Repolonizacja Polski
liczba stron: | 216 |
obwoluta: | tak |
format: | 205x250 mm |
papier: | Sora mat Plus 150 g |
oprawa: | twarda |
data wydania: | 17-10-2016 |
ISBN: | 978-83-7553-216-6 |
Czy można repolonizować Polskę? Cały kraj? Otóż można i trzeba, gdyż niemal cały majątek narodowy został wysprzedany (za grosze!), bo rządzący jeszcze niedawno politycy systematycznie i całkowicie podporządkowywali nasze życie gospodarcze, kulturalne czy medialne wymogom zagranicznych hegemonów. Stopień uzależnienia Polski od cudzoziemskich ośrodków władzy osiągnął niebywałe wprost rozmiary, co zręcznie kamuflowały cudzoziemskie, choć w języku polskim emitowane i drukowane gazety, radiowe rozgłośnie i stacje telewizyjne. Przypominało to już znaną z historii sytuację przedrozbiorową, XVIII-wieczne uzależnienie Rzeczypospolitej szlacheckiej od zagranicy oraz współudział niektórych prominentnych rodaków, zwanych wtedy magnaterią, w rozdrapywaniu kraju.
Półtora roku temu wydaliśmy książkę "Wygaszanie Polski" obrazującą stan miękkiego wynaradawiania naszej Ojczyzny. Rok temu naród w wolnych wyborach zdecydował o przekazaniu rządów w ręce opcji politycznej sprzeciwiającej się wygaszaniu. Wrzask i lament, który zarówno wewnątrz kraju, jak i za granicą wywołała owa demokratyczna decyzja suwerena, czyli społeczeństwa, świadczy najlepiej o wysokości stopnia tego wygaszenia. Zwycięstwo opcji patriotycznej przyszło w ostatniej chwili; repolonizacja ma odwrócić ten unicestwiający Rzeczpospolitą proces. Jednak żeby repolonizacja była skuteczna, musi zostać przeprowadzona praktycznie we wszystkich dziedzinach i na różnych polach społecznej aktywności. Książka ta traktuje po części o pierwszych sukcesach repolonizacji, jednak przede wszystkim wskazuje na miejsca szczególnie zainfekowane, wymagające paląco szybkich i radykalnych reform, na które wciąż czekamy (np. w dziedzinie kultury czy mediów). Wybitni autorzy, znawcy poruszanych tematów, a przy tym prawdziwi patrioci, podpowiadają rozwiązania, często przestrzegają. Posługując się przy tym świetnym piórem podejmują tematy od finansów po kulturę, od gospodarki po przyrodę, przechodząc od nadziei do czynu. Niemal wszyscy widzą szansę na osiągnięcie wreszcie prawdziwej suwerenności, choć podkreślają, że niebezpieczeństwo absolutnie nie minęło. "Repolonizacja Polski" to mądra książka dla rządzonych i rządzących oraz narzędzie w rękach patriotów.
7 Noty o autorach
Rozdział I Prawo i polityka
13 Biznes legislacyjny uniemożliwia funkcjonowanie demokracji
19 Niech wolny Polacy sami napiszą Konstytucję dla wolnej Polski!
29 Upodmiotowienie polskiej polityki
43 Repolonizacja wymiaru sprawiedliwości. Przykład idzie z góry
Rozdział II Gospodarka
55 Okazało się, że własność polska nie jest święta
67 Bez własności nie ma suwerenności
79 Repolonizacja polskiego rolnictwa – polityczne hasło czy
potrzeba gospodarcza?
