Krzyżacy. Tom 2
liczba stron: | 320 |
obwoluta: | nie |
format: | 170x245 mm |
papier: | 135 g kreda |
oprawa: | twarda |
data wydania: | 25-06-2010 |
ISBN: | 978-83-7553-095-7 |
Rycerskie czasy potęgi polskiego oręża, opisane mistrzowskim piórem Noblisty, w nowatorskiej szacie graficznej.
Powieść, niegdyś krzepiąca serca Polaków pod zaborami, dziś nadal porywa i przybliża najpiękniejsze karty naszej historii. Ich tradycja pozostaje wciąż żywa, o czym najlepiej świadczą ilustracje - zdjęcia Adama Bujaka ze współczesnej inscenizacji bitwy, podczas której bractwa i stowarzyszenia rycerskie odtwarzają przebieg walk m.in. na podstawie opisów Sienkiewicza. Fotografie przedstawiają także miejsca opisane w utworze - miasta, warownie, kościoły oraz unikatowe, niezmienne piękno ojczystej przyrody.
TOM II
Rozdział I 7
Rozdział II 16
Rozdział III 22
Rozdział IV 27
Rozdział V 28
Rozdział VI 38
Rozdział VII 43
Rozdział VIII 54
Rozdział IX 63
Rozdział X 71
Rozdział XI 78
Rozdział XII 101
Rozdział XIII 104
Rozdział XIV 107
Rozdział XV 114
Rozdział XVI 116
Rozdział XVII 120
Rozdział XVIII 127
Rozdział XIX 131
Rozdział XX 138
Rozdział XXI 142
Rozdział XXII 148
Rozdział XXIII 157
Rozdział XXIV 164
Rozdział XXV 172
Rozdział XXVI 179
Rozdział XXVII 184
Rozdział XXVIII 189
Rozdział XXIX 191
Rozdział XXX 195
Rozdział XXXI 204
Rozdział XXXII 211
Rozdział XXXIII 217
Rozdział XXXIV 224
Rozdział XXXV 231
Rozdział XXXVI 235
Rozdział XXXVII 236
Rozdział XXXVIII 239
Rozdział XXXIX 241
Rozdział XL 243
Rozdział XLI 247
Rozdział XLII 252
Rozdział XLIII 256
Rozdział XLIV 259
Rozdział XLV 262
Rozdział XLVI 265
Rozdział XLVII 268
Rozdział XLVIII 271
Rozdział XLVIX 277
Rozdział L 285
Rozdział LI 287
Rozdział LII 318
Rozdział IX
Maćko gotował się do drogi, a Jagienka nie pokazywała się w Bogdańcu przez dwa dni, spędziła je bowiem na naradach z Czechem. Spotkał ją stary rycerz dopiero dnia trzeciego, w niedzielę, w drodze do kościoła. Jechała do Krześni z bratem Jaśkiem i ze znacznym pocztem zbrojnych pachołków, albowiem nie była pewna, czy Cztan i Wilk leżą jeszcze i czy nie uczynią na nią jakowejś napaści.
– Chciałam i tak wstąpić po mszy do Bogdańca – rzekła powitawszy Maćka – bo pilną mam do was sprawę, ale możemy i zaraz o niej gadać. To rzekłszy, wysunęła się na przodek orszaku, nie chcąc widocznie, by pachołkowie słyszeli rozmowę, a gdy Maćko znalazł się przy niej, zapytała: – To już pewno jedziecie?
– Da Bóg, jutro, nie później.
– I do Malborga?
– Do Malborga albo i nie. Gdzie wypadnie.
– To posłuchajcie teraz i mnie. Długo myślałam, co mi trzeba uczynić, a teraz chcę się i was o radę spytać. Drzewiej, wiecie, póki tatulo był żyw, a opat miał moc w sobie, było co innego. Cztan i Wilk myśleli też, że jednego z nich wybiorę, i hamowali się wzajem. A teraz ostanę bez nijakiej obrony i albo będę w Zgorzelicach za ostrokołem jako w więzieniu siedzieć, albo niechybnie stanie mi się tu od nich krzywda. Sami powiedzcie, czy nie tak?
– Ba – rzekł Maćko – myślałem o tym i ja.
– I coście wymyślili?
– Nie wymyśliłem nic, ale to jeno ci muszę powiedzieć, że u nas przecie polski kraj i że za przemoc nad dziewką okrutne są kary w statucie.
