Engelsem na czele, bolszewicy wypróbowali najpierw w samej Rosji.
„Religia jest jak gwóźdź: kiedy uderzysz w głowę, wbijasz go tylko głębiej… Potrzebne są obcęgi. Religię trzeba schwycić mocno, podważyć od spodu – nie trzeba jej bić z góry, ale wyciągać, wyciągać z korzeniami. To zaś można osiągnąć tylko naukową propagandą, poprzez moralną i artystyczną edukację mas”7. Autor tej przenikliwej myśli był intelektualistą: Anatol Wasiljewicz Łunaczarski, zanim został ludowym komisarzem oświaty Republiki Rad, był przed I wojną liderem grupki bolszewików marzących o nowej religii ludzkości – religii, której patronami mieli być Marks, Feuerbach i Nietzsche. Jak tylu innych, przynajmniej od czasów oświecenia, proroków nowej, „wyzwolonej” wiary, Łunaczarski traktował Chrystusa, chrześcijaństwo, „starą” wiarę i stojący na jej straży Kościół jako swych osobistych, najbardziej nienawistnych wrogów. Ideologia, jaką wyłożył w swym dwutomowym dziele Religia i socjalizm (1908, 1911), dawała mu właściwe intelektualiście poczucie własnej racji, przeważającej całą tradycję chrześcijańskiej wiary, myśli i kultury. Nie dawała mu jednak jeszcze żadnych realnych sposobów niszczenia owej tradycji – śnił sen o obcęgach, ale nie miał ich jeszcze w ręku…
Narzędzie otrzymał od Włodzimierza Iljicza Lenina. Ten nie zajmował się nigdy religią dla niej samej. Największa jego rozprawa na ten temat – artykuł Religia i socjalizm (1905) – wyraźnie zapowiadała, że przywódca RSDPRR(b) nie interesował się szczególnie „burżuazyjnym wolnomyślicielstwem”, lecz widział w religii jeszcze jeden problem polityczny do praktycznego rozwiązania. Usunięcie owego problemu „gorzałki dla ludu” (tak dostosował Lenin do rosyjskich warunków bardziej wyrafinowaną, Marksowską metaforę religii jako opium dla ludu) mogło ostatecznie nastąpić tylko przez przejęcie władzy – przez trzeźwą oczywiście awangardę tegoż ludu.