91 Od rozkwitu do nieistnienia. I znów nadzieja...
109 Repolonizacja polskich zasobów przyrody
Rozdział III Kultura
125 Polak może uratować świat
147 Media narodowe i antynarodowe
161 Jesteśmy krajem kultury chrześcijańskiej, to wielka szansa dla Polski
175 Trzeba przywrócić teatrowi polskie i chrześcijańskie wartości
195 Wycie rozlega się w salonie
205 Żadnych fałszywych kompromisów ze złem
Nauczać z sensem
Powinniśmy przede wszystkim przywrócić godne miejsce historii w systemie edukacji powszechnej. Bo pierwszym krokiem do zafałszowania historii było zmniejszenie godzin nauczania; im mniej wiemy, tym łatwiej nam wmówić cokolwiek. Trzeba zatem odbudować rangę historii w wychowaniu dobrego obywatela, a więc dokonać zmian w podręcznikach szkolnych, a przede wszystkim w programie nauczania, żeby historia nie była „michałkiem”, żeby historia wróciła do ostatnich klas szkół nauczania powszechnego, skąd została wyprowadzona przez poprzedni rząd. Z najdojrzalszymi wiekowo uczniami trzeba rozmawiać o sprawach ważnych dla naszej wspólnoty, sprawach dotyczących zwłaszcza najnowszej historii, a nie oferować im zamiast przedmiotu historia – ersatz w postaci bloku przypadkowych tematów. W przekazywanym przez szkołę obrazie naszych dziejów nie może zabraknąć miejsca na pytania krytyczne. Jeżeli ktoś z historyków chce skupić swoje badania wokół kwestii Jedwabnego, proszę bardzo, pod warunkiem, że nie wykorzystuje jej do celów propagandowych, by zatrzymać te badania w punkcie, który jest wygodny dla jego z góry założonej tezy. Wtedy to nie jest dobra historia, taką historię trzeba nauczyć młodych ludzi rozpoznawać jako złą historię. Temu także powinny służyć lekcje owego tak ważnego przedmiotu: rozpoznawaniu fałszu. Przekaz historyczny w szkole, zwłaszcza w podstawowej lub średniej, powinien być klarowny. Na pewnym etapie nauczania trzeba przede wszystkim przekazać fundamenty, podstawy orientacji: skąd jestem, gdzie jestem, do czego się odwołuję. Ale mówiąc o całym nauczaniu szkolnym, myślę że szkoła powinna nauczyć jak najbardziej krytycznego myślenia. Jednakże krytyczne myślenie w pierwszym rzędzie powinno poddać swojemu testowi samych krytyków. Taki jest uczciwy sprawdzian krytycyzmu: jeżeli ja mówię, że jestem rewizjonistą – krytycznie myślącym historykiem, to pierwszą rzeczą, którą powinienem zrobić, jest poddanie mojej własnej tezy, mojego własnego punktu widzenia krytyce. Niestety, to postawa bardzo rzadka wśród tzw. rewizjonistów czy historyków krytycznych, którzy wolą traktować swoje tezy jako absolutne objawienie, które według nich powinno być jeszcze prawem chronione, a kto zakwestionuje takie tezy, ten pójdzie siedzieć… To jest niebezpieczna groteska, którą właśnie szkoła w całości, nie tylko historia, powinna uczyć rozpoznawać – jako groteskę. Konieczna jest nauka prawdziwego logicznego myślenia i przekaz rzetelnej wiedzy. Nie wszystko polega na tym, żeby ktoś nauczył się tylko klikać na komputerze – może wtedy palce robią się bardziej sprawne, ale głowa może pozostać pusta. Nie mogę posługiwać się tylko „pamięcią zewnętrzną”, muszę sam mieć coś w głowie, w moim osobistym „twardym dysku”, żeby ktoś inny nie podłączył mnie do swojej „pamięci zewnętrznej”, której zawartość będzie po prostu fałszywa. Trzeba zerwać z nawykiem ugruntowywanym w szkole w ostatnich kilkunastu latach, że wiedza jest zbędna, potrzebne są tylko umiejętności. To powtarzano w programach szkolnych systematycznie: wiedza na drugim planie, ważne są umiejętności włączenia, obsługi komputera itd. A prawda jest taka, że jeśli nie mamy wiedzy, to z niczym nie możemy skonfrontować tego, co nam dostarcza komputer czy jakiś pseudoautorytet. Będziemy zdobywać wiedzę za pośrednictwem telewizora czy portalu internetowego? Warto by zrobić badania w środowisku dziennikarskim, wtedy przekonalibyśmy się, jak niewielu ludzi myśli w nim niezależnie. Stopień ludzi myślących niezależnie w mass mediach jest wielokrotnie mniejszy niż choćby na wsi – tam akurat może być największy, jak przypuszczam. Tam bowiem, to jest na wsi, ludzie sami borykają się ze swoimi sprawami, sami są za nie odpowiedzialni, więc muszą być bardziej niezależni. W większości mediów natomiast to „boss”, „menager”, „redaktor naczelny”, a przede wszystkim sam właściciel medium decyduje nie tylko o indywidualnej karierze swoich