– To dobrze, ale granicę nietrudno przeskoczyć. Jużci wiem, że i Śląsk polski kraj, a wżdy tam książęta sami się z sobą wadzą i na się wzajem następują. Żeby nie to, żyłby mój tatulo kochany. Nalazło tam już Niemców i burzą a krzywdy czynią, więc kto się chce między nimi skryć, to się i skryje. Pewnie, że łatwo bym się ni Cztanowi, ni Wilkowi nie dała, ale chodzi mi też i o braci. Nie będzie tu mnie, będzie spokój, a jeśli w Zgorzelicach ostanę, Bóg wie, co się przygodzi. Zdarzą się napaści, bitki, a Jaśkowi już czternaście roków i żadna, a nie dopieroż moja, moc go nie utrzyma. Ostatni raz, kiedyście to nam w pomoc przyszli, już on się rwał ku przodowi i jak Cztan prasnął w kupę buławą, mało mu o głowę nie zawadził. Hej! gadał już Jaśko czeladzi, że obu tamtych pozwie na udeptaną ziemię. Nie będzie, mówię wam, ni dnia spokoju, bo i młodszych może co złego spotkać.
– Wiera! psubraty oni są, i Cztan, i Wilk – rzekł żywo Maćko – wszelako na dzieci ręki nie podniosą. Tfu! Taką rzecz chyba Krzyżak uczyni.
– Na dzieci ręki nie podniosą, ale w zgiełku albo, czego Boże broń, w razie ognia o przygodę nietrudno. Co tu gadać! Miłuje braci stara Sieciechowa jak rodzonych i opieki a zaś starunku im nie zabraknie, jeno beze mnie byłoby przezpieczniej niż ze mną.
– Może być – odrzekł Maćko. Po czym spojrzał bystro na dziewczynę: – Czegoż ty chcesz?
A ona odrzekła przyciszonym głosem:
– Weźcie mnie z sobą.
Na to Maćko, choć nietrudno mu już było domyślić się zakończenia rozmowy, zdumiał się jednak mocno, zatrzymał konia i zawołał:
– Bój się Boga, Jagienka!
Ona zaś spuściła głowę i odrzekła jakby z nieśmiałością i zarazem smutkiem:
– Moiście wy! Jako co do mnie, wolę szczerze mówić niż taić. I Hlawa, i wy powiadacie, że Zbyszko już tamtej nigdy nie odnajdzie, a Czech gorzej się jeszcze spodziewa. Bóg mi świadek, nie życzę jej nijakiego zła. Niech mu ją tam, niebogę, Matka Boska strzeże i uchroni. Milsza ona była ode mnie Zbyszkowi, no i nie ma rady! taka moja dola. Ale widzicie, póki jej Zbyszko nie odnajdzie albo jeśli, jako wierzycie, nigdy nie odnajdzie, to, to…
– To co? – spytał Maćko, widząc, że dziewka coraz się więcej miesza i zacina.
– To ja nie chcę być ni Cztanowa, ni Wilkowa, ni niczyja. Maćko odetchnął z zadowoleniem.
– Myślałem, żeś go już zabaczyła – rzekł.
A ona odpowiedziała jeszcze smutniej:
– Hej!…
– To i czegóż chcesz? Jakoże mi między Krzyżaki cię brać?
– Niekoniecznie między Krzyżaki. Chciałabym teraz choć do opata, który w Sieradzu chorością złożon. Nie ma on tam jednej życzliwej duszy przy sobie, bo szpylmany pewnikiem dzbana więcej pilnują niż jego, a to przecie mój krzestny i dobrodziej. A choćby zdrów był, to też bym szukała jego opieki, bo ludzie się go boją.
– Nie będę ja się tam sprzeczał – rzekł Maćko, który w gruncie rzeczy rad był z postanowienia Jagienki, znając bowiem Krzyżaków, wierzył głęboko, że Danuśka nie wyjdzie żywa z ich rąk.
– Ale to ci jeno rzekę, że w drodze z dziewką okrutny kłopot.
– Może z inną, ale nie ze mną. Nie potykałam ja się dotychczas nigdy, ale nie nowina mi z kuszy dziać i trudy na łowach znosić. Jak trzeba, to trzeba, nie bójcie się. Wezmę szatki Jaśkowe, pątlik na włosy, kordzik przypaszę i pojadę. Jaśko, choć młodszy, ni na włos nie mniejszy, a z gęby taki ci do mnie podobny, że jak bywało, przebieraliśmy się na zapusty, to i tatulo nieboszczyk nie umiał rzec, które on, a które ja… Obaczycie, że nie pozna mnie ni opat, ni – kto inny.
– Ni Zbyszko?
– Jeśli go obaczę… Maćko zamyślił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się nagle i rzekł:
– A Wilk z Brzozowej i Cztan z Rogowa to chyba się powściekają!
– A niech się powściekają. Gorzej, że może za nami pojadą.