podwładnych, ale codziennie decyduje o tym, co jest prawdą, a co kłamstwem. Dlatego musimy zacząć uczyć w szkole wychwytywania fałszu. A do tego musimy wprowadzić najpierw do chłonnych młodych głów jakieś wiadomości, prawdziwe, sprawdzalne – oraz umiejętność ich krytycznego weryfikowania. Nie można ufać anonimowym autorytetom albo celebrytom. Ufać trzeba raczej swoim rodzicom, komuś, kogo się dobrze zna – na co dzień, osobiście. Nie ufajmy bezkrytycznie wiedzy zapośredniczonej. W telewizji pojawi się na ekranie aktorka czy aktor i powie nam jak żyć? To zapytajmy go, ile miał żon czy kochanek, jak radzi sobie z alimentami, jak ludzie, z którymi żyje na co dzień, zapatrują się na jego poglądy? Nie poznamy człowieka naprawdę przez szklany ekran, nie z iPhone’a. Otóż właśnie szkoła powinna ćwiczyć umiejętności odróżniania kłamstwa od prawdy w przekazie publicznym – im więcej mamy wiedzy, tym to łatwiejsze. Istotą dobrego wychowania obywatelskiego jest przygotowanie młodego człowieka do życia, za które sam weźmie odpowiedzialność – ze świadomością, że broni dobra wspólnego. Do tego potrzebne jest i przekonanie i zrozumienie, że to dobro wspólne istnieje, że ma sens. Tylko trzeba pokazać, jak na przykład giętki, fenomenalny język i rymy Słowackiego mają się do naszego osobistego języka – bo może warto by było podciągnąć troszkę nasz język codzienny, prawda? Trochę lepiej mówić w tym polskim „narzeczu”, choćby po to, by lepiej, mądrzej wyrazić to, co nas nurtuje, by także podciągnąć się w górę, ku większym celom. Wszak te niby oderwane od rzeczywistości wizje, wersy poezji, mają swoje konsekwencje w historii. One inspirowały wielkich ludzi do wielkich czynów, do wielkiego działania, jak np. poezja Słowackiego inspirowała Józefa Piłsudskiego. Ktoś może nie będzie drugim Piłsudskim, może nie będzie drugim Słowackim, ale ich życie i dzieło są dowodem, że literatura ma sens, że literatura z historią ma sens. I to jest kolejna uwaga generalna związana z nową polityką historyczną, którą muszę powtórzyć: Trzeba w szkole przywrócić bezpośredni, chronologiczny związek między nauczaniem historii a nauczaniem literatury. Rozdzielenie tych dwóch ścieżek edukacji – historii i literatury, jest największą zbrodnią dokonaną na programie obywatelskim w polskiej szkole po 1990 r. Nie sądzę, aby to rozdzielenie był dziełem przypadku. Przypomnijmy, że nawet w PRL-u ścieżki nauczania historii i literatury nie przebiegały osobno. Tu ćwiczyliśmy historię Zygmunta Starego, a zaraz na następnej lekcji, tym razem polskiego – dzieła Jana Kochanowskiego. W tym samym czasie. Na polskim idzie Kochanowski, Mikołaj Rej, a na historii Złoty Wiek. W toku „reform” podejmowanych w szkole III RP nie tylko całkowicie rozerwano jakikolwiek związek chronologiczny i merytoryczny między historią a językiem polskim, ale w dodatku zakłócono wszelką chronologiczną sensowność nauczania w przedmiocie literatura polska. I tak Gombrowicza naucza się przed Sienkiewiczem (jeżeli w ogóle Sienkiewicz się pojawia), co jest kompletnym bezsensem, ponieważ Gombrowicz nie jest w pełni zrozumiały bez znajomości twórczości autora Trylogii. Sienkiewicz jak najbardziej bez Gombrowicza daje sobie radę, ale Gombrowicz świadomie żeruje na Sienkiewiczu, atakuje Sienkiewicza, porównuje się z nim, nieraz drwi. Naprawdę nie da się go zrozumieć bez Sienkiewicza. Ale u nas wszystko może być na odwrót, prawda? Może być najpierw Szymborska, a potem Bogurodzica. Niech będzie Szymborska, dobrze, tylko że najpierw musi być Bogurodzica, musi być pokazany rozwój tej poezji, która ku zwięzłości Szymborskiej także może prowadzić. Rozwój połączony z rozwojem naszej historii, naszej wspólnoty – wtedy widzimy sens Mikołaj Rej z Nagłowic, renesansowy poeta, pisarz i tłumacz, uważany za „ojca literatury polskiej”. Także świadomy obywatel, zaangażowany w życie publiczne. Portret z 1568 r. tych wierszy, tej twórczości. Bo dzieła te nie powstały w próżni, tylko, zwłaszcza polska literatura, w odpowiedzi na konkretne wyzwania polityczne i społeczne rozmaitych epok. Trzeba przywrócić spójny obraz, sensowny, polskich dziejów w każdym ich wymiarze. Bardzo pięknie ujął to najwybitniejszy żyjący historyk idei, Nowozelandczyk J.G.A. Pocock, który powiedział, że istotą powołania historyka we wspólnocie politycznej jest to, że łączy on dwie