– No! nie boję się. Stary ja, ale lepiej mi pod pięść nie włazić. I wszystkim Gradom też!… Zbyszka już przecie spróbowali. Tak rozmawiając, dojechali do Krześni. W kościele był i stary Wilk z Brzozowej, który kiedy niekiedy rzucał posępne spojrzenia na Maćka, ale ów o to nie dbał. I z lekkim sercem powracał po mszy wraz z Jagienką do domu. Lecz gdy na rozstaju pożegnali się z sobą i gdy znalazł się sam w Bogdańcu, poczęły mu przychodzić do głowy mniej wesołe myśli. Rozumiał, że ni Zgorzelicom, ni rodzeństwu Jagienki na wypadek jej wyjazdu istotnie nic nie grozi. „Po dziewkę by sięgali – mówił sobie – bo to jest inna rzecz, ale na sieroty albo na ich mienie ręki nie podniosą, gdyż okryliby się hańbą okrutną i kto żyw, ruszyłby przeciw nim jakoby przeciw prawdziwym wilkom. Ale Bogdaniec zostanie na łasce Bożej!… Kopce poprzesypują, stada zagarną, kmieciów odmówią!… Da Bóg, jak wrócę, to odbiję, zapowiedź poślę i do sądu pozwę, boć nie sama pięść, ale i prawo u nas rządzi… Jeno czy wrócę i kiedy wrócę?… Strasznie się oni na mnie zawzięli, że im do dziewki przeszkadzam, a gdy ona pojedzie za mną, to będą jeszcze zawziętsi”. I chwycił go żal, bo już zagospodarował się był w Bogdańcu jako się patrzy, a teraz był pewien, że gdy powróci, zastanie znów pustkę i zniszczenie. „Ano! trzeba radzić” – pomyślał. Jakoż po obiedzie kazał okulbaczyć konia, siadł na niego i pojechał wprost do Brzozowej. Przyjechał już mrokiem. Stary Wilk siedział w przodowej izbie za dzbanem miodu, młody zaś, poszczerbion przez Cztana, leżał na pokrytej skórami ławie i pił także. Maćko wszedł niespodzianie do izby i stanął w progu z twarzą surową, wysoki, kościsty, bez zbroi, ale z tęgim kordem przy boku, oni zaś poznali go natychmiast, bo na oblicze padał mu jasny blask płomienia, i w pierwszej chwili zarówno ojciec, jak i syn zerwali się piorunem na równe nogi i skoczywszy ku ścianom, chwycili za oręż, jaki im wpadł pod rękę. Lecz stary bywalec znający na wylot ludzi i obyczaje nie zmieszał się bynajmniej, dłonią nie sięgnął do korda, tylko wsparł się pod bok i rzekł spokojnym głosem, w którym drgało nieco szyderstwa:
– Jakoże? Taka ślachecka gościna w Brzozowej? Na te słowa tamtym opadły zaraz ręce, a po chwili stary wypuścił z brzękiem na ziemię miecz, młody – dzidę, i stali z powyciąganymi ku Maćkowi szyjami, mając twarze jeszcze złowrogie, ale już zdumione i zawstydzone. Ów zaś uśmiechnął się i rzekł:
– Pochwalony Jezus Chrystus!
– Na wieki wieków.
– I święty Jerzy.
– Służym mu.
– Po somsiedzkum przyjechał – z dobrą wolą.
– Z dobrą wolą witamy. Święta osoba gość.
Dopieroż stary Wilk skoczył ku Maćkowi, a za starym młody i obaj poczęli ściskać mu prawicę, a następnie usadzili na poczesnym miejscu za stołem. W mig dołożono szczap do komina, nakryto kilimkiem stół, postawiono misy pełne jadła, łagwie piwa, dzbańce miodu i poczęli jeść i pić. Młody Wilk rzucał od czasu do czasu na Maćka szczególnym wzrokiem, w którym cześć dla gościa usiłowała przezwyciężyć nienawiść do człowieka, ale służył mu jednak tak pilnie, że aż pobladł ze zmęczenia, gdyż był ranny i pozbawion zwykłej siły. I ojca, i syna paliła ciekawość, z czym Maćko przyjechał, żaden jednak nie zapytał go o nic, czekając, póki sam mówić nie zacznie. Ów zaś, jako człowiek znający obyczaj, chwalił jadło, napitek i gościnność i dopiero gdy się dobrze nasycił, spojrzał przed się z powagą i rzekł:
– Zdarzy się nieraz ludziom wadzić, ba! i potykać, ale somsiedzki mir nade wszystko!
– Nie masz nad mir godniejszej rzeczy – odpowiedział z równą powagą stary Wilk.
Opinie o produkcie (0)