funkcje: jest historykiem, który rządzi się w swej pracy prawami swego akademickiego fachu, ale jest jednocześnie także obywatelem. W świecie akademickim można go krytykować, jeżeli przewini wobec zasad rządzących tym światem, ale jednocześnie musi on odpowiedzialnie brać udział w kształtowaniu tej opowieści, bez której wspólnota nie ma sensu. Jest zadaniem historyka przedłużanie tej opowieści, która zawsze jest do pewnego stopnia przypuszczeniem, przybliżeniem. Zawsze to przypuszczenie podważyć może kolejny historyk i opowiedzieć na nowo tę opowieść o wspólnej historii, zobaczyć ją z troszkę innego punktu, pokazać, gdzie został zrobiony błąd. Jednak tylko wspólnota, która jest w stanie opowiedzieć sama sobie swoją historię, żyje i zachowuje niepodległość. Jeżeli inni przyjdą i powiedzą nam, na czym polega nasza historia, a my już tego nie potrafimy sami zrobić, wtedy tracimy suwerenność, przestajemy być wspólnotą polityczną. Żeby taką sensowną opowieść o swojej historii budować, musimy połączyć na nowo kulturę z historią polityczną, język polski z historią. I oczywiście musimy to czynić także na poziomie kultury masowej. Edukację trzeba zaczynać od młodzieży, młodzież nie jest stracona. Problemem jest jednak średnie pokolenie. Jak to pokolenie, uformowane w dużym stopniu przez szkołę amnezji i ogłupiającej reklamy, choćby częściowo odzyskać? – oto jest pytanie. Żadna metoda nie zadziała w pełni skutecznie, jeżeli nie nasączymy kultury masowej wieloma, bardzo wieloma symbolami i wytworami pracy artystycznej, które tworzą świadomość historyczną, społeczną. Dlaczego nie mamy na przykład trzech nowych ekranizacji „Krzyżaków”, dlaczego mamy zadowalać się tym, co zrobił Ford w 1960 r., nawet jeśli uznamy, że było to udane przeniesienie dzieła Sienkiewicza na ekran? Jeżeli będziemy mieli, tak jak np. Anglicy, co 5–6 lat nową narrację fabularną o najważniejszych postaciach swoich dziejów oraz systematyczne ekranizacje dzieł klasyki polskiej, z nowymi aktorami, z nowym pomysłem reżyserskim, nie z szyderczym i groteskowym, wtedy będziemy mogli mówić o prawdziwym budowaniu obywatelskiej wspólnoty pokoleń, wspólnoty kulturowej pamięci i odpowiedzialności. Biedny pan Hoffman nakręcił skrajnie nieudane dzieło o 1920 r. – i co? Powiemy, że to już jest wyczerpany temat? Ta wojna, która miała fundamentalne znaczenie dla polskiego narodu, zasługuje na dużo więcej niż jedna kiczowata narracja. Jeżeli stworzymy kilkadziesiąt takich produkcji filmowych, rzetelnych i różnych, to wtedy ożywi się dalsza dyskusja historyczna. Interpretacje mogą i powinny być różne. Ale nie możemy zrezygnować z pobudzania naszej pamięci historycznej, z odżywiania naszej zbiorowej tożsamości konkretnymi dziełami, które wchodzą w kulturę masową. To samo odnosi się do seriali historycznych.
-prof. Andrzej Nowak
Repolonizacja Polski; Bogumił Łoziński, „Gość Niedzielny”
Po odzyskaniu wolności w 1989 r. zachodziły w Polsce zjawiska, które prowadziły do osłabienia naszego kraju. Warto je poznać, aby móc je usunąć. Kilkunastu wybitnych specjalistów z różnych dziedzin przeprowadziło diagnozę stanu Polski. Ich analizy zostały zebrane w niezwykle interesującej książce „Repolonizacja Polski”, którą opublikowało wydawnictwo Biały Kruk. Dotyczą trzech obszarów: prawa i polityki, gospodarki oraz kultury. Negatywne zjawiska, jakie w tych sferach zachodzą, diagnozują m.in. prof. Witold Modzelewski, prof. Wojciech Roszkowski, prof. Artur Śliwiński, prof. Andrzej Nowak czy Krzysztof Masłoń.
Repolonizacja Polski; Joanna Szczerbińska, „Niedziela”
Okładka książki „Repolonizacja Polski” jest niezwykle wymowna – z jednej strony jest symboliczna, a z drugiej – podnosząca na duchu i zachęcająca do wiary w dobrą przyszłość, mimo wszelkich obecnych trudności. Oto potężny kamienny orzeł z rozpostartymi skrzydłami, z koroną na głowie i ryngrafem Matki Bożej na piersi wzbija się do lotu. Jego rozpostarte pazury opierają się na postumencie z łacińskim napisem, który głosi: „Polska przedmurzem chrześcijaństwa”. Po lewej stronie widnieje zaś czarny, prosty drewniany krzyż, bo polskość i chrześcijaństwo są od zarania nierozerwalne. Zdjęcie to mistrz Adam Bujak zrobił na terenie parafii w podkrakowskiej Morawicy, która słynie nie tylko z pobożności, ale też z wielkich patriotycznych inicjatyw.
Opinie o produkcie (0)